173895.fb2 Kocie Worki - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 14

Kocie Worki - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 14

– Nie wiem. Ty albo Beata.

– Przysięgam, że ja nie – zarzekła się Beata. – Spałam jak kamień, a poza tym czuję się intruzem i z całej siły staram się być cicha, bezwonna i nieszkodliwa.

– Nie czuj się – poradziła jej Alicja. – Wyróżniałabyś się za mocno. Ja też nie, to kto? Joanna, może ty sama?

– Nie sądzę. Trudno spuszczać wodę w wychodku, zarazem leżąc w łóżku.

– A jesteś pewna, że poleciała?

– Mam pokój najbliżej, tuż obok, niemożliwe było nie słyszeć. Żadna z was nie słyszała?

– Ja nie – odparła Beata.

– Coś mnie chyba obudziło, ale nie wiem co – wyznała Alicja. – Możliwe, że ryk, ale widocznie ucichło, zanim się zdążyłam zastanowić. Czy to możliwe, że poleciało samo? Chcecie jajko?

Nie chciałam jajka na śniadanie. Beata również nie wyglądała na osobę, która miałaby w głowie śniadanie i jajka. Jajko stanowiło osobisty i ukochany posiłek Alicji.

– Możliwe, niestety – rzekłam z westchnieniem. – Odczep się ode mnie z tym jajkiem. Miałam taką sytuację u siebie w domu już wiele lat temu. Woda spuszczała się sama z przerażającą regularnością, z tym że zwyczajnie, bez takiego przeraźliwego akompaniamentu, ale i tak ciężko było wytrzymać. Z czego wynika, że zjawisko nie zalicza się do nadprzyrodzonych.

– I co zrobiłaś?

– Nic, wezwałam hydraulika i zmieniłam rezerwuar. Rozregulowało się w nim coś tam nie do naprawienia.

Alicja niechętnie wzruszyła ramionami.

– Wszystko można naprawić. No nic, zobaczymy, czy zadziała i w dzień.

– Jeśli będzie ryczało samo z siebie, wyjeżdżam natychmiast – zapowiedziałam stanowczo. – Nie mam słuchu, ale całkiem głucha nie jestem i długo nie wytrzymam. I tobie też przepowiadam rychłe wariactwo, chyba że uciekniesz z domu.

– Zastanowię się…

Beata nie wtrącała się do rozmowy, niespokojnie wpatrzona w zegar. Być może, cały poranek spędziłaby na peronie, gdyby nie to, że znów wybierałam się do sklepu i przy okazji mogłam ją zawieźć na stację. Piechotą do sklepów nie chodziłam, chociaż odległość wynosiła niecały kilometr, z tego prostego powodu, że nabyte produkty nie chciały same iść do domu. W drodze powrotnej musiałabym dygować kartofle dla Alicji, piwo, mleko i owoce dla wszystkich, mrożoną rybę i różne inne produkty dla siebie, niekiedy w szklanych opakowaniach. Można było, oczywiście, udawać się do sklepu, wlokąc za sobą wózeczek na kółkach, co nagminnie czyniła Alicja, ale jakoś nie miałam serca do tego rodzaju spacerów.

Tym razem Beata odzyskała torebkę. Z pierwszych drzwi pierwszego wagonu wychylił się facet z wielką, foliową torbą w ręku, spytał ją o nazwisko, usłyszał je, wręczył jej torbę, chętnie przyjął żywiołowy uścisk i ruszył w dalszą drogę. Oszalała ze szczęścia i ulgi, Beata gotowa była teraz na wielkie czyny i z radością przyjęła propozycję towarzyszenia mi przy zakupach.

– Popatrz, jest wszystko! – mówiła ze wzruszeniem, przeglądając w czasie jazdy zawartość dużej, myśliwskiej torby. – Nic absolutnie nie zginęło, Boże, co za niebiański kraj! Jakim cudem nikt mi tego nie ukradł, leżało przecież bez opieki!

Zgadłam bez trudu.

– Demoralizacja też potrzebuje trochę czasu, żeby ogarnąć cały naród. Paskudzimy im charakter, my i te nacje południowe, zaledwie od trzydziestu pięciu lat, a umoralniani byli przez trzysta pięćdziesiąt…

– Demoralizacja postępuje znacznie szybciej!

– Toteż idzie nieźle, ale daleko jej do końca. Poza tym na dworcu głównym w Kopenhadze pasażerowie się wymieniają, ci, co wysiedli razem z tobą, na twoją torbę nie zwrócili uwagi, a ci, co wsiedli, nie wiedzieli, czy właściciel nie tkwi gdzieś w pobliżu. Z jadącego pociągu trudno uciec z łupem. A na końcu już tam wleciała obsługa kolejowa i ewentualny złodziej stracił szansę.

– Zwyczajna łaska boska i ślepy fart. Rzadko mi się przytrafia, przeważnie mam pecha…

Wracając z zakupami spożywczymi, znienacka postanowiłam wstąpić do sklepu przemysłowego. W pobliżu domu Alicji był taki zachwycający sklep z nadzwyczajnymi narzędziami, w którym od lat zaopatrywałam się w rozmaite końcówki szlifierskie do minicrafta, także w nożyczki, sekatory, pudry polerskie, przyrządy do manikiuru i tym podobne czarujące zabawki. Od dawna już podobno sprzedawca dopytywał się o mnie, bo dość długo mnie nie było, a taka idiotyczna klientka musiała mu sprawiać żywą uciechę, zdecydowałam się zatem odnowić stosunki handlowe w towarzystwie Beaty, niewątpliwie fachowca. W mglistych planach majaczyły mi różne drobnostki do szlifowania bursztynu, które ona znała znacznie lepiej niż ja i mogła coś podpowiedzieć, ocenić i wybrać.

Beata do pomysłu odniosła się zgoła entuzjastycznie. Odzyskawszy gotówkę i karty kredytowe, poczuła wręcz skrzydła, szumiące u ramion.

No i przepadła. Trafiła na coś, co niesłychanie trudno było dostać, a co okazywało się niezbędne do prac w twardym materiale. Nie znałam się na tym, w metalu nigdy nie umiałam pracować, Beata zaś doskonałe dawała sobie radę nawet z miedzią. Ów wymarzony przedmiot był, niestety, atrapą, bo coś się w nim zepsuło, leżał, żeby było wiadomo, że istnieje, i mogli go sprowadzić, i dostarczyć za dwa dni. Niezwykłość jakaś, równie rzadko spotykana, co użyteczna, Beata dostała bielma na oczach i małpiego rozumu, z miejsca postanowiła, że nie wyjeżdża, zostaje, będzie czekać na przedmiot. Tylko Alicja… Ma jej siedzieć na głowie…? Może hotel…? Hotel zapchany był po dziurki w nosie i najbliższy możliwy termin rezerwacji wypadał za dwa tygodnie. Zaczynał się okres turystyczny.

– Mnie głupio – zdenerwowała się Beata. – Chciałam jej złożyć wizytę, ale przecież nie w taki sposób! Zwalam się na nią jak trąba powietrzna!

– Trąba powietrzna ciągnie w górę. W ostateczności znajdziesz może coś w Lyngby albo w Holte, ale prawdziwej ostateczności na razie nie widzę.

Alicja na wieść o problemie Beaty popukała się palcem w głowę i zarządziła obiad w postaci filetów z piersi indyka, które zaczęły mi się rozmrażać w bagażniku jako pierwsze. Co do mojej osobistej ryby, uznałam, że jeszcze trochę wytrzyma.

– Zabrałam już nasiona z pokoju telewizyjnego – powiadomiła nas. – Jest dostęp do kanapy, no, prawie jest. Z wysuwaniem możemy poczekać na Pawła, nie chce mi się już teraz z tym szarpać.

– Ja mogę wysunąć, tylko pokaż mi, co – zaofiarowała się gorliwie Beata, spragniona własnej użyteczności.

– Nie ma pożaru. Na razie możemy się napić kawy.

– Wychodek ryczał? – zainteresowałam się.

– Nie, sam z siebie ani razu. Natomiast przy mojej pomocy owszem. Boję się, że tak łatwo nie przestanie.

– Pozwolisz, że sprawdzę…

Mimo iż był środek dnia i nocna cisza nie panowała, ryk zagrzmiał ogłuszająco. W tym właśnie momencie w drzwiach pojawił się oczekiwany Paweł, uczynił krok do wnętrza i cofnął się, niczym gromem rażony.

– Czy to fanfary na moje powitanie? – spytał z niepokojem. – Ja aż tyle nie wymagam! Czym zrobiłyście te odgłosy?!

– O, Pawełek! – ucieszyła się Alicja. – Jak to dobrze, że już jesteś, akurat zdążyłeś na śniadanie…

– Na co…?

– No, może na podwieczorek. Nie zwracaj uwagi na te dźwięki, to wychodek.

– Pomyślałem w pierwszej chwili, że przestawiłaś się na taki rodzaj muzyki. Nie rozumiem wprawdzie, co mówisz, ale nie szkodzi…

– Jak sama łatwo zgadniesz, to jest Paweł – powiedziałam do Beaty.

Paweł witał się z nami, dotarł do Beaty. Spojrzeli na siebie.

W piorunującym tempie, jak zwykle, zdążyło mi przelecieć przez głowę mnóstwo różnych błysków. Beata rzeczywiście była piękną kobietą, nie blondynką wprawdzie, włosy i oczy miała ciemne, ale za to cerę zgoła reklamową, aksamit przy niej to było szorstkie świństwo, poza tym wszystko inne posiadała na swoim miejscu. Paweł z ładnego chłopaka wyrósł na niezwykle przystojnego mężczyznę, na którego baby leciały z poślizgiem, w dodatku był sympatyczny i budził zaufanie. Konglomerat okropny. Obydwoje zostawili w Warszawie swoje drugie połowy, Beata męża, Juliana, a Paweł żonę, Ewę, obydwoje, na ile wiedziałam, zachowywali się przyzwoicie, ani Paweł nie był dziwkarzem, ani Beata nimfomanką.

Ale spojrzeli na siebie…

Cholera. Jeśli z tego nie wynikną jakieś dramaty, niech się przemienię w Dalaj Lamę! Szczęście jeszcze, że nie mają dzieci, żadne niewinne istotki nie doznają krzywd moralnych… Krótko tu będą, pracują, są zajęci, może nie zdążą się zasupłać doszczętnie… Z pokoju telewizyjnego do drugiego gościnnego trzeba latać dookoła, przez salon, bo Alicja zastawiła gruntownie drzwi w korytarzyku…

– Alicja, jaka ty jesteś mądra! – wyrwało mi się z podziwem, podszytym lekką zgrozą.

– Dawno to mówię – zgodziła się Alicja. – Beata, rozstaw talerze… Na razie zjemy przekąskę, Paweł, będziesz spał w pokoju telewizyjnym, bo nie ma sensu przenosić pościeli, możesz od razu zanieść tam swoje rzeczy. Dlaczego jestem taka mądra?

– Przyczyn nie znam, ale widzę skutki…