173895.fb2 Kocie Worki - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 26

Kocie Worki - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 26

– Jest w tym odrobina racji – przyznałam z niechęcią, popijając piwo.

– Ale może jednak zacznij zamykać drzwi – zaproponowała Marzena z troską. – Przynajmniej na noc.

– Zacznę, jak przestanie śmierdzieć.

– Już przestaje. Z atelier wychodzi, prawie wyszło, główne źródło tkwi teraz przy furtce, wieczorem usuniemy to z Pawłem do reszty. A w ogóle na razie jest dzień. Poza tym, chciałabym się dowiedzieć, czy wy głuche jesteście, podobno obie macie świetny słuch, mówię do was jak do ściany, widziałam Pamelę z Blekotem!

– No właśnie, powiedz o tym! – ożywiła się zmartwiona całą sytuacją Marzena.

– Rozpoznałaś Blekota? – spytała Alicja niedowierzająco. – Po tylu latach? Przecież go nie widziałaś od wieków.

– Mam pamięć wzrokową, a on ma taki charakterystyczny nawyk, zawsze miał, unosi jedną brew. I sama mi powiedziałaś, jak obecnie wygląda. Zresztą, przyznaję, gdybym się na niego natknęła zwyczajnie, na ulicy, wcale bym go sobie nie przypomniała, to znaczy owszem, wiedziałabym, że znam tę gębę z dawnych czasów, ale kto to może być…? Zgadłabym po godzinie, po tygodniu albo wcale. Ale tu mi pomogło skojarzenie, tyle gadania o nim i do tego Pamela. Akurat o niej myślałam. W dodatku rozmawiali jakoś tak konspiracyjnie, wciśnięci w żywopłot…

– Trzeba było podsłuchać, co mówią.

– Na pustej ulicy? Zostawić samochód pod światłami i zakradać się ku nim na czworakach, rzeczywiście, nie zwróciliby na mnie żadnej uwagi!

Marzena zastanawiała się intensywnie.

– Nie podoba mi się to wszystko. Czy oni tworzą całą szajkę? Pasożyt, Pamela, Blekot, Marianek…

– Anita… – podsunęła zachęcająco Alicja.

– Anita niepewna – zaprotestowałam. – Odczep się od niej chwilowo.

– Zaraz – ciągnęła Marzena. – Nie przeszkadzajcie mi, ja myślę. To ma jakiś logiczny ciąg, niech go znajdę. Był Blekot. Marianek zwierzał się Alicji z kłopotów i twierdził, że musi coś znaleźć…

– Mętnie twierdził – przypomniała Alicja.

– Mętnie, nie szkodzi. Wpatrywał się w kocie worki, ale mógł nawet nie wiedzieć, w co się wpatruje. Blekot zostawił lekturę Jasia i chce ją odzyskać, zależy mu, załóżmy, że wysłał Marianka, żeby znalazł i ukradł…

– W atelier…?!

– U Alicji wszystko może leżeć wszędzie. Wyobraź sobie – Marzena odwróciła się nagle do mnie – Alicja czyta to… no, przegląda… na tarasie, wpada jej w oko jakaś roślina, trzeba jej podsypać trochę nawozu, idzie do atelier po miskę z mierzwą, czasopismo zostawia gdziekolwiek wśród ceramiki…

– Wyobrażam to sobie bez najmniejszego trudu – zapewniłam ją. – W ten sposób właśnie ona gubi najrozmaitsze rzeczy. Zresztą, nie tylko ona, ja też. A jeszcze jak akurat zadzwoni telefon…

– No więc właśnie. Można zestawić Blekota z Mariankiem, ale co w tym robią Pamela i pasożyt? A, już wiem! Nie mogąc wydusić nic sensownego z Marianka, Blekot próbuje zaangażować Pamelę, niech tu przyjdzie do ciebie z wizytą i może jej się uda trochę rozejrzeć…

– Nie uda jej się – mruknęła Alicja.

– Ale on tego nie wie. Działa na dwa fronty. Pasożyta Pamela może znać tylko przypadkowo, chociaż, jeśli szajka… Czy naprawdę nie masz nic cennego, oprócz szachów, o czym on mógłby wiedzieć? Alicja…?

Alicja skrzywiła się, obejrzała, wstała od stołu i wstawiła do mikrokuchenki filiżaneczkę z odrobiną wody.

– Nie chcecie kawy?

– Nie chcemy. Zastanów się, co masz?

– Nie wiem. Nic. Srebra po ciotce. Obrazy po pradziadku. Nie trzeba ich szukać, bo wiszą na ścianach. I te szachy, o których nikt nie wie. Pasożyt mieszkał w tym pokoju, gdyby wiedział, uważacie, że jeszcze by tam stały?

– No to zostają tylko koty w worku i czasopismo Jasia – orzekła Marzena stanowczo. – W tym tkwi sedno rzeczy. Marianek i Pamela dowiedzieli się od Blekota, a pasożyt od Pameli…

– A, właśnie! – przypomniałam sobie. – Przeczytałyście tę prasę?

– Tak. I mnie się wydaje… – zaczęła Marzena i nie dokończyła.

Głuchy rumor dobiegł nagle z atelier. Coś się tam zwaliło i zleciało ze schodów. Poderwałyśmy się wszystkie trzy, od razu popełniając błąd, bo popędziłyśmy przez salon i pokój telewizyjny i otwieranie po drodze podwójnych drzwi zmarnowało nam trochę czasu. Tymczasem wyjście na taras było szeroko otwarte i przez nie można było w mgnieniu oka wypaść na zewnątrz. Przepadło, kiedy udało nam się przedostać na pierwsze schodki, w głębi ogrodu mignęły tylko nogi w spodniach i był to jedyny dowód na upór i wytrwałość bezczelnego poszukiwacza.

Zeszłyśmy jednak na dół, żeby ocenić rodzaj i rozmiar zniszczeń.

– No, no – powiedziała Marzena, taktownie usiłując ukryć triumf.

W połowie dolnych schodów leżał wypchany koci wór.

– Cholera – powiedziała Alicja, zła jak diabli. – Skąd on to wywlókł?

Skąd wywlókł, to wywlókł, ale najwyraźniej w świecie nie mógł z pękatym ciężarem przedostać się na górę. Zepchnął dużo różnych rzeczy, w tym skrzynkę z suchym nawozem, drugą z jakimiś drewnianymi kawałkami, stos papierów i dwa pudła, z czego jedno pełne kamieni. Kamienie, turlając się, narobiły największego łoskotu, z tym że zepchnięte zostały nie sprawcą bezpośrednio, tylko wystającą deską, która wyglądała mi na połowę solidnej szuflady. Tkwiła jeszcze w poprzek i łatwo było odgadnąć, dlaczego wystraszony hałasem złoczyńca porzucił swój łup i uciekł z pustymi rękami.

Wściekłość Alicji nieco się zmniejszyła.

– Wiedziałam, że ta resztka szuflady na coś mi się przyda, no i proszę. Swoją drogą, to już szczyt wszystkiego, grzebać mi tu w biały dzień! A ten wór… Zaraz… Czy on nie leżał pod schodami? Świetnie ten kretyn trafił!

– Bo co tam jest? – zaciekawiłam się natychmiast.

– Nie jestem pewna, ale zdaje się, że stare koło garncarskie…

Zmusiłyśmy ją do sprawdzenia zawartości od razu, bo nadmiar wątpliwości zaczynał przytłaczać. Istotnie, na dnie wora spoczywało średnie koło garncarskie, wyżej zaś liczne szczątki starych butów, dwie pary łyżew, cztery zleżałe dętki samochodowe i połamane kawałki czegoś, przeważnie metalowe. Oraz coś dużego, tekstylnego, podartego porządnie, zasłona okienna chyba albo narzuta na tapczan, która skutecznie taiła kanciastą zawartość worka.

– Z koła wnioskując, to jednak twoje, a nie kolejowe – westchnęłam z żalem, bo już nabrałam nadziei na jakieś odkrycie.

– No więc jednak – powiedziała ze skrywanym triumfem Marzena, wracając do salonu. – To przesądza sprawę. Możesz nie myśleć o własnych drogocennościach, chodzi o koty w worku. Symbolicznie nazwijmy tę poszukiwaną rzecz jajkiem Fabergé i zastanówmy się wreszcie porządnie!

– Jak myślicie, kto uciekł? Facet czy baba? – spytała Alicja z namysłem.

W korytarzyku pojawili się Paweł z Beatą i natychmiast zostali poinformowani o wydarzeniach. Przejęli się średnio, Beata bardziej, Paweł mniej, przez lata znajomości z Alicją człowiek się uodparniał. Paweł poleciał do ogrodu sprawdzić drogę ucieczki poszukiwacza, nie wiadomo, do czego mu to było potrzebne, ale stwierdził, iż uciekł przez dziurę w żywopłocie, istniejącą od dawna i nigdy porządnie nie zarośniętą. Z jakiegoś tajemniczego powodu żywopłot, wszędzie bujny, w tym akurat miejscu nie życzył sobie gęstnieć.

– Te dzieci, które kiedyś tę dziurę zrobiły, jak jeszcze miałaś śliwki – zauważyłam w zadumie – obecnie są już dorosłe. Może należałoby zażądać od nich naprawienia dewastacji?

Alicja wzruszyła ramionami.

– Nie wiem, które to były, nie rozpoznaję ich. Tam nawet pokrzywy nie chcą rosnąć. Poza tym, jej nie widać i jeśli się nie wie…

– Ale ten jakiś wiedział!

– Znajomy. Cały czas przecież mówimy o znajomych, nie?

– A, właśnie! – przypomniałam sobie. – Co tam jest, w tej lekturze Jasia? Zaczęłyście mówić i przerwało nam.