173895.fb2
– Może ci zrobię kawę, bo akurat jest gorąca woda – zaproponowała gorliwie Beata.
– Usiądź – zaleciłam przezornie. – Cholera, zapomniałam pojechać do sklepu, a miałam kupić nowy koniak. Czekajcie, może zaraz szybko skoczę, to parę minut…
– Siedź! – rozkazała Alicja ostro, bo już się zaczęłam podnosić. – Albo nie siedź, sięgnij do szafki na dole, tam w głębi, w prawym rogu.
– Niech Paweł sięgnie, on młodszy. Paweł, rusz się!
Marzena stała jak przymurowana, wsparta o krzesło, patrząc na nas z przerażeniem. Po chwili torbę z ramienia opuściła na podłogę, obeszła to krzesło i powoli na nim usiadła.
– To przecież niemożliwe, żebyście wszyscy byli pijani…! O tej porze…?!
– Nikt nie jest pijany, wszyscy trzeźwi jak świnie – wyjaśniła niecierpliwie Alicja. – Beata, daj jej tej kawy, mnie też możesz dać. O zwłokach prawda, jakiś kretyn zabił Pamelę i nic lepszego nie wymyślił, tylko przywlec mi ją do ogrodu. Paweł ją znalazł wczoraj wieczorem…
Z podziwem pomyślałam, jak wielka jest potęga sensownego łgarstwa. Głowę mogłabym dać, że Alicja już uwierzyła w wersję, wykombinowaną na użytek policji!
– …a dziś od rana robią tu całe dochodzenie. Ale mają psa, który nas uniewinnił, i tłumacza, który mówi po polsku jak normalny człowiek, z tym że pies mnie trochę zdenerwował, bo doprowadził ich do atelier. Okazuje się, że Pamela tam grzebała. Teraz właśnie nie mamy pojęcia, co dalej. Dobrze, że przyszłaś.
Beata postawiła filiżankę z kawą przed Marzeną, wciąż jeszcze trochę oszołomioną. Paweł coś przewrócił, ale łomot był niewielki i głuchy, więc zapewne zleciało któreś pudło. Zaklął delikatnie pod nosem, po czym triumfalnie postawił na stole butelkę.
– No, no, Hennessy… Alicja, jesteś wielka!
– Odkręć i dajcie jej tego od razu.
– Urwałam się z próby – powiedziała Marzena. – Od wczoraj miałam złe przeczucia. Powiedzcie to wszystko jeszcze raz. Czy ja dobrze zrozumiałam, że ktoś zabił Pamelę? Tak zupełnie, na śmierć? To potworne!
Wspólnymi siłami wyjaśniliśmy jej sprawę, Hennessy był w tym nadzwyczaj pomocny. Marzena odzyskała równowagę. Na zmianę, kiwała i kręciła głową, wreszcie westchnęła równie ciężko, jak ja przed jej przyjściem.
– No więc, Alicja, nie ma siły, teraz już musisz przeszukać dom. Dużo można lekceważyć, ale jeśli zaczynają się zbrodnie, trzeba to potraktować poważnie. Nie wiem, kto tę Pamelę załatwił, no, szkoda jej… ale przecież jechałam wczoraj z Anitą i ona nie zaniemiała nagle. Oni rzeczywiście chcą u ciebie coś znaleźć. Przestań stawiać opór, wszyscy ci pomożemy, przeniesiemy ciężkie rzeczy, a do skrytek możesz zaglądać sama i nikt ci nie będzie patrzył w zęby. Nie możesz dłużej zwlekać, bo naprawdę zaczną użyźniać twój ogród.
Omal się nie zakrztusiłam ze szczęścia.
– Dziękuję ci bardzo – powiedziałam uroczyście i z wielką wdzięcznością. – Z ust mi wyjęłaś te rozumne słowa, od rana próbuję ją o tym przekonać i przez gardło mi przejść nie chce. Zastąpiłaś mnie, Bóg ci zapłać, nie muszę się jej narażać!
– Nie mam skrytek – mruknęła Alicja.
– Zgódźmy się na zakątki – zaproponował ugodowo Paweł. – Zakamarki. No, cokolwiek do zaglądania. Obawiam się, że one mają rację, chociaż nie wiem, co to jest, to coś, co trzeba znaleźć.
– Gówno – mruknęła Alicja.
– Nawet jeśli! Po znalezieniu przestaną się zabijać!
Ruszyło nas wreszcie od stołu, wyszliśmy na taras, stwierdzając przy okazji, że wieje trochę wiatru, który usunął już z atmosfery wspomnienie nogi baraniej. Nie śmierdziało ani wokół domu, ani nawet w atelier, ściśle biorąc, nie śmierdziało nogą, bo nikły cień rozpuszczalnika jeszcze pozostał. Alicja ożywiła się gwałtownie, myśl, że może na nowo włączyć i zamknąć upiorny zamrażalnik w piwnicy, wlała w nią nową energię.
– Możesz jutro kupić zapas ryby dla kotów – przyzwoliła mi łaskawie. – Możesz kupić nawet dzisiaj.
– Alicja! – wrzasnęła Marzena rozdzierająco. – Błagam cię, zacznijmy od razu! Ja nie chcę, żebyś i ty użyźniała swój ogród, możesz mi chyba zrobić taką grzeczność! Słuchajcie, bądźcie ludźmi, wykrzeszcie coś z siebie!
Wykrzesaliśmy. Alicja się ugięła.
– No dobrze, ale kawałkami, nie cały dom od razu. Czekajcie, muszę się zastanowić, od czego zacząć. Zaraz… O, Paweł, nie uciąłbyś teraz tej gałęzi? Przynajmniej jedno byłoby z głowy.
Przez czas poszukiwania piły, siekiery i drabinki zdążyłam pojechać do sklepów i zrobić zakupy. Znając Alicję, wiedziałam, że zdążę. Robiła, co mogła, żeby odwlec chwilę rozpoczęcia rewizji w domu, i gdyby nie upór Marzeny, która, też znając Alicję, łamała ręce i rwała włosy z głowy, odwlekanie potrwałoby co najmniej do jutra albo i dłużej. Kiedy wróciłam, Paweł był w połowie roboty, a przy ogrodowym stole trwały rozważania nad udziałem Anity w całej aferze. Zamrażalnik jeszcze nie został włączony.
Jednakże przywiozłam duży zapas mrożonej ryby. Było lato. Duńskie lato, więc nie tropikalne, ale dostatecznie ciepłe, żeby zakup nie wytrzymał. Pozostawienie kociego pożywienia luzem na zewnątrz groziło konsekwencjami zgoła wspanialszymi niż noga barania. A nawet trzy nogi…
Zdawałoby się, że włączenie zamrażalnika to jest chwila. Jeden gest. Możliwe, tylko nie u Alicji.
Dostępu do gniazdka nadal nie było. Wyrwanie zeń sznura w pewnej odległości od ściany stanowiło drobnostkę, potknąć się, szarpnąć i po krzyku. Czynność odwrotna okazała się dziełem na miarę Herkulesa.
Jasne, że w końcu udało nam się utorować drogę do urządzenia, aczkolwiek musieliśmy usunąć płyty sklejki o powierzchni dwóch metrów kwadratowych sztuka, dwie deski kreślarskie podobnych rozmiarów, pudła kartonowe w postaci złożonej, fragment drzwi oszklonych, bez szkła, oddzielnie szkło, liczne tafle rozmaitej grubości, nadtłuczone po rogach i krawędziach, kilka zagruntowanych płócien z napoczętymi obrazami oraz kilka wielkich, sztywnych teczek, pełnych fotogramów. Wszystko konsekwentnie płaskie, ustawione pionowo dokładnie na tej części ściany, która zawierała w sobie gniazdko, i wszystko przytłoczone kamionkowymi donicami pod drzewka pomarańczowe.
Najcięższe ćwiczenia fizyczne spadły oczywiście na Pawła, ale nie pozostał osamotniony, pomocnice również miały pełne ręce roboty i jedyną pociechą była mi myśl, że od wysiłków się chudnie. Zamrażalnik zaczął wreszcie mruczeć i dostał ryby. Ochwacona nieco Alicja wyraziła zadowolenie i kazała wszystko poustawiać z powrotem. Z wyjątkiem fotogramów, które zostały wyniesione na zewnątrz dla obejrzenia.
– No wiesz…! – wykrzyknęłam z oburzeniem od pierwszego rzutu oka. – I nie pokazałaś mi tego, jak oglądałam zdjęcia z Grenlandii! Wycyganiłabym od ciebie chociaż z jedną sztukę!
– Nie miałam ich jeszcze wtedy – usprawiedliwiła się Alicja, tkliwie spoglądając na widoki. – Dopiero później zrobiłam te powiększenia, bo przytrafiła mi się okazja…
– Boże, jakie to piękne! – zachwyciła się nabożnie Beata.
Grenlandzkie pejzaże Alicji prezentowały się tak, że można było na nie patrzeć do skończenia świata, a nawet jeszcze trochę dłużej. Kochała ten kraj i umiała robić zdjęcia, razem składało się to na istne arcydzieła. Zajęły nas te doznania estetyczne na dostatecznie długo, żeby wszyscy zgłodnieli i zdecydowali się na posiłek, po którym zdążyła przyjechać Anita.
O Pameli już wiedziała.
– Przerażające – powiedziała od progu. – Alicja, słyszę, że ją zabito gdzie indziej i wciągnięto do ciebie, dlaczego, na litość boską, nie wyciągnęliście jej z powrotem?! Dokądkolwiek?! Po kiego grzyba wam te piegi?! Nie przyszło ci to do głowy? – zwróciła się do mnie z niedowierzaniem.
– Przyszło, owszem – odparłam cierpko, chociaż z satysfakcją. – Ale od razu miałam wątpliwości, a teraz widzę, że byłby to najgłupszy pomysł świata. Nie pomogłoby nawet utopienie w morzu, bo wieźlibyśmy ją samochodem, a ten cholerny pies ma nadprzyrodzony węch. Chyba że wzięlibyśmy volvo Alicji i też utopili, ale jakoś wątpiłam, czy ona się zgodzi.
– No tak… Szkoda. Przy okazji volvo byłoby z głowy… Podejrzewacie, kto ją rąbnął?
– A ty nie? – zdziwiła się grzecznie Marzena. – Zdaje się, że wczoraj miałaś jakieś supozycje?
– To było wczoraj. Wczorajsze supozycje dzisiaj byłyby rzucaniem podejrzeń. Nie mogę sobie na to pozwolić, bo chcę już teraz mieć pierwszeństwo, na razie jeszcze prasa nic nie wie…
– Tylko nie prasa! – zaprotestowała Alicja gwałtownie.
– Tak właśnie myślałam i postarałam się troszeczkę…
– Jak ci się takie rzeczy udają, żeby ich blokować? – zaciekawił się Paweł.
Anita nie okazała najmniejszego zakłopotania, przeciwnie, nawet się jakby rozweseliła.
– No, wiesz… Po tylu latach pracy i starań wyrobiłam sobie miłe układy… Policja też działa przez rzecznika prasowego… a z ich rzecznikiem prasowym akurat jestem w przyjaźni… Ale ja bym chciała wiedzieć, jak to wyglądało od waszej strony, bo, Alicja, coś mi się widzi, że Pamela zacieśniła kontakty z Anatolem?
Alicja jakby nagle ogłuchła. Gmerała po stole wokół siebie w poszukiwaniu papierosów, które leżały jej przed nosem. Przez chwilę zastanawiałam się, o kim mowa, ale przypomniałam sobie. Oczywiście, pasożyt!
– A, no właśnie – podchwyciłam żywiutko. – Może to spółka? Coś tam wspólnie i razem, ale, zważywszy skłonności, z wielką nadzieją, że ktoś kogoś wyroluje? Nie czarujmy się, plota poszła, ten skarb Alicji… warto jej go podwędzić. Przedtem trzeba go znaleźć. Pasożyt zna dom Alicji lepiej niż Pamela, zaraz, czekajcie, widzę taki rozwój wydarzeń…