173895.fb2 Kocie Worki - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 43

Kocie Worki - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 43

– Druga wariatka – powiedziała Marzena ze zgrozą.

Alicja natychmiast zaaprobowała pomysł. Wydarła jej z rąk zleżały płat i odrzuciła na fotel za plecami.

– Z tym że nie teraz – ciągnęłam pouczająco. – Za ciepło. Trzeba będzie im dać na jesieni, tam gdzie sypiają. Sama znajdę takie miejsce, do którego sięgniesz jesienią, i już nie zapomnisz.

– Myślisz, że gdzie sięgnę jesienią?

Zastanowiłam się. Co ona z pewnością zrobi na jesieni…? Ubierze się w swoją ukochaną ciepłą kurtkę, można powiesić pod kurtką. Wykopie niektóre cebulki, zaniesie je do atelier, można położyć w atelier… Nie, mowy nie ma, nie sposób przewidzieć, jak za kilka miesięcy będzie wyglądało stworzone przez nas rumowisko, lepiej nie ryzykować. Tylko pod kurtką!

Podniosłam się, zabrałam watolinę i zrealizowałam zamiar od razu. Wracając do pokoju, kopnęłam kulkę, która wskoczyła na dywan i poturlała się niezbyt daleko.

– O, jeszcze jedna – ucieszyła się Alicja, nie wiadomo dlaczego. – Skąd to się bierze?

– One się chyba mnożą gdzieś po kątach – zaopiniował Paweł.

– Mówiłam, żeby pozbierać…!

Akcja zbierania do końca cholernych kulek przebiegłaby zapewne spokojnie i dała pożądany rezultat, gdyby nie ta właśnie, kopnięta jako ostatnia. Pojechał na niej Paweł dokładnie w chwili, kiedy wciśnięta w kąt za miedzianym stołem Beata wygarniała resztki spod regału przy oknie. Poleciał do przodu prosto na kwietnik, na fotele i na nią, usiłował się czegoś przytrzymać i tym czymś, niestety, okazał się parapet okienny, podparty drągiem na słowo honoru. Beata dość gwałtownie usiadła na tyłku, waląc plecami w drugi regał, prostopadły do okna. Runęło wszystko, pudła ze zdjęciami, papiery, świeczniki różnych rozmiarów, potężny stos książek telefonicznych, rozkładów jazdy, map i atlasów, a co najgorsze, olbrzymi wał kwiatów z dwóch regałów i z parapetu. Draceny, paprocie, bluszcze, kaktusy, asparagusy, cyklameny, jeden storczyk, jeszcze jakieś zielska kwitnące i liściaste utworzyły przyrodniczy kurhan Mamaja, spod którego Beata, pojękując nieco, z dużym wysiłkiem próbowała się wydobyć. Pierwsza dopadła kwietnej ruiny Alicja.

– Nie ruszaj się! – krzyknęła ostrzegawczo do Beaty.

Beata zdołała już przyjąć pozycję na czworakach. Zamarła, i słusznie, bo na jej plecach znalazła się bujna wiącha czegoś, co doniczkę miało jeszcze na oberwanym parapecie. Alicja zdążyła to uchwycić.

Na resztę należałoby spuścić szczelną zasłonę. Wszystkim nam zabrakło rąk, Paweł niezamierzenie i bezwiednie uratował całą skrzynkę roślin, twierdząc przy tym, że ma pełno siniaków w poprzek, Beacie wzbroniono wyleźć z kąta, dopóki nie domaca się drąga i nie podeprze parapetu na nowo, Marzena usiłowała przestawiać meble dla uzyskania dostępu do pobojowiska. Nie, nie siedziałam z boku w charakterze widowni, przeciwnie, podtrzymywałam bluszcz i w którejś chwili doznałam okropnego wrażenia, że zostanę tak już z tym bluszczem na zawsze, do końca życia. Zdemolowane atelier mogliśmy przełożyć sobie na później, salonowej ruiny w żadnym wypadku, bo należało ratować kwiatki, największą miłość Alicji.

Remont zajął nam dokładnie godzinę i dwadzieścia minut.

– Byłoby gorzej, gdyby nie ten regał pod parapetem – zauważyła z wielkim zadowoleniem Alicja, siadając z kawą na swoim miejscu przy stole. – Trochę się to o siebie oparło. Beata, wyjdź już stamtąd!

Wszyscy stawialiśmy przed sobą rozmaite napoje, doszukując się elementów pocieszających.

– Istny cud, że ten regał obok nawet się nie ruszył – powiedziała z podziwem Marzena. – Szlag by ci trafił całą kolekcję, ceramiczne konie by się potłukły. Jak to się utrzymało?

– Bo one stoją luzem, te regały, każdy oddzielnie. Beata, mówię do ciebie!

– Zaraz – odparła niecierpliwie Beata, wciąż tkwiąca w kącie. – Alicja, masz tu książki telefoniczne z sześćdziesiątego dziewiątego roku!

– Wielkie mecyje, ja mam z pięćdziesiątego ósmego – mruknęłam z wyższością.

– I rozkłady jazdy sprzed wieków… Za kulki nie dam głowy, ale niech mi ktoś pomoże, bo ten drąg znów się wypchnie. Słuchajcie, Alicja…

– Paweł, pomóż jej i skończcie wreszcie te cholerne porządki! Kwiaty uratowane, a reszta mało ważna.

– Jakim sposobem one tak ci rosną przy takiej nędznej odrobinie ziemi…?

– Na odżywce. Paweł, Beata…! Niech oni stamtąd wyjdą, bo patrzeć na nich nie mogę!

Beata z Pawłem nad czymś się wysilali w kucki i na czworakach, podnieśli się wreszcie z triumfem.

– Mamy koci worek! – oznajmił radośnie Paweł.

– Był w samym kącie, niewidoczny – uzupełniła z przejęciem mocno rozczochrana Beata. – Wciśnięty za ten drąg od parapetu i za regał. To chyba nowy, mam na myśli, że nie patroszony.

– Coś takiego! – zdziwiła się Alicja. – Nic o tym nie wiedziałam. Zostawcie go na razie, chodźcie na kawę. Zawartość obejrzymy na deser. A propos deser, może warto byłoby zrobić jakąś kolację? Nie jesteście głodni?

– Żadnych kolacji! – zaprotestowałam energicznie. – Kolacja później! Po tych galerniczych zajęciach rozrywka nam się należy, najpierw obejrzymy worek! Obojętne, nowy czy stary, ale stąd widzę, że mniej wypchany, więc chyba nowy.

– Czy przy każdym kolejnym worku zamierzacie rujnować dom? – spytała trochę żałośnie Marzena.

– A mówiłam, że to szukanie nie będzie łatwe – wytknęła Alicja. – No dobrze, możemy zacząć przyjemności od worka. Tylko może jednak warto przedtem usunąć te rzeczy do wyrzucenia, bo jakoś dużo miejsca zajmują.

Posłusznie wynieśliśmy do śmietnika torby z oprzyrządowaniem narciarskim i tekstyliami, pochodzącymi z poprzedniego worka. Część zmieściła się w świeżo opróżnionym zasobniku, resztę ustawiliśmy obok furtki, żeby zabrać przy okazji. Nie śmierdziały, na szczęście, daleko im było do baraniej nogi, ale przez brak woni łatwo było o nich zapomnieć.

– To kolejowy – stwierdziła Alicja, obejrzawszy najnowsze znalezisko. – Sama jestem ciekawa, co w nim jest. Czekajcie, z jakich czasów on pochodzi? Czy to nie jest któryś z ostatnich lat…? Kiedy ja tu coś ustawiałam w tym kącie, zaraz, zdjęcia… Chyba tak. Nie może mieć więcej niż cztery lata, najwyżej pięć.

– Co za różnica, ile ma lat, otwieraj!

Zważywszy, iż po podniesieniu z gruzów i energicznej renowacji całej tej części pomieszczenia, wokół miedzianego stołu pojawiło się mnóstwo miejsca, nie przenosiliśmy worka na stół salonowy, tylko Alicja zaczęła go rozkopywać tutaj, na małym foteliku. Przelotnie zastanowiłam się, jak też udało się Beacie osiągnąć tak imponujący rezultat i, rzuciwszy okiem, odgadłam, że całą zalegającą teren makulaturę oraz trzy średnie pudła upchnęła za regałem, w owym kącie, z którego wywlokła koci wór. Pomyślałam, że Alicja ma rację, jeśli leżało tam cokolwiek aktualnego, w żaden sposób tego teraz nie znajdzie. Powinno jej się zapewne powiedzieć o przemieszczeniu papierów, no dobrze, zrobię to, delikatnie i dyplomatycznie…

Jako pierwszy przedmiot w worku, na samym wierzchu, leżały przepiękne, długie, balowe rękawiczki, z najcieńszej skórki świata, zupełnie nowe. Okrzyk zachwytu wydałyśmy zgodnie i w tym momencie dobiegło nas szczęknięcie klamki u drzwi wejściowych.

– Anita! – syknęła Marzena. – Chowaj to, chowaj!

W mgnieniu oka Alicja wepchnęła rękawiczki z powrotem do worka, zacisnęła go, ale wtrynić do zajętego makulaturą kąta już nie zdążyła. Wbiła pod fotelik. Marzena sięgnęła ręką na oślep, chwyciła z półki wielki świecznik, jeden z tych, które przedtem zleciały, jęła ustawiać go pieczołowicie obok wazonu na miedzianym blacie. Alicja teraz dopiero zdała sobie sprawę z pustyni papierowej dookoła, w oku jej niepokojąco błysnęło, otworzyła usta i zamknęła, bo Anita z byle czego umiała wyciągać wnioski.

Nie była to jednakże Anita, tylko Marianek.

Ile zobaczył, diabli wiedzą. Znalazł się w salonie, jakby leciał z odrzutem, pełen zaciekawienia, zainteresowania i jakichś tajemniczych emocji.

– O, co robicie? Alicja, podobno u ciebie ktoś się zabił, no, ja wiem, Anatol, oni się znali z Pamelą, on się sam zabił czy to może ten mąż…? Co tu macie? O, te książki telefoniczne, ja bym popatrzył, może tam jest i ta moja…?

Marzena chwyciła go za kark, kiedy usiłował paść na kolana dokładnie u stóp Beaty, przed regałem z literaturą urzędową, dzięki czemu natychmiast ujrzałby worek. Beata, przytomna dziewczyna, zamiast się cofnąć, uczyniła kroczek do przodu. Alicja pośpiesznie przecisnęła się obok poprzecznego regału z uporządkowanym już kwieciem.

– Kawy się napijemy – oznajmiła gromko. – Joanna, mamy śmietankę?

– Mamy. A w ogóle była mowa o kolacji, dzisiaj ja zrobię, nietypową…

Ogłoszony przeze mnie zamiar wzbudził ogólne zdumienie i zainteresowanie, objawione tak intensywnie, że Marianek nie zdołał mu się oprzeć. Porzucił książki telefoniczne i zaginioną lekturę siostry i z zaciekawieniem wpatrzył się w kuchnię.

Nie zapadłam nagle na manię kucharską, ale przypomniało mi się, drogą jakichś niepojętych skojarzeń, że w zamrażalniku mamy ravioli, nabyte niegdyś przez Alicję. Nie cierpię ravioli, szybko pomyślałam, że skorzystam z okazji, ravioli zeżre Marianek, a ja zyskam miejsce na ukochaną rybę. Rozmrażanie nie wchodziło w rachubę, znalazłam garnek, nastawiłam wodę, wyciągnęłam z lodówki wszystkie resztki wędlin, których też nie lubiłam, czyniąc to w tempie, jakiego nie osiągałam nawet, kiedy musiałam niegdyś karmić męża i dzieci i przyrządzać cały obiad w ciągu kwadransa. Alicja przygotowała stół, bo Beata wciąż chroniła kąt z workiem pod fotelikiem. Marianek patrzył nam na ręce wręcz z rozczuleniem.

Ravioli oczywiście wrąbał, dwa opakowania. Jak zwykle, pod koniec posiłku przyjechała Anita. O nic nie pytała, z zainteresowaniem wysłuchując supozycji Marianka w kwestii śmiertelnego zejścia pasożyta, który, jego zdaniem, również postradał życie na tle romansowym. Widać jednakże było, że sama posiada jakieś nowe informacje i chwilowo nie ma ochoty ich nam udzielić.

Z chwilą kiedy wszelkie produkty spożywcze znikły ze stołu, Marianek opuścił towarzystwo. Nie usiłował już nawet ględzić o książce siostry, pewien pośpiech nawet wykazał, z czego zgodnie wyciągnęliśmy wniosek, iż u siostry kolacja jest później i chciałby jeszcze na nią zdążyć. Tyle że uporczywie łypał okiem w kierunku miedzianego stołu i strasznie dużo rzeczy upadało mu na podłogę.

– No dobrze, poszedł, to teraz mów, co wiesz – zwróciłam się do Anity, kiedy się wreszcie oddalił, co, na wszelki wypadek, sprawdziłam osobiście. – Bo że coś wiesz, w oczy bije.

– Mój Boże, a myślałam, że mam kamienną twarz! – zmartwiła się Anita.