173895.fb2
– Czy ja cokolwiek wyrzucam na śmietnik? – oburzyła się równocześnie Alicja. – Poza wszystkim, to są bardzo ładne rzeczy, dlaczego mam wyrzucać na śmietnik ładne rzeczy? W dodatku złote, w złoto wierzę, kto wyrzuca na śmietnik złoto?
– Jeśli ktokolwiek, to tylko ty…
– Głupia jesteś. Niech sobie leży. Ale nie mam zamiaru upajać się kretyńską wiarą w skarby. Mam zamiar napić się kawy, bez kawy w ogóle nie będę z wami rozmawiać. Niech tam ktoś… No dobrze, mogę sama.
Efekt tego postanowienia był taki, że w kuchni znaleźli się wszyscy, kawę zaś wzbogaciło piwo, mleko i herbata. Przez chwilę rozważaliśmy sprawę przy stole kuchennym, po czym wraz z napojami przenieśliśmy się na stół salonowy, żeby nie tracić z oczu przedmiotu sporu.
Owszem, Alicja miała rację. W egzystencji normalnego człowieka takie rzeczy w zasadzie się nie zdarzają, nikomu spod podłogi nie tryska znienacka ropa naftowa. No, chyba że w Teksasie… Ale znów, z drugiej strony, nawet w zrujnowanej doszczętnie Polsce facetowi posypał się z sufitu deszcz złota, na zakurzonym stryszku objawił się El Greco, rolnik wyorał z pola garnek numizmatów… W Danii zabytki nie uległy zagładzie, odnalezienie czegoś cennego nie musi tu wkraczać w dziedzinę baśniowych fantazji, może się zdarzyć, że ktoś na coś trafi.
– No dobrze – zgodziła się Alicja. – Ktoś może. Ale dlaczego ja?
– A dlaczego nie ty? Identyczne pytanie mogłaby zadać każda osoba, która kupiłaby ten worek. Inna rzecz, że osoba znalazłaby zwierzątka już pięć lat temu, bo rozkopałaby zakup od razu…
– Chyba że umarłaby po drodze do domu – podsunął Paweł.
Alicja czepiała się wszystkiego.
– Dlaczego miałaby umrzeć?
– A cholera ją wie. Wpadła pod pociąg, na przykład…
– To i worek wpadłby pod pociąg.
– Ale załóżmy, że pociąg go nie przejechał. Uczciwi ludzie zabezpieczyliby go i oddali rodzinie. W obliczu tragedii rodzina zaniedbała worek i przeleżałby w kącie Bóg wie jak długo…
– Znaleźliby go przy odnawianiu mieszkania. Tu często odnawiają mieszkania i robią porządki.
– No to co?
– Co, no to co?
– No to co, że by go znaleźli?
– Nie wiem. Rozpakowaliby chyba, nie?
– Uspokójcie się na chwilę! – zaproponowałam gniewnie, bo zaczęli już tworzyć całą sensacyjną akcję. – Pięć lat temu nie sami uczciwi tu mieszkali, nazjeżdżało się trochę nieuczciwych. Niech wam będzie, katastrofa, podwędził go jakiś nieuczciwy, rozbebeszył, znalazł złote zwierzątka, ucieszył się, nie był bogaty…
– Skąd wiesz, że nie był bogaty?
– Bogaci nie pętają się po dworcach kolejowych i nie zbierają szczątków po ofiarach. Nie był. Sprzedał je zatem, może razem, może oddzielnie. I co? Jakim cudem mogłyby się znaleźć w kocim worku ponownie? Nie wydaje ci się dziwniejsze, że zgubił je najpierw jeden właściciel, poszły na licytację w worku, po czym zgubił je drugi, kolejny właściciel, i w dodatku obaj musieliby je gubić w pociągach…?
– Co za brednie wygadujesz? – skrzywiła się Alicja. – Do czego ci w ogóle to całe gubienie?
– Mnie do niczego, to ty się czepiasz. A zwracam ci uwagę, że takiego sezamu znowu nie posiadasz, srebra po ciotce i biżuterii ze dwie łyżki od zupy, wielkie mecyje, teraz ci się znalazły platynowe szachy i złote zwierzątka, owszem, dzieło sztuki, ale na tym koniec. Nie ma co wpadać w euforię…
– A kto wpada?
– Wszyscy. Nikt. To ty tak to traktujesz, jakby trzeba było wpadać!
– Nic podobnego, wcale nie traktuję. Po prostu nie wierzę…
– I twoja niewiara właśnie świadczy, że uważasz to za przedmiot do wpadania!
– Przestańcie się wreszcie kłócić o głupoty! – zażądała z energią Marzena. – Bo ja tu myślę, a wy mi okropnie przeszkadzacie.
– Nikt się nie kłóci… – zaczęła Alicja, ale została zagłuszona.
Razem, Marzena i Paweł, przypomnieli nam ciąg wydarzeń. Blekot woził ze sobą czasopismo z artykułem o zaginionych skarbach, tajemnicze osoby zaczęły grzebać w domu Alicji, wyszło na jaw, że, oprócz Blekota, brali w tym udział Pamela, pasożyt i Marianek. Wszyscy pchali się do kocich worków, ryki wychodka ułatwiały im zadanie, Pamela i pasożyt przestali się liczyć z przyczyn natury wyższej, o tym ostatnim worku Blekota powiadomił Marianek, koty wkroczyły do akcji i uratowały cenne mienie. Wszystko poniekąd logiczne.
Natychmiast pojawiły się pytania, z tym że kolejność ich wypadła nam nieco chaotycznie.
Skąd Blekot wiedział, gdzie szukać zaginionej Arki Noego?
Czy ta odnaleziona w worku Arka Noego stanowi całość, czy też część jej zaginęła w mrokach dziejów?
Czy on specjalnie szukał menażerii, czy też czegokolwiek z owego artykułu? Bo może miał nadzieję na diamenty królowej Wiktorii albo napierśnik Klemencji, albo szmaragdy Cecylii Renaty?
Kto zgubił w pociągu złote zwierzątka?
Kto zabił Pamelę i dlaczego?
Kto zepchnął pasożyta ze schodów, jeśli nie zleciał samodzielnie?
Co łączyło Marianka z Blekotem i od kiedy? U Alicji nie spotkali się nigdy, wiekiem różnili się o całe pokolenie, w Polsce mieszkali w różnych miastach i mieli różne zawody. Marianek tkwił w obsłudze komputerów, a Blekot był architektem, co ma piernik do wiatraka? Mógł Blekot projektować na komputerze, wielu się przestawiło, chociaż co starsi z trudem i niechętnie, a Marianek mógł mu ten komputer naprawiać, ale to co, specjalnie w tym celu przejeżdżał pół kraju…?
Czy Blekot nie miał przypadkiem takiego hobby, bo może maniacko poszukiwał zaginionych drogocenności jak popadnie, z Bursztynową Komnatą na czele?
Skąd, do diabła, wiedział, że Alicja nie rozkopuje wszystkich worków od razu?
Co w tym całym interesie robi Anita?
Spisaliśmy sobie porządnie wszystkie pytania, bezskutecznie usiłując znaleźć odpowiedzi. Większość ich wyglądała negatywnie, najgęściej pojawiały się nieprawdopodobieństwa i niemożliwości. Udało nam się wykluczyć tylko jasnowidzenie.
– Prosiłam, żebyście porządnie przeczytały ten artykuł – powiedziałam z wyrzutem. – Może tam było coś, co nasuwało jakieś konkretne wnioski, może ostatni posiadacz, może dawne podejrzenia, może współczesny błysk? Niech szczeciną porosnę, jeśli cokolwiek dokładnie pamiętacie!
– A kto powiedział, że Blekot opierał się tylko na tym jednym artykule? – zaprotestowała natychmiast Alicja. – Może już wcześniej coś czytał albo słyszał?
– Biografię Benvenuta Celliniego – podsunęła skruszona Marzena.
– Benvenuto Cellini napisał autobiografię – wytknęłam, pełna rozgoryczenia i zła na siebie. – Ściśle biorąc, podyktował. Niestety, nie czytałam, czego właśnie odżałować nie mogę. Ale ta cała biblijna kolekcja mogła w jego mniemaniu stanowić drobnostkę i może jej nawet nie dokończył, więc pominął z niesmakiem, to po pierwsze, a po drugie, przy dalszym ciągu go nie było. Nie mógł przewidzieć, że ktoś ją podwędzi, i naprawdę śmierdzi mi tu Diana de Poitiers, co nie ma najmniejszego znaczenia, bo i tak nic nam nie daje.
– Było coś… – odezwała się Beata, z natężeniem wpatrzona w narożną szafkę Alicji, wypełnioną eleganckimi kieliszkami. – Chodzi mi po głowie… Nie chodzi, pika… Gdzieś czytałam…
Cała uwaga z miejsca skupiła się na niej. Alicja odruchowo obejrzała się na szafkę, otworzyła dolne drzwiczki i wyjęła koniak. Jakoś tak automatycznie. Beata oderwała wzrok od szafki, zakłopotała się i zaczęła pocierać palcem przypaloną papierosem plamkę na stole.
– Daj spokój, to nie zejdzie – powiedziała Alicja. – I nawet nikogo nie mogę się czepiać, bo sama przypaliłam. Głupio czepiać się siebie.