173895.fb2
Nikt jej na razie nie udzielił odpowiedzi, bo wszyscy spojrzeli na Alicję. Paweł sięgnął po kartkę z pytaniami.
– Bardzo dobrze, jedno mamy wyjaśnione – rzekł z zadowoleniem i wykreślił odpowiedni zapis.
– Mów dalej, mów, deser będzie na końcu. O ile Alicja się zgodzi – dodał pośpiesznie.
– Bełkot – powiedziała zimno Alicja. – W Marianka nie wierzę.
– Sądzę, że skróciłaś myśl w najwyższym stopniu – uczyniła grzeczne przypuszczenie Anita. – Niewiara w Marianka wydaje mi się o tyle dziwna, że on istnieje w naturze…
– Bełkot też.
Anita westchnęła ponownie.
– No i od niego się wszystko zaczęło. Chociaż… może niezupełnie. Powiedzmy… czy ja wiem…
– Powiedz tak zwyczajnie, od początku – zaproponowała Marzena.
– Początek był dawno i gdzie indziej. Natomiast źródłem wiedzy Ernesta był, wierzysz czy nie wierzysz, Marianek.
Alicja prychnęła wzgardliwie i gniewnie, ale nie zdążyła się odezwać.
– Widzę tu takie pytanie – kontynuowała Anita, odbierając Pawłowi kartkę. – O, skąd Blekot wiedział… Otóż informuję was z całą odpowiedzialnością, że wszystko o Alicji Ernest wiedział od Marianka i na własne uszy słyszałam, jak Marianek mu opowiadał o jej zwyczajach. Co prawda, akurat chodziło o jajka na miękko, ale do jajek przyplątał się jakiś zaginiony spis roślin i równie zaginione cebulki i nasiona. Wnioski mogły nasunąć się same… Co ja mówię! Wnioski runęły wodospadem, szczególnie że później Ernest mnie pytał… Upewniał się, czy to wszystko prawda i czy Marianek nie kręci.
– A ty mu, oczywiście, powiedziałaś…
– A ja mu nakłamałam, ile mogłam, bo trochę mi się naraził i byłam w odpowiednim nastroju. Poza tym usiłował ukryć, po co mu to potrzebne, a tego to ja bardzo nie lubię. Pomijając już drobny fakt, że nigdy u Alicji nie mieszkałam i pełnej wiedzy o niej nie posiadam, Marianek przerasta mnie pod tym względem o całe Himalaje.
Paweł sięgnął po kartkę i w milczeniu wykreślił następny punkt.
– Zlekceważyłam w pierwszej chwili tę prasę Jasia – mówiła dalej Anita – ale, jak wiecie, od kwietnia dużo podróżowałam. I, jak to zwykle bywa, jeśli na człowieka coś się pcha, to już hurtem, nadziałam się u znajomego złotnika w Warszawie na prześlicznego, złotego renifera. Od słowa do słowa zgadało się, że miał także parkę pawi, ale ktoś ją kupił, a w ogóle podobno istniała cała kolekcja fauny i tak dalej, i krążą mętne plotki, że jest to dzieło zabytkowe. Niewiele wiedział i teraz już sama nie pamiętam, ile usłyszałam od niego, a ile kawałkami gdzie indziej. Dopiero tutaj zaczęłam mieć właściwe skojarzenia. Podstępem wydobyłam z Ernesta, że tego właśnie szuka, zdobył drugiego renifera i czatuje na resztę. Zdaje się, że następne dwa pytania możesz wykreślić, bo już nie będę udawać kretynki, która nie umie czytać, i rozumiem, że coś z tego znaleźliście, w kocim worku…?
– I pokażemy ci to – powiedziała spokojnie Alicja ku powszechnemu zdumieniu. – Jak sama zauważyłaś, ja lubię milczeć, Marzena ma trociny, a oni wyjeżdżają. Nikt więcej o tym nie wie. Wnioski niech ci runą Niagarą.
Niagara Niagarą, ale trociny Marzeny na dobrą chwilę oszołomiły wszystkich. Nigdy nie byłam drobiazgowa, zostawiłabym ewidentne przejęzyczenie, ale Paweł wolał je wyjaśnić, zapewne na wszelki wypadek.
– Znaczy, masz na myśli, Marzena nie ma trocin…?
– Co?
– Marzena. Trociny. NIE ma, tylko NIE MA.
– Mnie bez różnicy – bąknęła Marzena.
– Masz trociny? – zainteresowała się Alicja. – Po co ci?
– O Jezu… – wyszemrała Anita.
– Ona nie ma trocin – powiedziała dobitnie Beata. – Anita powiedziała, że ona nie ma trocin, tylko umysł. Znaczy, tego, rozum!
– No oczywiście, że ma rozum – przyświadczyła ze zdziwieniem Alicja. – Kto powiedział, że ma trociny?
– Ty.
– Ja…?!
– Ty.
– Nic podobnego nie powiedziałam! Wręcz przeciwnie…!
– Owszem, powiedziałaś – uparł się Paweł. – Ja rozumiem, że chciałaś powiedzieć, że ma rozum, a nie trociny, ale wyszło ci odwrotnie i chciałem się upewnić. Więc po prostu przyświadcz i będzie z głowy.
– Nigdy w życiu nie powiedziałam, że Marzena ma trociny…!!!
Doszłam do wniosku, że jednak znam Alicję lepiej niż oni wszyscy razem wzięci. W życiu nie podjęłabym tematu w tak dramatycznej chwili, nie lapsusy językowe były tu ważne, tylko wyjaśnienia Anity, w których, najwyraźniej w świecie, wzięła już niezły rozpęd i głupia przeszkoda mogła ją zatrzymać. Nie z Alicją jednakże takie numery, gotowa była raczej dom podpalić niż przyznać się do trocin Marzeny. Gdybym zdołała uchwycić w ręce wszystkie trzy koty razem i rzucić je na stół, uczyniłabym to niewątpliwie, bo tylko kataklizm mógł zakończyć przerażającą dyskusję.
Kataklizm objawił się w postaci Marianka i pierwszy raz w życiu jego widok sprawił mi przyjemność.
Wlazł, rzecz jasna, przez drzwi ogrodowe, bo główne były zamknięte. Prawdopodobnie pukał, ale niezbyt mocno i nikt tego nie słyszał, obszedł zatem dom dookoła i pojawił się w progu salonu.
Koty, urocze zwierzątka, zareagowały pierwsze. Nie bardzo chyba lubiły Marianka, bo syczące, prychające, warczące i miauczące dźwięki wdarły się ostro w ludzkie głosy. Skoczyły ku niemu, nie w celach morderczych, jak na Blekota, a tylko po to, żeby opuścić pomieszczenie. Marianek z wrzaskiem usunął im się z drogi, tłukąc przy okazji doniczkę z kwietnika, co oderwało wreszcie Alicję od wojny o słowa. Nikt z nas nawet nie drgnął, ale ona zerwała się z fotela.
– Czy można byłoby jednak używać czegoś innego, a nie moich kwiatów?! – wysyczała z furią nie gorzej niż koty.
– O rany, one są wściekłe – powiedział przestraszony Marianek. – Alicja, powinnaś je trzymać w klatkach! A co…? O, stłukło się. O, bardzo cię przepraszam, ale on taki mały, ten kwiatek… To chyba trzeba posprzątać?
Alicja zdążyła się już opanować.
– Nie, nie trzeba. Niech poleży. Jeśli urośnie na podłodze, nigdzie dalej już nie poleci. Kto ci pozwolił wchodzić tędy?
– Przecież z tamtej strony jest zamknięte? – zdziwił się Marianek.
– A jak ci się zdaje, dlaczego jest zamknięte?
– Nie wiem. Może po prostu zapomniałaś otworzyć? Przez roztargnienie.
– Do tego stopnia roztargniona nie jestem. A jeśli drzwi są zamknięte, znaczy to na ogół, że nie należy wchodzić. Po to właśnie je zamykam. Żeby nikt nie wchodził. Nie przyszło ci to do głowy?
– Nie – wyznał szczerze Marianek jeszcze bardziej zdziwiony. – Dlaczego? Tyle was jest…
– …że jedna osoba mniej, jedna więcej, nie powinna już robić różnicy, tak? – wpadła mu w słowa Anita.
Marianek dał nam jakoś do zrozumienia, że owszem, coś w tym rodzaju miał na myśli. Rozejrzał się, żadnego pożywienia już na wierzchu nie było, poprzestał zatem na kawie ze śmietanką, przyciągnąwszy sobie krzesło od kuchennego stołu. W salonowej części pomieszczenia zaczęło się robić trochę ciasno.
W dodatku zapanowało dość okropne milczenie. Zdaje się, że wszyscy gwałtownie obmyślali sposób pozbycia się go możliwie dyplomatycznie i taktownie, bez ujawniania całej prawdy i bez uciekania się do czynów brutalnych. Osobiście żywiłam obawy, że będzie czekał na posiłek, który mieliśmy już za sobą, i wręcz skłonna byłam wyjąć z lodówki cokolwiek, żeby to zjadł i poszedł w diabły. Wywiezienie go przez Anitę nie wchodziło w rachubę, ponieważ Anita stanowiła w tym momencie, można powiedzieć, centralną postać i musiała pozostać na miejscu. Rozstać się bez zakończenia rozmowy…? Za nic w świecie!
Marianek niczego szczególnego w atmosferze nie zauważył.