173895.fb2 Kocie Worki - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 8

Kocie Worki - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 8

– Miałabym kaca. A nie mam.

– To ja też miałabym kaca. Nikogo nie było, jak mnie nie było?

– Nikogo. Marzena przyszła dopiero przed chwilą.

– Nie piłam tego, słowo daję! – zaprzysięgła się Marzena. – Nawet nie wiem, gdzie stało.

– Na stole. Jeśli nie wy, to kto?

Zainteresowałam się. Tego jeszcze nie było, żeby u Alicji nocą znikał wysokoprocentowy alkohol, szczególnie w obliczu całkowitego braku gości. Posądzenie mnie o wypicie piwa miałoby jeszcze jakiś sens, Napoleona – żadnego.

– Ktoś się zakradł w nocy – wysunęłam niepewne przypuszczenie. – Drzwi pozamykałaś?

Alicja postawiła butelkę na ogrodowym stole i przyglądała się jej w zadumie.

– Niektóre tak, ale nie dam głowy czy wszystkie. Nie zaglądałam do atelier.

– To ja spojrzę.

Zeszłam do ogrodu, obleciałam potężny klomb i popatrzyłam na wejście do atelier. Wielkie, przesuwne drzwi wydawały się zamknięte, ale podeszłam bliżej i przyjrzałam się dokładniej. Przy futrynie widniała szpara szerokości pół centymetra, były zatem tylko przymknięte, a nie zamknięte, i przejście przez nie w dowolną stronę nie napotykało najmniejszych trudności.

Z wielkim zadowoleniem powiadomiłam o tym Alicję.

– Cieszę się bardzo, że miałaś dom otwarty, bo inaczej sama siebie zaczęłabym podejrzewać. Albo ciebie, kaca nie masz, więc wylałaś, żeby zwalić na mnie, z tym że nie wiem po co i dlaczego.

– A na jak długo przyjechałaś? – spytała bystro zaciekawiona sprawą Marzena.

– Skojarzenia masz prawidłowe – pochwaliłam ją. – Ale tylko na tydzień. A ona sama mnie wczoraj zachęcała, żebym została dłużej.

– To nie, zwalanie odpada.

Alicja też miała skojarzenia.

– A propos, rano dzwonił Paweł, jutro wieczorem przyjeżdża, na parę dni. Trzeba opróżnić łóżko w ostatnim pokoju.

Ucieszyłam się, bo bardzo lubiłam Pawła, a w Warszawie widywałam go rzadko. Nie grywaliśmy już w przeczekiwaną ruletkę, najwyżej od czasu do czasu w normalnego brydża, do którego skład graczy musiałam kompletować z największą starannością, żeby mi się nie spotkało przy stole dwoje albo nawet troje zakamieniałych wrogów. Trochę to było skomplikowane i dla osiągnięcia celu używałam dwóch osób, doskonale neutralnych, Pawła i mojej przyjaciółki Ani.

– Sam przyjeżdża czy ze swoją Ewą?

– Mówił, że sam.

– Szkoda. Gdyby jeszcze przyjechała Ania, moglibyśmy zagrać w brydża.

– Która Ania?

– Moja, warszawska. Znasz ją, była już u ciebie. Sympatyczna i nieszkodliwa.

– A…! – przypomniała sobie Alicja. – Pamiętam ją, taka łagodna blondynka, sędzia, tak…? Owszem, bardzo miła, może przyjechać. Najlepiej razem z Pawłem.

– Ja też gram w brydża – powiedziała Marzena. – Mogłabym dołączyć?

– Nie ma przeszkód…

– Co nie zmienia faktu, że dzisiejszej nocy ktoś tu wlazł i wychlał pół butelki Napoleona – wróciła do tematu Alicja. – Wcale mi się to nie podoba i chciałabym wiedzieć, kto to był.

– Wrócił do ciebie psychopata – podsunęła Marzena ostrzegawczo.

– On pijał tylko piwo…

– Blekot – mruknęłam równocześnie. – Nie rwał się przypadkiem do szlachetnych trunków?

– Może się i rwał, ale ja go nie częstowałam…

Marzena o Blekocie słyszała, chociaż nie znała go osobiście. Zaciekawiła się jego wizytą i spróbowała usiąść wygodniej, co na ogrodowym fotelu było niemożliwe.

– Alicja, nie wiem, co w tym jest, ale zawsze u ciebie przytrafiają się jakieś dziwne rzeczy…

– To tylko jak ona przyjeżdża – zaprotestowała Alicja, wskazując mnie palcem.

Też zaprotestowałam energicznie.

– Nic podobnego, przy psychopacie mnie nie było, na oczy go nie widziałam! Przy Blekocie też mnie nie było! Przestań wreszcie uważać, że wszystko ja, całe tabuny plączą się dookoła ciebie beze mnie, nie odpowiadam za te tłumy!

– Czekajcie, skoro trzeba przygotować łóżko dla Pawła, może ja wam pomogę? – zaproponowała wspaniałomyślnie Marzena i z wyraźną ulgą podniosła się z fotela. – Nie wymawiając, jestem najmłodsza.

– Nie wam, tylko jej – skorygowałam uczciwie. – Zawsze się sama szarpie, a ja unikam dotykania przedmiotów, niekoniecznie z lenistwa…

– No owszem, zachowujesz się dość przyzwoicie – przyznała Alicja łaskawie. – Zaraz, może i rzeczywiście… Sama nie wiem. Gdzie ja to wszystko położę…? Wolałabym odkryć, kto wychlał brandy…

Zniecierpliwiłam się.

– Ten sąsiad, który cię nie lubi i truje odwłok leszczynami. Mieszka obok i widzi, że nie zamykasz drzwi, ciesz się, że nie wychlał więcej. No i co z tego, że Duńczyk, tak liczne towarzystwo naszych, przez tyle lat, musiało go zdemoralizować, poza tym nie kradł, tylko się poczęstował…

– A, właśnie! – zaniepokoiła się Marzena. – Nic więcej ci nie zginęło, tylko ten napój?

– Nie wiem, jeszcze nie sprawdzałam. Ale chyba nie…

Bardzo popierałam propozycję Marzeny, orientując się mniej więcej w rozmiarach pracy, jaką należało wykonać. Dziewczyna była jak łania i na widok jej wysiłków nie gryzłyby mnie wyrzuty sumienia, w przeciwieństwie do wysiłków Alicji. Ponadto Marzena bywała tu częściej i lepiej ode mnie wiedziała, gdzie należy upłynnić cały chłam z gościnnego łóżka, czego na razie nie wiedziała jeszcze sama Alicja. Zwlekała i wahała się, niechętna podejmowaniu natychmiastowych decyzji.

Wspólnymi siłami dopchnęłyśmy ją do ostatniego pokoju. Butelkę z resztą Napoleona wyjęłam jej z ręki i wstawiłam do narożnej szafki.

Gościnnego łóżka właściwie nie było w ogóle widać, mimo iż składało się z dwóch części, jednej wysuwanej spod drugiej. Zakrywał je gruntownie potężny stos najrozmaitszych rzeczy, głównie pudeł i tekstyliów. Rozpoznałam także metalowy stojak pod doniczkę, stary, pusty futerał od aparatu fotograficznego, który Alicji zapewne zginął, bo inaczej znajdowałby się w futerale, rulon papieru pakowego w ozdobne gwiazdki, niewielką, drewnianą półeczkę na wspornikach, do przyczepienia na ścianie, i nowe żelazko, częściowo rozpakowane. Reszta pokoju, poza łóżkiem, również nie była pusta.

– Trochę dużo tego – zauważyłam delikatnie.

– Dużo – zgodziła się Alicja. – I popatrz, a przy Blekocie tyle nie miałam… I co ja mam z tym zrobić?

– Ręczniki, bieliznę pościelową i firanki można umieścić w szafie – zaopiniowała Marzena. – Poduszki… Co najmniej jedną upchnie się w kufrze…