173906.fb2 Krowa Niebia?ska - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 22

Krowa Niebia?ska - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 22

– A wie pan, że z nikim – rzekła z niejakim zdziwieniem. – Ale to nie moja zasługa, bo chociaż wiem, że gadać o tym nie należy, to jednak zawsze człowiekowi coś tam się wyrwie. Tyle że ja akurat nie miałam okazji, dopiero teraz widzę szalone zaniedbania towarzyskie. Z nikim się nie widuję i nie spotykam, nawet przez telefon nie ględzę. Śmieszna sytuacja… Nie mam czasu. Albo siedzę przy robocie, albo w kasynie, dopiero w następną sobotę spotkam się z ludźmi. Więc dotychczas słowa o tym nikomu nie powiedziałam.

– I tak trzymać – pochwalił Bieżan. – No dobrze, powiem pani. Istnieje pośrednik, skupujący te dowody, i nikt go nie zna, nawet złodzieje. Wtyczki, tajniacy… No nie jest pani przecież niedorozwinięta i rozumie pani, że wtyczki trzeba mieć wszędzie, mam na myśli środowiska przestępcze. Kapusie, donosiciele… to się zawsze znajdzie. I nikt nic nie wie. Rzadka rzecz. Osobiście jestem przekonany, że nawet złapanie pośrednika też by nic nie dało, bo on nie zna grupy zasadniczej, ale próbować trzeba. Ktoś wściekle bystry to sobie zorganizował. W dodatku muszę się śpieszyć, bo gdyby nagle zakończyli proceder, żadna siła już za nimi nie trafi, ale bardzo liczę na ludzką chciwość…

– A ta metoda… Ja czytuję kryminały… Sprawdzania, kto się nagle wzbogacił…

– W tej chwili to jest cholernie mylące, bo ludzie bogacą się nagle na rozmaitych szwindlach, niekoniecznie na tym. W ogóle w różny sposób, chociażby pani…

Elunię zatchnęło.

– …mieszkanie, meble, samochód – ciągnął Bieżan przyjaźnie i beztrosko. – No dobrze, teraz już wiem, że pani mi odpada, ale z innymi może być podobnie. O tych nagłych bogaceniach nawet nie warto mówić. Tak naprawdę, to ja najbardziej liczę na głupi przypadek, zdarza się. Trafić na akcję, to zawsze trwa parę godzin, jakiś zbieg okoliczności, niefartowny dla nich, i już ich mam. Aby tylko nie przestali.

– Ja bym sobie wytypowała najbogatszych hochsztaplerów – powiedziała Elunia z nagłą energią, pozbywszy się oburzenia. – I pilnowałabym ich, jak oka w głowie.

– A pani myśli, że ja co? Półgłówek? Już ich mam całą listę, tylko mi tej obstawy brakuje. Ludzi nie ma. Całe glinowo mam zaangażować do ochrony szwindlarzy…? Powiem pani szczerze, że się ograniczam z konieczności i próbuję popilnować chociaż tych uczciwych, bo i tacy istnieją. Pani sama jest potencjalną ofiarą, ale mam nadzieję, że o swoje karty kredytowe potrafi pani zadbać, skoro zna pani sytuację. O tym to już naprawdę niech pani nikomu nie mówi, zwierzyłem się pani prywatnie…

Niemal do północy przejęta niezmiernie Elunia usiłowała prowadzić swoje osobiste śledztwo, podsuwając Bieżanowi najprzedziwniejsze pomysły. Niektóre z nich rozweseliły go zgoła do wypęku i odjechał wreszcie do domu, podniesiony na duchu chwilą pożytecznego relaksu. I odprężył się, i wiedzę uzyskał, i nawet przyszło mu coś nowego do głowy…

* * *

Kiedy nazajutrz przed południem zadzwonił Kazio, Elunia była akurat w doskonałym nastroju. Kolejny projekt jej wyszedł, opakowanie rodzimych czekoladek, tak smakowite, że sama nabrała chęci, żeby lecieć je kupować. Równocześnie obmyśliła do końca strój na wesele Andrzejka i wyrobiła sobie czas na wizytę w kasynie. Razem wziąwszy, poczuła się zadowolona z życia.

– W Kopenhadze jestem – oznajmił Kazio – ale jeszcze będę musiał podskoczyć do Szwecji. Co u ciebie?

– Mnóstwo – odparła Elunia radośnie. – Nie mam chwili czasu, a w kasynie, zapomniałam ci przedtem powiedzieć, wygrałam. I nadal wygrywam, tyle że trochę mniej. To piękne miejsce!

– O rany boskie, nie rozpędzaj się. Kłopotów nie masz?

– Jakich kłopotów?

– Głupawych. Tych, wiesz, telefonicznych…

W tym momencie Elunia przypomniała sobie, że Kazio jest jedynym człowiekiem, mającym jakieś pojęcie o wplątaniu jej w tajemniczą aferę. Wyjeżdżając, obawiał się o nią, a sedno rzeczy odgadł doskonale.

– Nie – odparła uspokajająco. – Nikt się mnie nie czepia, zostało wyjaśnione. I ty już nic nie musisz, żadni świadkowie niepotrzebni, to znaczy owszem, bardzo potrzebni, ale inaczej.

– Żebym ja rozumiał, co ty mówisz, byłoby pierwszorzędnie. No nic, wrócę, to się dowiem. Co w ogóle robisz?

Elunia z detalami opisała mu swój aktualny tryb życia, omijając tylko starannie wizyty komisarza. Z Kaziem wciąż czuła jakąś przyjemną wspólnotę, powiedziałaby mu o nich, ale przecież nie przez telefon. Ponadto Kazio stanowił wyraźną pociechę duchową i rodzaj antidotum na to emocjonujące nieszczęście ze Stefanem Barniczem, co nadal nie oznaczało, rzecz jasna, że w tej kwestii miałaby mu się zwierzać. Jeszcze go wszak nie zdradziła…? Dusza kobiety jest to urządzenie skomplikowane i niespecjalnie logiczne i Elunia w tym momencie prezentowała sobą wręcz kliniczny przykład owych komplikacji.

Na wieść o weselu Andrzejka Kazio skrzywił się tak, że widać to było przez słuchawkę.

– Cholera. Jeszcze cię tam kto poderwie. Nie daj się, ja cię proszę!

Przeciwko nowym podrywkom Elunia czuła się opancerzona podwójnie.

– W ogóle mowy nie ma. Ale chociaż parę osób zobaczę, bo tak na co dzień ostatnio żyję na pustyni i wiem dlaczego. Jola mi powiedziała…

Kończąc relację, zaniepokoiła się, że Kazio tam zbankrutuje. Kazio od razu uśmierzył jej obawy.

– A, coś ty, za głupiego mnie masz? Na koszt firmy dzwonię, a firma wytrzyma. Będę dzwonił jeszcze przy każdej okazji, a wracam za dziesięć dni mniej więcej…

Zaraz po Kaziu zadzwonił Bieżan.

– Ja się wczoraj z panią nie umówiłem co do tego gościa od dowodów w kasynie, bo jeszcze nie wiedziałem, co będzie. Teraz już wiem. Dzisiaj wieczorem mógłbym tam wpaść, o ile da się go zobaczyć. Pani ma tam skąd zadzwonić?

– Otóż w tym rzecz, że nie mam – zmartwiła się Elunia. – Gdyby nie to, już poprzednio bym pana łapała.

– Szkoda. Ale i tak wpadnę. Będzie, dobrze, a jak nie, spróbuję coś wykombinować. Tylko jedna rzecz, bardzo ważna. Nie znamy się. Żadnych rozmów, żadnych przywitań, pójdzie pani gdzie trzeba i stanie obok niego. Na chwilę. I cześć, reszta pani nie obchodzi.

Udając się po południu do kasyna, Elunia stwierdziła nagle, że na tablicy rozdzielczej mruga jej rezerwa. Zdenerwowała się, nie lubiła jeździć na resztkach benzyny. Zastanowiła się, gdzie ma po drodze jakąś pompę, jedną miała bardzo blisko domu, ale już ją zostawiła za sobą i nie chciało jej się wracać, a przed nią co…? Malczewskiego też minęła, co tam jest jeszcze… Dolna! Zjedzie na Dolną, malutki kawałek, będzie z głowy…

Podjazd do stacji benzynowej na Dolnej wymagał zrobienia podwójnej pętli, przez Sobieskiego i Gierymskiego. Zbliżając się do skrzyżowania, Elunia z obawą popatrzyła, czy nie ma tłoku. Nie było, tankowały zaledwie dwa samochody.

Kazio, od tego telefonu, musiał jej chyba tkwić w głowie, a może interesowała się nim jej podświadomość, bo nagle ujrzała go przy pompie. Wychodził i wsiadał do samochodu. Zatrzymanie się w tym momencie nie wchodziło w rachubę, jadąc dalej i skręcając, Elunia usiłowała popatrzeć za siebie, widok zasłonili jej przechodzący ludzie. Oczywiście nie mógł to być Kazio, który o dwunastej w południe znajdował się w Kopenhadze, aczkolwiek z Kopenhagi do Warszawy można dotrzeć w ciągu dwóch godzin, a teraz dochodziła piąta. Ale przecież powiedziałby, że wraca! Był to, rzecz jasna, ktoś inny, ale tak podobny… Gdyby nie siedziała w jadącym samochodzie, z pewnością podbiegłaby do niego, a potem przepraszała obcego człowieka za pomyłkę.

Podobieństwo faceta do Kazia było jednakże tak uderzające, że Elunia odruchowo przyśpieszyła i zawinęła pętlę z poślizgiem. Podjechała do pompy, ale już go nie było, nie umiała sobie nawet przypomnieć, do jakiego samochodu wsiadł. Głupie złudzenie, które Kazia zapewne bardzo ucieszy i rozśmieszy…

Sytuacja w kasynie okazała się nie zmieniona. Elunia przegrywała sobie powolutku i spokojnie aż do chwili, kiedy przyszedł upragniony mężczyzna. Usiadł również przy automacie, tyle że o dwa miejsca dalej. Przywitał się przedtem, oczywiście, ucałował jej dłoń i obdarzył ją swoim uwodzicielskim uśmiechem, ale poza tym zachowywał się tak samo jak zawsze. W Eluni serce zatrzepotało, tym razem jednak na krótko, ponieważ nie traciła z pamięci przyjętych na siebie obowiązków. Od czasu do czasu przerywała grę i obchodziła lokal dookoła, czyhając na podejrzanego osobnika, zmartwiona, że ciągle go nie ma.

Od przybycia Stefana Barnicza nastąpiła zmiana o tyle, że Elunia zaczęła wygrywać. Podejrzany osobnik mocno jej przybladł, zaczęła się bowiem zastanawiać, czy Barnicz nie żywi przypadkiem wstrętu do niej, tak potężnego, że aż wpływa to na powodzenie w grze. Jeśli szczęście w miłości odbiera szczęście w kartach, być może obrzydzenie dokłada dzikiego fartu…? Ale nie, to chyba niemożliwe, animozja takiego rozmiaru nie pozwoliłaby mu odwozić jej do domu, a przyszedłszy tutaj, mógłby udawać, że jej nie zauważył, nie podchodzić, nie witać się… Nie wszyscy tam się ze sobą wzajemnie witali, nawet osoby znajome mówiły zwyczajnie „dobry wieczór” i nie zawracały głowy uprzejmościami towarzyskimi. Więc co właściwie o tym myśleć…?

A może zachodzi tu ten drugi wypadek, „jak nie idzie, to nie idzie”? Zatem, skoro idzie, powinno, do licha, iść wszechstronnie!

Idiotyczny automat płacił jak obłąkany i Eluni prawie udało się zapomnieć o umowie z Bieżanem. Pamięć przywrócił jej nagle głos pani Oli, dobiegający z pewnego oddalenia, od innej grupy automatów. Spłoszona zaniedbaniem, czym prędzej przerwała grę, zsunęła się z krzesła i ruszyła w kierunku bufetu.

Facet od dowodów osobistych siedział na wysokim stołku, pił sok pomarańczowy i gawędził z obrabowanym przed dwoma dniami mafiozem z Zielonki. Na ten widok Elunia skamieniała zaledwie na ułamek sekundy, ponieważ na plecy wpadł jej Chińczyk, zmierzający do toalety. Kolizja spowodowała lekkie zamieszanie, ale za to uniemożliwiła Eluni wrośnięcie w posadzkę, rozmawiający panowie zaś zaledwie rzucili roztargnionym okiem. Chińczyk kłaniał się i przepraszał w kilku różnych językach.

Nie musząc już penetrować sali, Elunia wróciła na swoje miejsce przy rozszalałym automacie.

Do Stefana Barnicza nie ośmieliła się podejść. Jeszcze by odgadł, że się w nim kocha, głupio strasznie. Później może podejdzie, znajdzie pretekst, najlepiej po drodze do kasy…

Na żadne wycieczki do kasy nie miała szans, jej suma na kredycie ciągle rosła. Czekała na Bieżana, pełna obaw, że podejrzany sobie pójdzie. Gra zaczynała znów ją wciągać, dublowanie wychodziło, automaty za plecami zasłaniały bar. Przez moment rozważała, czyby nie przenieść się do ruletki, od której miałaby lepszy widok na salę i drzwi, w razie gdyby wypłowiały podlec wychodził, zdołałaby go zatrzymać… Jak…?! Rzucić się w progu, niczym Rejtan i szarpać na sobie bluzkę z krzykiem „po moim trupie!”? Nie wpuściliby jej do tego kasyna nigdy więcej!

Denerwowała się coraz bardziej. Na całe szczęście, zanim zdążyła popaść w kompletną paranoję, pojawił się Bieżan.

Jak normalny gość kasynowy obszedł całą salę, przyglądając się grze, odnalazł Elunię bez wielkiego trudu i stanął za jej plecami w charakterze kibica. Już po minucie tego stania niechętna kibicom Elunia wyczuła natrętny wzrok, obejrzała się wrogo i nieżyczliwie i doznała ulgi olbrzymiej.

Nie odezwała się ani słowem. Puknęła w automat jeszcze raz, przegrała, zeszła z krzesła, zabrała torebkę i powoli ruszyła w głąb sali. Obserwujący ją z daleka kątem oka Barnicz nie zdziwił się tym wcale, z reguły tak właśnie postępowała, jeśli ugrzązł za nią jakiś nachał. Nie znosiła kibiców, to się rychło dało zauważyć, nie chcąc się z nimi kłócić, przestawała grać i oddalała się dokądkolwiek. Po czym z ukrycia podglądała, czy nachał już poszedł.

Ten akurat nachał nie był uparty, odszedł dość szybko. Zapewne tego nie zauważyła, bo nie skorzystała od razu, przeszła pół sali, postała chwilę przy barze, zamówiła coś do picia i dopiero potem wróciła znów do swojego automatu. Nachał zaczął się gapić na black-jacka.

W Elunię wstąpiła wręcz euforia, bo i wygrana była potężnie, i obowiązek śledczy spełniła, postała obok tamtego zbuka dostatecznie długo, żeby Bieżan nie miał żadnych wątpliwości, i Barnicz odwrócił się i obdarzył ją wysoce interesującym spojrzeniem. Usiadła przy maszynerii i natychmiast zaczęła przegrywać.

– Zdaje się, że jednak bez whisky się nie obejdzie – powiedział nagle tuż za nią Stefan Barnicz, którego na chwilę zaniedbała. – Nie napoiła go pani…

– Ach, nie – odparła Elunia z żalem, szybko opanowawszy błogość w sercu. – Samochód jest mi jutro potrzebny, muszę zostać na soku.

– W takim razie niech pani zmieni grę. To przyjacielska rada. Ja też wygrałem i zmieniam.

– Bardzo dobry pomysł. Pójdę do ruletki…