173906.fb2 Krowa Niebia?ska - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 32

Krowa Niebia?ska - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 32

Bieżan zrozumiał z tego, że pan Biernacki odszkodowania za poszarpaną garderobę domagać się nie zamierza. Przyjrzał mu się porządnie, widząc w tym swoją podstawową korzyść, pani Biernacka dopomogła.

– O, widzi pan, taki on był, ten obcy facet, jak mój mąż, dokładnie, tylko brody nie miał. Ani wąsów, ogolony, z pierwszego piętra dobrze widać, a jeszcze całkiem ciemno nie było. I kurtkę miał taką samą…

Obcy facet mógł być jednostką najdoskonalej niewinną, czekać tu na kogoś, oddalić się potem w dowolnym kierunku, czerwonej skody nie dotykając nawet palcem, równie dobrze jednak mógł się okazać przestępcą, który ją zręcznie wypożyczył. Poprosiwszy jeszcze pana Biernackiego, żeby się przespacerował po mieszkaniu i parę razy obrócił, Bieżan już chciał wyjść, kiedy do drzwi zadzwoniła pani Kapadowska.

– Bardzo przepraszam – rzekła z zakłopotaniem – ale słyszę, że państwo jeszcze nie śpią, a wiedziałam, że pan tu idzie, wiec pozwoliłam sobie… Chciałam pana złapać, bo mnie gryzą wyrzuty sumienia. Nie powiedziałam panu…

– Ale może zostawmy już państwa w spokoju – przerwał Bieżan. – Porozmawiajmy gdzie indziej, państwo mieli dzisiaj dosyć rozrywek. Może u pani… – urwał, przypomniawszy sobie ogród zoologiczny pani Kapadowskiej. – Albo może w holu – dokończył pośpiesznie.

Pani Biernacka gości nie zatrzymywała, pan Biernacki drobnym kroczkiem przesuwał się ku łazience. Bieżan z panią Kapadowska wyszli i zatrzymali się w holu przy windach.

– Powinnam panu powiedzieć, że ja jestem czasem roztargniona – wyznała pani Kapadowska ze skruchą. – Zdarza mi się nie zamknąć samochodu i tym razem, jak się tak zastanawiam, chyba też nie zamknęłam. Strasznie dużo miałam w rękach, chociaż mi pomógł syn sąsiadów, i tego gestu z kluczykiem wcale sobie nie przypominam. Nawet przeciwnie, przypominam sobie, że go w ogóle nie zrobiłam. Więc jeśli ktoś chciał go ukraść, połowa roboty mu odpadła. I cham na mnie patrzył.

Zabrzmiało to jakoś dziwnie.

– Jaki cham?

– Jakiś. Obcy. Stał i gapił się jak wół na stodołę. Chciałam go poprosić, żeby mi pomógł, nawet coś zawołałam do niego, a on na to odwrócił się tyłem. Na szczęście akurat przechodził ten chłopak i pomógł mi…

– Jak ten cham wyglądał?

– Bez brody. W kurtce. O, tak ogólnie podobny był do tego sąsiada, jak oni się… Biernaccy. Do Biernackiego, przed chwilą go pan widział, ten sam wzrost, tusza, taka sama sylwetka, tylko twarz inna, Biernacki ma bardziej okrągłą i jest brodaty…

W Bieżanie zalęgła się granitowa pewność, że uzyskał opis jednego z przestępców. Jeśli facet stał tu i gapił się, niewątpliwie dostrzegł, iż samochód pozostał nie zamknięty. Może na taką okazję czyhał… Poza tym, to jest typowy parking lokalny, użytkowany przez mieszkańców, jeśli człowiek wraca z pracy do domu, zazwyczaj spożywa obiad i nie od razu wyjeżdża ponownie. On sam, gdyby chciał kraść samochód na krótko, też by sobie takie miejsce znalazł…

Z drugiej strony z poznania sylwetki złoczyńcy przyszło mu tyle, co kot napłakał. Pasował wprawdzie doskonale do osobnika oglądanego przez Elunię, ale średnio szczupłych, średniego wzrostu, wysportowanych i o zręcznych ruchach istniało zatrzęsienie. Co do zarostu, można go zapuścić, ogolić, przyprawić sztucznie, więc też wskazówka raczej żałosna.

Z trzeciej strony wszystko razem mogło być ukartowane. Pani Kapadowska, należąc do szajki, odbiera pieniądze na damskie dowody osobiste, perukę włoży na przykład i już przeistoczy się w blondynkę, samochodem zaś służy w chwilach, kiedy jej alibi jest nie do zbicia. Kradzież upozorowana, poza tym, skąd przestępcy mieli wiedzieć, że akurat dzisiaj będą sprawdzani…

Z czwartej strony pani Kapadowska potwierdziła opis faceta, a nie musiała. I w dodatku dusza mówiła Bieżanowi, że ona jest niewinna. Dusza mogła mieć słuszność, niemniej jednak do sprawdzania miał cholernie dużo…

* * *

Telefon u Eluni zadzwonił nazajutrz koło południa i odezwała się w nim Agata.

– No i popatrz, jak pan Bóg wynagradza szlachetność – powiedziała z westchnieniem. – Sama widziałaś, że już trudno, postawiłam na ubogiego Tomasza, zwyczajnie, z przyzwoitości. Okazuje się, że tak on zubożał, jak ja mchem porosłam.

– A co? – zaciekawiła się Elunia natychmiast. – Nie podjęli tych jego pieniędzy?

– Podjęli, dlaczego nie. Ale tylko z dwóch kont. A on sobie dopiero co otworzył trzecie i tam mu napłynęło najwięcej pieniędzy. Nie dość na tym, sam tydzień temu wziął forsę i przerzucił na dolary, na konto, a nie kartę kredytową, i do tego już nie mieli dostępu. Powiada, że stracił tak ze dwadzieścia procent majątku i głowa go od tego bolała nie będzie, a mnie kupi futro, żeby mieć jakąś przyjemność.

Elunia wzruszyła się tą łaską opatrzności.

– W takim razie musisz go odchudzić. Nie możesz się na niego otrząsać z zaciśniętymi zębami. To byłoby nieładnie.

– Byłoby – zgodziła się Agata. – Widziałam go na zdjęciach, odchudzony wygląda całkiem całkiem. Nawet mi się spodobał. Mam zwolnienie lekarskie na tę rękę, chociaż prawie nic mi nie jest, posiedzę tutaj, w Konstancinie, i zajmę się posiłkami. Najważniejsze, że on się na odchudzanie zgadza, więc to już pół biedy.

– No popatrz, jaki to jednak naprawdę dobry człowiek! Słuchaj, on cię kocha. Tego się nie powinno lekceważyć.

– Toteż właśnie – przyznała Agata i rozłączyła się.

Nie wiadomo, dlaczego Eluni zamajaczył jakoś na horyzoncie Kazio. Z lekkim wysiłkiem wypchnęła go z myśli, przeszkadzał jej bowiem podwójnie. Strzępił to szczęście ze Stefanem i wyrzutami sumienia odrywał od pracy, a robiła właśnie prospekty dla obrabowanego Parkowicza, wetknięte siłą między wcześniejsze zlecenia. Lojalność w stosunku do przyjaciółki kazała jej zadbać o stan finansowy przyszłego męża. Nie ulegało wątpliwości, że Agata Parkowicza poślubi, chociażby ze względu na dzieci, które, Elunia widziała to na własne oczy, były ze sobą zaprzyjaźnione bardziej niż prawdziwe rodzeństwo.

Rezultaty zawodowe osiągnęła niezłe, umówiła się na dzień następny i przed wieczorem pojechała do kasyna, całkowicie zdecydowana coś z tym Stefanem wreszcie ustalić.

W tym postanowieniu uparcie bruździło jej wychowanie i charakter, a także dotychczasowe życie, które nigdy nie postawiło jej w obliczu konieczności walki o mężczyznę. Nie musiała podrywać, sama była podrywana i mogła poprzestawać na dokonywaniu wyboru. Wybrała Pawełka, potem chętnie przystała na Kazia, teraz szczęście z Barniczem spadło na nią samo. I samo powinno się rozwinąć i zakwitnąć. Pozbawiona agresywności, daleka od natręctwa, najgłębiej przekonana, iż stronę czynną z natury reprezentuje płeć męska, Elunia zupełnie nie umiała ciągnąć chłopa ku sobie. Zdobywać go aktywnie. Rzucać się na niego. Czepiać się nachalnie, przypinać jak pijawka. Poza wszystkim babcia wmówiła w nią bez trudu, iż wyraźne latanie za mężczyzną to dyshonor, a nawet zgoła hańba, i latająca kobieta wszelką godność traci. Latać niewyraźnie w ostateczności można, ale należy czynić to tak, żeby nikt się nie połapał, a już najmniej zainteresowany. Obarczona ciężarem takich poglądów Elunia nie potrafiła znaleźć skutecznych sposobów działania i pozostawała w tyle za swoimi rówieśnicami co najmniej o całą epokę. Poza subtelną aluzję nie umiała się posunąć i efekty jej stanowczych decyzji były wysoce problematyczne.

Stefan Barnicz pojawił się dopiero o dziesiątej wieczorem, kiedy rozczarowana, zniechęcona i nieszczęśliwa Elunia zamierzała już iść do domu. Szczęście w grze jakoś ją odbiegło, przegrywała stopniowo i zaczynało to być nudne. Jego głos za plecami dziabnął ją niczym ostrogą i sprawił, że nagle rozkwitła urodą.

– Jak idzie? – spytał z lekkim roztargnieniem. – Miło cię widzieć.

Nie były to słowa, wyrażające miłość ognistą, ale Eluni wystarczył sam dźwięk. Odwróciła się żywo ku niemu, tuż blisko ujrzała upragnioną twarz, włosami musnęła lekko jego ramię. Zaleciała ją woń wody kolońskiej i na moment zamarła ze wzruszenia.

Stefan Barnicz tej cechy Eluni jeszcze nie znał. Oderwał wzrok od ekranu automatu i dostrzegł nieruchomość czarującej i kłopotliwej kobiety. Nie zrozumiał jej.

– Jaka szkoda, że mam tak mało czasu – powiedział na wszelki wypadek, bo, jak wiadomo, brak czasu jest argumentem nie do odparcia, powszechnie używanym we wszystkich trudnych sytuacjach. – Chyba nawet przez parę dni nie zdołam cię zobaczyć. Miałem nadzieję na wczoraj, ale nie przyszłaś.

Elunię odblokowało szybko, na jego obecność była bowiem, w gruncie rzeczy, nastawiona. Najbardziej radykalnie załatwiało ją zaskoczenie.

– Wczoraj miałam okropne przeżycia. Ale czy musimy widywać się tylko w kasynie? – spytała żarliwie, z wyraźnym cieniem delikatnej nadziei. – Możemy chyba…

– Osobiście mam wrażenie, że spotykamy się także gdzie indziej – przerwał Barnicz, nie dopuszczając do precyzji wypowiedzi. – Chyba że ja miewam niezwykle realistyczne sny. Zachwycające zresztą. Widzę, że tu wszystko zajęte, pójdę do ruletki, możliwe, że to moja ostatnia szansa na jakiś czas. Mam się tu spotkać z kimś…

Odszedł nagle, a Elunia została, teraz już zaskoczona straszliwie, niezdolna do uniesienia ręki. Odsiedziała tak co najmniej trzy minuty. Mając głowę odwróconą, ujrzała, że on podchodzi do tej najdroższej ruletki, stawia coś i zgarnia wygraną.

Szyja zdrętwiała jej doszczętnie, prawie skurcz ją złapał, poruszyła zatem głową i odzyskała swobodę. Prztyknęła w guzik automatu, dostała fula, przez pomyłkę prztyknęła w dublowanie, dublowanie jej wyszło, prztyknęła w nie ponownie, wciąż bezmyślnie, wyszło jeszcze raz. Wówczas oprzytomniała, bo jednak hazard w niej tkwił. Nagle, jednym rzutem, odbiła prawie wszystko, co do tej pory straciła. Przerzuciła to na kredyt, rezygnując z dalszych, ryzykownych czynów.

I wtedy przyszło jej na myśl, że coś w tym jest. Jak wszyscy gracze świata Elunia była przesądna, w niewielkim stopniu, ale jednak. Nie obchodziły jej czarne koty, przebiegające drogę, nie przejmowała się piątkami trzynastego, zakonnic, kominiarzy i bab z pustymi wiadrami w ogóle nie dostrzegała, pomijając już to, że w dużym mieście baby z wiadrami po ulicach nie chodzą, obojętne jej było przeciskanie się pod drabiną. Gra jednakże to było coś innego. Z reguły zaczynała wygrywać, kiedy on przychodził, cóż to mogło oznaczać? Albo szczęście w grze, albo szczęście w miłości. Ta druga zasada, jak nie idzie, to nie idzie, jakoś nie miała odwrotności, nikt nigdy nie mówił, że jak idzie, to idzie. Zatem co…?

Nie była końcu idiotką, do tego stopnia naiwną, żeby sobie wyobrażać, iż jeden pocałunek wiąże ze sobą dwie osoby różnej płci na całe życie i do grobu. Ten pogląd byłby dla niej nawet istną okropnością, pocałował ją bowiem w wieku lat czternastu, z zaskoczenia, zupełnie ohydny facet, brat koleżanki, równie krostowaty jak antypatyczny i szorowała się po nim do zdarcia skóry. Tylko by tego brakowało, żeby ją związał, wolałaby grób od razu. Tak samo dwie noce z tym supermanem nie stanowiły stabilizacji, mógł ją przecież potraktować przygodowo…

Wygrywa, jeśli on przychodzi… Czy ma to oznaczać, że miłość należy sobie wybić z głowy…?

No dobrze, nie kocha jej, a tylko leci na nią seksualnie. Zdarza się. To co, zdać się na przypadek? Od czasu do czasu, wtedy kiedy on ma chęć na nią, poddać się, podporządkować, w pozostałych chwilach czekać beznadziejnie jak niewolnica w haremie? A z kim on sypia w tak zwanym międzyczasie…? Gdyby chociaż nie sypiał z nikim innym, no dobrze, załóżmy, że ona stanowi dla niego jakąś wyjątkowość, tylko ona i nikt inny, chociaż rzadko i z zaskoczenia, niechby nawet… Przynajmniej, do licha, powinna o tym wiedzieć! Może mu być wierna do obrzydliwości, usunąć z powierzchni ziemi wszystkich innych mężczyzn, zająć się, poza nim, wyłącznie pracą, ale przecież nie bez powodu! Niech on to jakoś wyjaśni!

Wszystko to Elunia wymyśliła, grając bez przerwy i podwyższając swój stan posiadania. Gdyby była o dwadzieścia lat starsza i miała już odchowane dzieci, bez wątpienia hazard przebiłby wszelkie inne uczucia, liczyła sobie jednakże zaledwie dwadzieścia pięć lat, w planach wciąż majaczyło jej założenie rodziny, potrzeb fizjologicznych doznawała w normie i dziwaczne postępowanie Stefana, który obdarzał ją to wulkanicznym płomieniem, to całkowitą obojętnością, rychło mogło ją doprowadzić do rozstroju nerwowego. Jej zdrowy instynkt protestował.

Nagle, ni z tego, ni z owego, postanowiła to wyjaśnić.

Obejrzała się, przy najdroższej ruletce Stefana już nie było. Zsunęła się z krzesła i poszła penetrować salę. Grał na tańszej, takiej po dziesięć złotych, przegrywał i wygrywał w kratkę, Eluni znienacka przyszło na myśl, że jeśli ona w jego obecności wygrywa, z nim powinno być to samo, zbliżyła się, prawie wsparła o jego plecy, co sprawiło jej upojną przyjemność, spojrzała na stół…

– Dwadzieścia trzy – powiedziała mu do ucha, wiedziona jakąś tajemniczą siłą nie do odparcia, natchnieniem wręcz nadprzyrodzonym. – Dwadzieścia trzy. Dwadzieścia trzy…

Barnicz odwrócił głowę, ale nawet na nią nie spojrzał. Zawahał się, nagle obstawił dwadzieścia trzy maksymalną stawką, w ostatniej chwili podsunął jeszcze jakąś potworną sumę na czerwone…

Dwadzieścia trzy wyszło. Czerwone, rzecz jasna, również.

Ani Elunia, ani Barnicz nie odezwali się nawet jednym słowem. On odwrócił głowę, uśmiechnął się, popatrzyli na siebie. Elunia poczuła zawrót głowy.

Barnicz natomiast zachował pełną trzeźwość umysłu i praktyczny rozsądek. Dziewczyna była z takich więcej uduchowionych, najwyraźniej w świecie miewała jasnowidzenia. Jednakże do jego życiowych celów nie mogła się nadawać, za dużo byłoby z nią kłopotów, coś w niej tkwiło takiego, nie do zwalczenia, co zwaliłoby na niego nadludzkie wysiłki. Żadnych przesadnych wysiłków sobie nie życzył, był w końcu starszy od niej o dwanaście lat i wyobrażał sobie, że to ostatnia chwila na urządzenie życia na właściwym poziomie. Ona młoda, ma czas. A w ogóle on bezwzględnie woli chude i ogniste brunetki o zwyrodniałych upodobaniach seksualnych i nie będzie się zajmował kształtowaniem niewinnych i opornych panienek…