173906.fb2 Krowa Niebia?ska - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 44

Krowa Niebia?ska - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 44

– A dlaczego miał nie powiedzieć? Jak się chce pomocy społeczeństwa, coś temu społeczeństwu trzeba dać, nie? Skoro mnie pyta o pokera i o pokera, ja chcę wiedzieć dlaczego! Rozrywka naganna, cóż on się tak uczepił? A czy ja wiem, może sam chce grać? No więc powiedział, a dalej to już mi samo wyszło. Okazuje się, że ten młodzieniec moje gorzkie żale zapamiętał, ten znajomy, u którego graliśmy, też wszystko pamiętał, a to dlatego, że wtedy, co ci mówiłam, to nie był pożar, tylko jego ciotka zamknęła się w łazience, zamek się zepsuł, a miała klaustrofobię, więc pojechał z tym drugim, to był ślusarz za młodu, tę ciotkę uwolnili, ale półżywą. Ostatnia chwila to była! Taką rzecz ciężko zapomnieć, wszystko wyszło na jaw. No i pamiętał, jak się ten chichotliwy gówniarz nazywał, to znaczy nie on akurat pamiętał, tylko jego znajomy, ale to już bez różnicy. Tuśmy wszystko przez telefon załatwiali i ten twój policjant ucieszył się, jakby mu kto w kieszeń nasmarkał, i mnie pokochał nad życie. Osoby na emeryturze są szalenie pożyteczne, bo siedzą w domu i zawsze się można do nich dodzwonić…

Elunia ucieszyła się również. Sukces Bieżana stwarzał nadzieję, że afera się skończy, przestępcy zostaną wyłapani i żaden następny napad nie będzie jej już groził. Nie miała teraz głowy do napadów, zajęta była Stefanem.

Zadzwoniła do Joli, z nią jedną bowiem mogła omawiać zasadniczy temat.

– Żartujesz? – powiedziała Jola niedowierzająco. – Poważnie? O, cholera, to on jest superman prawdziwy? Najpierw obowiązek, potem przyjemność, a jak przyjemność, to już bez przeszkód? No no, ciekawe…

– A już myślałam, że masz rację – wyznała rozgorączkowana Elunia. – Ale nawet długo myśleć nie zdążyłam, bo od razu zaczął…

– On dobry w łóżku, co?

– Nawet przesadnie.

– To uważaj, bo może playboy sobie znalazł matkę dzieciom…

– Nie mam nic przeciwko dzieciom.

– No to owszem, istnieje taka szansa. Upatrzył se ciebie, kurwa, wybacz słowo, to ty nie jesteś, z daleka widać, a do tych pór tylko z takimi miał do czynienia. Raz dorwał co innego i namyślił się robić za ojca rodziny. Zdarza się. Tylko licz się z tym, że skoki w bok mu nie przejdą.

– Myślisz…? I tak od razu…?

– Nie upieram się, że od razu, może chwilę przeczeka. Oczami duszy widzę takie, tu szlachetna żona i dzieci, a dookoła dziwki. Jawne albo utajnione, zależy jaki ma charakter. Ale naszyjnik królowej to raczej dla żony, tyle że gówno jej z tego przyjdzie. Historię sobie poczytaj.

Elunia zupełnie poważnie zastanowiła się, czy odpowiadałaby jej rola małżonki następcy tronu, ożenionego dla zachowania dynastii. No owszem, może i zgodziłaby się na coś takiego, jednakże pod warunkiem korony i rozkwitu kraju.

– Historycznie nawet mi się to podoba – wyznała z westchnieniem – ale współcześnie nie bardzo. To uważasz, że co?

– To uważam, że powinnaś zachować zdrowy rozum. Wątpię, czy ci się uda. Ale co mnie szkodzi radzić, a tobie spróbować…?

Usiłując zastosować się do rady przyjaciółki i zachować zdrowy rozum, Elunia cały wolny czas poświęciła upiększaniu się, z podziwu godnym rezultatem. Wypełniona była Stefanem do tego stopnia, że przy opuszczaniu domu omal nie zapomniała zabrać swoich projektów, zawróciła po nie od drzwi wyjściowych. Rozmrażający się kurczak, którego miała przyrządzić, całkowicie wyleciał jej z głowy, tak samo jak wczorajsza napaść. Nie była w stanie myśleć o niczym innym, jak tylko o swoim tak wspaniale rozkwitającym romansie.

Prospekty reklamowe zostały pochwalone i przyjęte bez zastrzeżeń, co niewiele ją obeszło. Już kwadrans po trzeciej znalazła się w kasynie.

I cała przeistoczyła się w jedno wielkie oczekiwanie.

* * *

Stefan Barnicz pojawił się dopiero o wpół do siódmej. W ciągu przeszło trzech godzin Elunia bez wątpienia wpadłaby w rozstrój nerwowy, gdyby nie zajęcie, jakiemu się oddawała. Mimo wszystko hazard ją wciągnął, te pazury z drugiej strony odezwały się, wczepiły, szarpnęły. Wygrywała, udręka czekania nie zdążyła się nawet rozwinąć, bo sukcesy w grze przyszły od razu i wzmogły jej euforię. Oczekiwanie, emocjonujące i upojne, tkwiło w tle.

Mimo prawie całkowitej pewności, że nowy związek już się ustalił, Elunia nie ośmieliła się ani jednym słowem napomknąć o umówionym wieczorze. Inicjatywa należała do niego i to też było piękne. Pozwoliła sobie tylko na pytające spojrzenie.

Barnicz na nieme pytanie nie odpowiedział od razu, ponieważ był wściekły. Swoją wściekłość opanowywał już od rana, od chwili, kiedy dowiedział się o kretyńskim efekcie wczorajszego napadu. Widok Eluni, żywej, zdrowej i kwitnącej, zirytował go na nowo, nie był w stanie zdobyć się na czułość, zarazem dobrze wiedząc, że musi chwilowo pielęgnować jej uczucia i w najmniejszym stopniu nie pozwolić im zwiędnąć. Nowe plany już mu się lęgły.

– Zły jestem jak diabli – powiedział jej do ucha i przynajmniej w tych czterech słowach mógł zawrzeć szczerą prawdę. – Nici z naszego spotkania. Skomplikowało mi się wszystko, próbowałem odkręcić, dlatego tak późno przyszedłem, ale nie dałem rady. Musimy to przełożyć na jutro. Będziesz mogła?

Elunia milczała długą chwilę, bo unieruchomiło ją gwałtowne rozczarowanie. Nie udawało jej się otworzyć ust. Robiło to wrażenie głębokiego namysłu i Barnicz zaniepokoił się lekko, czy przypadkiem ona nie zamierza obrazić się i stroić grymasów.

– Tak, mogę – odparła wreszcie odrobinę zdławionym głosem – ale trochę później. Chyba nie zdążę tu przyjść wcześniej niż o piątej.

– Dobrze, będę czekał.

Powiedział to jakoś tak cierpko, że teraz zaniepokoiła się Elunia. Nic rozumnego nie przyszło jej do głowy, ani myśl, że przecież mogliby umówić się inaczej i gdzie indziej, ani przypomnienie, że dzisiaj to on nawalił, ani nawet stwierdzenie, że ona też, tak samo jak i on, ma jakieś obowiązki do spełnienia. Przeciwnie, najgłupiej w świecie przestraszyła się, że go do siebie zraża, stwarzając przeszkody.

– Nie wiedziałam, że tak będzie – usprawiedliwiła się pośpiesznie. – Umówiłam się o drugiej na rozmowę z policją. Nie mam pojęcia, czego oni ode mnie chcą, ale to może potrwać, więc przed piątą chyba nie zdążę. Przypuszczam, że chodzi o napad.

– Jaki napad?

– Na mnie. Jakiś bandzior… Drobiazg.

Barnicz ucieszył się, że sama o tym wspomniała. Interesowało go bardzo, co też Elunia dostrzegła i co z tego napadu pamięta.

– Co za głupstwa mówisz, napad i drobiazg! Chcę o tym usłyszeć, powiedz porządnie. Co się stało?

– Jakiś taki wepchnął się za mną do mieszkania. Wczoraj wieczorem, jak wracałam. Ale nic mi nie zdążył zrobić, bo równocześnie wpadł… znajomy…

Aż ścierpła, mówiąc te słowa. Uświadomiła sobie, że właśnie w najobrzydliwszy sposób wypiera się Kazia, łże chyba także i do Stefana, oszukuje na oba fronty. No dobrze, może nie kłamie wprost, ale omija prawdę. Bez względu na poglądy Joli wolałaby uczciwie wyznać wszystko jednemu i drugiemu, a nie wykręcać tu kota ogonem i potykać się bez mała o każde słowo. A jednak na razie głupio, on wciąż jeszcze może powiedzieć, że co go to obchodzi…

– Jak on wyglądał? – spytał ostro Stefan. Przez moment Eluni wydało się, że pyta o Kazia.

– Kto…?!

– Ten bandzior.

– A… Nie wiem. Cały był omotany czarną szmatą. Nie poznałabym go nigdy w życiu, mam na myśli twarz. Jak sądzisz, czy to możliwe, żeby jechał za mną z kasyna? Wygrałam trochę, mógł podpatrzeć, tu słyszałam takie opowieści, że śledzą tych wygranych i odbierają im pieniądze. Na wyścigach zresztą słyszałam to samo…

– Owszem, możliwe – przerwał stanowczo Barnicz, bo Elunia wyraźnie zaczynała nabierać rozpędu i rozszerzać dywagacje na tematy przestępcze. – Nic ci nie zrobił? Nie uderzył cię nawet?

Elunia gotowa była mówić o wszystkim, byle ominąć Kazia. Wdała się w opis torby z zakupami. Wyznała, że pamięta obuwie napastnika, obuwie znajome, z pewnością był to ten sam, którego spotkała już trzykrotnie. Gorączkowo zapewniała, że nie poniosła żadnego szwanku, nawet nie zdążyła zdenerwować się porządnie, ten bandzior zachował się jakoś łagodnie, szybko uciekł i nikt go nie gonił…

Barnicz miał tego dosyć. Dziś Elunia nieco bredziła, ale jutro mogła odzyskać rozum, przypomnieć sobie więcej i spowodować klęskę. Nie mógł zwlekać.

Nad głową Eluni zawisło niebezpieczeństwo, które sama na siebie sprowadziła.

* * *

Bieżan znacznie lepiej od niej orientował się w przyczynach i celach nieudanego napadu. Zastanawiał się, co za informację Elunia posiada, nie wyjawiając jej, i doszedł do wniosku, że po prostu za dużo widziała. Mogła zidentyfikować przynajmniej jednego złoczyńcę, tego napotkanego na ulicy, tylko ona, bo nikt inny nie dostąpił szczęścia oglądania któregoś z nich bez maski. Racjonalnie myślący przestępcy musieli ją usunąć, nie sądził jednak, żeby się z tym zbytnio śpieszyli. Jeden napad im nie wyszedł, zorganizowany był jakby na chybcika, następny powinni przygotować porządniej i była szansa, że trochę to potrwa. Miał nadzieję, że sam również zdoła się przygotować i nie narażając Eluni, dopadnie ich na gorącym uczynku. Jeden z nich miał już trwałą opiekę, prowadził Bieżana prosto do celu, ale wyraźnie dawało się wywęszyć, że zdobyczą staną się płotki. Wykonawcy. Mózg,! szef i organizator, całej imprezy pozostanie nieuchwytny.

A Bieżan musiał wykryć szefa, inaczej bowiem cała jego robota nadawała się do podłożenia pod tramwaj.

O bandycie spod Kraśnika wiedział już wszystko i nie miał żadnych wątpliwości, iż panią Gulster z szóstego piętra ten uparty zbir wziął za Elunię. Można go było zamknąć za napaść od razu, był dostępny, pracował jako tragarz w magazynie meblowym, mieszkał w miejscu zameldowania, ale jego prywatne znajomości błysnęły Edziowi wielką nadzieją. Najpierw musiał sprawdzić…

Kazio wiedzy konkretnej posiadał mniej, za to wszystkiego się domyślał. Jako jednostka przytomna życiowo, sam potrafiłby taką aferę zorganizować, orientował się, gdzie tkwią zgryzoty, ale też nie wiedział, czym Elunia grozi tej całej szajce. Tak samo jak Bieżan podejrzewał, że za dużo widziała i stanie się straszliwym niebezpieczeństwem przy ewentualnych konfrontacjach. Do konfrontacji wprawdzie było jeszcze dość daleko, tak uważał, nie zamierzał jednak zaniedbywać sprawy, ponieważ Elunię, najzwyczajniej w świecie, kochał.

Rywala wywęszył. Nie przyznał się Eluni, że był w kasynie i widział supermana, z którym przez chwilę rozmawiała. Widział także jej wzrok i wyraz twarzy i zalęgła się w nim dzika chęć zdefasonowania tej pięknej mordy faceta, strzelenia w tego głupiego ryja tak, żeby poleciał na orbitę i długo nie wracał. Zachował pełne opanowanie, kochał bowiem Elunię do tego stopnia, że wolał ją widzieć w objęciach pawiana niż w trumnie.

Sam się na kilka części rozedrzeć nie zdołał, ale umiał sobie znaleźć zaufanych pomocników. Jego zdaniem, Eluni należało pilnować bez przerwy.

Pomocnicy Kazia rekrutowali się z rozmaitych sfer. Jeden z nich, niejaki Wojtuś Kornacki, przez dwadzieścia pięć lat wiódł bujne życie, po czym postanowił w pewnym stopniu się ustatkować. Ustatkowanie polegało na wyborze jednego konkretnego zajęcia i trzymaniu się go konsekwentnie.

Najbardziej odpowiadała mu praca śledcza, przy niej zatem pozostał. Za godziwym wynagrodzeniem inwigilował wskazane mu osoby, spełniając przy tym drobne zlecenia dodatkowe, w rodzaju zatruwania lub też ułatwiania osobom życia. Powierzchowność umiał zmieniać wręcz konkursowe, wiek tworzył sobie dowolny, od młodzieńca do zramolałego staruszka, a z racji średniego zaledwie wzrostu z łatwością potrafił się przedzierzgnąć nawet w kobietę. Profesja okazała się zaskakująco intratna, a bawił się przy niej znakomicie.

Zorientowany w obowiązkach Eluni, Kazio pokazał ją Wojtusiowi w chwili, kiedy wychodziła z biura podróży i przykazał oka od niej nie odrywać. Wyjaśnił przy tym, w czym rzecz, żeby zaskoczenie nie obniżyło sprawności Wojtusia.