173907.fb2 Krucjata Bourne’a - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 26

Krucjata Bourne’a - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 26

ROZDZIAŁ 25

Marie zerwała się z krzesła, gdy rozległ się ostry, brzęczący dzwonek telefonu. Krzywiąc się z bólu pobiegła kulejąc przez pokój i podniosła słuchawkę. – Halo?

– Czy to pani Austin?

– Mo?… Mo Panov! Dzięki Bogu. – Marie zamknęła oczy, czując, jak ogarnia ją ulga i wdzięczność. Od jej rozmowy z Aleksandrem Conklinem minęło już prawie trzydzieści godzin i oczekiwanie, napięcie, a przede wszystkim poczucie bezsilności doprowadziły ją niemal do histerii. – Aleks powiedział, że ma zamiar cię poprosić, abyś tu z nim przyjechał. Przypuszczał, że się zgodzisz.

– Przypuszczał? Czy mogła tu być jakaś wątpliwość? Jak się czujesz, Marie? I nie życzę sobie żadnych wykrętnych odpowiedzi.

– Odchodzę od zmysłów, Mo. Próbuję się opanować, ale odchodzę od zmysłów.

– Dopóki jednak nie zakończyłaś tej swojej podróży, to muszę ci powiedzieć, że byłaś wspaniała. A biorąc pod uwagę, z jakim trudem przychodzi ci robić każdy krok, jest to jeszcze większe osiągnięcie. Ale wcale nie potrzebujesz ode mnie jakiejś kuchennej psychologii. Po prostu szukałem pretekstu, żeby usłyszeć twój głos.

– I przekonać się, czy nie jestem już bełkocącą ruiną człowieka – stwierdziła Marie łagodnie, ale tonem nie dopuszczającym dyskusji.

– Zbyt wiele przeszliśmy wspólnie, żebym teraz uciekał się do takich trzeciorzędnych wybiegów. Nigdy by mi się to z tobą nie udało. I dlatego po prostu tego nie robię.

– Gdzie jest Aleks?

– Rozmawia z sąsiedniego automatu. Poprosił mnie, żebym do ciebie zadzwonił. Najwidoczniej chce z tobą pogadać, ale osoba, z którą w tym momencie rozmawia, ciągle wisi na telefonie… Poczekaj chwilkę. Kiwa głową. Następny głos, który usłyszysz i tak dalej, i tak dalej…

– Marie?

– Aleks? Dziękuję. Dziękuję, że przyjechałeś…

– Jak by powiedział twój mąż: „Nie ma na to czasu”. W co byłaś ubrana, kiedy cię ostatnio widzieli?

– Ubrana?

– Kiedy im umknęłaś.

– Uciekłam im dwukrotnie. Po raz drugi w Tuen Mun.

– Nie wtedy – przerwał jej Conklin, – Grupa była niewielka i panowało zbyt duże zamieszanie – jeżeli dobrze pamiętam to, co mi powiedziałaś. W zasadzie widziało cię tylko paru żołnierzy z piechoty morskiej i nikt poza tym. Tutaj. Tu w Hongkongu. Zaczną od opisu, który utrwalił się im w pamięci. Jak byłaś wtedy ubrana?

– Niech pomyślę. W szpitalu…

– Później – przerwał jej Aleks. – Powiedziałaś mi coś o zmianie ubrania i kupieniu paru rzeczy. Konsulat kanadyjski. Mieszkanie Staples. Możesz sobie przypomnieć?

– Na litość boską, jakim cudem to zapamiętałeś?

– Żaden sekret. Robię notatki. To jeden z ubocznych skutków alkoholu. Pospiesz się, Marie. Tylko w ogólnym zarysie, co miałaś na sobie?

– Plisowaną spódnicę… Tak, szarą, plisowaną spódnicę. I taką błękitnoszarą bluzkę z wysokim kołnierzykiem…

– Pewnie je zmienisz.

– Co?

– Mniejsza o to. Co jeszcze?

– Och, i kapelusz. Z dość szerokim rondem, żeby zasłaniało mi twarz.

– Doskonale!

– I podrabianą torebkę Gucciego, którą kupiłam na ulicy. O, a poza tym sandały, żeby robić wrażenie niższej.

– Chcę, żebyś miała swój normalny wzrost. Będziemy się trzymać butów na obcasie. Wspaniale, tego właśnie potrzebowałem.

– Po co, Aleks? Co ty właściwie robisz?

– Bawię się w chowanego. Doskonale zdaję sobie sprawę, że paszportowe komputery Departamentu Stanu mnie wyłowiły. A jeżeli weźmiemy pod uwagę mój płynny, sprężysty krok, to bez trudu można się domyślić, że nawet ich cerbery zdołały mnie rozpoznać w czasie kontroli celnej. Nie mają o niczym zielonego pojęcia, ale dostali od kogoś rozkaz, a ja bardzo chciałbym wiedzieć, kto się jeszcze pojawi.

– Chyba niezbyt cię rozumiem.

– Wyjaśnię ci później. Zostań tam, gdzie jesteś. Zjawimy się, gdy tylko uda nam się im urwać. Ale operację musimy przeprowadzić bardzo czysto, nawet sterylnie. Może to więc zająć nam godzinę albo coś koło tego.

– A co z Mo?

– Musi zostać ze mną. Jeżeli teraz się rozdzielimy, to w najlepszym razie pójdą za nim, a w najgorszym go zatrzymają.

– A co z tobą?

– Nie spotka mnie nic gorszego od ścisłego nadzoru.

– Jesteś pewny siebie.

– Jestem zły. Nie są w stanie ustalić, co zostawiłem, ani jakich i komu udzieliłem instrukcji w razie gdyby nastąpiła jakaś przerwa w uzgodnionych telefonach kontrolnych. Jestem dla nich obecnie chodzącą, a raczej kulejącą megafonową bombą, która może rozwalić w gruzy całą ich operację – bez względu na to, czym, u diabła, jest.

– Wiem, Aleks, że zaraz stwierdzisz, że nie ma czasu, ale muszę ci coś powiedzieć. Nie jestem pewna dlaczego, ale muszę. To dotyczy ciebie. Sądzę, że jedną z rzeczy, która tak bolała i gniewała Dawida, było to, że uważał cię za najlepszego w twoim fachu. Za każdym razem, kiedy wypił parę kieliszków albo kiedy jego myśli zaczynały błądzić – i otwierała się przed nim jakaś furtka czy dwie – potrząsał ze smutkiem głową lub uderzał pięścią w dłoń i pytał sam siebie dlaczego? „Dlaczego?”, mówił. „Przecież był lepszy… był najlepszy”.

– Nie mogłem się równać z Deltą. Nikt nie mógł. Nigdy.

– Wydajesz mi się cholernie dobry.

– Ponieważ mogę wreszcie wziąć się do roboty. I mam do tego o wiele lepszy powód niż kiedykolwiek dotąd.

– Bądź ostrożny, Aleks.

– To raczej im powiedz, żeby byli ostrożni. – Conklin odwiesił słuchawkę, a Marie poczuła, że po policzkach spływają jej wolno łzy.

M^orris Panov i Aleks wyszli ze sklepu z upominkami na dworcu kolejowym w Koulunie i skierowali się w stronę ruchomych schodów prowadzących na niższy poziom, do torów piątego i szóstego. Mo – przyjaciel był skłonny postępować zgodnie z instrukcjami byłego pacjenta. Ale psychiatra Panov nie mógł się powstrzymać od wyrażenia zawodowej opinii.

– Nic dziwnego, że wy tam jesteście tacy popieprzeni – oznajmił trzymając wypchaną pandę pod pachą i ściskając w garści bardzo kolorowe czasopismo. – Wyjaśnijmy to sobie jeszcze raz. Kiedy zejdziemy na dół, skręcę w prawo, tam gdzie znajduje się szósty tor, a potem będę szedł w lewo, w stronę końca pociągu, który, jak zakładamy, powinien przybyć w ciągu paru minut. Jak dotąd zgadza się?

– Zgadza się – przytaknął Conklin. Szedł kulejąc obok doktora. Na jego czole perlił się pot.

– Następnie mam czekać koło ostatniego filara, trzymając tego brzydko pachnącego, wypchanego zwierzaka pod pachą i przeglądając to wyjątkowo pornograficzne pisemko do chwili, kiedy podejdzie do mnie kobieta.

– I to również się zgadza – stwierdził Conklin, kiedy stanęli na ruchomych schodach. – Panda jest całkiem zwyczajnym podarunkiem, uwielbianym przez Europejczyków. Myśl o tym jak o prezencie dla jej dziecka. Natomiast czasopismo porno po prostu uzupełnia sygnał rozpoznawczy. Pandy i świńskie obrazki zazwyczaj niezbyt do siebie pasują.

– Wręcz przeciwnie, to połączenie jest iście freudowskie.

– Jeden zero dla czubków. Po prostu rób, co ci powiedziałem.

– Powiedziałem? Nigdy mi nie wyjaśniłeś, co mam powiedzieć tej kobiecie.

– Spróbuj: „Cieszę się, że cię widzę” albo „Jak się miewa mała?”. To bez znaczenia. Oddaj jej pandę i wracaj do schodów ruchomych najszybciej, jak możesz, ale nie biegnij. – Zjechali na dolny peron i Conklin dotknął ramienia Panova, kierując go w prawo. – Uda ci się, trenerze. Zrób po prostu to, co ci powiedziałem i wracaj tutaj. Wszystko będzie w porządku.

– To się o wiele łatwiej mówi siedząc na miejscu, które zazwyczaj zajmuję.

Panov doszedł do końca peronu, gdy na stację z hukiem wjechał pociąg z Luowu. Doktor stanął koło ostatniego filara i gdy setki pasażerów zaczęło wysypywać się z drzwi wagonów, niezgrabnie wcisnął pod pachę czarno-białą pandę i podniósł czasopismo na wysokość oczu. A kiedy wreszcie stało się to, na co czekał, omal nie zemdlał z wrażenia.

– To ty, Haroldzie! – trącając go w ramię zawołała głośno falsetem wysoka, mocno umalowana postać ubrana w szarą, plisowaną spódnicę i w miękkim kapeluszu z szerokim rondem na głowie. – Poznałabym cię wszędzie, kochanie!

– Cieszę się, że cię widzę. Jak się miewa mała? – ledwo wykrztusił Morris.

– Jak się miewa A l e k s? – odpowiedział nagle cicho męski bas. – Jestem mu coś winien i zawsze spłacam długi, ale to wariactwo! Czy on ma jeszcze wszystkie klepki w porządku?

– Nie jestem pewien, czy ma je którykolwiek z was – rzekł zdziwiony psychiatra.

– Szybko – rzuciła dziwna postać. – Zbliżają się. Proszę mi dać pandę, a kiedy zacznę biec, niech się pan wmiesza w tłum i znika stąd. Proszę mi to dać!

Panov zrobił, co mu kazano. Uświadomił sobie, że kilku mężczyzn przeciska się przez idących grupami pasażerów i zbliża do nich z różnych stron. Nagle mocno umalowany mężczyzna w damskim ubraniu wbiegł za filar i pojawił się z drugiej strony. Zrzucił z nóg buty na wysokich obcasach, znowu okrążył filar i niczym piłkarski obrońca wpadł w tłum koło pociągu wymijając Chińczyka, który próbował go złapać. Przemykał między zaskoczonymi ludźmi wymachując pięściami, a za nim ruszyli w pościg inni mężczyźni. Powstrzymywali ich coraz bardziej wrogo nastawieni pasażerowie, którzy za pomocą walizek i plecaków starali się odeprzeć ten zaskakujący atak. W pewnym momencie, kiedy na peronie zapanował chaos przypominający niemal zamieszki uliczne, panda została wetknięta w ręce wysokiej Europejki, trzymającej rozłożony rozkład jazdy. Natychmiast chwycili ją dwaj dobrze ubrani Chińczycy. Kobieta wrzasnęła, Chińczycy spojrzeli na nią, krzyknęli coś jeden do drugiego i rzucili się do przodu.

Morris Panov znowu zrobił to, co mu polecono. Szybko zmieszał się z odchodzącym tłumem po drugiej stronie peronu i wzdłuż toru piątego pobiegł z powrotem w kierunku ruchomych schodów, przed którymi ustawiła się już kolejka. Kolejka była, ale nie było Aleksa Conklina! Starając się opanować ogarniającą go panikę, Mo zwolnił kroku, ale dalej posuwał się do przodu. Rozglądał się wokoło, wypatrując Conklina w tłumie na peronie i wśród jadących schodami do góry. Co się stało? Gdzie się podział agent CIA?

– Mo!

Panov odwrócił się gwałtownie w lewo. W krótkim okrzyku zabrzmiała zarówno ulga, jak i ostrzeżenie. Conklin przesunął się i ukrył za filarem znajdującym się dziesięć metrów za ruchomymi schodami. Szybkimi, gwałtownymi ruchami dawał znać, że musi pozostać na swoim miejscu, Mo zaś ma powoli i ostrożnie do niego podejść. Panov zrobił minę człowieka, którego zirytowała kolejka przed schodami i w związku z tym postanowił, że zanim podejmie próbę przedostania się do wyjścia, poczeka, aż tłok się zmniejszy. Żałował, że nie pali albo że nie zachował chociażby pornograficznego pisemka wyrzuconego wcześniej na tory. Przynajmniej miałby się czym zająć. Zamiast tego założył ręce do tyłu i pozornie bez celu zaczął spacerować po opustoszałej części peronu, rzucając spod zmarszczonych brwi spojrzenia na czekających. Wreszcie dotarł do filara, wślizgnął się za niego i zaparło mu dech w piersiach.

U nóg Conklina leżał na brzuchu mężczyzna w średnim wieku. Miał na sobie płaszcz przeciwdeszczowy. Na jego plecach opierała się proteza Aleksa.

– Poznaj Matthew Richardsa, doktorze. Matt jest starym specjalistą od spraw Dalekiego Wschodu jeszcze z wczesnych sąjgońskich czasów. Wtedy zetknęliśmy się po raz pierwszy. Oczywiście, był wtedy młodszy i o wiele zręczniejszy. Ale cóż, czyż wszyscy nie byliśmy kiedyś młodsi?

– Na rany boskie, Aleks, pozwól mi wstać – błagał Richards kręcąc głową na tyle, na ile pozwalała mu jego horyzontalna pozycja. – Głowa mnie boli jak diabli. Czym mnie wyrżnąłeś, łomem?

– Nie, Matt. Butem z mojej nie istniejącej nogi. Ciężki, prawda? Ale wiele może wytrzymać. A jeżeli chodzi o to, żebym pozwolił ci wstać, to doskonale wiesz, że nie zrobię tego, dopóki nie odpowiesz na moje pytania.

– Do diabła, przecież odpowiedziałem! Jestem marnym, szeregowym funkcjonariuszem operacyjnym, a nie szefem rezydentury. Zajęliśmy się tobą, bo dostaliśmy dyrektywę z SD, z poleceniem wzięcia cię pod nadzór. A potem Departament Stanu przysłał kolejną „deerkę”, której nawet nie widziałem!

– Powiedziałem ci, że trudno mi w to uwierzyć. Tworzycie tu bardzo zwartą grupkę, wszyscy wszystko widzą. Bądź rozsądny, Matt. Cofnijmy się daleko w przeszłość. Co było w dyrektywie Departamentu Stanu?

– Nie wiem! Przeznaczona była do wyłącznej wiadomości SR!

– To znaczy „szefa rezydentury”, doktorze – wyjaśnił Conklin spoglądając na Panova. – To najstarszy wykręt, jaki stosujemy. Używamy go zawsze, gdy podpadniemy innej agencji rządowej. „Co wiem? Zapytajcie SR”. W ten sposób jesteśmy czyści, ponieważ nikt nie ma ochoty nagabywać szefa rezydentury. Musisz wiedzieć, że SR ma bezpośrednie połączenie z Langley i w zależności od Owalnego Jo-jo Langley ma bezpośrednie połączenie z Białym Domem. Słowo daję, to wszystko jest szalenie upolitycznione i ma bardzo mało wspólnego z działalnością wywiadowczą.

– To niezwykle pouczające – rzekł Panov, wpatrując się w leżącego mężczyznę. Nie bardzo wiedział, co ma powiedzieć i był bardzo wdzięczny losowi, że peron właściwie opustoszał, a filar w głębi znajdował się w cieniu.

– To żaden wykręt! – wrzasnął Richards wiercąc się pod ciężarem masywnego buta Conklina. – Jezu, przecież mówię ci prawdę! W lutym przyszłego roku idę na emeryturę! Dlaczego miałbym napytać sobie biedy z twojego powodu albo kogoś innego z centrali?

– Ech, Matt, biedny Matt. Nigdy nie byłeś ani najlepszy, ani najbystrzejszy. Właśnie odpowiedziałeś na swoje własne pytanie. Masz w perspektywie emeryturę tak jak ja i nie chcesz żadnych problemów. Ja mam być pod ścisłym nadzorem, a ty nie masz ochoty spartolić roboty na swoim odcinku. Dobra, koleś, przekabluję z powrotem ocenę, na podstawie której przeniosą cię do zespołów dywersyjnych działających w Ameryce Środkowej na czas, który pozostał ci do emerytury – jeżeli w ogóle jej dożyjesz.

– Daj spokój!

– Pomyśl tylko: wpaść jak dupek w pułapkę zastawioną za filarem na zatłoczonym dworcu kolejowym przez marnego kalekę. Pewnie ci każą samodzielnie zaminować parę portów.

– Nic nie wiem!

– Kim są ci Chińczycy?

– Nie…

– Nie są z policji, a więc skąd?

– Rząd.

– Jaki wydział? Musieli ci to powiedzieć. SR musiał ci to powiedzieć. Przecież nie spodziewał się chyba, że będziesz pracował w ciemno.

– Ale tak właśnie było. Działaliśmy na ślepo! Powiedział mi jedynie, że SD uzgodnił nasze działania na najwyższym szczeblu. Zaklinał się, że to wszystko, co wie. Co, u diabła, mieliśmy zrobić? Powiedzieć, że chcemy sprawdzić ich prawa jazdy?

– A więc nikt nie jest odpowiedzialny, bo nikt nic nie wie. Byłoby bardzo fajnie, gdyby to okazali się komuniści z Chin łapiący swojego zbiega, prawda?

– Za wszystko odpowiada SR. Zdajemy się na niego.

– Ach tak, to ta wyższa moralność. „Postępowaliśmy tylko zgodnie z rozkazem, Hen Generaf\ – Conklin powiedział to z twardym, niemieckim akcentem. – A Hen General, oczywiście, nic nie wie, gdyż on postępował zgodnie ze swoimi rozkazami. – Aleks przerwał i zerknął w dół. – Był tam jeden mężczyzna, wielki facet, który wyglądał jak chiński Pauł Bonyan. – Przerwał ponownie. Głowa i całe ciało Richardsa nagle drgnęły. – Kim on jest, Matt?

– Nie wiem… na pewno.

– Kto to?

– Widziałem go i to wszystko. Trudno go nie spostrzec.

– Nie, to nie wszystko. Ponieważ trudno go nie zauważyć i biorąc również pod uwagę miejsca, w których go widywałeś, musiałeś zadawać pytania. Czego się dowiedziałeś?

– Daj spokój, Aleks! To tylko plotki, nic pewnego.

– Uwielbiam plotki. Gadaj, Matt, albo ta paskudna, ciężka rzecz na mojej nodze może ci spaść na twarz. Wiesz, nie jestem w stanie jej opanować. Ma swoją własną duszę i cię nie lubi. Może być bardzo nieprzyjazna, nawet w stosunku do mnie. – Conklin z wysiłkiem uniósł protezę i opuścił ją między łopatki Richardsa.

– Chryste! Łamiesz mi kręgosłup!

– Nie, sądzę, że ta proteza ma ochotę rozwalić ci twarz. Kim on jest, Matt? – Aleks z wykrzywioną twarzą znowu uniósł swoją sztuczną stopę i opuścił ją ponownie, tym razem na podstawę czaszki agenta CIA.

– Dobrze już, dobrze! Jak mówiłem, nie jestem w stanie przysiąc, że to święta prawda, ale słyszałem, że jest to ktoś wysoko w KW Korony.

– KW Korony – wyjaśnił Conklin Morrisowi Panovowi – oznacza brytyjski kontrwywiad tu w Hongkongu, co oznacza, że jest to wydział MI 6, co z kolei oznacza, że otrzymują rozkazy z Londynu.

– To bardzo pouczające – odparł psychiatra, równie oszołomiony jak przerażony.

– Bardzo – przytaknął Aleks. – Czy mogę cię prosić o krawat, doktorze? – zapytał Conklin zdejmując swój własny. – Pokryję to z funduszów na nieprzewidziane wydatki, ponieważ mamy teraz nowy, dobry punkt zaczepienia. Przystępuję oficjalnie do pracy. Langley najwyraźniej finansuje, przeznaczając na to uposażenie Matthew i jego czas, coś związanego z operacją wywiadowczą naszego sojusznika. W zaistniałej sytuacji jako urzędnik państwowy powinienem przyłożyć do tego dzieła swą pomocną dłoń. Potrzebny mi jest również twój krawat, Matt.

Dwie minuty później funkcjonariusz operacyjny Richards leżał za filarem zakneblowany oraz ze związanymi rękami i nogami. A wszystko to za pomocą trzech krawatów.

– Jesteśmy czyści – stwierdził Aleks spojrzawszy na resztki tłumu. – Pognali za naszą przynętą, która obecnie jest już chyba w połowie drogi do Malezji.

– Ale kim była… był? Chodzi mi o to, że z całą pewnością to nie kobieta.

– Nie chcę być uznany za seksualnego szowinistę, ale kobieta najprawdopodobniej by sobie tu nie poradziła. A jemu się powiodło. Zwiał i pociągnął za sobą innych. Przeskoczył przez poręcz ruchomych schodów i wydostał się na górę. Chodźmy. Jesteśmy czyści.

– Ale kto to był? – dopytywał się Panov, gdy okrążali filar i szli w stronę ruchomych schodów i stojących przed nimi paru osób.

– Wykorzystywaliśmy go tu od czasu do czasu, przeważnie do wyszukiwania dodatkowych alarmowych instalacji granicznych. Wiedział o nich sporo, bo musiał je pokonywać ze swoim towarem.

– Narkotyki?

– Nawet by ich nie tknął. To najwyższej klasy paser. Przerzuca kradzione złoto i kosztowności. Działa między Hongkongiem, Makau i Singapurem. Uważam, że ma to jakiś związek z tym, co mu się przydarzyło kilka lat temu. Odebrali mu jego medale za postawę niezgodną z prawie wszystkim, co można wymyślić. Kiedy był w college'u i potrzebował pieniędzy, pozował do jakichś świńskich fotografii. Potem dzięki zbereźnemu wydawcy o moralności marcowego kota to się wydało i w rezultacie został wyrzucony poza nawias i zrujnowany.

– To czasopismo, które miałem w ręku! – wykrzyknął Mo, gdy obydwaj stanęli na ruchomych schodach.

– Jak sądzę, coś w tym rodzaju.

– Co to za medale?

– Olimpiada w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym szóstym. Konkurencje biegowe. Jego specjalnością był bieg z przeszkodami.

Panov, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa, patrzył na Aleksandra Conklina, gdy wjeżdżali schodami na górę, kierując się do wyjścia z dworca. Oddział zamiataczy z szerokimi miotłami na ramionach pojawił się na przeciwległych schodach, zjeżdżając na peron. Aleks skinął im głową, strzelił palcami prawej ręki i kciukiem wskazał drzwi wyjściowe. Wiadomość była czytelna. Za parę chwil związany agent CIA zostanie znaleziony za filarem.

To będzie ten, którego nazywali majorem – powiedziała Marie siedząc na krześle przed Conklinem, podczas gdy Morris Panov klęcząc obok niej badał jej lewą stopę. – Au! – zawołała, cofając nogę. – Przepraszam, Mo.

– Nie musisz – odparł lekarz. – Masz paskudne stłuczenie rozciągające się między drugą a trzecią kością śródstopia. To musiał być niezły upadek.

– Kilka. Znasz się na stopach?

– W chwili obecnej czuję się bardziej kompetentny jako ortopeda niż psychiatra. Wy i wam podobni żyjecie w świecie, który cofnąłby mój zawód do średniowiecza. Choć z drugiej strony wielu z nas wciąż tam tkwi, tylko używa bardziej wymyślnych słów. – Panov spojrzał do góry na Marie. Jego wzrok spoczął na przetykanych siwymi pasmami włosach ułożonych we fryzurę nadającą jej bardzo surowy wygląd. – Leczono cię doskonale, niegdyś ciemnoruda damo. Wyrażam uznanie dla wszystkiego, poza włosami. Są koszmarne.

– Są wspaniałe – poprawił go Conklin.

– Cóż ty możesz wiedzieć? Byłeś moim pacjentem. – Mo ponownie zajął się stopą. – Obie bardzo ładnie się goją – myślę tu o skaleczeniach i pęcherzach. Stłuczenie będzie ci dokuczać trochę dłużej. Potem przyniosę parę rzeczy i zmienię opatrunki. – Panov podniósł się i odsunął krzesło z prostym oparciem od niewielkiego biureczka.

– A więc zamieszkacie tutaj? – spytała Marie.

– Trochę dalej w głębi korytarza. Nie udało mi się załatwić żadnego pokoju sąsiadującego z twoim.

– Jakim cudem zdołałeś tego dokonać?

– Pieniądze. To Hongkong i zawsze ktoś, kogo akurat nie ma w pobliżu, może stracić swoją rezerwację… ale wróćmy do majora.

– Nazywa się Lin Wenzu. Catherine Staples powiedziała mi, że pracuje w brytyjskim wywiadzie i mówi po angielsku z brytyjskim akcentem.

– Czy jest tego pewna?

– Całkowicie. Powiedziała mi, że jest uważany za najlepszego oficera wywiadu w Hongkongu, włączając w to wszystkich – od KGB po CIA.

– Łatwo to zrozumieć. Nazywa się Lin Wenzu, a nie Iwanowicz czy Joe Smith. Uzdolniony tubylec, którego wysłano do Anglii, wykształcono i wyszkolono, a następnie sprowadzono z powrotem, by powierzyć mu odpowiedzialne stanowisko w rządzie. Standardowa polityka kolonialna, szczególnie w sferze ochrony prawa i bezpieczeństwa wewnętrznego.

– Całkowicie słuszna z psychologicznego punktu widzenia – dodał Panov, siadając. – Dzięki temu mniej jest powodów do jakichś uraz i kształtowane są nowe więzi z rządzonym, obcym społeczeństwem.

– Rozumiem – rzekł Aleks potakując skinieniem głowy – ale czegoś mi brakuje. Te kawałki łamigłówki nie pasują do siebie. Co innego, jeżeli Londyn daje zielone światło tajnej akcji przeprowadzanej przez SD – a wszystko, czego się dowiedzieliśmy, wskazuje, że z taką właśnie, tylko o wiele bardziej dziwaczną operacją mamy tu do czynienia. Co innego jednak, gdy MI 6 użycza nam miejscowych ludzi w kolonii, która wciąż jeszcze znajduje się pod rządami Zjednoczonego Królestwa.

– Dlaczego? – spytał Panov.

– Jest kilka powodów. Po pierwsze, nie ufają nam – och nie, nie oznacza to, że nie dowierzają naszym intencjom. Raczej naszej inteligencji. W niektórych sprawach mają rację, w innych wypadkach są w błędzie, ale to sprawa ich osądu. Po drugie, dlaczego mieliby ryzykować dekonspirację swego personelu po to, by realizować decyzje podjęte przez jakiegoś amerykańskiego urzędasa, który zupełnie nie orientuje się w tutejszych mechanizmach władzy. To kluczowe zagadnienie i Londyn odrzuciłby to natychmiast.

– Przypuszczam, że masz na myśli McAllistera – rzekła Marie.

– Jak cholera albo jeszcze bardziej. – Conklin potrząsnął głową robiąc głęboki wydech. – Przeprowadziłem swoje badania i mogę stwierdzić, że jest to najsilniejszy albo najsłabszy punkt tego cholernego scenariusza. Podejrzewam, że mamy do czynienia z drugą ewentualnością. Jest to czysty, chłodny intelekt, jak w przypadku McNamarry, zanim jeszcze zaczął mieć wątpliwości.

– Przestań pieprzyć – powiedział Mo Panov. – Powiedz prosto i wyraźnie, o co chodzi, a nie chrzań na okrągło. Zostaw to mnie.

– Chodzi mi o to, doktorze, że Edward Newington McAllister jest jak królik. Uszy stają mu dęba na pierwszą oznakę jakiegoś konfliktu albo nietypowej sytuacji i rzuca się do ucieczki. Jest analitykiem, i to jednym z najlepszych, ale nie nadaje się na funkcjonariusza operacyjnego, nie mówiąc już o stanowisku szefa rezyden-tury. I nawet nie ma co rozważać możliwości, że jest on autorem planu strategicznego dużej, tajnej operacji. Wyśmialiby go, możecie mi wierzyć.

– Jeśli chodzi o Dawida i mnie, był cholernie przekonywający – wtrąciła Marie.

– Bo dostał taki scenariusz. Powiedziano mu: „Przygotuj obiekt”.

Trzymaj się skomplikowanej historii, która stopniowo będzie stawać się dla obiektu coraz bardziej zrozumiała, gdy tylko uczyni pierwszy krok. A musiał go zrobić, ponieważ ty zniknęłaś.

– Ale kto ułożył ten scenariusz? – spytał Panov.

– – Chciałbym to wiedzieć. Nikt, do kogo zwracałem się w Waszyngtonie, nie wie. Nawet le osoby, które wiedzieć powinny. Nie kłamali – po paru łatach roboty w branży jestem w stanie wyczuć, kiedy ktoś próbiye wodzić mnie za nos. Cała ta sprawa jest tak zakamuflowana i tak pełna sprzeczności, że w porównaniu z tym Treadstone-71 wygląda jak-robota amatora. A przecież to nie była amatorszczyzna.

– Catherine powiedziała mi coś – przerwała mu Marie. – Nie wiem, czy to coś pomoże, ale utkwiło mi to w pamięci. Powiedziała mi, że do Hongkongu przyleciał jakiś człowiek. Mówiła o nim „mąż stanu” i że to ktoś „więcej niż dyplomata”, czy coś w tym rodzaju. Uważała, że być może istnieje tu jakiś związek z tym wszystkim, co się zdarzyło.

– Jak się nazywał?

– Tego mi nie powiedziała. Kiedy później zobaczyłam McAllistera z nią na ulicy, pomyślałam, że to on. Ale może się myliłam. Analityka, którego mi opisałeś, i tego nerwowego człowieka, który rozmawiał z Dawidem i ze mną, raczej trudno byłoby uznać za dyplomatę, a tym bardziej za męża stanu. To musi być ktoś inny.

– Kiedy ci to powiedziała? – spytał ją Conklin.

– Trzy dni temu, kiedy ukrywała mnie w swoim mieszkaniu w Hongkongu.

– Zanim zawiozła cię do Tuen Mun? – Aleks aż pochylił się do przodu w krześle.

– Tak.

– I nigdy więcej już o nim nie wspomniała?

– Nie, a kiedy ją zapytałam, odpowiedziała mi, że nie ma sensu, żeby któreś z nas wiązało z tym jakieś nadzieje. Stwierdziła, że musi jeszcze poszperać.

– I zgodziłaś się na to?

– Tak, ponieważ myślałam wtedy, że rozumiem sytuację. Nie miałam powodu, by ją wypytywać. W końcu pomagając mi, podejmowała osobiste i zawodowe ryzyko. Na własną odpowiedzialność, nie pytając o radę konsula, przyjęła moje słowa za dobrą monetę, podczas gdy inni zrobiliby to po prostu, żeby się zabezpieczyć. Użyłeś słowa „dziwaczne”, Aleks. No więc należy sobie uświadomić, że to, co jej powiedziałam, było tak dziwaczne, że aż szokujące. Wymieńmy tu choćby całą gmatwaninę kłamstw Departamentu Stanu, znikających strażników z Centralnej Agencji Wywiadowczej, podejrzenia, które prowadzą na najwyższe szczeble waszego rządu. Ktoś mniejszego formatu mógłby po prostu się wycofać i ukryć.

– Mniejsza o wdzięczność – powiedział łagodnie Conklin. – Ukrywała informacje, które miałaś prawo znać. Chryste! Po tym, co przeżyłaś ty i Dawid…

– Mylisz się, Aleks – przerwała mu delikatnie Marie. – Powiedziałam ci, że myślałam, że ją rozumiem, ałe nie dokończyłam zdania. Naj okrutniej szym postępkiem wobec człowieka żyjącego w ciągłym strachu jest dać mu nadzieję, która później okazuje się fałszywa. Wierz mi, spędziłam ponad rok z człowiekiem rozpaczliwie poszukującym odpowiedzi. Znalazł ich sporo, ale te odpowiedzi, które po bliższym zbadaniu okazały się fałszywe, prawie go załamały. Jeżeli traci nadzieję człowiek żyjący nadzieją, to nie jest to temat do żartów.

– Ma rację – powiedział Panov kiwając głową i spoglądając na Conklina. – I przypuszczam, że dobrze o tym wiesz, prawda?

– Różnie bywało – odparł Conklin. Wzruszył ramionami i popatrzył na zegarek. – W każdym razie pora na Catherine Staples.

– Przecież będzie pilnowana, strzeżona! – Tym razem Marie pochyliła się do przodu na krześle. Miała zafrasowaną twarz i badawcze spojrzenie. – Będą zakładali, że przyjechaliście tu obaj z mojego powodu, że dotarliście do mnie, a ja wam o niej opowiedziałam. Będą się spodziewali, że spróbujecie się z nią spotkać i będą na was czekać. Jeżeli są zdolni zrobić to, co zrobili do tej pory, mogą was zabić.

– Nie, nie mogą – stwierdził Conklin. Wstał i pokuśtykał w stronę stojącego przy łóżku telefonu. – Nie są wystarczająco dobrzy – dodał.

Jesteś kawał cholernego drania! – wyszeptał Matt-hew Richards zza kierownicy małego samochodu zaparkowanego naprzeciwko mieszkania Catherine Staples.

– Nie można powiedzieć, żebyś pałał wdzięcznością, Matt – odparł Aleks, który siedział w cieniu obok funkcjonariusza CIA. – Przecież nie tylko nie wysłałem swojego raportu z oceną, ale również pozwoliłem ci wziąć mnie znowu pod obserwację. Lepiej mi podziękuj, zamiast mnie obrażać.

– Niech cię cholera!

– Co im powiedziałeś w biurze?

– Jak to co? Że zostałem napadnięty, na litość boską!

– Przez ilu?

– Przynajmniej pięciu młodocianych chuliganów. Zhongguo ren.

– I gdybyś zaczął z nimi walczyć, narobiłbyś hałasu i mógłbym cię zauważyć.

– Właśnie tak – przyznał spokojnie Richards.

– A kiedy do ciebie zadzwoniłem, był to oczywiście jeden z twoich informatorów ulicznych, który zobaczył kulejącego białego.

– W dziesiątkę.

– Może nawet dostaniesz awans.

– Pragnę tylko emerytury.

– Dostaniesz ją.

– Ale nie w ten sposób.

– A więc to starego Havillanda we własnej osobie przywiało do miasta.

– Tego ci nie mówiłem! O tym było w dokumentach.

– O tajnym domu na Yictoria Peak nie było, Matt.

– Hej, posłuchaj, przecież mamy umowę. Jeżeli będziesz miły dla mnie, to ja będą miły dla ciebie. Żadnych wrednych raportów o tym, że zostałem ogłuszony butem, w którym nie było stopy, a w zamian za to dostajesz adres. W każdym razie zaprzeczę temu. Dostałeś go na Garden Road. Dzięki schlanemu żołnierzowi z piechoty morskiej wie o tym cały konsulat.

– Havilland – rozmyślał na głos Aleks. – To by pasowało. Kręci tyłkiem przed Angolami, nawet mówi jak oni… Mój Boże, przecież powinienem rozpoznać ten głos!

– Głos? – zapytał zdziwiony Richards.

– Przez telefon. Następna stronica scenariusza. To był Havilland! Nie pozwoliłby tego zrobić nikomu innemu! „Zgubiliśmy ją”. O, Jezu, a ja dałem się wciągnąć w sam środek!

– Czego?

– Zapomnij o tym.

– Z przyjemnością.

Przed dom po drugiej stronie ulicy, w którym znajdowało się mieszkanie Staples, podjechał samochód i zatrzymał się. Z tylnych drzwi wysiadła kobieta i gdy Conklin zobaczył ją w świetle ulicznych latarni, poznał natychmiast Catherinę Staples. Skinęła głową kierowcy, odwróciła się i przeszła przez chodnik w stronę masywnych, szklanych drzwi wejściowych.

Nagle, od strony parku ciszę ulicy przerwał ryk pracującego na wysokich obrotach silnika samochodowego. Długa, czarna limuzyna wyskoczyła gdzieś z tyłu i z piskiem opon zatrzymała się przy samochodzie Staples. Z drugiego pojazdu rozległ się huk szybko następujących po sobie wystrzałów. Na jezdnię i chodnik posypało się szkło z roztrzaskanych wraz z głową kierowcy szyb zaparkowanego samochodu i podziurawionych drzwi wejściowych, które rozpadły się na krwawe odłamki, gdy ciało Catherinę Staples zostało wbite w ich framugę gradem pocisków.

Z piskiem buksujących opon czarna limuzyna zniknęła w ciemnej ulicy pozostawiając za sobą krwawe pobojowisko.

– Jezu Chryste! – ryknął Richards.

– Zwiewaj stąd – rozkazał Conklin.

– Dokąd? Na rany boskie, dokąd?

– Victoria Peak.

– Zwariowałeś?

– Nie, ale z pewnością zwariował ktoś inny. Pewien dobrze urodzony sukinsyn dał się nabrać. To musiało tak się stać. I ja pierwszy mu o tym powiem. Ruszaj.