174364.fb2
Downar spojrzał na Olszewskiego i wstał.
– Dziękujemy panu za rozmowę i życzymy dobrej nocy. Sądzę, iż powinien pan jak najprędzej zawiadomić najbliższą jednostkę MO o zniknięciu pistoletu.
Kiedy znaleźli się w samochodzie, Downar powiedział:
– No, na dzisiaj dosyć. Julro z samego rana muszę odwiedzić doktora Kowierskiego, a ty może sobie jeszcze poflirtujesz z piękną panią Joanną.
Doktor Kowierski przypominał goryla. Wysoki, ciężki, z długimi rękami, zakończonymi potężnymi dłońmi o mocnych, grubych pakach. Na szerokich ramionach osadzona była duża głowa, pokryta krótko przystrzyżonym, siwiejącym włosem Twarz kwadratowa, mięsista, z wyraźnie zarysowanymi kośćmi policzkowymi wyglądała groźnie, dopóki nie rozjaśnił jej dobrotliwy poczciwy uśmiech Pacjenci doktora Kowierskiego dobrze znali ten uśmiech, pełen życzliwości, serdeczny, ciepły
Mało spotyka się lekarzy z powołania, dla których największą radością jest niesienie ludziom ulgi w cierpieniu i którzy nie dbają ani o pieniądze, ani o sławę Takim lekarzem był właśnie doktor Kowierski. W swoim czasie mógł pokusić się o zrobienie kariery naukowej, wicie razy miał okazję objąć intratne stanowisko Rezygnował z osobistych sukcesów, poświęcając cale swoje życie chorym. Pewnie dlatego porzuciła go żona, pragnąca ubierać się, bawić, jeździć modnym samochodem, przyjmować gości. Kowierski do pewnego stopnia rozumiał ją i bez sprzeciwu zgodził się na rozwód, zatrzymując przy sobie syna
Lubił zdrzemnąć się po obiedzie i był zły, kiedy mu w tym przeszkadzano. Z widoczną niechęcią spojrzał na stojącą w drzwiach gosposię
– Co się tam znowu stało?
– Nic się nic stało, panie doktorze Przyszedł jeden pan. Mówi, że jest z milicji.
– Z milicji? – mruknął Kowierski. – Dobrze. Proszę powiedzieć, żeby chwileczkę zaczekał. Zaraz do niego wyjdę. I niech pani zaparzy kawy albo herbaty. Pewnie trzeba go będzie czymś poczęstować.
W łazience umył twarz zimną wodą, spędzając resztki snu z zapuchniętych powiek. Następnie zawiązał krawat, włożył marynarkę i poszedł do pokoju, w którym zazwyczaj przyjmował pacjentów.
– Pan zapewne w sprawie biednego Karola – powiedział potężnie ściskając wyciągniętą ku sobie dłoń.
Downar skinął głową.
– Tak. Prowadzę dochodzenie w tej sprawie i chciałbym chwilę z panem porozmawiać.
– Proszę, niech pan siada. – Kowierski wskazał gościowi wyściełane krzesło, sam zaś usiadł za biurkiem na zabytkowym, bardzo zniszczonym fotelu i odruchowo wyjął z kieszeni długopis. Zachowywał się tak, jakby za moment miał przepisać pacjentowi skuteczną kurację.
Zapanowało trochę kłopotliwe milczenie. Obserwowali się wzajemnie. Przed rozpoczęciem rozmowy każdy z nich pragnął się zorientować, z jakim typem człowieka ma do czynienia. Pierwszy odezwał się Downar
– Pan dowiedział się o śmierci doktora Rodeckicgo od jego żony. – Było to raczej stwierdzenie faktu aniżeli pytanie,
– Tak. Dzwoniła do mnie. Z jej słów wynikało, że to jakaś bardzo dziwna historia. Ani ja nie telefonowałem w nocy do Karola, ani moja gosposia. Ktoś musiał…
– Przepraszam pana- przerwał Downar – ale może zaczniemy od początku. Rozmawiałem z panią Rodecką, która zrelacjonowała mi sprawę w następujący sposób: jej mąż wrócił do domu przedwczoraj wieczorem około godziny dwudziestej pierwszej i udał się na spoczynek. Parę minut po pierwszej zadzwonił telefon. Telefonowała jakaś kobieta, prosząc do aparatu doktora Rodeckiego, który po krótkiej rozmowie powiedział żonie, że to dzwoniła pańska gosposia i że jakoby pan prosił, ażeby doktor Rodecki przyjechał do niego w pilnej sprawie, zabierając ze sobą narzędzia chirurgiczne. Doktor Rodecki pośpiesznie się ubrał, wyszedł z domu, a nad ranem znaleziono na Czerniakowskiej jego zwłoki
Kowierski pokiwał głową.
– Tak… To, co pan mówi, pokrywa się dokładnie z tym co usłyszałem od pani Rodeckiej. Nic z tego nie rozumiem Nie mam pojęcia, kto dopuścił się tego rodzaju mistyfikacji. Ja o pierwszej w nocy smacznie spałem, a mojej gosposi w ogóle nie było w Warszawie. Zwolniłem ją na trzy dni. Pojechała pod Częstochowę do chorej siostry.
– Komuś zależało na tym, żeby wywabić Rodeckicgo z mieszkania – powiedział Downar. – Co pan o tym sądzi, panie doktorze? O ile się orientuję, byliście, panowie, ze sobą zaprzyjaźnieni.
Kowierski wzruszył ramionami.
– Przyznam się szczerze, że nic wiem, co o tym myśleć. Karol był bardzo porządnym człowiekiem, świetnym specjalistą. Cieszył się ogólną sympatią. Miał oczywiście ludzi niechętnych sobie, jak to zwykle w życiu bywa, któż ich nie ma…
– Czy przypuszcza pan, że wśród tych niechętnych znaleźliby się i tacy, którzy posunęliby się aż do zbrodni?
– Nie wydaje mi się. Zresztą to był jakiś zbyt przemyślany plan… Te rzeczy… Hm… Mniejsza z tym zresztą…
– Proszę, niechże pan mówi dalej -nalegał Downar Zdaje pan sobie chyba sprawę, że każdy szczegół dotyczący doktora Rodeckiego ma dla mnie ogromne znaczenie.
Na twarzy Kowierskiego odmalowało się zakłopotanie.
– To są takie trochę dyskrecjonalne historie – powiedział z wahaniem. – Właściwie wolałbym o tym nic mówić, ale ponieważ wchodzi w grę morderstwo. No, cóż… Będę z panem zupełnie szczery Karol zbytnio interesował się kobietami. Cieszył się ogromnym powodzeniem u tak zwanej pici pięknej. Kiedyś nawet i moja żona.
Pańska żona…?
– Tak. O, to dawne czasy – uśmiechnął się melancholijnie Kowierski. – Nie warto wspominać. Było, przeszło… Nie, nie, niech pan nie myśli, że Karol… Był na to zbyt lojalnym przyjacielem.
– Sądząc z pańskich słów, wnioskuję, że rozszedł się pan z żoną.
– Tak, już dawno, siedem czy osiem lat temu. Ale to chyba nic ma nic wspólnego z tą sprawą…
– Absolutnie nic – zapewnił Downar. – Odbiegliśmy trochę od właściwego tematu. Wspomniał pan, że pańskiej gosposi nie było w Warszawie.
– Wróciła dzisiaj rano.
– I nie domyśla się pan, kto mógł udawać pańską gosposię?
– Nie mam pojęcia.
– Czy sądzi pan, że powodem tej zbrodni mogła być kobieta?
Kowierski bezradnym ruchem rozłożył ręce.
– Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie. Nie sposób odgadnąć, jakie motywy kierują nieraz ludzkim działaniem. W każdym razie jeżeli nawet Karol miał jakichś wrogów, to chyba powodem były właśnie kobiety. Niejednokrotnie ostrzegałem go, żeby nie lekceważył tych spraw i żeby ich zbyt lekko nie traktował. Pod tym względem był niepoprawny. Nie rozumiał, czy też nie chciał dopuścić do swojej świadomości tego. że nasze młode, beztroskie lata już dawno minęły i że należy się wreszcie ustatkować Co uchodzi dwudziestoletniemu chłopcu, to w naszym wieku staje się czymś niewłaściwym, a nawet niebezpiecznym.
– Czy mógłby pan konkretnie wskazać kogoś, kto był wrogo usposobiony do doktora Rodeckiego z powodu jakichś romantycznych historii?
– Nic. W ostatnich czasach nie rozmawiałem z Karolem na te tematy. Nie zwierzał mi się z przeżyć… hm… sercowych, a ja nic uważałem za właściwe go wypytywać.
Zadzwonił telefon. Kowierski odebrał i przez chwilę słuchał w milczeniu. Następnie powiedział:
– Tak, tak, oczywiście – i z zakłopotaniem spojrzał na swego gościa. – Bardzo pana przepraszam, ale niestety muszę zaraz jechać do pacjenta. Nagle pogorszenie. Pewnie trzeba go będzie przewieźć do szpitala. Proszę się nie gniewać.
Downar wstał.
– To ja muszę pana przeprosić za niespodziewane najście. Chciałbym jeszcze porozmawiać chwilę z pańską gosposią.
– To może pan zostanie? – zaproponował Kowierski.
Downar zgodził się chętnie. Wolał pomówić z gosposią w cztery oczy.
Pani Anna była wysoka, szczupła, koścista. Mała głowa z okrągłą, nieomal dziecięcą twarzą nie pasowała do tego kanciastego tułowia i sprawiała wrażenie, jakby została przez pomyłkę wzięta z innego kompletu. Duże okulary z trudem utrzymywały się na drobnym, leciutko zadartym nosie, który również niezbyt harmonizował z całą sylwetką. Patrząc z tyłu na gosposię doktora Kowierskiego, można było przypuszczać, że to jakaś czarownica wybierająca się na Łysą Górę; tym bardziej zaskakiwała zabawna twarzyczka, przyozdobiona okrągłymi, błyszczącymi jak paciorki oczami. Bardzo trudno by określić wiek tej kobiety Mogła mieć zarówno pięćdziesiąt, jak i siedemdziesiąt lal.