174364.fb2
– Słyszałem, że jeździła pani na wieś, do rodziny Nie przeziębiła się pani w taką pogodę?
Pani Anna zakaszlała i pociągnęła nosem.
– Jakby pan zgadł. Z powrotem jechałam w nie opalonym wagonie. – Patrzyła z niedowierzaniem na swojego rozmówcę. Nie bardzo mogła zrozumieć, dlaczego ten milicjant troszczy się o jej zdrowie
– Może by pani zażyła pastylkę aspiryny albo influmin – doradził Downar.
– Już zażyłam. Pan doktor rał dał aspirynę; witaminę C także.
– Dobrze mieć tak blisko lekarza – westchnął tęsknie Downar – A pani dawno pracuje u doktora Kowierskiego?
– O, niedługo już minie dwadzieścia lat. Zenuś był małym dzieckiem, jak nastałam.
– Mówi pani o synu pana doktora?
– Oczywiście. To przecież ja go wychowałam. Matka wiele się nim nie zajmowała. Co innego jej było w głowie.
– Czy pani Kowierska wyszła po raz drugi za mąż? – spytał Downar.
– No, pewnie. A po cóż by się rozwodziła z panem doktorem? Znalazła sobie bogatszego faceta, takiego w sam raz dla niej. Powiem panu i zupełnie szczerze, że kiedyś to się nie mogłam nadziwić, dlaczego taki porządny, solidny człowiek jak pan doktor wziął sobie taką osobę za żonę. Nie do pojęcia.
– Nie była dobrą żoną?
– A co też pan mówi? Jaka z niej była żona? Tylko stroje, zabawy, tańce, mężczyźni. Ani dom jej nie obchodził, ani mąż, ani dziecko: Stale po dansingach latała. A często-gęsto bywało, że i pijana wróciła. Dziw, że takie coś pan doktor w domu trzymał tyle czasu.
– I teraz także synem się nie interesuje?
– Teraz to Zenuś do niej chodzi, bo tamci samochód mają i forsę. Zabierają go na różne wycieczki. Mnie się to wcale nie widzi. Chłopak niczego dobrego tam się nie nauczy. Wspominałam już o tym panu doktorowi, ale pan doktor mówi, że nie może zabronić synowi widywać się z matką. Niby to i racja, ale mnie się to nie podoba.
– A co robi obecny mąż pani Kowierskiej?Czym się zajmuje?
Pani Anna zdjęła okulary i przetarła je chusteczką, którą przez, cały czas trzymała w ręku.
– Tego to ja panu nie powiem. Coś tam robi. ale co, dokładnie nie wiem. Mówią do niego „panie mecenasie". Pewnie jest adwokatem.
– A syn pana doktora studiuje?
– Zenuś? A niby uczy się na inżyniera, ale czy co z tego będzie, to nie wiem. Nie widzę, żeby się tak bardzo do nauki przykładał. Nie ma go kto przypilnować. Mnie się już przecie nie posłucha, a pan doktor zawsze zajęty, głowy do takich rzeczy nie ma. Zresztą Zenuś to już dorosły mężczyzna: Nikt go do niczego nie przymusi. Kiedyś to się dzieci ojca słuchały, ale teraz… On sobie z nikogo nic nie robi. Można do niego gadać…
– Czy pani słyszała o tym, że został zamordowany doktor Rodecki?
– No chyba, że słyszałam. Straszna rzecz. Co się teraz na świecie nie wyprawia, to pojęcie ludzkie przechodzi. Człowiek nie jest pewny dnia ani godziny.
– A pan Rodecki często tu przychodził?
– Różnie, raz w tygodniu albo i częściej.
– I co robił, jak tu przychodził?
– Rozmawiał z panem doktorem, pili herbatę, czasem grali w szachy, Pan doktor bardzo lubi grać w szachy. Nieraz prosi Zenusia, żeby z nim zagrał, ale gdzie tam Zenuś do szachów. Akurat to mu w głowie…
– Czy syn pana doktora jest teraz w domu?
– Nie ma go w Warszawie. Jeszcze nie wrócił z Zakopanego. Pojechał na święta z kolegami. Smutno było trochę panu doktorowi tak samemu w wigilię, ale czy to młodzi zważają na takie rzeczy.,.
– Tak, tak – pokiwał głową Downar. – Takie to czasy. A pan Rodecki nie zaprosił doktora Kowierskiego na wigilię?
– Nie. Pan doktor nigdy tam do nich nie chodzi. Nie lubią się z panią Rodecką.
– Pani zna panią Rodecką?
– Pewnie, że znam. Bardzo elegancka pani i przyjemna. Szkoda, że pan doktor Kowierski z nią się nie ożenił.
Downar spojrzał zdziwiony.
– Jak to? Nie rozumiem.
– Bo podobno najprzód to była narzeczona pana doktora Kowierskiego, a potem ożenił się z nią pan doktor Rodecki. Ale to takie dawne czasy, że nawet nie warto o tym gadać. Pan doktor Rodecki już nie żyje. pan doktor Kowierski ożenił się z kim innym i się rozwiódł. Tak to w życiu bywa. Najlepiej w ogóle się nie żenić ani nie wychodzić za mąż. Przynajmniej człowiek ma święty spokój i nie musi kłopotać się rozwodami.
– Może pani ma i rację – uśmieclinął się Downar. – Ja także jeszcze się nie ożeniłem.
– Co pan powie? – zdziwiła się pani Anna. – Taki przystojny mężczyzna… I dlaczego to się pan nie żeni?
– Pewnie dlatego, że mam za mało czasu.
– E, chyba pan żartuje. Na żeniaczkę zawsze czas się znajdzie. Ja myślę, że pan się boi, chociaż pan w milicji pracuje.
– To zupełnie prawdopodobne. Bo widzi pani… im człowiek starszy, tym mniej ma odwagi do etanu małżeńskiego. Najprędzej żenią się młodzi chłopcy. Długo się nic zastanawiają. A pani siostra, ta co pod Częstochową mieszka, to mężatka?
– Ko chyba, że mężatka. Już nawet babką została.
– Kiedy pani do niej pojechała?
– A w drugie święto po południu. To był chyba piątek, tak, tak. piątek. Bo dzisiaj mamy poniedziałek…
– Poniedziałek – przytaknął Downar – A wróciła pani dzisiaj?
– Dzisiaj rano.
– A siostrze już lepiej?
– No… jeszcze poleży w szpitalu, ale lepiej się czuje. Lekarze mówią, że całkiem wróci do zdrowia, tylko musi się szanować.
– Tak, trzeba dbać o siebie – powiedział z przekonaniem Downar. – Zdrowie najważniejsze. A tułaj w Warszawie ma pani jakąś rodzinę?
– Nie. W Warszawie nie mam nikogo. To znaczy… Właściwie mam bratanka, ale…