174364.fb2
– A jaki to był zegarek?
– „Longinc".
– Złoty?
– Tak.
– Nie było w tym zegarku czegoś charakterystycznego? Może jakiś napis?
– Owszem. Na drugiej kopercie kazałam wyryć maleńki monogram. Ten zegarek podarowałam kiedyś mężowi na imieniny. To było dawno.
– Mąż nosił obrączkę albo jakiś pierścionek?
– Nie. Nie lubił nosić nic na palcach. Twierdził, że przeszkadza mu to przy operacji.
– Czy mogłaby pani zatelefonować do doktora Kowierskiego?
– Nie rozumiem… Po co? Nie mam do niego żadnego interesu, a poza tym o tej porze na pewno nie zastanę go w domu.
– To nic nie szkodzi. Odezwie się gosposia.
Chciałbym, żeby pani chwilę z nią porozmawiała, Chodzi mi po prostu o to, by mieć całkowitą pewność, że to nie ona telefonowała tamtej nocy. Rodecka nieznacznie wzruszyła ramionami.
– Nie ma to chyba wielkiego sensu, ale jeżeli pan sobie życzy… – Podeszła do telefonu i nakręciła numer. Tak jak przewidywał Downar, odezwała się gosposia. Rodecka zamieniła z nią kilka słów, a następnie odłożyła słuchawkę.
– Nie, proszę pana, to na pewno nie ona telefonowała wtedy w nocy.
– Bez żadnych wątpliwości? – upewnił się Downar.
– Z pewnością nie ona. Gosposia pana Kowierskiego ma dość charakterystyczny glos. Tamta kobieta miała dużo wyższy. Musiała być chyba młodsza.
Po wyjściu od Rodeckicj Downar wszedł do budki z automatem telefonicznym i nakręcił numer mieszkania Kowierskiego. Odebrała pani Anna. Przedstawił się i spytał:
– Czy ktoś telefonował dzisiaj do pana doktora?
– Tak, Pan Górnicki, pacjent. Powiedział, że nie będzie mógł przyjść.
– I nikt więcej?
– Niedawno telefonowała pani Rodecka. Pytała o pana doktora.
– Dobrze. Dziękuję. Aha, może mi pani jeszcze powie, gdzie mieszka ten pani bratanek, Michał Sołtysiak?
– Gdzieś w Leśnej Podkowie, ale dokładnie nie wiem. On często zmienia mieszkanie, nigdzie długo miejsca nic zagrzeje.
– A wie pani, jak się nazywa taksówkarz, który go wziął do spółki?
– Nie wiem, ale jak przyjdzie Michał, to mogę się go spytać. Tylko że on rzadko u mnie bywa.
– Proszę się tym nic kłopotać. Dziękuję pani.
Dozorca domu przy ulicy Fabrycznej, duże, ciężkie chłopisko, nie okazał się zbyt rozmowny. Chwilami tak coś mamrotał, że trudno go było zrozumieć. Wreszcie zniecierpliwiony Downar podniósł głos:
– Słuchajcie no, obywatelu! Oprzytomnijcie trochę, bo nie mogę się z wami dogadać. Upiliście się czy co, u diabla?
Na te słowa do pokoju wbiegła drobna, szczupła kobiecina, pospiesznie wycierając w fartuch czerwone dłonie.
– Pan wybaczy, panie komisarzu, ale on dopiero wczoraj wrócił ze szpitala. Jeszcze trochę niewyraźny idź, Wacuniu, idź. Ja z panem załatwię. – Wypchnęła męża za drzwi i uśmiechnęła się zażenowana. – Proszę, proszę, pan będzie uprzejmy spocząć. Czym mogę służyć?
Downar przysunął sobie krzesło i usiadł.
– Mieszkają tu Mierzyccy? – spytał, przyglądając się uważnie dozorczyni.
– Pan inżynier Mierzycki? Oczywiście. Na pierwszym piętrze. Ale ich teraz nie ma.
– Wyjechali?
– Tak. Na cały miesiąc. Do Krynicy. Wracają chyba piętnastego stycznia.
– Ci Mierzyccy mają dzieci?
– Mają córkę. Już dorosła panna. Pamiętam, jak się sprowadzali, to ta Grażynka była maleńka, a teraz… Jak ten czas leci.
– Czy pani dobrze zna tę dziewczynę?
– Oczywiście, że dobrze.
– Co pani może o niej powiedzieć?
– Bo ja wiem… Jak to jedynaczka. Prawdę mówiąc, trochę rozpaskudzona, Rodzice za bardzo dogadzają. Teraz to w ogóle, proszę pana, te dzieci takie jakieś dziwne. Nie ma dyscypliny jak kiedyś. Na wszystko się pozwala…
– To córka państwa Mierzyckieh pojechała z rodzicami do Krynicy?
– Ale skąd! Ona nigdy nie chce jeździć z rodzicami. Podobnież dla niej za nudne. Ma swoich kumpli. Pojechała do Zakopanego.
– Dawno?
Jakoś przed świętami. Dokładnie panu nie powiem.
– I mieszkanie zostało bez opieki…
– Ja się opiekuję.
– Państwo Mierzyccy nie mają gosposi?
– Mieli, ale odeszła. Szukają już drugi miesiąc. Trudno teraz kogoś solidnego znaleźć. Wszystko to takie rozwydrzone. Przyjdzie taka dziewucha, to tylko by przed telewizorem siedziała albo w łazience przed lustrem.