174364.fb2
– Dwa, trzy razy w tygodniu. Sprzątnę trochę, podleję kwiaty. Waśnie miałam tara iść.
– Pójdę z panią.
Spojrzała na niego podejrzliwie.
– Bo ja wiem… – powiedziała z wahaniem.
– Właściwie to może jeszcze nie trzeba tych kwiatów podlewać… może jutro… Downar uśmiechnął się.
– Niech się pani nie boi. Ja naprawdę jestem z milicji. – Wyjął legitymację. – Proszę. Niech pani sobie dokładnie obejrzy.
Przyjrzała się pieczątkom, fotografa i odetchnęła z wyraźną ulgą.
– Pan się nie gniewa, panie majorze, ale różni się tu kręcą. Człowiek nie zawsze wie…
– Taka ostrożność bardzo się pani chwali. A teraz może pójdziemy podlać te biedne roślinki. Jakie kwiaty hoduje pani Mierzycka?
– Pelargonie. Nie wyobraża pan sobie, jakie piękne.
– Co pani mówi? To może ukradnę aplegierki?
– To pan także amator pelargonii?
– Przepadam za tymi kwiatami. Chodźmy.
– Czy coś się stało, proszę pana? – spytała niespokojnie dozorczyni.
– Nie, nic się nie stało.
– Bo… przepraszam, że się wtrącam, ale pan szanowny tak się wypytuje o mieszkanie państwa Mierzyckieh. Myślałam, że może coś nie w porządku…
– W porządku, w porządku. Niech się pani nie martwi. Powiem, o co chodzi. Po prostu w okresie świątecznym zdarza się bardzo dużo włamań do mieszkań pozostawionych bez opieki. Ludzie wyjeżdżają, a często nawet porządnych zamków do drzwi nie założą. Dlatego też sprawdzamy te mieszkania, których właściciele wyjechali na święta.
– To pan major wiedział, że państwa Mierzyckich nie ma w Warszawie?
– Oczywiście. Jesteśmy poinformowani, kto wyjeżdża na dłużej z danej dzielnicy.
Dozorczyni z uznaniem pokręciła głową.
– No, no. Nigdy bym się nie spodziewała. Milicja wszystko wie.
Downar pomyślał, że nie jest to zupełnie zgodne z faktycznym stanem rzeczy, ale nic nie powiedział.
Poszli na pierwsze piętro. Trzy pokoje z kuchnią, łazienka, spory przedpokój. Na pierwszy rzut oka z łatwością można się było domyślić, że dość dawno sprzątano tu po raz ostatni.
– Trochę się zakurzyło, ale tyle było roboty z tym śniegiem… – powiedziała zażenowana dozorczyni. – I mąż mi chorował…
– Niech się pani tym nie przejmuje – pocieszył ją Downar, któremu właśnie bardzo było na rękę, że mieszkanie Micrzyckich nie lśniło czystością.
Pragnąc utrzymać się w swojej roli, obejrzał dokładnie drzwi, pochwalił solidne zamki, następnie zaś zainteresował się pelargoniami.
– Ja się odwrócę, a pan niech sobie ukradnie parę aplegierków – uśmiechnęła się dozorczyni. – Podobno kradzione lepiej się przyjmują,
Downar oberwał kilka gałązek i wsunął je do kieszeni. Następnie korzystając z tego, że dozorczyni podlewała kwiaty, przeszedł się po mieszkaniu, zajrzał do łazienki, do kuchni.
W kuchni na terrakotowej posadzce spostrzegł coś błyszczącego. Schylił się. Była to igła do robienia zastrzyków. Pośpiesznie zawinął ją w chusteczkę i wsunął do górnej kieszeni marynarki, po czym wrócił do pokoju, gdzie stały pelargonie.
– Podlała już pani?
– Już. Wystarczy. Tak dużo wody też niedobrze.
– Będzie pani teraz sprzątać?
– Nie. Jutro sprzątnę. Dzisiaj mam co innego do roboty.
– Dawno pani sprzątała w tym mieszkaniu? Tak się pytam… Bo żona zawsze mi o porządki głowę w domu suszy.
– Zeby tak szczerze rzec, to ze dwa tygodnie temu. Teraz zrobię większe porządki, jak będą mieli wracać. Wcześniej się nie opłaci i tak się zakurzy.
– Czy wtedy, dwa tygodnie temu, czyściła pani podłogi?
– Oczywiście. Kiedy juz się biorę do generalnego sprzątania, to robię, jak się należy. Posadzki zmyłam rozpuszczalnikiem, pięknie zapastowałam.
– A w kuchni także pani myła podłogę?
– Ma się rozumieć. Porządnie umyłam, wypastowałam.
– Po takim sprzątaniu to chyba na podłodze nie znajdzie się ani jednego pyłku?
– Ale skąd! Nie ma prawa. Jak ja umyję podłogę, to nawet szpileczki pan nie znajdzie.
– Może zejdziemy na dół? – zaproponował Downar.
– To pan major już teraz spokojny, że nie okradną państwa Mierzyekich?
– Tak, jestem zupełnie spokojny.
– A te aplegierki warto by zawinąć w wilgotną szmatkę. Pan wejdzie do mnie do mieszkania.
Zrobię to panu. Będzie pan miał cudne pelargonie. To rzadki gatunek. Takich kwiatów w całej Warszawie się nie zobaczy. Miał pan szczęście.
– Tak, Miałem szczęście -.powiedział Downar i zamyślił się.
Downar zaczął unikać zarówno Leśniewskiego, jak i Walczaka. Nie chciał z nimi rozmawiać na temat zabójstwa Rodeckiego. Bał się, że ich ewentualne hipotezy zaciemnią obraz, który coraz wyraźniej poczynał się zarysowywać w jego wyobraźni, Zdawał sobie oczywiście sprawę z tego, że mógł się mylić, ale postanowił zawierzyć swojej intuicji, która na ogól go nie zawodziła.
Wczesnym popołudniem odbył krótką naradę z porucznikiem Olszewskim; a raczej wysłuchał jego raportu.