174364.fb2
– Tak.
– Co to za ludzie?
– Nadziani forsą. On z. gatunku tych kombinatorów, którym nigdy niczego nie można dowieść i którzy nie wiadomo z jakich źródeł czerpią dochody. Tak na oko, dałbym mu dychę bez prawa apelacji.
– Podobno jest adwokatem.
– Taki z niego adwokat, jak ze mnie astronauta. Owszem, tytułują go „panem mecenasem”, ale dałbym sobie głowę uciąć, że on nawet bardzo rzadko przechodził koło uniwersytetu.
– A ona?
– Taka panienka z okienka w wieku trolejbusowym. Udaje niewinne dziewczę, a cwaniara kuta na cztery nogi. Kiedyś nawet musiała być ładna babka. Jeszcze dzisiaj zgrabna i szykowna. Pierwszorzędnie ubrana.
– Rozmawiałeś z nią o Zenusiu?
– Jasne. Zakochana w synku. Cudów mi naopowiadała, jaki to on nadzwyczajny, po prostu geniusz.
– A o Kowierskim coś mówiła?
– Pogardza nim. Uważa go za starego idiotę,
– Zarejestrowałeś rozmowę?
– Tak. Miałem w teczce magnetofon.
– A pod jakim pretekstem poszedłeś do nich?
– Sprawdziłem w ZUS-ie, jakie ostatnio mieli pomoce domowe i niby wywiad przeprowadzałem w sprawie jednej z tych dziewczyn, a przy okazji…
– Dobrze pomyślane – pochwalił Downar. – Masz coś jeszcze dla mnie?
– O Zenusiu? Niewiele. Syneczek mamusi, pieszczoszek, kocha pieniążki, lubi pograć w pokerka, zabawić się z ładnymi babkami. Sadząc z fotografii, przystojny chłopak.
– Masz jego fotografię? Olszewski uśmiechnął się triumfalnie.
– Nie tylko jego. Zdobyłem całą grupę rodzinną. Jest i Waldek, brat Grabińskiej, i jego narzeczona, Grażyna Mierzycka, mamusia z mężem… Proszę, spójrz, jakie udane zdjęcie.
– Skądżeś to wytrzasnął? – spytał zdziwiony Dowuar.
– Powiedziałem, że potrzebna mi fotografia tej gosposi i pani Domańska pożyczyła mi zdjęcie. Ta z brzegu, po prawej stronie, to właśnie gosposia.
Downar był zadowolony ze swojego współpracownika.
– No, chłopie, odwaliłeś kawał dobrej roboty. Jedź zaraz do Zakładu Kryminalistyki. Niech zrobią powiększenia każdej postaci. To może nam się bardzo przydać. A co z tym taksówkarzem?
– Sprawdziłem go. Ma garaż przy Płockiej. Pojedziemy do niego?
– Oczywiście, tylko trzeba tak wycelować, żeby go zastać w garażu.
– To może lepiej jedźmy do niego do domu? Mam także jego prywatny adres.
– Dobrze. Wybierzemy się tam wieczorem, ale nie bardzo późno. Chcę zdążyć na pociąg.
– Wyjeżdżasz?
– Tak, Do Zakopanego. Zabieram narty i oczywiście ten kawałek parafiny. Zobaczę, jak to się zjeżdża na czeskiej parafinie.
– Ja też mam jechać?
– Nie. Jesteś potrzebny lulaj, w Warszawie. Będziesz miał jeszcze trochę zajęcia. Przede wszystkim chciałbym, żebyś odwiedził państwa Grabińskich. Nic należy także zapominać 6 Tarkowskim. Mam wprawdzie już pewną koncepcję w tej sprawie, ale zawsze musimy być przygotowani na rozmaite niespodzianki. Nic można wykluczyć, że idziemy fałszywym tropem.
Łukasiak skończył późny obiad, zaostrzył zapałkę i z pedantyczną dokładnością zaczął wydłubywać z zębów resztki łykowatej pieczeni wołowej. Nie poruszył się na odgłos dzwonka. Był pewien, że to któraś z kum jego żony. Pomylił się.
– Kaziu, pozwól na chwilę. Jacyś panowie do ciebie.
– Do mnie? – zdziwił się Łukasiak. Dźwignął się ociężale od stołu i wyszedł do przedpokoju.
– O co się rozchodzi?
– Jesteśmy z milicji – powiedział Downar, wyjmując służbową legitymację.
Taksówkarz wzruszył ramionami.
– To chyba pomyłka. Wóz i papiery w najlepszym porządku, żadnej kraksy nie miałem…
– Nic Chodzi o kraksę. Chcieliśmy z panem Chwilę porozmawiać.
. – Porozmawiać zawsze można. Dlaczego nie? Proszę, panowie wejdą do pokoju.
Usiedli na zabytkowej kanapie, przykrytej szarym pokrowcem, a Łukasiak otworzył kredensik.
– My ślę. że panowie nic odmówią kieliszeczka jałowcówki? Swojej roboty.
Downar energicznie potrząsnął głową.
– Nie, nie, dziękujemy bardzo. Spieszymy się. Proszę nam powiedzieć, czy zatrudniał pan u siebie niejakiego Michała Sołtysiaka?
– Owszem. Jeździł u mnie jako zmiennik, ale już nie jeździ.
– Dlaczego?
– Dlatego, że go na zbitą mordę wywaliłem…
– Narozrabiał coś?
– Jak panowie się o niego pytają, to już na pewno panowie wiedzą lepiej ode mnie, jaki to kawał bandziora. Jeszcze mi winien tysiąc pięćset złotych, a i dwa najlepsze klucze francuskie mi podgrandził. A w ogóle bez przerwy kombinował na swoją rękę, różne kurwy woził moją taksówką. I tak za długo go trzymałem.