174364.fb2 Major Downar Zastawia Pu?apk? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 19

Major Downar Zastawia Pu?apk? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 19

– Gdzie on mieszka?

– Mieszkał w Leśnej Podkowie. Wczoraj do niego pojechałem, to mi powiedzieli, że wyprowadził się, nie wiadomo dokąd. Już ja go znajdę. Dam sobie z nim radę.-. Ale panowie mogą być spokojni. Nie pisnę ani słowa, że go szukacie.

– To nie żadna tajemnica – zapewniał Downar. – Wprost przeciwnie. Bardzo prosimy, żeby pan go zawiadomił, że mamy do niego interes. Niech się zgłosi do Komendy Miasta, do Pałacu Mostowskich.

Czerwona twarz taksówkarza wyrażała zdziwienie. Przyzwyczajony był do tego, że milicjant, przeprowadzający wywiad w jakiejś sprawie, zazwyczaj prosił o zachowanie dyskrecji. Ci przedstawiciele władzy, których miał przed sobą, wydali mu się dziwni.

– Jak panowie sobie życzą – mruknął, wyjmując z kieszeni paczkę „sportów". – Mnie tam bez łożnicy.

Downar odczekał chwilę, aż jego rozmówca zapali papierosa, i spytał:

– Czy Sołtysiak opowiadał panu kiedyś o swojej rodzinie?

– Nie. Na ten temat nie chciał rozmawiać. Widocznie nie miał się czym chwalić. Kiedyś tylko po pijanemu zwierzył mi się, że ma znajomości w wyższych sferach towarzyskich, że przyjaźni się z synem znanego lekarza, że najbogatsze babki na niego lecą. Takie tam brednie. Nie warto nawet gadać.

– Opowiadał coś o dziewczynach?

– Stale. Bez przerwy się chwalił, jaki to on kozak, jak kolegom babki odbija.

– Czy nie zauważył pan, że w ostatnich czasach miewał większe sumy pieniędzy?

Łukasiak skinął głową.

– Tak. Pamiętam, że raz w garażu nakryłem go przy tym, jak przekładał z płaszcza do marynarki cały plik pięćsetek. Bardzo się zmieszał i powiedział, że przyjaciel go prosił, żeby jakąś tam ratę zapłacił. Specjalnie się nie dopytywałem, co i jak. Co mnie to obchodzi. Za parę dni znowuż poprosił mnie, żebym mu pożyczył tysiąc pięćset złotych. Niby na jakieś zagraniczne lekarstwa dla chorej ciotki. Pożyczyłem i teraz żałuję. Ja, widzi pan, jestem ciężki frajer. Zawsze dam się komuś nabrać. Ale tego łobuza przyskrzynię, żebym nawet miał do całego interesu sporo dołożyć. Rzucę na parę dni robotę i poszukam go.

– Widywał pan Sołtysiaka z jakimiś dziewczętami?- spytał Downar.

– Nie raz i nie dwa. Często przywoził jakiegoś kociaka. Wreszcie surowo mu tego zabroniłem. Powiedziałem, że mój garaż to nie żaden burdel i żeby sobie takie rzeczy raz na zawsze wybił z głowy.

Downar poprosił Olszewskiego o fotografię rodzinną Domańskich.

– Przypomina pan sobie może tę dziewczynę? – spytał, pokazując palcem Grażynę Mierzycką.

Taksówkarz wziął leżące na kredensie okulary, ulokował jo na solidnie wyglądającym nosie i bardzo uważnie przyjrzał się zdjęciu.

– Nie przysięgnę, ale tak mi się zdaje, że widziałem tę ciziulę z Michałem. Jeżeli nie ona, to w każdym razie bardzo podobna do jednej, która przyjechała z nim kiedyś do garażu.

– Co robili?

– Pewnie to, co zwykle młody chłopak robi z młodą dziewczyną. Zresztą nie wiem. Nie podglądałem ich.

Downar wstał.

– Dziękujemy panu, panie Łukasiak. A jak pan spotka tego chłopaka, niech mu pan powie, że czekamy na niego.

Kiedy schodzili po schodach, Olszewski spytał:

– To jedziesz zaraz do tego Zakopca?

– Chyba dopiero jutro – odparł Downar. – Chcę mieć te fotografie. Sołtysiaka trzeba poszukać. Nie przypuszczam, żeby prysnął gdzieś daleko.

– Myślisz, że ten taksówkarz go znajdzie?

– Całkiem prawdopodobne. Specjalnie powiedziałem mu, żeby nie robił tajemnicy z naszej rozmowy. Jeżeli Sołtysiak ma coś poważniejszego na sumieniu, może sprowokuje go to do jakiejś akcji, która pozwoli nam ustalić pewne fakty

– Tak też sobie od razu pomyślałem – pokiwa! głową Olszewski. – Taksówkarz był solidnie zaskoczony.

Downar uśmiechnął się.

– Przypuszczał, że będziemy go prosili o zachowanie dyskrecji. Pamiętaj, załatw mi jutro z samego rana te fotografie. Zabiorę także ze sobą cały materiał daktyloskopijny. Może się przydać,

* * *

Downar źle spał. W przedziale było piekielnie gorąco, a staruszek, zajmujący środkowe posłanie, nic pozwolił otworzyć okna. Nie zgodził się nawet na maleńką szparkę, twierdząc, że przechodził niedawno grypę i nie może ryzykować przeziębienia.

Pociąg spóźnił się oczywiście prawie o dwie godziny, ale wreszcie dobrnął do zaśnieżonej stolicy Tatr.

Downar, który właśnie w ostatniej godzinie podróży zapadł w głęboki sen, ubrał się pośpiesznie i wysiadł prawie ostatni.

Ostre, górskie powietrze otrzeźwiło go. Odetchnął głęboko, zarzucił narty na ramię, dźwignął walizę i ruszył w kierunku wyjścia.

Po diabła zabrałem ze sobą tyle ciuchów? – myślał niezadowolony Nie mógł jednak przewidzieć, ile czasu będzie musiał tu spędzić, a chciał być przygotowany na każdą okazję. Dlatego też Oprócz strojów sportowych zapakował także i ubranie wizytowe.

Na postoju taksówek czekało dużo ludzi. Downar zrezygnował z mechanicznego pojazdu i wsiadł do sanek, zaprzężonych w.kudłatego, góralskiego konika. Kazał się zawieźć do „Orbisu".

Początkowo miał zamiar wziąć kąpiel i położyć się spać, ale pragnienie działania rozsadzało go. Gdzieś w podświadomości kryl się niepokój.

A może jego hipoteza jest z gruntu fałszywa? Może, wszystko to razem wzięte, nie ma najmniejszego sensu? Ostatecznie przesłanki rozumowe, na których opierał swoją koncepcję, były niesłychanie mgliste. Mogło być tak, ale równie dobrze mogło być zupełnie inaczej. Zasadniczo jego rozumowanie Wyglądało dosyć logicznie i miało wszelkie pozory prawdopodobieństwa, Downar był jednak zbyt doświadczonym człowiekiem, aby nic wiedzieć, że w podobnych wypadkach logika czasami całkowicie zawodzi, a życie płata figle, prowadząc do niespodziewanego i kompletnie alogicznego rozwiązania zagadki.-. Praktycznie rzecz biorąc, można było stworzyć sobie jeszcze, kilka prawdopodobnych koncepcji w tej sprawie.

Czuł, że nie zaśnie i mimo zmęczenia postanowił natychmiast przystąpić do akcji.

Zatelefonował do kapitana Świerczaka i poprosił, żeby odwiedził go w hotelu z zachowaniem wszystkich możliwych ostrożności. Wołał nie pokazywać się w komendzie.

Po upływie pół godziny rozległo się pukanie do drzwi. Wszedł Świerczak. W narciarskim stroju wyglądał raczej na trenera kadry olimpijskiej aniżeli na milicjanta.

Przywitali się serdecznie i Downar wskazał mu fotelik.

– Siadajcie, kolego. Dawno żeśmy się nic widzieli.

– No, właśnie – pokiwał głową Świerczak.- Nie przyjeżdżacie do Zakopanego. Zapominacie o nas.

Downar uśmiechnął się przyjacielsko.

– Przysięgam, że nie zapominam, a wprost przeciwnie, zawsze bardzo miłe wspominam wszystkie akcje przeprowadzane na waszym terenie. Po prostu ostatnio byłem zawalony robotą w Warszawie. Nigdzie się nie ruszałem, a jeżeli zrobiłem jakiś…wypad, to raczej w przeciwnym kierunku, nad morze. A co u was słychać?

– Po staremu. Pracy dużo, a ludzi ciągle za mało. Przy obecnym ruchu turystycznym powinienem. mieć przynajmniej dwa razy większy personel. Chłopcy pracują z poświęceniem, ale z jednego funkcjonariusza w żaden sposób nie da się zrobić dwóch czy trzech.

– Wszędzie podobna sytuacja – powiedział Downar. – U nas, w Warszawie, także ludzi brakuje. Może z czasem się to poprawi. Szkolimy przecież młode kadry. A nawiązując do naszej sprawy… O.- zdobyliście dla mnie jakieś informacje?

Świerczak sięgnął do kieszeni i położył na stoliku notatki i fotografie.