174364.fb2
– Zgadza się – przytaknął Downar.
– Przeskrobali coś?
– Istnieją pewne dosyć poważne poszlaki, ale wiecie, jak to bywa z poszlakami. Może się w rezultacie okazać, że wszystko zupełnie inaczej wygląda. Dlatego należy działać bardzo ostrożnie.
– Jeżeli wy się nimi interesujecie, to jestem przekonany, że młodzi ludzie mają coś niecoś na sumieniu – uśmiechnął się Śwerczak.
– Co to za fotografie? – spytał Downar. – Podobizny waszych podopiecznych.
– O, pomyśleliście nawet i o tym. Bardzo dobrze. Będziemy mieli pewność, że nie zachodzi nieporozumienie. Czasami może się zdarzyć, że trafi się to samo imię i nazwisko – Downar obejrzał dokładnie zdjęcia. – To z białym niedźwiedziem zupełnie niezłe – uśmiechnął się. – Fotogeniczna dziewczyna. Jej amant też przystojny chłopak. A nie macie fotografii Zenona Kowierskiego?
– Nie. Tego chłopaka nie ma w Zakopanem. Chyba że mieszka gdzieś w okolicy, niemeldowany.
– Ciekawe – powiedział Downar. – I nie widuje się go z nimi?
– Nie. Ci dwoje chodzą razem, a Kowierski zniknął, wyjechał.
– Ale w ogóle był tutaj?
– Tak. Przyjechali we trójkę; Wynajęli początkowo dwa pokoje na Witkiewicza, tam zaraz za mostem. Pomieszkali kilka dni i wyprowadzili się.
– Ale są jeszcze w Zakopanem?
– Grabiński i Mierzycka – tak. Znaleźli sobie pokój niedaleko „Astorii". Wiecie; to ten dom literatów na Grunwaldzkiej.
– Wiem. Oczywiście. Mam nadzieję, żeście ich nie spłoszyli.
Świerczak poczuł się nieco dotknięty w swej zawodowej ambicji.
– Skądże! Działamy bardzo ostrożnie. Mogę was uspokoić, nie domyślają się, że są pod obserwacją.
– Kiedy tu przyjechali?
– Dwudziestego pierwszego grudnia. Posiedzieli na Witkiewicza, u tej Wójcikowej, do dwudziestego siódmego. Następnie, Grabiński i Mierzycka wyskoczyli na dwudniową wycieczkę na Bukowinę, a Kowierski pojechał do Krakowa. Ci dwoje wrócili do Zakopanego, a Kowierski już się tu nie pokazał.
– Skąd macie te wszystkie wiadomości?
– Od Wójcikowej, która im wynajmowała pokoje. Jeden z naszych ludzi poszedł do niej, ucharakteryzowany na listonosza. Udawał, że przyniósł dla nich pocztę i babka opowiedziała mu to wszystko. Nie ma oczywiście żadnej pewności, czy to nie łgarstwa.
– O, właśnie – podchwycił Downar. – Ja nawet mam całkowitą pewność, że to są łgarstwa.
– Może przesłuchać tych dwoje? – zaproponował Świerczak. – Zaprosimy ich do komendy i porozmawiamy. Niech powiedzą, gdzie byli na Bukowinie, dokąd naprawdę pojechał Kowierski. Ja pogadam sobie z amantem, wy z tą gwiazdką filmową. To przecież nie są zawodowcy. Sypną się raz, drugi i gotowe.
Downar potrząsnął głową.
– Nie. Nie chciałbym jeszcze iść na całego. Będę z wami zupełnie szczery. Po pierwsze nie jestem na sto procent pewien mojej hipotezy, a po drugie boję się ich za wcześnie spłoszyć. To mogłoby wypaść niezbyt zręcznie, tym hardziej że nie wiemy, co się stało z Kowierskim.
– Więc co proponujecie?
Downar wstał i przeszedł się po pokoju.
– No cóż… muszę z nimi nawiązać kontakt – powiedział po chwili.
– W jakim charakterze?'
– Właśnie… W jakim charakterze? Wiecie co? Mam pewien pomysł. Ja dość dobrze mówię po niemiecku. Jak byście się zapatrywali na to, żebym zaczął występować w charakterze niemieckiego turysty, który przyjechał do Zakopanego na narty?
Na twarzy Świerczaka odmalowało się zainteresowanie.
– To jest myśl. Niemców tu mamy w sezonie do cholery i trochę, tanio im się kalkuluje.
– Otóż to – mówił dalej Downar. – Nikogo nie zdziwi niemiecki turysta. Mam trochę forsy. Zaopatrzę się w zagraniczne ciuchy i poszukam kontaktu z młodzieżą.
– Służę wam tyrolskim kapelusikiem – uśmiechnął się Świerczak. – Na mnie trochę za duży, ale na was będzie chyba akurat.
– Świetnie. Tyrolski kapelusz to dobry szczególik charakteryzacji.
– A jeżeli oni nie mówią po niemiecku? Downar zasępił się.
– Rzeczywiście. Tego nie wziąłem pod uwagę. Teraz u nas hardziej w modzie angielski, ale znowu ja nie znam angielskiego. Zaraz…zaraz… Musimy znaleźć jakieś wyjście z sytuacji. Już wiem! Odegram rolę Polaka, mieszkającego stale w RFN. Będę bardzo źle mówił po polsku, wtrącając od czasu do czasu słowa niemieckie. Umiem to robić.
– Pomysł wydaje mi się dobry – powiedział Świerczak.
– Zadzwonię do Warszawy – ciągnął Downar – żeby mi przysłali jeden z moich dawnych lipnych paszportów. Przecież już zdarzało mi się grać rolę zagranicznego turysty. Przydałoby się także trochę obcej waluty, choćby na pokaz, ale nic wiem. czy zdołam na to namówić moją władzę. Zresztą dam sobie jakoś radę i ze złotówkami. Muszę tylko jak najprędzej zmienić mieszkanie. Tutaj podałem, niestety, własne nazwisko. Wprawdzie nie wiedzą, kim jestem, bo w recepcji przedstawiłem zwykły dowód osobisty, ale nic mogę nagle zmienić się w cudzoziemca.
– Załatwimy wam pokój w „Sport-Turyście". Mogę to zrobić zupełnie oficjalnie. Powiem, że zgłosił się do komendy zagraniczny turysta.
– Zapominacie o sprawach walutowych. Świerczak uderzył się dłonią w czoło.
– Racja. Kazaliby wam wymieniać walutę. Nie, nie, to odpada. Umieszczę was prywatnie. Niedaleko „Magnolii" mam zaprzyjaźnioną babkę, która wynajmuje pokoje. Jeżeli nie u niej, to zawsze coś tam w pobliżu się znajdzie. A teraz powiedzcie, w czym jeszcze możemy wam być pomocni?
– Znajdźcie mi Zenona Kowierskiego.
– Hm… – mruknął Świerczak ze strapioną miną. – To nie takie proste. Nie mamy przecież żadnej pewności, że ten chłopak znajduje się na naszym terenie: W każdym razie zajmiemy się, tym. Jeżeli nie pojechał na drugi koniec Polski, to sądzę, że wkrótce wpadniemy na jego ślad.
Dzień był pogodny i mroźny. Zmarznięty śnieg wesoło skrzypiał pod nogami, a słońce rzucało snopy iskier na długie sople lodu, zwisające z.drewnianych dachów zakopiańskich domków. Ostre, górskie powietrze wypełniało płuca, a mijający Downara ludzie sprawiali wrażenie naprawdę beztroskich, jakby choć na dwa tygodnie chcieli zapomnieć o codziennych kłopotach, konfliktach i kompleksach. Tu wszystko wydawało się prostsze, łatwiejsze, nie takie skomplikowane.
Na Krupówkach tłumy. Sportowe stroje, barwne skafandry, kolorowe wełniane czapeczki, potężne, zjazdowe buciory, nic mające najczęściej nic wspólnego z narciarskimi umiejętnościami ich właścicieli, wreszcie efektowne ciupagi, a przede wszystkim zaróżowione mrozem, roześmiane twarze. Coś w rodzaju zimowej rew.: mody, połączonej ze spotkaniami towarzyskimi.
Downar łatwo poddał się nastrojowi Krupówek. Szedł dziarskim, sprężystym krokiem, rzucając napotkanym dziewczętom powłóczyste spojrzenia. Odwzajemniały się zalotnymi uśmiechami.
Psiakość, wszystkie mi się podobają – myślał wesoło, obciągając na sobie komisowy sweter w dużą czerwono-szarą kratę.
Już drugi dzień krążył po Zakopanem, licząc na szczęśliwy przypadek. Chciał, żeby to wypadło zupełnie naturalnie, żeby nawiązanie znajomości nie miało cech sztucznie wyreżyserowanej sytuacji. Czuł. że właśnie dzisiaj dopisze mu szczęście. I rzeczywiście…
O tej porze szanujący się „narciarze" zwykli prezentować swe sportowe stroje w kawiarniach. Downar zajrzał do „Orbisu" i do…Europejskiej". Nie było ich. Poszedł więc w górę Krupówkami i skręcił w prawo do „Kmicica".