174364.fb2 Major Downar Zastawia Pu?apk? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 23

Major Downar Zastawia Pu?apk? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 23

Przez twarz Grabińskiego przesunął się cień niezadowolenia, ale nic nie powiedział.

– A Grażyna? – spytał Downar.

– Grażyna poszła do tej swojej chorej przyjaciółki. Nie dotrzyma nam dziś towarzystwa.

– Nie mogę jechać i nie pożegnać Grażyna.

– Pożegnam ją w twoim imieniu – uśmiechnął się Waldemar. – Jedźmy, bo szkoda czasu.

Usadowili się na tylnym siedzeniu. Sołtysiak zapuścił motor. Ruszyli.

– A nie zapomniałeś przypadkiem pieniędzy? – spytał Grabiński.

„Kochany Rudolf" parsknął śmiechem.

– Dobra pytanie! Mam, mam. Trzymam tu.- Uderzył dłonią po wewnętrznej kieszeni futra. Jechali w kierunku Cyrhli. Szosa wolno wznosiła się ku porze. Minęli parę samochodów zdążających do Zakopanego, ale za nimi nikt nie jechał.

Czyżby Świerczak" nie zrozumiał, o co chodzi? – myślał Downar, którego zaczynał ogarniać lekki niepokój. Raz i drugi rzucił krótkie spojrzenie za siebie. Pusto, żadnego wozu. Szerokie bary Sołtysiaka nie wróżyły niczego dobrego. Waldemar milczał, bardzo zamyślony.

Downar zastanawiał się, który z nich ma pistolet? Może obydwaj? Wtedy sytuacja stałaby się o wiele trudniejsza. Prawdziwy cel tej przejażdżki był dla Downara oczywisty. A Świerczaka ani śladu. Albo coś pokręcił, albo wóz mu nawalił.

W pewnym momencie zjechali z szosy w boczną drogę.

– Daleko jeszcze? – spytał Downa r.

Grabiński spojrzał na niego szklanymi, niewiążącymi oczami. To już nie był wesoły, sympatyczny towarzysz wypraw narciarskich. W jego spojrzeniu kryła się jakaś ponura determinacja.

– Blisko, bardzo blisko – powiedział głuchym, nieswoim głosem.

Nagle samochód zatrzymał się.

– Co się stało?

– Coś nawala w karburatorze – mruknął Sołtysiak. – Muszę przeczyścić.

– Może się trochę przejdziemy? – zaproponował Waldemar.

Wysiedli. Downar zajrzał do bagażnika, gdzie ulokowano jego walizkę.

– A na co wam łopata? – spytał. Grabiński wzruszył ramionami.

– To kolega lubi wozić takie różne narzędzia. Mówi, że wszystko może się w drodze przydać.

– To prawda – pokiwał głową Downar. – Wszystko się może przydać. No… jak mamy pospacerować, to chodźmy. Dobrze jest rozprostować nogi. – Przez cały czas tak manewrował, żeby mieć przed sobą zarówno Sołtysiaka, jak i Waldemara.

– Zajdźmy tam – powiedział Grabiński, wskazując ciemniejący pomiędzy drzewami budynek. – Może dostaniemy ciepłego mleka?

– Dobrze – zgodził się Downar. Rozpiął futro i dotknął kolby pistoletu.

To była na wpół rozwalona, nie zamieszkana przez nikogo chata góralska. Tuż obok wznosiły się ściany nowo budowanego domu. Cisza. Ani żywej duszy.

Weszli do rudery. Waldemar wyjął z kieszeni płaszcza płaską butelkę.

– Golnij sobie – powiedział schrypniętym głosem.

Downar potrząsnął głową.

– Nie mam ochoty na alkohol. – Już nic wysilał się na kaleczenie języka polskiego.

– Pij! – nastawał Waldemar.

– Powiedziałem, że nie mam ochoty. Chłopak wzruszył ramionami.

– Jak chcesz.

Przed chatą zaskrzypiał śnieg. Downar odwrócił się błyskawicznie. W drzwiach stał Sołtysiak.

– Jedziemy?

– Nigdzie nic pojedziesz. – Głos Waldemara zabrzmiał twardo, bezwzględnie.

Downar wiedział, że nadeszła decydująca chwila. Odwrócił się raptownie i spojrzał wprost w lufę pistoletu. Jak błyskawica przemknęła mu przez głowę myśl; pistolet Rodeckiego czy Tarkowskiego?

Waldemar popełnił błąd. Stał za blisko. Potężne kopnięcie wytrąciło mu broń z ręki. Downar skoczył i trzasnął chłopaka w szczękę, aż kość chrupnęła. Sołtysiak rzucił się naprzód i chciał podnieść pistolet, ale Downar już trzymał swojego „waltera".

– Nie ruszaj się! Ręce do góry albo łeb ci rozwalę! Odwróć się! Stań twarzą do ściany!

Bandyta bez oporu wykonał rozkazy.

W tej chwili rozległy się pośpieszne kroki. W sekundę potem w rozwartych drzwiach chaty stanął kapitan Świerczak z bronią w ręku. Tuż za nim wtłoczyło się trzech milicjantów w mundurach.

– Koło musieliśmy zmieniać! W porę, cholera!

– Zjawiliście się w samą porę – uśmiechnął się Downar.

* * *

W przesłuchaniu brał udział także i Walczak, który prowadził dochodzenie w sprawie napadów w Płocku, w Rembertowie, w Sulejówku, w Żyrardowie. Wszystkie te akcje miały pewne wspólne cechy i to pozwalało przypuszczać, że we wszystkich wypadkach działała jedna i ta sama banda. Bandyci zawsze posługiwali się samochodem i byli uzbrojeni.

Z zeznań świadków wynikało, że banda składała się z trzech czy czterech mężczyzn i jednej kobiety. Mieli maski i ciemne rękawiczki. Szczegółowe śledztwo wykazało, że ślady bieżników, pozostawione na miejscu przestępstwa, odpowiadają ogumieniu opla Joanny Grabińskiej i warszawy, będącej własnością taksówkarza, Kazimierza Łukasiaka.

Obraz bandyckiej kompanii stawał się coraz wyraźniejszy, a wszelkie ewentualne wątpliwości rozwiały się z chwilą, gdy zdjęto gips z ręki Zenona Kowierskiego. Okazało się bowiem, że to nie było złamanie, lecz zupełnie wyraźna rana postrzałowa, zakamuflowana gipsem.

– Od kogo zaczniemy? – spytał Walczak, spoglądając na przyjaciela.

– Może na początek porozmawiamy z dziewczyną – powiedział Downar.

Weszła energicznym, szybkim krokiem. Robiła wrażenie bardzo pewnej siebie. Przelotnym spojrzeniem obrzuciła Walczaka, do Downara uśmiechnęła się.

– Ale pan nas zrobił w konia?- powiedziała wesoło. – Cały czas byłam pewna, że jest pan bogatym Szwabem. Ma pan cholerne zdolności aktorskie. A może kończył pan Szkołę Dramatyczną?