174364.fb2
– Nie. W pierwszej chwili sadziłam, że to może Joanna. Dlatego nie spytałam. Po prostu nie chciałam jej peszyć.
– Rozumiem. A teraz jest pani zupełnie pewna, że to nie była Joanna.
Rodecka zawahała się.
– No nie… – zaprzeczyła z namysłem. – Zupełnej pewności mieć nie mogę. Zarówno z Joanną, jak i z gosposią Kowierskiego niesłychanie rzadko rozmawiałam przez telefon, zaledwie parę razy i to bardzo dawno…
– Więc to mogła być Joanna Grabińska?
– Teoretycznie tak… Ale nie rozumiem, dlaczego mój mąż miałby mówić, że to gosposia Kowierskiego.
– Może po prostu skłamał.
– ' Ale dlaczego, w jakim celu? Downar uśmiechnął się nieznacznie.
– Czy nic sądzi pani, że wstydził się przyznać do tego, iż chce się mimo wszystko spotkać że swoją przyjaciółką? Owa gosposia mogła być tylko zwykłym pretekstem.
W zamyśleniu pokiwała głową.
– To możliwe…
– Czy i wtedy także uważała pnni, że to możliwe?
.- Tak. Wydawało mi się, że taka ewentualność jest prawdopodobna.
– I zapewne dlatego nie niepokoiła się pani o męża, przypuszczając, że spędził resz.ię nocy u przyjaciółki?
– To prawda. Zaczęłam się niepokoić o Karri-la w momencie, kiedy zadzwoniłam do szpitala. Moj mąż był człowiekiem niesłychanie obowiązkowym. Więc kiedy mi powiedziano, że. nie przyszedł do szpitala ani nie zatelefonowało.
– O której pani dzwoniła do szpitala?
– O jedenastej. Może było po jedenastej. Dokładnie nie pamiętam.
– Czy potem telefonowała pani do przyjaciółki, męża?
– Tak, ale nikt nie podniósł słuchawki. Zaczęłam się poważnie niepokoić i zadzwoniłam do komendy milicji.
– Nie próbowała pani telefonować do Ministerstwa Handlu Zagranicznego, żeby pomówić z panią Joanną?
– Nie. Przyznaję, że nie przyszło mi to na myśl.
– Mogłaby mi pani dać jej telefon?
– Oczywiście. Zaraz poszukam.
Po chwili Downar wykręcał numer. Posłyszał męski glos i odłożył słuchawkę.
– Nikt nie odpowiada? – spytała pani Rodecka.
– Zajęty -odparł Downar. – Czy mąż pani miał wrogów?
Potrząsnęła głową.
– Nic mi o tym nie wiadomo. Na ogół mój mąż nie był zbyt lubiany, ale nie sądzę, żeby ktoś z jego otoczenia… Nie, nie, to chyba wykluczone.
– Nie możemy pominąć żadnej ewentualności – powiedział Downar \v zamyśleniu. – Jeszcze jedno pytanie. Czy państwo mieliście samochód?
– Tak. W zeszłym roku mąż kupił moskwicza, ale ja nie jeździłam tym wozem.
– Stał w garażu?
– Przed domem.
– Nie zauważyłem w pobliżu żadnego moskwicza.
– Przypuszczam, że mąż tamtej nocy pojechał wozem.
– Gdzie mieszka doktor Kowierski?
– Na Bielanach, na Podczaszyńskiego.
– Dzwoniła pani do niego?
– Uważałam, że powinnam go zawiadomić. W końcu był przyjacielem mojego męża.
– Oczywiście. Dziękuję pani za rozmowę. – Downar skłonił się. – Do widzenia.
Późny wieczór. Downar wysiadł ze służbowej warszawy i podniósł kołnierz jesionki. Za nim wygramolił się z wozu Olszewski. Pociągał nosem, miał zaczerwienione oczy. Był silnie zakatarzony.
– To tu? – Spytał zmęczonym głosem.
– Na pewno tu, panie poruczniku – odparł Sikora. – Tylko tam nie ma wjazdu. Trzeba kawałek przejść piechotą.
Szli, człapiąc po biocie. Downar klął, Olszewski pogwizdywał cicho, z desperackim uporem. Północny wiatr uderzał im w twarze deszczem i mokrym śniegiem. Trudno było sobie wyobrazić gorszą pogodę na wieczorne przechadzki.
Nie bez pewnego trudu odnaleźli dozorcę i od niego dowiedzieli się, pod którym numerem mieszka Joanna Grabińska.
Na drzwiach nie było ani tabliczki, ani biletu wizytowego. Downar nacisnął dzwonek. Czekali cierpliwie, ale nikt nic otwierał.
– Może dzwonek nie działa? – powiedział Olszewski,
– Możliwe – mruknął Downar i walnął pięścią w drzwi. To poskutkowało.
– Kto tam? – Kobiecy głos zabrzmiał niepewnie.
– Milicja. Proszę otworzyć.