174475.fb2
Nazajutrz w „Gazzettino” ukazał się na pierwszej stronie artykuł o samobójstwie Rina Favera, jednego z najbardziej wziętych księgowych w całym regionie Veneto. Napisano, że Favero wprowadził rovera do podwójnego garażu w podziemiach swojej willi, zamknął drzwi garażu i położył się na przednim siedzeniu, zostawiając włączony silnik. Żona, która spędziła noc w szpitalu przy łóżku umierającej matki, znalazła go rano po powrocie do domu. Krążyły pogłoski, że nazwisko Favera miało być ujawnione w związku z zataczającym coraz szersze kręgi skandalem, o którym szumiało w kuluarach Ministerstwa Zdrowia. Chociaż całe Włochy znały już zarzuty kierowane pod adresem poprzedniego szefa tego resortu – że przyjmował ogromne łapówki od różnych firm farmaceutycznych, w zamian pozwalając im podnosić ceny leków – mało kto orientował się, iż to właśnie Favero był księgowym prowadzącym prywatne sprawy finansowe dyrektora największej z tych firm. Lepiej poinformowani uznali, że postanowił pójść w ślady tylu innych, których nazwiska padały w trakcie ujawniania coraz to nowszych nici rozległej pajęczyny korupcji, i dla ratowania honoru samemu zejść ze sceny, unikając oskarżeń, procesu, ewentualnej kary. Nikt nie kwestionował przekonania, czy tym sposobem faktycznie ratuje się honor.
Trzy dni po śmierci Favera, a więc pięć po zabójstwie Trevisana, Brunetti wchodził do gabinetu, kiedy zadzwonił telefon.
– Brunetti – powiedział komisarz, w jednej ręce trzymając słuchawkę, drugą rozpinając płaszcz.
– Commissario Brunetti, mówi capitano della Corte z komendy policji w Padwie.
Brunettiemu nazwisko kapitana obiło się o uszy; nie pamiętał nic konkretnego, ale miał wrażenie, że to, co słyszał, świadczyło na jego korzyść.
– Dzień dobry, capitano. O co chodzi?
– Ciekawi mnie, czy nazwisko Favera wypłynęło w związku ze sprawą morderstwa w pociągu, którą pan prowadzi.
– Favera? Tego księgowego, który popełnił samobójstwo?
– Samobójstwo? – zdziwił się della Corte. – Facet miał cztery miligramy roipnalu we krwi.
Brunetti nadstawił ucha. Nikt po zażyciu takiej ilości środka nasennego nie tylko nie byłby zdolny prowadzić samochodu, ale nawet chodzić.
– Co łączyło Favera z Trevisanem? – spytał.
– Nie wiemy. Ale sprawdziliśmy wszystkie numery w kalendarzyku Favera. To znaczy wszystkie, przy których nie widniało jakieś nazwisko. Jeden z nich to numer Trevisana.
– Macie już wykaz? – Nie musiał wyjaśniać, że chodzi mu o wykaz numerów, pod które dzwoniono z telefonu księgowego.
– Tak. Wygląda na to, że Favero nigdy nie dzwonił ani do domu, ani do kancelarii Trevisana; przynajmniej nie od siebie.
– Więc po co mu ten numer? – spytał Brunetti.
– Sami się nad tym zastanawiamy – odparł sucho della Corte.
– Ile było jeszcze numerów bez nazwisk?
– Osiem. Jeden to numer knajpy w Mestre, drugi automatu na stacji w Padwie, a pozostałych nie ma.
– Jak to nie ma?
– Po prostu. Nie ma w Veneto takich numerów.
– A w innych regionach, w innych miastach?
– Sprawdziliśmy. Też się nic nie zgadza.
– Może to numery zagraniczne?
– Najwyraźniej.
– Czy po pierwszych cyfrach nie można się zorientować, o jakie kraje chodzi?
– Można. Dwa są skądś w Europie Wschodniej, dwa kolejne z Ekwadoru lub Tajlandii. Pozostałe wciąż stanowią dla nas zagadkę – rzekł della Corte. – W każdym razie Favero nie dzwonił pod żaden z numerów, przy których brakuje nazwiska, ani pod krajowe, ani pod zagraniczne.
– Ale miał je zapisane w kalendarzyku.
– No właśnie.
– Mógł dzwonić z automatu.
– Owszem.
– A inne rozmowy międzynarodowe? Często dzwonił do jakiegoś kraju?
– Często dzwonił do wielu krajów.
– Do zagranicznych klientów? – spytał Brunetti.
– Do klientów też. Ale wiele numerów, pod które dzwonił za granicę, nie należało do jego klientów.
– O jakich krajach mówimy?
– O Austrii, Holandii, Dominikanie… Chwileczkę, wezmę listę. – Stuknęła odkładana słuchawka, zaszeleściły papiery i po chwili znów rozległ się głos kapitana: – Ponadto o Rumunii i Bułgarii.
– Często tam dzwonił?
– Czasami dwa razy na tydzień.
– Pod te same numery?
– Zwykle, ale nie zawsze.
– Udało się ustalić, do kogo należą?
– Numer austriacki do agencji podróży w Wiedniu.
– A pozostałe?
– Commissario, nie wiem, jak dobrze zna pan Europę Wschodnią, ale często nie mają tam książek telefonicznych, a biura numerów nie dysponują aktualnym wykazem abonentów.
– Zwracał się pan do miejscowej policji?
Della Corte tylko prychnął pogardliwie.
– A dzwonił pan pod te numery? – ciągnął Brunetti.
– Tak. Nikt się nie zgłasza.
– Pod żadnym?
– Pod żadnym.
– A co z telefonami na stacji i w Mestre?
Najpierw znów się rozległo prychnięcie, po czym della Corte wyjaśnił:
– I tak miałem szczęście, że pozwolono mi je zlokalizować. – Milczał tak długo, że Brunetti domyślił się, iż zaraz go o coś poprosi. – Ponieważ to pańska okolica, pomyślałem sobie, że może pan mógłby komuś zlecić, aby miał oko na telefon w knajpie.
– Gdzie dokładnie jest ta knajpa? – spytał Brunetti, podnosząc z biurka długopis, ale nie składając żadnych obietnic.
– Czy to znaczy, że wyśle pan tam kogoś?
– Spróbuję – odparł komisarz; zaręczyć nie mógł. – W jakiej części Mestre?
– Mam tylko nazwę i adres. Za słabo znam Mestre, żeby się orientować.
Według Brunettiego, Mestre było zbyt nudnym i nijakim miastem, aby warto było je poznawać.
– To bar Pinetta – kontynuował della Corte. – Mieści się na Via Figare, pod numerem szesnastym. Wie pan, gdzie to jest?
– Zdaje się, że w pobliżu stacji. Ale baru o tej nazwie nie znam. – Brunetti uznał, że ma prawo dowiedzieć się czegoś więcej, skoro zgodził się pomóc rozmówcy. – Ma pan jakiś pomysł, co mogło ich łączyć?
– Słyszał pan o aferze w przemyśle farmaceutycznym?
– Kto by nie słyszał! Sądzi pan, że obaj byli jakoś w to zamieszani?
– Taka możliwość istnieje – odparł della Corte. – Na początek chcemy jednak sprawdzić wszystkich klientów Favera. Pracował dla bardzo wielu ludzi z regionu Veneto.
– Ważnych ludzi?
– Bardzo ważnych. W ostatnich latach nie nazywał się już „księgowym”, lecz „doradcą finansowym”.
– Dobry był?
– Podobno najlepszy.
– Więc pewnie umiał wypełnić formularz podatkowy. – Brunetti miał nadzieję, że ten żart pozwoli mu nawiązać nieco bardziej osobisty kontakt z della Cortem. Włosi nie darzyli sympatią urzędów podatkowych, ale tego roku, kiedy formularz podatkowy przekroczył trzydzieści stron i sam minister finansów przyznał, że nie potrafi go wypełnić, bo nie rozumie wskazówek, niechęć sięgnęła szczytu.
Della Corte zaklął szpetnie pod nosem. Choć wiązanka, którą rzucił, nie pozostawiła najmniejszych wątpliwości co do uczuć, jakimi darzy urząd podatkowy, nie zmieniła też charakteru rozmowy na bardziej przyjacielską.
– Tak, pewnie bez trudu by się uporał. Niech mi pan wierzy, inni księgowi pozielenieliby z zazdrości, gdyby zobaczyli listę jego klientów.
– Czy była wśród nich Medi-Tech? – spytał Brunetti, wymieniając największą z firm zamieszanych w aktualny skandal z cenami leków.
– Nie. Wygląda na to, że nie miał nic wspólnego z zamówieniami, które firma dostawała z ministerstwa. Zarządzał tylko prywatnymi finansami dyrektora.
– Czyli nie był zamieszany w skandal? – zdziwił się Brunetti.
– Na razie nic na to nie wskazuje.
– Wobec tego czy istnieje jakiś inny powód jego… – Brunetti odrzucił już myśl o samobójstwie -…jego śmierci?
Della Corte milczał przez chwilę.
– Niczego nie odkryliśmy – rzekł w końcu. – Facet był żonaty od trzydziestu siedmiu lat, pożycie układało mu się szczęśliwie. Czworo dzieci, wszystkie po studiach, z żadnym nie było kłopotów.
– A więc morderstwo?
– Prawdopodobnie.
– Powiadomicie prasę?
– Nie, dopóki nie będziemy mieli więcej informacji albo dopóki jakiś dziennikarz sam nie dowie się o wynikach sekcji – odparł della Corte; z jego tonu wynikało, że postara się temu zapobiec.
– A jeśli wiadomość przeniknie jednak do gazet? – Brunetti z niechęcią odnosił się do prasy; jego zdaniem dziennikarze zawsze przekręcali fakty.
– Wtedy zacznę się martwić – oświadczył szorstko della Corte. – Da mi pan znać, jak się czegoś dowie o tej knajpie?
– Jasne. Mam dzwonić na komendę?
Della Corte podał mu bezpośredni numer do swojego gabinetu.
– Ale jeśli ktoś inny podniesie słuchawkę, proszę nie przekazywać żadnych informacji, dobrze?
– W porządku – zgodził się Brunetti, lecz prośba wydała mu się dziwna.
– Zadzwonię do pana, jeśli trafię w papierach na nazwisko Trevisana. Może uda się panu ustalić, co mogło ich łączyć. Bo sam numer w kalendarzyku to diabelnie mało.
Brunetti przyznał kapitanowi rację, uważał jednak, że lepsze to niż nic, tym bardziej że w wypadku zabójstwa Trevisana nie mieli absolutnie żadnych tropów.
Della Corte pożegnał się szybko, jakby odwołano go do pilniejszych spraw.
Brunetti odłożył słuchawkę i oparł się wygodnie, dumając nad tym, co mogło łączyć weneckiego prawnika i księgowego z Padwy. Obaj należeli do tych samych kręgów towarzyskich i zawodowych, więc nic dziwnego, że się znali albo że jeden miał zapisany numer drugiego. Dziwne było to, że przy numerze nie figurowało nazwisko i że był zapisany obok dwóch numerów telefonów znajdujących się w miejscach publicznych oraz kilku nie zidentyfikowanych numerów zagranicznych. Jeszcze dziwniejsze było to, że numer Trevisana widniał w kalendarzyku człowieka, który zginął w tym samym tygodniu co on.