174480.fb2
Chłodne, ostre nocne powietrze pustyni owiewało twarz Sarah, gdy biegła przed siebie. Monty biegł obok, nadając tempo. Czuła, jak krew pulsuje jej w żyłach i mięśnie nóg napinają się przy każdym kroku.
Monty zaczynał się niecierpliwić. Sarah doskonale to wyczuwała. Nie odbiegłby od niej bez pozwolenia, lecz chciał większej swobody.
W połowie drogi na wzgórze Sarah zwolniła tempo.
Monty obejrzał się na nią.
Roześmiała się cicho.
– Dalej, leć. Widzisz, że jestem gorsza od ciebie. Leć.
Monty skoczył naprzód.
Przyglądała się, jak światło księżyca kładzie się srebrzystym blaskiem na jego złotym futrze, gdy wbiegał na górę. Był taki piękny… Naukowcy twierdzili, że psy pochodzą od wilków, choć Sarah nigdy nie kojarzyła Monty’ego z dzikim zwierzęciem – oprócz chwil takich jak ta.
Czekał na nią na szczycie wzgórza i niemal widziała satysfakcję na jego pysku.
Słabeuszka.
– Mam tylko dwie nogi, a nie cztery – powiedziała, zatrzymując się i ciężko oddychając. – A ty jesteś stary cap.
Wymówki.
Monty podskoczył i oparł się wygodnie o Sarah.
Cisza. Wiatr. Noc.
Zamknęła oczy, rozkoszując się wszystkim dookoła. Tak było dobrze. Monty zaskomlił. Otworzyła oczy i spojrzała na psa.
– Co się stało?
Wpatrywał się w ich chatę na dole.
– Monty?
Przysunęła się bliżej krawędzi i też zobaczyła. Światła. Jakiś samochód zbliżał się do chaty.
Sarah zesztywniała. Znów ta Eve Duncan? Sądziła, że dostatecznie jasno przedstawiła jej poprzedniego dnia swoje stanowisko. Z drugiej strony Eve sprawiła na niej wrażenie osoby szalenie stanowczej. Może postanowiła przyjechać i jeszcze raz spróbować.
Sarah miała ochotę zostać na górze i poczekać, aż ta kobieta się znudzi i wróci tam, skąd przyjechała.
Monty miał swój pogląd na tę sprawę i już zbiegał ścieżką z góry.
– Czy ja mówiłam, że schodzimy?
Dziecko.
Monty uwielbiał dzieci i zapamiętał Jane. Dobrze, stanie twarzą w twarz z Eve Duncan, powtórzy swoje stanowisko, każe jej odjechać. Sarah ruszyła lekkim truchtem.
– Zaczekaj na mnie, Monty.
Dziecko…
To nie był samochód Eve Duncan. Madden?
Sarah zatrzymała się gwałtownie, a serce zabiło jej mocniej.
– Monty!
Monty przystanął, spięty, gdyż usłyszał w jej głosie nutę paniki. Odwrócił się i spojrzał na Sarah. Strach? Tak, bała się. Nie dziecko.
– Chyba nie.
Nie wiedziała, co robić. Uciekać czy stanąć twarzą w twarz z Maddenem. Nawet gdyby opuścili chatę na dłuższy czas, Madden wciąż by na nich czekał. Z doświadczenia wiedziała, że jest absolutnie nieubłagany.
Dobrze, nie będzie uciekać. Zawsze może zniknąć później. Ruszyła naprzód, a Monty, zdenerwowany, biegł przy nodze.
Mam pomóc?
– Nie, wszystko w porządku. Monty znów zaskomlał.
– Powiedziałam, że jest w porządku, do cholery!
– Czy pani Patrick? – spytał mężczyzna, który stał przy drzwiach do chaty. – Chciałbym z panią porozmawiać. Nazywam się John Logan.
Nie Madden.
Monty, czując jej ulgę, zamerdał ogonem.
– Zawsze jesteś optymistą – mruknęła. – Skąd wiesz, że to nie jest jakiś kolekcjoner długów?
– Pani Patrick?
Podeszła do faceta.
– Jest już po dziewiątej, a Monty i ja wcześnie chodzimy spać. Proszę przyjechać jutro rano.
– Mam za sobą długą drogę i muszę z panią teraz porozmawiać. – Uśmiechnął się. – Zapewniam, że jestem porządnym człowiekiem.
Jego ubranie i buty były bez zarzutu, ale niektórzy handlarze narkotyków też się ubierali elegancko.
– Nie lubię ludzi, którzy przyjeżdżają późnym wieczorem.
– Eve powiedziała, że jest pani trudna. Powinna się była domyślić.
– Eve Duncan? Prosiła, aby pan tu przyjechał?
– Nie. To był mój pomysł, choć poprosiła mnie o pomoc. – Spojrzał z podziwem na Monty’ego. – Piękne zwierzę.
Sam był bardzo pięknym zwierzęciem. Gładkim jak kuguar. Kuguary bywały niebezpieczne.
– Tak. – Otworzyła drzwi. – Poza tym jest zmęczony. Dobranoc panu.
– Proszę poczekać. – Jego uśmiech znikł. – Czy mogę wejść? Czekam na telefon.
– Na mój numer?
– Pozwoliłem sobie go podać. Ma dzwonić do mnie ktoś, kogo pani też zna. Todd Madden.
Sarah zesztywniała.
– Czy mogę wejść? – powtórzył.
Sarah weszła do środka i zatrzasnęła za sobą drzwi. Logan zapukał.
– Byłoby znacznie lepiej, gdybym mógł porozmawiać z panią, nim on zadzwoni. To nie jest sympatyczny facet.
Ani Madden, ani cokolwiek z nim związane na pewno nie było sympatyczne. Musiała się uspokoić i stawić czoło kłopotom.
Otworzyła drzwi.
– Proszę wejść. – Usiadła w fotelu na biegunach. – Niech pan powie, o co chodzi, i się stąd zabiera.
– Postaram się nie zająć pani dużo czasu. Musi pani znaleźć dla Eve ciało pochowane gdzieś w tej okolicy.
– Niech ktoś inny jej w tym pomoże.
Logan potrząsnął głową.
– Ona chcę, żeby to była pani. Wcale jej się nie dziwię. Moi ludzie sprawdzili pani dossier. Jest pani niesamowita.
– Doprawdy?
– Pani praca w Oklahoma City była niewiarygodna. A to trzęsienie ziemi w zeszłym roku w Iranie, kiedy zginęło dwa tysiące ludzi… Uratowała pani spod gruzów dwadzieścia siedem osób.
– I znalazłam sześćdziesiąt osiem trupów.
– Pamięta pani dokładną liczbę?
– Pamiętam niektóre liczby i wszystkie twarze.
– Eve nie będzie pani kazała przyglądać się twarzy tych zwłok.
– Nienawidzę słowa „zwłoki”. Jest nieludzkie.
– Eve chce tylko, aby pani razem z Montym zlokalizowała ciało. Potem może pani zaszyć się z powrotem w swej chatce na pustyni, z dala od świata.
– To nie takie proste.
– Przecież współpracowała już pani z policją w poszukiwaniach zwł… ciał. Policja w Salt Lakę City ma o pani wysokie mniemanie.
– Hurra!
– Sierżant Levitz wierzy, że czyta pani w myślach psa – powiedział Logan, uśmiechając się do niej. – Sposób, w jaki się porozumiewacie, wydał mu się po prostu niesamowity.
– Levitz nie jest szczególnie bystry. Każdy właściciel psa powie panu, że jego zwierzak prawie umie mówić. Jeśli przebywa się z kimś tak długo jak ja z Montym, to można się bez trudu porozumieć.
– Musi pani jednak przyznać, że łączy was coś bardzo mocnego. – Spojrzał na psa, który leżał u stóp Sarah. – Nawet ja to widzę.
Sarah nic nie powiedziała.
– Wiele razem przeszliście.
– Tak. Nie będę szukała żadnego ciała.
Logan westchnął.
– Naprawdę jest nam pani bardzo potrzebna. Obawiam się, że będę nalegał.
– Niech się pan odpieprzy.
– Czy Madden jest punktualny? – spytał Logan, rzucając okiem na zegarek. – Jeśli tak, powinien…
Zadzwonił telefon. Sarah podniosła słuchawkę.
– Czy on tam jest? – spytał Madden.
– Jest.
– To bardzo ważny człowiek, Sarah. Ma wiele politycznych powiązań. Nie chcę się mu narażać, zwłaszcza gdy spełnienie jego prośby jest, w gruncie rzeczy, bardzo łatwe.
– Dla ciebie.
– Już o tym rozmawialiśmy. Logan zapewnił mnie, że nie zajmie ci to więcej niż dzień lub dwa.
– Za długo. Jeśli to nie jest sprawa życia lub śmierci, nawet godzina to dla mnie za długo.
– Wiem, że nie lubisz szukania zwłok, ale to konieczne.
– Skąd wiesz, że to nie jest jakaś podejrzana sprawa? Chwila ciszy.
– Logan jest szanowanym biznesmenem.
Z politycznymi powiązaniami. Sarah zacisnęła dłoń na słuchawce telefonicznej.
– Nie chcę tego robić, Madden.
– Ale zrobisz. – Zniżył głos do jedwabistego szeptu. – Ponieważ wiesz, jakie będą konsekwencje odmowy, Sarah.
Skurwysyn.
– Dwa dni. Dam im dwa dni.
– Tylko tyle obiecałem Loganowi. Do widzenia, Sarah. Udanego polowania.
Odłożył słuchawkę. Sarah odwróciła się do Logana.
– Dwa dni.
– Eve będzie bardzo szczęśliwa.
– Nic mnie to nie obchodzi. Żałuję, że mnie odnalazła. Kiedy jej odmówiłam, kazała panu wykonać brudną robotę.
– Kontakt z Maddenem nie był jej pomysłem. Nawet jej nie mówiłem, że Madden jest kluczową postacią, bo nie chciałaby go wykorzystać. Eve zamierzała się tylko dowiedzieć, czy mogłaby zaoferować pani coś, co przekonałoby panią do podjęcia się tego zadania.
– Ale pan skorzystał z Maddena.
– Jestem bardziej bezwzględny niż Eve. Ona chciała panią do tej pracy, ja to załatwiłem. – Rozejrzał się po pokoju. – Nie ma pani radia ani telewizji?
– Nie są mi potrzebne.
– Wobec tego nie jest pani na bieżąco.
– I całe szczęście.
– Eve mówiła, że nie widziała u pani telewizora. – Wyciągnął w jej stronę żółtą kopertę, którą cały czas trzymał w ręce. – Chciałbym, aby pani wiedziała, z kim ma do czynienia. To jest dossier Eve Duncan, artykuł z gazety o Talladedze i o morderstwie strażnika. Nie dowie się pani wszystkiego, lecz dość, aby co nieco zrozumieć.
– Eve Duncan mnie nie interesuje, ale mogę to przeczytać, jeśli miałoby mi pomóc w odrzuceniu waszej propozycji.
Logan potrząsnął głową.
– Jeśli pani przeczyta te dokumenty, może łatwiej pani będzie podjąć się tej pracy. Eve usiłuje uratować życie dziecku.
– Zmuszając mnie do odszukania ciała?
– Niestety. – Podszedł do drzwi. – Jeszcze jedno. Na pani miejscu nie dzwoniłbym na policję i nie mówił im, gdzie jest Eve. Byłbym bardzo niezadowolony i musiałbym znów zadzwonić do Maddena. Mam wrażenie, iż jego obchodzi wyłącznie własna kariera, prawda?
– Co z tą policją?
– Niech pani przeczyta to, co jest w kopercie. – Logan otworzył drzwi. – Powiem Eve, że z przyjemnością spełni pani jej prośbę.
Sarah zaklęła głośno.
– Eve się z panią skontaktuje. Niech pani zrobi to, co trzeba – dodał ostro. – Nic mnie to nie obchodzi, czy się to pani podoba, czy nie.
Sarah spoglądała za nim, kiedy zamykał za sobą drzwi. Dłonie leżące na poręczach fotela zacisnęła w pięści. Musiała się opanować. Denerwowanie się nic nie dawało. Ostatecznie chodziło jedynie o dwa dni. Może w ogóle nie ma tu żadnego ciała.
Jeśli jest, Monty je znajdzie.
Zaskomlał i wstał na nogi, spoglądając na Sarah. Pochyliła się, objęła go rękami i wtuliła twarz w jego sierść.
– Przepraszam, stary – szepnęła. Czuła w oczach piekące łzy. – Musimy to zrobić.
Tego samego wieczoru Sarah Patrick zadzwoniła do Eve.
– Logan powiedział, że pani mi pomoże – zaczęła Eve. – To bardzo miło z pani strony.
– Chcę to mieć jak najszybciej za sobą. Jutro zaczniemy poszukiwania. Wie pani, o jaki teren chodzi?
– Nie jestem całkiem pewna. Może będziemy musiały próbować…
– Ma pani dwa dni – przerwała jej Sarah. – Niech pani się postara o kawałek ubrania ofiary. Czasami Monty bardziej reaguje na zapach tkwiący w ubraniu niż na ciało.
– To może chwilę potrwać. Nie wiem, czy…
– To już pani problem. Powiedziałam, co mi będzie potrzebne. Nie zależy mi na odszukaniu tej kobiety. Wręcz przeciwnie, wolałabym jej nie znaleźć. Jak pani zdobędzie ubranie, proszę do mnie zadzwonić. Spotkamy się na miejscu poszukiwań – zakończyła Sarah i odłożyła słuchawkę.
Eve siedziała przez chwilę nieruchomo, a potem wykręciła numer Logana.
– Co zrobiłeś Sarah Patrick?
– Załatwiłem ci jej współpracę.
– Jak? Była zimna jak lód.
– Ale się zgodziła. Masz ją na dwa dni. Wykorzystaj do końca.
Powinna była wiedzieć, iż Logan zrobi wszystko, aby jej to załatwić. Był tak samo bezwzględny, gdy starał się o to, żeby Eve dla niego pracowała.
– Nie chciałam, aby stała jej się krzywda.
– Nic jej się nie stało. Ani tobie. Ani Jane. Jeśli skorzystasz z usług Sarah, zamiast zawracać sobie głowę wątpliwościami, będziecie całe i zdrowe. I o to chodzi, prawda?
Logan miał rację – pomyślała z westchnieniem Eve. Właśnie o to chodziło.
– Chce jakąś część ubrania Debby Jordan. Czy myślisz, że mógłbyś to dla mnie zdobyć, nie włamując się do niej do domu i nie wprawiając w przerażenie całej rodziny?
– Dam sobie radę. I nie dziękuj za załatwienie sprawy z Sarah.
Eve poczuła się zawstydzona. Dlaczego czepiała się Logana? Sama do niego zadzwoniła i sprowokowała go do działania, mając być może nadzieję, że pójdzie znacznie dalej, niż go prosiła.
– Przepraszam. Jestem trochę zbita z tropu. Nie wiem, czy Sarah potrafi odnaleźć ciało. Nie jestem pewna, gdzie zostało zakopane. Usiłuję się domyślić.
– Chciałbym być z tobą jutro. Co ty na to?
– Już i tak za dużo dla mnie zrobiłeś. Nie chcę, aby ktoś cię ze mną widział.
– Nie można zrobić za dużo.
– Powiedz to Sarah Patrick. Daje mi dwa dni.
– Postaraj się zmieścić w tym czasie. Wolałbym więcej jej nie przyciskać. Zwymyślała mnie, a mimo to ją polubiłem.
– Raczej bez wzajemności. Mam wrażenie, że wolałaby pochować nas niż szukać Debby Jordan.
– Ponieważ nie zgadzasz się, abym pojechał z tobą, będziesz musiała sama sobie z nią radzić. Jutro rano dostarczę ci jakieś ubranie Debby Jordan.
Była to biała baseballowa bluza z napisem „Arizona Diamondback” z przodu. Sarah Patrick wzięła ją bez słowa, nie patrząc.
– Czy była prana, odkąd ta kobieta miała ją na sobie?
– Nie, Logan powiedział, że spała w niej ostatniej nocy przed zniknięciem.
– Jak ją dostał?
– Nie pytałam.
– Przypuszczalnie ukradł ją z worka z ubraniami dla bezdomnych.
– Nie jest taki, jak pani myśli.
– Z pewnością znacznie gorszy.
– Zdziwiłam się, że chce pani jakieś ubranie. Debby nie żyje od prawie miesiąca. Zapach nie może…
– Mogłabym wykorzystać substancję, która przypomina zapach rozkładającego się ciała, ale to zdenerwowałoby Monty’ego. Choć bluza pewno i tak na nic się nie przyda. – Sarah wzruszyła ramionami. – Spróbujemy. – Rozejrzała się wokół. – Dlaczego tu jesteśmy?
– To pole leży na tyłach Desert Licht.
– I co z tego?
– Wcześniej znaleziono ciała w dwóch innych miejscach związanych ze światłem. Don wielokrotnie wspomniał o świetle podczas naszej ostatniej rozmowy. Myślę, że chciał mi coś podpowiedzieć.
– Dlaczego nie powiedział wprost, gdzie pochował ciało?
– Nie sprawiłoby mu to tyle przyjemności. Chce, abym się napracowała.
– Ściślej mówiąc, chce, żebyśmy się napracowali: Monty i ja.
– Nic o was nie wie.
Eve nie była do końca pewna, czy to prawda. Don nie dzwonił, odkąd przyjechała do Phoenix, ale to wcale nie oznaczało, iż go tu nie było. Być może cały czas ją obserwował.
– Chce pani, abym szukała na tym polu tylko z powodu nazwy terenu?
– Poza tym stąd jest niedaleko do kościoła, obok którego znikła Debby Jordan.
Sarah przyglądała jej się z powątpiewaniem. – No dobrze, może to niewiele, ale nic więcej nie wiem – przyznała Eve i zacisnęła usta.
– Jak pani sobie życzy. Przez dwa dni będę szukała wszędzie, gdzie mi pani każe. Nic więcej. Na tyle się zgodziłam – Wzięła płócienną torbę z dżipa i spojrzała na Jane, która klęczała obok Monty’ego. – Po co ją pani tu przywiozła?
– Don chce, aby była ze mną. Poza tym nie mogę ryzykować i zostawić jej samej. Nie będzie przeszkadzać.
– Nic takiego nie sugerowałam. To sprytny dzieciak. Ale Monty nie będzie jej dotrzymywał towarzystwa. – Podeszła do Jane i uśmiechnęła się do niej. – Przykro mi, ale Monty musi się brać do pracy.
Jane wstała powoli.
– Mogę iść z wami?
Sarah spojrzała na Eve.
Jane i tak była na miejscu. Czy aktywny udział w poszukiwaniach miałby być dla niej gorszy niż siedzenie i czekanie w samochodzie? Przynajmniej będzie czymś zajęta. Eve skinęła głową.
Sarah odwróciła się do Jane:
– Dość prędko przechodzimy cały teren, zazwyczaj dwukrotnie, żeby wykluczyć jakąś pomyłkę.
– Dam sobie radę.
– Jak chcesz.
Sarah uklękła, otworzyła torbę, wyjęła z niej smycz i przyczepiła ją do obroży Monty’ego. Pies znieruchomiał.
– Czy on wie, że coś się dzieje? – spytała Jane.
Sarah kiwnęła głową.
– Ale nie wie jeszcze, co takiego. Biorę go na smycz przede wszystkim ze względu na moją wygodę, bo w ten sposób mogę go lepiej kontrolować. Zazwyczaj biega swobodnie, zakładam mu smycz jedynie w nieznanym terenie albo dla poczucia bezpieczeństwa innych ludzi.
– Jak to?
– To duży pies. Niektórzy ludzie nie lubią dużych psów.
– Bo są głupi.
Sarah uśmiechnęła się do niej.
– Też tak myślę, mała.
Sięgnęła do płóciennej torby i wyjęła z niej dżinsowy pas z licznymi naszytymi kieszeniami. Monty zesztywniał.
– Teraz już wie, że musimy pracować. – Sarah zawiązała sobie pas na brzuchu. – To jego sygnał.
Monty podniósł głowę i spojrzał na nią chętnymi, błyszczącymi oczyma.
Sarah pochyliła się i dała mu powąchać bluzę Debby.
– Znajdź ją, Monty.
Eve oparła się o zderzak samochodu i przyglądała się, jak Sarah, Monty i Jane ruszają przez pole. Szli szybko, tak jak mówiła Sarah, ale pole było duże i dokładne jego przejście musiało zabrać sporo czasu.
Monty szedł z pochylonym łbem i napiętymi mięśniami, obwąchując teren. Dwukrotnie przystanął, zawahał się i ruszył dalej. Wczesnym popołudniem Sarah przyprowadziła psa z powrotem do samochodu.
– Nic.
– Jest pani pewna? – spytała rozczarowana Eve.
– Monty jest pewien. To dla mnie wystarczy. – On się nigdy nie myli?
– Nie.
– Dlaczego dwa razy przystanął?
– Wyczuł coś martwego.
– Co? – zapytała sztywno Eve.
– To nie były ludzkie szczątki. Monty umie rozróżnić. – Sarah zdjęła smycz psu, potem pas z siebie, i odwróciła się do Jane. – Teraz Monty już ma wolne. Idź się z nim pobawić. On to lubi.
– Dobrze.
Jane nie trzeba było powtarzać dwa razy. Sarah przyglądała się przez chwilę, jak Jane biegnie przez pole razem z psem.
– Monty ją lubi – powiedziała.
– Jane go uwielbia.
– Wie, co dobre.
– Dziękuję, że pozwoliła jej pani pójść ze sobą. Do tej pory miała kiepskie życie. Przebywanie razem z psem dobrze jej robi.
– To nie jest jej wina, że zostałam we wszystko wmanewrowana – odrzekła znacząco Sarah. – To jest pani robota.
Eve drgnęła.
– Owszem, ma pani rację. Powinnam więc wykorzystać panią do ostatnich granic, póki mam na to czas. I tak nie zmieni pani o mnie zdania.
– Myśli pani o innych miejscach poszukiwań?
– Jest ich jeszcze jedenaście. Wszystkie mają w nazwie słowo „światło”.
– Jedenaście?
Eve wyciągnęła mapę i pokazała na niej zakreślone kółka.
– Może dwanaście.
– W życiu nie zdążymy z tym w dwa dni.
– Najpierw zajmiemy się tymi, które są najbliżej kościoła Debby Jordan. Czy Monty ma jakiś limit czasowy, po którym nie nadaje się już do pracy?
– Nie, w Tegucigalpie pracowaliśmy bez przerwy przez siedemdziesiąt dwie godziny. Ale sama pani widziała, ile czasu musieliśmy poświęcić na to jedno pole.
– To nie marnujmy go więcej. – Eve złożyła mapę. – Moonlight Creek jest zaledwie piętnaście minut stąd. Musimy przeszukać oba brzegi.
– To potrwa jeszcze dłużej niż tutaj. Eve wsiadła do samochodu.
– Proszę zawołać Jane i Monty’ego.
Sarah wpatrywała się w nią przez moment, a potem uśmiechnęła się niechętnie.
– Niełatwo godzi się pani z porażką, co?
– A pani?
Sarah odwróciła się i zawołała:
– Jane, wracaj tu z psem! Jeszcze nie skończyliśmy pracy.
Poszukiwania trwały prawie do północy, choć udało im się wyeliminować zaledwie cztery inne miejsca. Zostało siedem.
– Dobra. – Sarah zdjęła smycz psu. – Koniec na dzisiaj. Jestem zmęczona. Już nic nie widzę.
– Nie musi pani nic widzieć. To Monty ma szukać węchem.
Sarah potrząsnęła głową.
– Niezła z pani zołza.
– Nie mam wyboru – powiedziała Eve, spoglądając na Jane, która spała na tylnym siedzeniu.
Sarah też spojrzała na dziewczynkę.
– On naprawdę zabija dzieci?
– Naprawdę.
– Skurwysyn.
– Jeszcze godzinę.
Sarah znów potrząsnęła głową.
– Nic nie widać. Monty mógłby się o coś pokaleczyć. Nie mogę tego zrobić.
– Mówiła pani, że w Hondurasie pracowaliście dużo dłużej.
– Tam staraliśmy się uratować żywych ludzi, a nie szukać martwych ciał. – Kiwnęła na Monty’ego, który wskoczył do dżipa. – Na dziś skończyliśmy.
– Miałam nadzieję, że przeszukamy więcej miejsc.
– Ostrzegałam panią, iż to nie jest takie proste.
– Wiem. Chciałam tylko… Nie daje mi pani dość czasu.
– Pech.
– Aha.
Sarah wsiadła do dżipa.
– Zaczniemy jutro o świcie – obiecała.
– O świcie?
– Nie chce pani, żebyśmy pracowali cały dzień?
– Oczywiście, że chcę, ale myślałam, że pani…
– Monty i ja nie przestrzegamy takich godzin pracy jak w banku. Obiecałam dwa dni i będzie je pani miała.
Nim Eve zdążyła cokolwiek powiedzieć, dżip Sarah odjechał z piskiem opon.
Wsiadła do samochodu i pojechała do domu.
Sarah była twarda, choć nie tak twarda, jak się to z początku wydawało Eve. Pracowała bez wytchnienia aż do wyczerpania i czekało ją tylko parę godzin snu przed podjęciem na nowo poszukiwań następnego dnia o świcie. Wyraźnie lubiła dzieci. Może udałoby się namówić ją do poświęcenia następnych dni i…
Zadzwonił jej telefon komórkowy.
– Późno się kładziesz – powiedział Don. – Czy nie przesadzasz, Eve?
– Obudziłeś mnie.
– Czyżbyś spała za kierownicą?
Tylko bez paniki. Mógł zgadywać.
– Nie dzwoniłeś od jakiegoś czasu. Miałam nadzieję, że się ode mnie odczepiłeś.
– Minęło zaledwie kilka dni. Z przyjemnością obserwowałem, jak poszukujesz pięknej sopranistki.
– Blefujesz. Nie wiesz nawet, gdzie jestem.
– Przez krótki czas nie wiedziałem. Wymknęłaś się z Atlanty niepostrzeżenie. Wiedziałem jednak, że szybko odkryjesz tożsamość mojej sopranistki. Musiałem jedynie obserwować dom Debby Jordan.
– Nigdy nie byłam w jej domu.
– Ale udał się tam jeden z ludzi Johna Logana. Bez trudu odnalazłem Logana, a potem ciebie. To on pomógł ci wydostać się cichaczem z Atlanty?
– Nie wiem, o czym mówisz.
Don roześmiał się.
– Chcesz go chronić. Do Logana nic nie mam. Dzięki niemu sytuacja staje się bardziej interesująca. Choć przyznaję, iż byłem zaskoczony, że nie zjawiłaś się na progu zrozpaczonego wdowca i sama go nie przepytałaś. Powinienem wiedzieć, że nie zachowujesz się konwencjonalnie. Wykorzystanie Sarah Patrick to mistrzowskie posunięcie. Szkoda tylko, że szukałyście nie tam, gdzie trzeba szukać.
– Znajdę ją.
– Mam nadzieję, że nieprędko. Podoba mi się to polowanie.
– Powiedz mi, gdzie jest ciało. Przecież sam chcesz, abym ją znalazła.
– Jeszcze nie. Z każdym dniem jesteś coraz bardziej zmęczona, bardziej spięta, bardziej zła. Chcę, aby to trwało.
– Jutro ją znajdę.
– To by mnie bardzo rozczarowało. Chciałbym, żeby poszukiwania ciągnęły się jeszcze przynajmniej przez tydzień.
– To ją wykop i zakop w innym miejscu.
– Wiesz doskonale, że przemieszczanie ciała jest najgorszym błędem zabójcy. Ktoś mógłby mnie zobaczyć, niechcący zostawiłbym jakieś ślady, nie, mam lepszy pomysł, żeby spowolnić twoje działania. Czy mówiłem już, że bardzo podoba mi się to, iż wszędzie zabierasz ze sobą Jane? Teraz też jest z tobą, prawda?
Eve milczała.
– Jest ci coraz bliższa, prawda? Starsze dzieci są sprytne. Można się z nimi lepiej porozumieć. Bonnie była troszeczkę za mała, abyś mogła…
– Zamknij się!
– Widzisz, jaka jesteś spięta? Polowanie staje się coraz bardziej podniecające. Zaczynam się zastanawiać, czy mała Jane nie jest przypadkiem w tym wszystkim zbędna. Gdybym ją zabił, musiałabyś trochę zwolnić, prawda?
– Przestałabym w ogóle cokolwiek robić.
– Nie, myślę, że dopiero byłabyś na mnie wściekła i chciałabyś kontynuować. Złość i żal są prawie równie dobre jak strach.
Wściekły wampir.
– Wyłączam się.
– Może zabiorę tę małą jeszcze dziś. Eve zacisnęła dłoń na telefonie.
– Tak, musiałabyś wtedy zwolnić tempo. Spójrz we wsteczne lusterko.
Światła.
– Widzisz mnie?
– To nie ty. Jeden z ochroniarzy Logana cały dzień nas pilnuje.
– Zgubił się przy ostatnim miejscu poszukiwań. Czułem, że muszę dotrzymać ci towarzystwa.
– Kłamiesz.
– Jak daleko masz do domu? Eve nie odpowiedziała.
– Lepiej się pospiesz. Nacisnęła na gaz.
– Tak, chyba przyszła pora, abym zajął się Jane. Tylko blefował.
O Boże, samochód za nią przyspieszył. Serce waliło jej tak mocno, że czuła dojmujący ból w klatce piersiowej. Szybciej!
Jeszcze dziesięć przecznic do domu. Czy światła były bliżej? Tak. Skręciła na dwóch kołach.
Kiedy samochód szarpnął, Jane mruknęła coś z tyłu.
– Czy już ci kiedyś mówiłem, jak zabijam dzieci? Robię to bardzo powoli, ponieważ wszystkie ich emocje są czyste i bardzo wyraźne. Tylko dzieci zasługują na biel. Strach i ból nie są tak mgliste jak u dorosłych. Czy sądzisz, że Jane będzie tak dzielna jak Bonnie?
Najchętniej od razu by go zabiła. Cztery przecznice.
– Słyszę, jak oddychasz. Jak bardzo się boisz.
W tylnym lusterku widziała oślepiające światła.
Rzuciła telefon na siedzenie.
I nacisnęła na gaz.
Przed sobą zobaczyła bramę.
Pilot. Otworzyć bramę.
Wrota rozsuwały się zbyt wolno. Samochód był tuż za nią.
Przedarła się przez nie do końca otwartą bramę.
I ruszyła podjazdem.
Światła nadal były z tyłu. Samochód wjeżdżał przez bramę.
Z piskiem opon zahamowała przed budynkiem i nacisnęła na klakson.
Niech ktoś się zjawi. Niech ktoś przyjdzie, nim…
Ktoś zapukał w szybę i zajrzał do środka.
– Pani Duncan. Czy coś się stało?
To był Herb Booker.
Eve opuściła szybę.
We wstecznym lusterku nadal widziała blask świateł zaparkowanego z tyłu samochodu. Drzwi od strony kierowcy były otwarte.
– Eve? – powiedziała śpiącym głosem Jane, budząc się ze snu.
– Wszystko w porządku – odparła, zaciskając ręce na kierownicy. – Czy to pański samochód, Herb?
– Jasne. Cały czas za panią jechałem. Czy coś się stało? Przestraszyłem się, kiedy pani przyspieszyła.
Powoli podniosła telefon do ucha.
– Niech cię szlag trafi!
– Żartowałem – odparł i się rozłączył.
– Kiepsko pani wygląda – orzekła Sarah, przyglądając się twarzy Eve. – Dobrze się pani czuje?
– Źle spałam w nocy. A co u pani?
– Wszystko dobrze. Monty i ja jesteśmy przyzwyczajeni do paru godzin snu.
Eve wyciągnęła mapę.
– Wczoraj szukaliśmy na terenach położonych na południe od kościoła. Pomyślałam, żeby dziś przenieść się na zachód. – Postukała palcem w miejsce na mapie. – Najpierw tu. To się nazywa Woodlight Reservoir.
– Jest pani pewna? To duży teren. Musi pani wybrać najbardziej prawdopodobne miejsce – powiedziała Sarah. – Pracuję do północy.
– I nie zmieni pani zdania?
– Nie. – Sarah odwróciła się i rzuciła Jane smycz Monty’ego. – Chodź, mała, zaczynamy ten cyrk.
Eve spojrzała na nią z rozpaczą. Po wczorajszej nocy poszukiwania wydawały się beznadziejne. Po co to w ogóle robili? Żeby zabawić tego drania?
Nie, działali z tej samej przyczyny, dla której Eve się w to włączyła. Don mógł popełnić jakiś błąd.
Boże, spraw, aby popełnił błąd.
– Musimy teraz skończyć – powiedziała cicho Sarah. – Przykro mi.
Eve zacisnęła pięści.
– Chyba nie ma jeszcze dwunastej.
– Jest pół do drugiej.
Sarah machnęła ręką i Monty wskoczył do dżipa.
– Zapewne powinnam pani podziękować za te półtorej godziny – rzekła tępo Eve.
– Myślę, że wołałaby pani napluć mi w twarz.
– To nieprawda. – Eve była zdenerwowana, ale nie miała żadnych zarzutów do pracy Sarah i jej psa. Pracowali od świtu do tej pory jedynie z dwiema krótkimi przerwami, żeby Monty mógł się napić wody i chwilę odpocząć.
– Żałuję jedynie, że nie chce pani ustąpić i dać mi jeszcze jednego dnia.
– Nie mogę – odparła Sarah, nie patrząc na nią. – Wiem, że ma pani powody, aby szukać tego ciała, ale to nie są moje powody. Ja muszę chronić Monty’ego. Nie chciałam tej pracy, a i tak dałam pani dwa dni.
– To za mało.
– Zrobiłam, co mogłam. I przez cały czas podczas tych dwóch dni miałam nadzieję, że nie odnajdziemy ciała kobiety. – Potrząsnęła głową. – Czyli to może i lepiej, że już skończyłam. A poza tym może nie przykładałam się zbytnio do pracy.
– Bzdura. Nigdy by mnie pani nie oszukała.
– Niech pani poszuka kogoś innego.
– Wie pani, iż nie mogę sobie pozwolić na opóźnienie.
– Nic na to nie poradzę. Przykro mi – powiedziała Sarah i ruszyła.
– Gdyby naprawdę było pani przykro, pomogłaby mi pani. Znajdowanie ciał nie jest przyjemne, ale wydawało mi się, że pani…
– Przyjemne? – przerwała jej Sarah spiętym tonem. – Mój Boże, pani nie wie, co mówi.
– Wiem, że złapanie Dona i ochrona Jane są ważniejsze niż jakiekolwiek obiekcje, z powodu których nie chce mi pani poświęcić jeszcze dnia czy dwóch.
– To pani tak uważa. Ma pani święte prawo. Ja wiem tylko tyle, że muszę chronić mój świat, tak jak pani chroni swój. – Zamilkła na moment i powtórzyła: – Przykro mi.
Eve przyglądała się znikającym tylnym światłom dżipa. Wkrótce poczuję się lepiej – pomyślała z rozpaczliwą nadzieją. Na razie była zmęczona i zniechęcona. Postanowiła wrócić do domu i poszukać w Internecie kolejnej Sarah Patrick.