174480.fb2
Logan zadzwonił na komórkę Eve, kiedy jechała z Joem na obiad.
– Znalazłaś Debby Jordan.
– Tak.
– Mogłaś zadzwonić i mi powiedzieć, a nie czekać, aż dowiem się z gazety.
– Mówiłam ci, żebyś się nie mieszał w tę sprawę. Chciała ich wszystkich trzymać od tego z daleka, ale ja koś jej się nie udawało.
– Czy Quinn nadal mieszka w domu? Eve zesztywniała.
– Tak.
– Herb mi powiedział, że się tam zjawił. Nie dzwoniłem, bo miałem nadzieję, że go wyrzucisz, ale tym razem to ja wypadłem za nawias.
– Pozbędę się Joego jak najprędzej. – Rzuciła na niego okiem. – Na razie strasznie się opiera.
– To mnie nie dziwi. Powinienem był wiedzieć, że dowie się o tym domu. Jest teraz z tobą?
– Tak.
– Cholera, przyjadę i zrobię z tym porządek.
– Nie, Loganie.
W słuchawce zapadła cisza.
– Odpychasz mnie od siebie. Czuję to.
– Muszę. Znów cisza.
– To może wiele znaczyć, prawda?
– Znaczy dokładnie to, co powiedziałam. Logan zaklął pod nosem i się rozłączył. Eve nacisnęła guzik.
– Jest wściekły? – zapytał Joe.
– Tak.
– Bardzo dobrze.
– Zamknij się.
Eve poczuła pod powiekami piekące łzy. Może byłoby lepiej, gdyby Logan naprawdę się na nią rozgniewał i obraził. Może właśnie dlatego nie dzwoniła do niego, ponieważ chciała, aby to on wreszcie odszedł. Logan miał swoją dumę i nie zamierzała go ranić.
„Odpychasz mnie od siebie”.
Logan się nie mylił. Eve odsuwała się od niego, stwarzała między nimi dystans. Kiedy to się zaczęło? Joe powrócił do jej życia i wywrócił wszystko do góry nogami.
– Logan zrobił, co mógł, aby mi pomóc, a mimo to się nie wtrąca, w przeciwieństwie do innych osób.
– To jego błąd. Zawsze w stosunku do ciebie zachowywał się jak dżentelmen.
– I bardzo dobrze.
Joe tylko się uśmiechnął. Miała ochotę mu przyłożyć.
– Przepraszam. W gruncie rzeczy czuję nawet pewną sympatię do Logana i nie powinienem mu niczego zarzucać. Sam popełniałem ten błąd przez wiele lat. Różnimy się zaledwie jedną rzeczą. – Porzucił gdzieś lekki ton, jakim wcześniej przemawiał. – On za mało cię pragnie. Nie jesteś środkiem jego życia. Nie zrobi niczego więcej, żeby cię zdobyć. I dlatego cię ostatecznie straci. – Skręcił kierownicą i samochód wjechał przez bramę do niewielkiego, przyjemnego parku. – I dlatego ja wygram. – Zaparkował na poboczu. – A teraz przestań myśleć i odpoczywaj. Jesteśmy na miejscu.
– Jak to? – Eve rozejrzała się wokół ze zdumieniem.
– Obiad. – Kiwnął głową w stronę bufetowego wózka ustawionego trochę dalej, przy placu zabaw. – Galindo’s. Herb mówi, że dają najlepsze fajitas w Phoenix. – Wyciągnął ze schowka słoneczne okulary i sięgnął za siebie po czarny, słomkowy kapelusz. – Włóż to. Będziesz wyglądać jak ukrywająca się Madonna.
– Chyba zwariowałeś.
– Nie, zgłodniałem. Pomyślałem, że miło byłoby usiąść na jednej z ławek, jeść meksykańskie jedzenie i przyglądać się przechodzącym ludziom. – Joe wysiadł z samochodu. – Jest tak ładnie, że szkoda siedzieć w zamkniętym pomieszczeniu.
Rzeczywiście było bardzo ładnie i Eve nie chciała się z nim kłócić. Marzyła o chwili wytchnienia i luzu, kiedy nie musiałaby myśleć o Loganie albo o Donie. Zdąży o nich pomyśleć jutro. I jutro może dostaną zdjęcie.
Eve i Joe siedzieli na ławce w parku, zajadając fajitas, jakby nie mieli w ogóle żadnych zmartwień. Eve z uśmiechem pochyliła się i wytarła Quinnowi kącik ust.
Jej zachowanie i nastrój były dzisiaj odrobinę inne – pomyślał Don.
Nadzieja?
Może. Znalazła przecież Debby Jordan.
Don w zasadzie nie miał nic przeciwko nadziei. Chciał wprawdzie przeciągnąć trochę poszukiwania, mieć więcej czasu na tworzenie nastroju i czekanie, aż zadzierzgną się więzy uczuciowe między Eve a Jane MacGuire, ale mógł sobie z tym poradzić. Nadzieja i optymizm niosły ze sobą własne korzyści – upadek z wysokiej góry był zawsze boleśniejszy. Może to nawet lepiej, iż tak szybko odnalazła tę kobietę. Od tej chwili sprawy nabrały przyspieszenia i niebawem będzie faktycznie balansował na linie. Na samą myśl poczuł przypływ podniecenia.
Jednakże zmaganie się z Eve Duncan było jeszcze bardziej podniecające. Rozwijała się, twardniała, zmieniała się tak, jak on się wcześniej zmieniał. Obserwował ją z zainteresowaniem, wiedząc, iż sam jest za to odpowiedzialny.
Tak, nadzieja nie była zła.
Ale z Eve działo się coś jeszcze…
Musiał ją dokładnie obserwować, jej zachowanie, mowę ciała, wyraz twarzy. Jeśli będzie ją obserwować, dowie się, o co chodzi. Nieźle zdążył już ją poznać.
Dowie się, o co chodzi.
Sarah i Jane czekały na Eve i Joego na podjeździe przed domem.
Monty podbiegł de Eve, merdając ogonem, gdy otworzyła drzwi samochodu.
Delikatnie poklepała go po łbie.
– Lepiej wygląda.
– Jest mu lepiej, dzięki Bogu. – Sarah kiwnęła ręką i Monty wrócił do niej. – Udany obiad?
– Bardzo. Fajitas z chili – odparł Joe. – Myślę, że Eve smakowało o wiele bardziej, niż smakowałoby Monty’emu. Zamierzałem przynieść mu resztki, ale Eve przekonała mnie, iż to nie byłby dobry pomysł.
– Chyba bym pana zamordowała. Od takiego jedzenia Monty ma gazy.
– Biegaliście przez cały czas?
– Nie, Jane i ja zrobiłyśmy sobie piknik. – Sarah uśmiechnęła się do dziewczynki. – Jane powiedziała, że już nie pamięta, kiedy ostatnio jadła obiad na świeżym powietrzu.
Jane wzruszyła ramionami.
– Nic wielkiego. Pełno mrówek i piasku w kanapkach. Sarah pokiwała głową.
– Twarda z ciebie dziewczyna.
– Monty’emu chyba się podobało.
– Bo karmiłaś go pieczoną polędwicą.
– Kazałaś mu ją zjeść. Takie pożywienie jest mu potrzebne. Ostatnio nie jadał za wiele. – Jane ruszyła do domu. – Chodź, Monty. Dam ci wody.
Monty ani drgnął.
Sarah znów wykonała ruch ręką i pies pognał za Jane do domu.
– Dziękuję za dotrzymanie jej towarzystwa – powiedziała Eve.
– Lubię tę małą. – Sarah zmarszczyła brwi. – Szkoda, że nie mogę… To dla niej niełatwa sytuacja.
– Co takiego?
– Nie mogę podzielić się psem. Chciałaby, aby należał do niej, a tak nie może być. Monty nie mógłby mieć podzielonej lojalności. – Skrzywiła się. – Poza tym za długo jesteśmy razem. To w pewnym sensie eliminuje innych.
– Jane rozumie, na czym polega kompromis. Przystosowała się.
– Kompromisy są obrzydliwe.
– Zgadzam się – mruknął Joe, idąc do domu. – Zadzwonię do Charliego Cathera, a potem pojadę na policję. Zobaczymy się wieczorem.
– Po co dzwonisz do Charliego? Wydawało mi się, że mówiłeś, iż nie chce, abyśmy z nim jechali.
– Co mi szkodzi spróbować?
Sarah odprowadziła Joego wzrokiem.
– Długo was nie było. Zastanawiałam się, czy nie powinniśmy się wybrać z Montym na poszukiwania.
Eve uśmiechnęła się.
– Nie potrzebuję ochrony przed Joem.
– Nie?
– Zapomnieliśmy o czasie. – Przechyliła głowę. – Nie lubi pani Joego?
– Tego nie powiedziałam. Lubię go. Był miły dla Monty’ego. Lubię większość ludzi, którzy są mili dla mojego psa. Myślę tylko, że Joe jest bardzo mocny i trzeba uważać, żeby tacy ludzie jak on nie stratowali człowieka. Mam swoje doświadczenia z tego rodzaju osobowościami.
– Na litość boską, byliśmy razem na obiedzie. Nikt mnie nie stratuje.
Sarah rzuciła jej uważne spojrzenie.
– Chyba że sama pani tego zechce. – Uniosła rękę, idąc do domu. – Wiem, wiem, to nie moja sprawa. Pójdę i zobaczę, co robią Jane i Monty.
Eve wolno poszła za nią do domu. Z kuchni dobiegł ją śmiech Jane i Sarah. Joe pewno dzwonił z biura.
Joe…
„Chyba że sama pani tego zechce”.
Niczego takiego nie chciała. Pragnęła, aby wszystko wróciło do dawnego stanu. Zbyt niebezpiecznie byłoby pozwolić, żeby Joe zawrócił jej…
W domu zadzwonił telefon.
– Przy bramie jest pan Grunard – poinformował ją Herb, kiedy podniosła słuchawkę. – Mówi, że jest z panią umówiony.
– Niech pan go wpuści, Herb.
Eve odłożyła słuchawkę z poczuciem ulgi. Przybycie Marka Grunarda przypomniało jej o tym, co było teraz najważniejsze.
Podeszła i otworzyła drzwi.
– To znacznie przyjemniejsze powitanie, niż się spodziewałem – zaczął Mark. – Myślałem, że będę musiał wdzierać się tu siłą.
Eve uśmiechnęła się.
– Nigdy nie zamierzałam wykluczyć cię z tej historii. Po prostu nie miałam nic ciekawego do przekazania.
– Jestem dziennikarzem. Potrafię zrobić historię z zakupów w sklepie spożywczym.
– Tego się właśnie obawiam – odrzekła sucho. – Wejdź, opowiem ci, co się działo. Nie do druku.
– Oczywiście. – Poszedł za nią do dużego pokoju. – Gdzie jest Quinn?
– Chyba w biurze. Później wybiera się na policję.
– Tak, słyszałem, jak sobie załatwił tę pracę łącznika. Bardzo sprytnie. I bardzo wygodnie dla mnie.
Odwróciła się i stanęła przed nim.
– Chcę z tobą współpracować, Mark, ale nie pozwolę ci utrudniać życia Joemu.
– Quinn sam potrafi o siebie zadbać.
Nie zamierzał jej słuchać. Teraz, kiedy znalazł się w centrum wydarzeń, będzie tak długo drążył, aż dostanie to, czego chce.
– Mam wyrzuty sumienia w związku z twoją osobą, Mark. Staram się zawsze dotrzymywać danego słowa. Jeśli jednak zaczniesz przeszkadzać w pracy Joemu, nasza umowa traci ważność.
Grunard uśmiechnął się.
– Czemu miałbym przeszkadzać Joemu? Zależy nam na tym samym. Zamelduję się w hotelu, a potem pojadę na policję, ale nie będę wchodził Joemu w drogę. – Rozglądał się po pokoju. – Niezłe miejsce. Quinn mówił, że Logan cię tu urządził.
Spojrzała na niego ze zdziwieniem.
– Nie wiem, o co ci chodzi. Grunard parsknął śmiechem.
– Mówił też, że będziesz się wypierać.
– Logan nie ma z tym nic wspólnego. Zostaw go…
– Przyniosłam ci szklankę mleka, Eve. – W drzwiach stanęła Jane. – Pani Carboni zawsze mówiła, że mleko dobrze robi na żołądek po ostrych potrawach.
– Nie lubię, gdy mnie porównujesz do pani Carboni – powiedziała z uśmiechem Eve, biorąc mleko. – Ale dziękuję.
– Nie ma za co. – Jane odwzajemniła uśmiech. – Do wszystkiego dodawałam jej soku z ostrej papryki. Trudno go wyczuć w sosie pomidorowym. Czasami mleko nie pomagało i rzygała całą noc.
Eve roześmiała się głośno.
– Znakomicie.
– W tym mleku nic nie ma. Tobie bym czegoś takiego nie zrobiła.
– Proszę, proszę – mruknął Mark. – Nasza sikorka znacznie złagodniała. – Jane rzuciła mu chłodne spojrzenie. – A może nie? Jak się masz, Jane?
– Nie jestem sikorką – odparła i wyszła z pokoju.
– No, no. – Mark zmarszczył nos. – Wygląda na to, że tylko ciebie ostatnio toleruje.
– Też bym się odgryzła, gdybyś mnie tak potraktował. Daje sobie radę lepiej, niż można się było spodziewać. Naprawdę jest wspaniała.
– Dobrze, dobrze! – zawołał, unosząc ręce w geście poddania. – Widzę, że trzymacie wspólny front. Pójdę poszukać Quinna, żeby mi powiedział, co się tu działo. Tak będzie bezpieczniej. Gdzie jest biuro?
– Drugie drzwi po lewej stronie – powiedziała krótko.
W drzwiach przystanął i obejrzał się na nią.
– Don zrobił to, prawda? Zmusił cię, żeby ci zaczęło zależeć na dzieciaku.
– Nie gadaj głupstw. Przyzwyczaiłyśmy się do siebie i to wszystko. W końcu razem mieszkamy.
Grunard potrząsnął głową.
– Lepiej, aby Don cię z nią nie widział. Mógłby dojść do tego samego wniosku co ja.
Eve poczuła zimny dreszcz. Czyżby ich wzajemny stosunek był aż tak oczywisty?
– Nie zobaczy mnie z nią.
– To dobrze – rzekł Mark i wyszedł.
Wcale nie było dobrze. Jeśli Grunard tak łatwo to zauważył, każdy inny człowiek również mógł na to wpaść. Musiała jakoś temu zapobiec. Nigdy nie wyjdzie razem z Jane z domu. Było jej niedobrze, bała się i miała dreszcze. Potrzebowała ciepła i…
Joe.
Nie, nie mogła biec za każdym razem do Joego.
Jane i Sarah były w kuchni. Pójdzie tam, usiądzie przy stole i posłucha ich rozmowy i śmiechu. Pogłaska Monty’ego, a potem może zadzwoni do matki. Zajmie się czymś i spróbuje nie myśleć o zdjęciu ani o Donie, ani o niczym innym, oprócz najważniejszych rzeczy w życiu.
I wkrótce znów zrobi jej się ciepło.
Ruda lalka wpatrywała się w Eve szklanymi brązowymi oczyma. Porcelanowe gardło miała podcięte od ucha do ucha.
– Leżała na podjeździe – wyjaśnił cicho Herb. – Ktoś musiał ją wrzucić przez bramę. Kamera wideo przestała odbierać i Juan poszedł sprawdzić, co się stało. Wtedy znalazł lalkę. Ktoś stłukł obiektyw kamery. Przypuszczalnie strzałem z dużej odległości, ponieważ nic nie zostało zarejestrowane. Zadzwonię do pana Logana, ale najpierw chciałem to pani pokazać.
– Dobrze – odparła tępo.
– Nie było mnie przedtem przy bramie, gdy pan Quinn i pan Grunard wyjeżdżali. Potem osobiście sprawdziłem bramę. – Zawahał się. – To lalka dziewczynka.
– Widzę.
Bonnie.
Jane.
– Obrzydliwość. Wydaje mi się, że powinniśmy kogoś zawiadomić.
– Zajmę się tym.
– Nie chciałbym się wtrącać, proszę pani, ale to może znaczyć, że dziewczynka jest…
– Zajmę się tym, Herb – powtórzyła ostrzej, zaciskając dłoń na lalce. – Dziękuję za pańską troskę.
– Myślę, że powinna pani…
– Proszę już iść! – Urwała i postarała się złagodzić trochę ton. – Przepraszam. Zdenerwowałam się. Muszę zostać sama i to przemyśleć. Proszę nigdzie nie dzwonić, nawet do pana Logana. Rozumie pan?
– Rozumiem.
Nie przyrzekł jednak, że tego nie zrobi. Niby dlaczego miałby jej słuchać? Logan mu płacił.
– Nawet do pana Logana – powtórzyła i dodała, ułatwiając mu decyzję: – Przynajmniej do jutra, dobrze?
Wzruszył ramionami.
– Niech będzie. Dziś wieczorem będziemy razem z Juanem patrolować teren. Niech się pani nie martwi.
– Dziękuję.
Nie martwi? Don był tak blisko, że mógł wrzucić jej okaleczoną lalkę prawie pod sam dom. Booker nie ruszył się z miejsca.
– Do widzenia, Herb.
Weszła do pokoju i po chwili usłyszała trzask zamykanych drzwi wejściowych.
Usiadła na kanapie, wyjęła telefon i położyła go przed sobą na stoliku.
I czekała na telefon od niego.
Zadzwonił prawie o północy.
– To tylko przypomnienie – powiedział Don.
– Co się stało? Znudziło ci się przysyłanie mi kości? Na chwilę zapadła cisza pełna zdumienia.
– Jesteś zła.
– Jak wszyscy diabli.
– Co za interesujący rozwój wypadków!
– Myślałeś, że będę siedziała po ciemku i trzęsła się ze strachu, ty głupi skurwysynu?
– Specjalnie się nad tym nie zastanawiałem. Jak już mówiłem, chciałem ci tylko przypomnieć, co jest w twoim życiu ważne. Wydaje mi się, że powoli zapominasz.
– Ważne? Ty?
– Tak. W tej chwili nikt nie jest dla ciebie ważniejszy ode mnie.
– Odpieprz się – powiedziała i się wyłączyła.
Telefon zadzwonił powtórnie pięć minut później. Nie odebrała.
W ciągu następnej godziny dzwonił jeszcze cztery razy. Nie odebrała ani razu.
Joe wrócił do domu po drugiej w nocy. Wciąż siedziała na kanapie, trzymając lalkę, kiedy wszedł do pokoju. Spojrzał najpierw na lalkę, a potem na Eve.
– Cholera! Co się stało?
– Don wrzucił to przez bramę. Herb nic ci nie mówił? Joe potrząsnął głową.
– Zastanawiałem się, czemu obaj byli przy bramie, kiedy przyjechałem. Dzwonił?
– Tak.
– Bardzo źle? – Ukląkł przed nią.
– Zawsze jest źle. – Głos jej drżał. – Ten drań zawsze coś wymyśli. Doszedł do wniosku, że zwracam na niego za mało uwagi. Chciał mi przypomnieć, iż wciąż tu jest.
– Raczej trudno byłoby ci o nim zapomnieć – powiedział, delikatnie odgarniając jej włosy z twarzy.
– To mu nie wystarcza. Chce zdominować moje życie. Chce stać się moim życiem. – Spojrzała na lalkę. – Wrzucił to świństwo, żeby mi przypomnieć o Bonnie i Jane, i wszystkich tych…
– Ciii.
– Nie uciszaj mnie. Co ty sobie wyobrażasz? – Eve zerwała się na nogi. – Traktujesz mnie jak ofiarę, jaką chce ze mnie zrobić Don. Nie będę ofiarą. On nie będzie kierował moim życiem.
– Hej, spokojnie! – Joe wstał. – To nie ja jestem twoim wrogiem, Eve.
– Wiem. – Zrobiła krok naprzód i położyła głowę na jego ramieniu. – Przytul mnie.
Objął ją lekko.
– Nie tak, do diabła. – Mocniej do niego przywarła. – Przytul mnie.
– Czy obojgu chodzi nam o to samo? – spytał, nieruchomiejąc – Nie będę o nim myślała. Nie będę myślała o śmierci. Tego on właśnie chce. A ja chcę żyć.
– Czy utożsamiasz seks z życiem?
– Czyż to nie jest to samo? Jeśli nie, to nie wiem, o co ten cały wrzask.
– Seks może być znaczącą częścią życia.
– Nie pozwolę, aby mi to zrobił. Nie będę siedziała i czekała, aż tu przyjdzie albo będzie mi dyktował przez telefon, co mam robić. Zrobię to, co sama zechcę, do jasnej cholery!
– Twoja czuła deklaracja jest zachwycająca.
– Myślisz, że nie wiem, iż to nie jest niesprawiedliwe wobec ciebie? Ale chcesz tego. Sam mówiłeś. Zmieniłeś zdanie?
– Nie, ale nie całkiem o to mi chodziło.
– Mnie też nie. Nie pozwolę jednak, aby on…
Co ona najlepszego robiła? To przecież był Joe. Gdzie się podziały jej wszystkie dobre intencje? Nagle poczuła łzy spływające po policzkach.
– Przepraszam. Dajmy spokój. Nie wiem, co mi przy szło do głowy. Nie, to nie miało nic wspólnego z myśleniem. Kierowałam się wyłącznie odczuciami. Wybacz. Chyba zwariowałam. To wszystko przez niego…
Zadzwonił jej telefon.
– Nie odbieraj. To on. Wcześniej odłożyłam słuchawkę i teraz wciąż dzwoni.
– Wyłącz telefon.
– To pomyśli, że wygrał.
– Jesteś pewna, że to on?
– To Don. Zdenerwowałam go przedtem. Nie zachowywałam się tak, jak chciał. – Wzięła dzwoniący telefon i włożyła go do torebki. – Spodziewał się, że ta lalka wywrze większe wrażenie. – Podała zabawkę Joemu. – Lepiej oddaj ją Spiro, może znajdzie jakieś ślady.
– Dobrze. – Przyjrzał się Eve zmrużonymi oczyma. – Już lepiej?
– Poza tym, że chwilowo straciłam rozum, czuję się świetnie – odparła cierpko i odwróciła się na pięcie. – Idę do łóżka. Zobaczymy się rano.
– Dobrze.
Nim wzięła prysznic i położyła się do łóżka, telefon przestał dzwonić. Może wreszcie zrezygnował. Dzięki Bogu nie miał pojęcia o nieszczęściu, jakiego o mało co nie spowodował. Nie, to była jej wina. Musiała przyjąć odpowiedzialność za własne działania. Usprawiedliwiały ją jedynie gniew i frustracja.
Wyciągnęła rękę i zgasiła światło.
– Dlaczego to zrobiłaś? Chciałem cię widzieć.
Joe stał w drzwiach – ciemna postać oświetlona lampą z przedpokoju. Ciemna, choć wyraźnie naga postać.
– Nie – szepnęła.
– Za późno. – Podszedł bliżej. – Zostałem zaproszony.
– Powiedziałam ci, że to był błąd. Powiedziałam, że mi bardzo przykro.
– Mnie nie. Zaskoczyłaś mnie i zraniłaś moją godność. Kiedy jednak się nad tym wszystkim zastanowiłem, zdałem sobie sprawę, iż nie mogę przegapić okazji.
– Nie chciałam zranić twojej godności – odrzekła niepewnie. – Wcale nie chcę cię ranić, Joe. Dlatego właśnie nie możemy tego robić.
– Przecież chcesz.
– Nie.
– Być może Don cię sprowokował, ale musiałaś już o tym myśleć albo nie przyszłoby ci w ogóle do głowy.
– Oczywiście, że o tym myślałam. Dzięki tobie. Jestem tylko człowiekiem, do cholery.
– A ja zamierzam to wykorzystać. To nasza noc objawień. Powiedziałaś, że chcesz żyć. Po raz pierwszy to od ciebie usłyszałem. – Podniósł koc. – Posuń się. Chcę się położyć.
Jego nagie udo dotknęło jej nogi.
Eve przesunęła się.
– To błąd, Joe.
Ręką przykrył jej pierś.
– Nie.
Nie mogła oddychać.
– Proszę cię.
Jego dłoń znalazła się między jej udami.
– Czy wiesz, że jeszcze nigdy cię nie pocałowałem? Wygięła się do góry pod dotknięciem jego palca.
– Teraz mnie nie całujesz.
– Powoli, dojdę i do tego. Dojdę do wszyst… Boże, jesteś gotowa. Myślałem, że będę musiał…
Zadzwonił telefon. Joe zaklął pod nosem.
– Wyłącz go – szepnęła.
Zaczął wstawać z łóżka i zatrzymał się.
– Nie. – Wrócił do niej. – Obiecuję, że niedługo przestaniesz go słyszeć.
Krzyknęła, gdy w nią wszedł. Telefon dzwonił.
Poruszał się szybko i zdecydowanie. Telefon…
Uniósł ją do góry, przyciskając do siebie i zagłębiając się coraz bardziej, coraz szybciej. Czy telefon wciąż dzwonił? Nie słyszała nic oprócz bicia jego serca.
– Dlaczego nie wyłączyłeś telefonu? – spytała rozespanym głosem.
– Jak myślisz? – Pocałował jej pierś. – Byłem zajęty. Może szkoda mi było czasu.
– Powiedz mi.
– Z pychy. Chciałem być dla ciebie ważniejszy niż Don. Chciałem go pobić. – Pocałował ją w nos. – Zraniłaś trochę moje uczucia.
– Widocznie za mało.
– Tak łatwo nie da się mnie powstrzymać. Don nie ma szans.
– Ma.
– Nie wygrał, prawda. To znaczy, że się nie liczy.
Na razie.
– Przestań o nim myśleć. – Joe zapalił światło. – Chcę na ciebie patrzeć.
Eve zaczerwieniła się.
– Na litość boską, Joe, podaj mi koc.
Potrząsnął głową.
– Za długo czekałem, aby cię tak zobaczyć. Pozwól mi na tę drobną przyjemność.
Pod warunkiem, że przestanie się roztapiać za każdym razem, kiedy na nią spoglądał.
– Proszę cię, zgaś światło.
– Nie… – Zobaczył wyraz jej twarzy i zgasił światło. – Może później?
– Może.
– Zapomniałem, że nie masz w tym sporcie dużego doświadczenia. – Przyciągnął ją bliżej do siebie. – Ale jesteś zadowolona, prawda? Lubisz mnie?
Milczała.
Joe nie odzywał się przez chwilę.
– Wydaje mi się, że po dziesięciu latach zasłużyłem na kilka słów – powiedział wreszcie.
Dziesięć lat. Eve poczuła łzy w oczach.
– Gdybym się nie bała, że będziesz kompletnie niemożliwy, powiedziałabym, iż jesteś całkiem niezły.
– Całkiem niezły?
– Bardzo dobry.
– Więcej!
– Ogier. Brad Pitt i Casanovą razem wzięci. Dziwię się, że Dianę cię zostawiła.
– Była mądrą kobietą. Wiedziała, że zasługuje na więcej, niż mogłem jej dać. To był błąd od samego początku.
Eve oparła się na łokciu i spojrzała na Joego.
– Dlaczego się z nią ożeniłeś?
– Przerazisz się, gdy ci powiem.
– Na pewno nie. Cisza.
– Dlaczego, Joe?
– Dla ciebie. Ożeniłem się z nią dla ciebie.
– Co?
– Byłaś zbyt samotna. Myślałem, że przyda ci się jakaś przyjaciółka.
– Żartujesz.
– Mówiłem, że się przerazisz.
– Mężczyźni nie żenią się, aby zapewnić…
– Ja to zrobiłem – odparł po prostu.
Eve wpatrywała się w niego bez słowa.
– Byłaś sensem mojego życia. Wszystko obracało się wokół ciebie. W tym czasie prawie straciłem nadzieję, iż kiedykolwiek ujrzysz we mnie mężczyznę. Myślałem, że wybiorę kogoś, z kim będziesz się mogła zaprzyjaźnić. Dianę lubiła wszystkie te rzeczy, które jej dawałem, a ja naprawdę starałem się, aby nasze małżeństwo miało szansę. – Wzruszył ramionami. – Nie potoczyło się tak, jak się spodziewałem.
– To faktycznie jest przerażające.
– Jak wszystkie obsesje. – Dotknął palcem jej wargi. – Jak sama powinnaś wiedzieć, moja miłości.
Eve zesztywniała.
– Miłości – powtórzył. – Musisz się przyzwyczaić.
– Nie muszę się do niczego przyzwyczajać.
– Nie musisz, ale możesz. Tak będzie łatwiej i wygodniej dla nas obojga. – Przerwał na moment. – Nie bój się mnie pokochać, Eve. Nie jestem bezbronnym dzieckiem, które ktoś mógłby ci zabrać. Jestem dość twardy i przyziemny, aby przeżyć jeszcze co najmniej pięćdziesiąt lat.
– Nie boję się.
– Akurat! – Pochylił głowę, niemal dotykając ustami jej ust. – Ale niech i tak będzie. Nie musisz mówić, że mnie kochasz. Poczekam.
– Nie kocham cię. Nie w taki sposób, jak byś chciał.
– Myślę, że tak. – Poruszył wargami w delikatnej pieszczocie. – Jeśli jednak nie, to i tak nic nie szkodzi.
– Szkodzi. Tak nie powinno być. Jestem wybrakowana. Nikt nie wie tego lepiej od ciebie. Powinieneś mieć kogoś, kto…
– Ty wybrakowana? To ja od dziesięciu lat żyję z obsesją.
– To nie to samo. Nie mogę…
– Ciii. – Znów się do niej przysunął. – Nie myśl. Nie analizuj. Pozwól, aby wszystko znalazło swoje miejsce. Ciesz się…
Kiedy się obudziła, była sama.
Pustka.
Samotność.
Głupota. Zachowywała się tak, jakby nigdy przedtem nie spała z facetem. Seks, przyjemność i do widzenia – taki porządek lubiła. Bez żadnego angażowania się, które przeszkadzałoby jej w pracy.
– Pora wstawać. – Joe otworzył drzwi i podszedł do łóżka. – Już prawie południe. Dzwoniłem do Charliego, jest w drodze z Azory. Ma zdjęcie.
Eve usiadła na łóżku.
– Jesteś pewien, że będę mogła je zobaczyć?
– Sama spytasz Spiro. Już tu jedzie.
– Po co?
– Aby wziąć lalkę.
No, jasne.
– Dzwoniłeś do niego dziś rano?
– Jak tylko wstałem. Powiedziałem ochroniarzom, żeby go wpuścili. – Joe podszedł do szafy. – Idź pod prysznic, przygotuję ci ubranie. Co chcesz włożyć?
– Cokolwiek… Dżinsy, jakąś bluzkę.
Pospiesznie weszła do łazienki i odkręciła wodę. Joe był bardzo zasadniczy i rzeczowy. Jakby ostatniej nocy nic się nie zdarzyło. Nie miała nic przeciwko temu. Ostatnia noc była zbyt… Eve potrząsnęła głową. Nie chciała sobie przypominać, jak bardzo erotyczne godziny spędziła z Joem.
– Chodź już, musisz coś zjeść przed przyjazdem Spiro. – Joe stał po drugiej stronie szklanych drzwi. – Pospiesz się.
– Spieszę się.
Otworzyła drzwi, a Joe owinął ją w wielki ręcznik i zaczął wycierać. Sięgnęła po ręcznik.
– Daj spokój, sama to zrobię. Przesunął wzrok na jej piersi.
– Kiedy mnie się to podoba. Podoba.
Poczuła nagłą falę gorąca.
– Wyjąłem tę niebieską bluzkę. Lubię cię w niebieskim. Może być?
– Tak. – Powinna go powstrzymać. Powolne ruchy jego rąk pod miękkim ręcznikiem były niesłychanie podniecające. Z jakiegoś dziwnego powodu to, co robił, wydawało się równie intymne jak seks. Zwilżyła wargi. – Nigdy mi nie mówiłeś, że lubisz niebieski kolor.
– Wielu rzeczy jeszcze ci nigdy nie mówiłem. – Pochylił głowę i pocałował jej ramię. – Ale zamierzam nadrobić stracony czas. Chcesz wrócić do łóżka i posłuchać historii mojego życia?
Tak, chciała wrócić do łóżka.
– Jeśli mi obiecasz, że niczego nie będziesz ukrywał. Nigdy mi się nie udało nic od ciebie wyciągnąć.
Joe roześmiał się.
– Tym razem też by ci się nie udało. Nie mamy czasu. – Cofnął się o krok i podał jej ręcznik. – Ubierz się. Poczekam w pokoju.
– Teraz każesz mi się ubierać?! To po co tu wpadłeś i…
– Chciałem się upewnić, że wiesz, iż nie zrobisz ze mnie kochanka na jedną noc. – Uśmiechnął się. – Przez chwilę nie będziesz mogła się na mnie skoncentrować, ale będę w pobliżu przez cały czas. Nie zapomnij.
Wpatrywała się w drzwi, zamknięte przez Joego z drugiej strony. Jak mogła się teraz koncentrować na czymkolwiek poza nim? Na nowo przywrócił jej życiu zmysłowość.
Zachowywała się niczym jakaś nimfomanka. Nie pozwoli, aby rządził nią Joe Quinn lub jej własne ciało. Zapomni o wszystkim, co nie jest ważne. Potrzeba do tego tylko trochę silnej woli i determinacji.
Odrzuciła ręcznik i zaczęła się ubierać.
Kiedy wyszła z łazienki, Joe siedział na krześle przy łóżku. Obrzucił ją uważnym spojrzeniem i wolno pokiwał głową.
– Oczekiwałem takiej reakcji. Nie ma problemu – odezwał się, wstając. – Chodźmy na dół, musisz coś zjeść.
Przygotowała się do walki i zirytował ją klasyczny unik, wykonany przez Joego, nim zdążyła powiedzieć choćby słowo.
– Nie jestem głodna.
– Dobrze, to będziesz patrzyć, jak ja jem. – Wyciągnął rękę i Eve zorientowała się, że trzyma jej telefon. – Najpierw jednak włącz telefon. Może zadzwoni Don. Musisz z nim porozmawiać.
Spojrzała na niego pytająco.
– Musisz mu znów stawić czoło – rzekł spokojnie. – Tak, chcę cię chronić, ale nie chronić przed kimś, kogo nie widzę. Musimy go sprowokować, aby się odsłonił.
– Cały czas ci to mówiłam.
– Za bardzo się o ciebie bałem, żeby słuchać. Teraz za bardzo się boję, aby nie słuchać. Ty chcesz się zatrzymać, a ja nie mogę. Musimy to zakończyć. Włącz telefon.
Wzięła od niego aparat i nacisnęła guzik.
Telefon milczał. Joe uśmiechnął się.
– No i proszę, co za rozczarowanie! Myślę, iż oboje spodziewaliśmy się złowróżbnego dźwięku cymbałów. – Lekko popchnął ją w stronę drzwi. – Chodźmy, pora zaczynać zabawę.
Kiedy zeszli na dół, Spiro czekał już w dużym pokoju.
– Gdzie jest lalka? – spytał.
– Włożyłem ją do pudełka i schowałem za książkami – wyjaśnił Joe, podchodząc do regału. – Nie chciałem, aby Jane się na nią natknęła.
– Nawet nie mrugnęłaby okiem – orzekł Spiro. – Wasza Jane otworzyła mi, kiedy zadzwoniłem do drzwi, i przeprowadziła śledztwo trzeciego stopnia. Zadzwoniła też do ochroniarzy, żeby sprawdzić, czy przypadkiem nie przeskoczyłem przez elektryczne ogrodzenie.
– Gdzie ona jest?
– Niechętnie pozwoliła mi usiąść i zaczekać, a sama poszła do kuchni, aby przygotować ci coś do jedzenia. – Wziął pudełko i rzucił okiem na lalkę. – Obrzydlistwo. Musiałaś się przestraszyć.
– Nie, tylko się wściekłam.
– Zadzwonił potem?
– Tak, przerwałam rozmowę. Spiro podniósł głowę.
– To nie było najmądrzejsze.
– Jestem zmęczona i znudziło mi się działać mądrze i ostrożnie. Co ze zdjęciem? Mogę je zobaczyć?
– Najpierw musimy je wciągnąć do akt.
– Czy mogę dostać duplikat?
– Najpierw musimy go wciągnąć do akt.
Eve powoli traciła cierpliwość.
– A ten Kevin Baldridge?
Spiro uśmiechnął się.
– Charlie mówi, że pani Harding bardzo dobrze pamięta Kevina Baldridge’a i jego braci. Kevin nie chwalił się, skąd pochodzą, ale jeden z braci wspomniał o Dillard.
– Gdzie to jest?
– Małe miasteczko w północnej Arizonie.
– Dość małe, aby odnaleźć ślad Kevina Baldridge’a?
– Może. Musimy mieć nadzieję, iż mieszkańcy mają dobrą pamięć.
– A ci bracia? Nawet jeśli Kevin Baldridge wyjechał, oni mogli w końcu wrócić do domu.
– To możliwe. – Spiro wstał. – Wkrótce się dowiemy. Kiedy Charlie wróci ze zdjęciem, postara się czegoś dowiedzieć w archiwum urzędu stanu cywilnego i w szkole. Ja wybieram się dzisiaj do Dillard.
– Możemy z tobą pojechać?
Wzruszył ramionami.
– Myślę, że to nikomu nie zaszkodzi. Jeśli Don jest Kevinem Baldridge’em, twój widok w jego rodzinnym miasteczku może nim naprawdę wstrząsnąć i sprowokować do działania. – Spiro rzucił okiem na Joego. – Dziwię się, że się nie sprzeciwiasz. Dlaczego na mnie nie krzyczysz, że ją narażam?
Joe zignorował sarkastyczne słowa Spiro.
– Kiedy wyjeżdżamy? – spytał.
– Po południu. Na razie muszę pojechać na policję, zaczekać tam na Charliego i upewnić się, że zdjęcie zostanie wciągnięte do akt. – Urwał na chwilę. – Mark Grunard odwiedził mnie dziś rano w hotelu. Powiedział, że nadal z nim współpracujecie. – Znów przerwał, zaciskając usta. – Zapewniłem go, że to wcale nie oznacza mojej współpracy. Nigdy mi się nie podobało, że go w to wciągnęliście.
– Pomógł mi – przypomniała Eve. – Jestem mu to winna.
– Ja nie jestem mu nic winien i nie podoba mi się, iż wciąż kręci się koło Charliego.
– Mógł napuścić policję na mnie i na Jane już wiele razy, ale tego nie zrobił.
– Dlaczego?
– Dlatego że obiecałam mu wyłączne prawa do tej historii, kiedy złapiemy Dona.
– Naprawdę? – Spiro ruszył do wyjścia. – Niezależnie od twoich układów z Grunardem na pewno nie zabierzemy go do Dillard.
– Zrobiłam ci jedzenie, Eve – powiedziała Jane, stając w drzwiach. – Chodź.
– Zaraz przyjdę.
Jane obrzuciła Spiro chłodnym spojrzeniem.
– Możesz z nim rozmawiać, jak będziesz jadła. Wszystko będzie zimne.
– Niech Bóg broni, abym zakłócił ci spokój w trakcie posiłku. – Mówiąc to, Spiro skłonił się ironicznie przed Jane. – Właśnie wychodzę, młoda damo, i z pewnością nie będę wam dłużej przeszkadzał.
– Zaczekaj. – Spiro spojrzał pytająco na Eve. – Jak długo nas nie będzie?
– Kilka godzin, może nawet cały dzień. To zależy, ile wstępnych informacji uda się zebrać Charliemu.
– Weźmiemy Jane ze sobą.
– Na litość boską, i tak ryzykuję moją karierę – powiedział Spiro, potrząsając głową. – Nie potrzebuję, aby mnie widziano z ofiarą kidnapingu.
– Musi z nami pojechać.
– Tutaj dobrze jej pilnują.
– Mogłabym ją zostawić na godzinę czy coś w tym rodzaju, ale nie wiesz, jak długo nas nie będzie.
– Czy naprawdę zabieranie jej z nami jest słuszne?
– Don chce, aby cały czas była przy mnie.
Spiro wodził wzrokiem od Eve do Jane.
– Chcesz, żeby cię z nią widział? Jesteście wyraźnie w zażyłych stosunkach.
– Jeśli Eve chce, ja z nią pojadę. – Jane podeszła o krok bliżej. – I wcale nie byłam porwana. Zwariowałeś, czy co?
– Najwidoczniej. Ja jestem przeciwny, Eve.
– Zaopiekuję się Eve i Jane – odezwał się Joe. – Ty się zajmij poszukiwaniami Kevina Baldridge’a.
– Robicie błąd. – Spiro potrząsnął głową i otworzył drzwi. – Przyjadę po was o szesnastej.
Czy popełniali błąd? Eve sama nie była pewna. Nie chciała, aby Don widział ją razem z Jane, ale nie miała innego wyjścia. Była za Jane odpowiedzialna. Nie mogła jej zostawić na dłuższy czas, bo nigdy by sobie nie wybaczyła, gdyby dziewczynce coś się stało podczas jej nieobecności. Już raz to wszystko przerabiała.
– Muszę ją zabrać – zwróciła się do Joego.
– Wiem – odparł z uśmiechem.
– Oczywiście, że z wami jadę – powiedziała Jane. – Chyba nie pozwolimy, aby dyktował nam, co mamy robić. A teraz chodź na śniadanie. Później powiesz mi, dokąd właściwie jedziemy i o co chodzi – rzuciła przez ramię, idąc korytarzem.