174480.fb2
Eve i Joe czekali naprzeciwko laboratorium na Blue Mountain Drive, kiedy nadjechał Spiro.
– Profesor Dunkeil czeka na nas. Zdenerwował się śmiercią Sunga. – Spiro przyjrzał się Eve. – Lepiej wyglądasz.
– Dziękuję. Dodzwoniłeś się do pani Cather?
– Tak. – Zacisnął usta. – Długo z nią nie rozmawiałem. Załamała się. To jeszcze prawie dziecko.
– Zauważyłam, że byłeś dość zaprzyjaźniony z Charliem.
– Mogłem się z nim bardziej zaprzyjaźnić, ale chciałem, żeby był twardy. – Potrząsnął głową. – Złapanie Dona staje się dla mnie bardzo osobistą sprawą.
– Witaj w klubie – powiedziała Eve, przechodząc przez ulicę.
Napięcie wzrosło jeszcze, gdy Joe zadzwonił do drzwi laboratorium.
Niech się nie okaże, że ci młodzi ludzie zginęli bezsensownie – pomyślała. Niech Don tym razem nie wygra.
Postać Kevina Baldridge’a nadal była zamazana. Na ekranie komputera wyglądał niemal jak duch, jak trup zawieszony w chmurze światła.
Ale twarz była dostatecznie wyraźna. Eve przestała oddychać.
– Eve?
– Powiedz, że zwariowałam, Joe.
Joe spojrzał na ekran komputera i zaklął cicho. Spiro głośno wypuścił powietrze.
– Grunard.
Mężczyzna był młodszy i szczuplejszy, ale nadal miał ten sam czarujący, lekko bezczelny uśmiech.
Eve opadła na krzesło, kompletnie oszołomiona.
– Nie – zaprotestowała głośno.
– Wiek się zgadza. Od samego początku był blisko ciebie – powiedział powoli Spiro.
Tak blisko.
– Ten strażnik w domu opieki społecznej… – Eve zadrżała. – Poprosiłam, aby odwrócił jego uwagę, jeśli się na niego natknie.
– Grunard myśli, że jest bezpieczny – rzekł Joe do Spiro. – Aresztuj go, nim się zorientuje, co robiliśmy w nocy.
– Być może już wie. – Spiro wyciągnął telefon i wystukał numer. – W ostatnich dniach nawiązał dobre stosunki z miejscowymi policjantami.
Eve rozmyślała o charakterystyce psychologicznej profilu masowego mordercy, o którym Spiro opowiadał jej w chacie Joego.
„Zazwyczaj znają procedury policyjne, a nawet mogą być związani z policją”.
Joe mówił, że Grunard często chodził do baru w Atlancie, gdzie lubili przesiadywać policjanci.
Reporter mógł podróżować z miejsca na miejsce, nie budząc podejrzeń. Miał kontakty i znajomości, które umożliwiały mu poznanie faktów nieznanych opinii publicznej.
Mark opóźnił pojechanie po Jane do domu opieki społecznej do jedenastej, co dało mu czas, żeby się tam udać, zabić strażnika, a potem pojechać jeszcze w zaułek, gdzie przebywał Mike. Wtedy, przed laty, nie miał z pewnością żadnych trudności z dotarciem do Frasera.
– W jego pokoju hotelowym nikt nie odbiera telefonu. – Spiro wystukał inny numer. – Poślę tam kogoś.
Grunard. Don.
Wczoraj chciał zostać w laboratorium razem z Sungiem. Dał technikowi swój numer telefonu. Spiro skończył rozmawiać i ruszył do drzwi.
– Zacznę sprawdzać Grunarda. Nie wiem, co nam to da. Trudno powiedzieć, ile razy rodził się na nowo i zmieniał osobowość. Wracajcie do domu i czekajcie.
Grunard.
Przez całą drogę do domu Eve myślała, że to on jest Donem. Był przy niej przez cały czas i nie czuła nawet cienia podejrzenia. Obwiniała się, że nie dość często podawała mu nowe informacje. A on ostrzegł ją, aby nie pozwoliła Donowi zobaczyć się razem z Jane w Phoenix.
Czuła się tak, jakby ją ktoś kopnął z całej siły w żołądek.
– Jane. Zostawiła Jane samą.
– Jak daleko…
– Cholera! – Joe nacisnął na gaz. – Nie martw się. Już prawie jesteśmy w domu.
Wjechali przez bramę i Eve natychmiast wyskoczyła z samochodu i pobiegła do domu.
– Eve, zaczekaj! – Joe biegł tuż za nią.
Jane była bezpieczna. Pilnowało ją dwóch ochroniarzy, Sarah i Monty.
Ale Don dostał się jakoś na werandę chaty Joego nad jeziorem.
Przeskakiwała po dwa stopnie.
Z rozmachem otworzyła drzwi pokoju Jane.
Łóżko było rozścielone, puste.
– Sprawdźmy u Sarah – powiedział za jej plecami Joe.
Rozespana Sarah usiadła na łóżku, kiedy wtargnęli do jej pokoju.
– Co się stało?
– Jane. Nie mogliśmy znaleźć… – Eve z ulgą przysiadła na łóżku Sarah. – Dzięki Bogu.
Jane spała zwinięta w kłębek obok Monty’ego, na kocu na podłodze, przy łóżku Sarah.
– Przyszła parę godzin temu – wyjaśniła Sarah. – Powiedziała, że śniło jej się coś złego o Montym, i spytała, czy może zostać. Nic nie szkodzi, prawda?
Eve kiwnęła głową, starając się zapanować nad bijącym jak oszalałe sercem.
– Nic nie szkodzi. Tylko się przestraszyłam. Przepraszam, że cię obudziłam.
– Nie ma sprawy. Eve i Joe wyszli.
– Boże, ale się przeraziłam! – powiedziała Eve.
– Ja też. – Joe objął ją ramieniem. – Chodź, zrobimy sobie kawy. Przyda mi się zastrzyk z kofeiny.
Sarah weszła do kuchni godzinę później.
– Co się właściwie dzieje? – spytała, ziewając. – Próbowałam jeszcze zasnąć, ale nie mogłam, bo zaczęłam myśleć.
– Nie chcieliśmy zawracać ci głowy – odparł Joe, nalewając Sarah kawy.
– Nie przeszkodziliście Jane i Monty’emu. Oboje nadal śpią. – Wypiła łyk kawy. – Snem niewinnych. To wspaniała rzecz. Dlaczego bałaś się o Jane?
Nim wszystko jej opowiedzieli, Sarah wypiła dwie filiżanki kawy. Oparła się wygodniej w krześle.
– A więc to prawie koniec – podsumowała.
– Skończy się, jak on będzie martwy albo przynajmniej za kratkami – powiedziała Eve.
– Ale teraz macie już twarz i nazwisko. Jeśli uda mu się wymknąć FBI, pokażą go w telewizji w programie „Poszukiwani” albo w czymś takim. Ktoś zawsze znajduje morderców.
– W twoich ustach brzmi to bardzo prosto – powiedział sucho Joe.
– Jestem bardzo prostą osobą – odparła z uśmiechem Sarah. – To dlatego, że mieszkam z psami. Wszystko jest czarne albo białe, a do celu idziesz najprostszą drogą. Dlatego zajmuję się ratownictwem, a nie pracuję w policji, tak jak ty, Joe. Nie mogłabym wytrzymać…
Zadzwonił telefon. Eve podniosła słuchawkę aparatu wiszącego na ścianie w kuchni.
– Uciekajcie stamtąd – rzekł Spiro. – Powiedz Joemu, aby zabrał stamtąd Jane i ciebie.
– Dlaczego? Czy Don…?
– Nie, nie ma śladu Dona. Ale policja z Phoenix będzie tam lada chwila.
– Dlaczego? Czy ktoś mnie rozpoznał na miejscu wypadku?
– Dostali anonimowy telefon z informacją, gdzie cię można znaleźć. Zgadnij, kto to dzwonił.
– Grunard.
– Tak. Najwyraźniej chcę cię wykurzyć z fortecy.
– I to mu się udaje. – Starała się szybko myśleć. – Ale jeśli zamkną mnie w więzieniu, nie będzie mógł…
– Jane nie zamkną w więzieniu. Wróci do domu opieki społecznej w Atlancie.
Jeśli Jane wróci pod skrzydła opieki społecznej, znajdą się w punkcie wyjścia.
– Ile mamy czasu?
– Zero. Uciekajcie od razu.
Eve odłożyła słuchawkę.
– Policja z Phoenix jest w drodze tutaj. Dostali informację o mnie i o Jane. – Odwróciła się do Sarah. – Bierz Monty’ego i wyjeżdżajcie. Zadzwoń do Logana i powiedz mu, co się stało.
Sarah ruszyła do drzwi.
– Już jadę.
Eve kiwnęła głową.
– Idę po Jane. Spakuj trochę naszych rzeczy, Joe.
Zdążyli dotrzeć do bramy. Kiedy się przed nimi otworzyła, zobaczyli migoczące światło policyjnego samochodu wyjeżdżającego zza rogu, i Joe zaklął pod nosem.
– Wysiadaj – rzuciła Eve.
– Co?
– Wyskakuj i schowaj się w krzakach. Im zależy na mnie i na Jane.
– I miałbym was zostawić?
– Będę w więzieniu. Ty będziesz musiał upilnować Jane.
Joe znów zaklął, ale posłusznie wyskoczył i schował się w krzakach na podjeździe. Eve przesunęła się za kierownicę i wyjechała za bramę.
Światła samochodu policyjnego niemal ją oślepiły, a samochód zablokował jej drogę.
– Wpakowałaś nas w niezłe kłopoty – rzekł Logan. – A w więziennych ciuchach zupełnie nie jest ci do twarzy.
– Nie powinieneś był tu przyjeżdżać. – Eve pochyliła się i spojrzała na niego przez szybę. – To są moje kłopoty, nie twoje.
– Nieprawda. Dobrze cię traktują?
– Tak jak każdego przestępcę. Jestem tu od dwudziestu czterech godzin i to wystarczy, abym już nigdy w życiu nawet nie przeszła przez ulicę na czerwonym świetle. Mam natomiast dużo czasu na myślenie. – Zacisnęła mocniej splecione dłonie. – Chyba tego właśnie chciał Grunard. Chciał mi udowodnić, że nawet jeśli musi uciekać, nadal może wpływać na moje życie. Chciał, abym czuła się bezradna i martwiła o Jane. I to mu się udało. Omal nie zwariowałam w nocy. Czy Sarah do ciebie dzwoniła? Logan kiwnął głową.
– Kazała mi, żebym zrobił coś pożytecznego i wyciągnął cię stąd za kaucją.
– Jestem oskarżona o porwanie dziecka, Loganie. Nigdy się na to nie zgodzą.
– Nie wiadomo. Istnieją pewne okoliczności łagodzące. Barbara Eisley nie upiera się przy oskarżeniu, a ty nie jesteś bardzo groźną przestępczynią. – Urwał. – Oczywiście byłoby lepiej, gdybyś im powiedziała, gdzie jest Quinn. Chcieliby zadać mu parę pytań w związku z tobą.
– Nie mam pojęcia, gdzie on jest.
– A gdybyś wiedziała, to i tak byś nie powiedziała. – Logan wstał. – Muszę teraz pójść i poszukać jakiegoś sędziego w tym mieście albo w Atlancie, na którego mógłbym wywrzeć pewien wpływ.
– Gdzie jest Jane, Loganie?
– W miejscowym ośrodku rodzinnym. Zawiozą ją do Atlanty, jak tylko przyjedzie po nią pracownik społeczny. Spiro powiedział, żebym ci przekazał, iż jego ludzie jej pilnują.
– To za mało.
– Grunard się ukrywa.
– Daleko nie ucieknie. Koniec jego gry jest już bardzo blisko. Gdyby całkiem gdzieś uciekł, to by oznaczało, iż przegrał. A na to nie pójdzie. Jeśli nie będzie mógł dopaść mnie, zabije Jane – powiedziała po krótkiej pauzie. – To dla niego logiczny ruch. Chciałby mieć nas obie, ale zadowoli się Jane, bo wie, że mnie zrani.
– Jesteś pewna, że tak uważa?
– Oczywiście – odparła z ponurym uśmiechem. – Drań nawet mnie ostrzegał, abym nie dopuściła do tego, żeby Don zobaczył nas razem, mnie i Jane.
– To miłe. – Spojrzał na nią zmrużonymi oczyma. – Właściwie mam ochotę, aby cię tu na jakiś czas zostawić. Przynajmniej nic ci nie grozi.
– A Jane jest celem mordercy.
– Mogę jej zapewnić ochronę.
– Miała zapewnioną ochronę w domu opieki społecznej i Don potrafił ją tam dosięgnąć. – W głosie Eve dźwięczała desperacja. – Jeśli możesz mnie stąd wydostać, zrób to, Loganie. Nie wiem, jak szybko zacznie on działać.
– Nie podoba mi się… – Potrząsnął głową.
– Błagam.
Zaklął i wstał gwałtownie.
– Zobaczę, co się da zrobić. To może nie być dzisiaj. Może dopiero za dwadzieścia cztery godziny.
Eve wstała także. Strażniczka ruszyła w jej stronę, aby ją zabrać do celi.
– Pospiesz się, proszę.
Jeszcze dwadzieścia cztery godziny!
Słowa dźwięczały jej w uszach, gdy wracała do celi długim korytarzem. Każda godzina opóźnienia przerażała ją na śmierć. Jak długo Grunard będzie czekał?
Może wszystko jakoś się rozwiąże. W końcu Joe pilnuje Jane. Nie da jej zrobić krzywdy.
A Grunard będzie pilnował Joego. Będzie wiedział, że Joe pilnuje Jane. Co znaczy, że najpierw spróbuje wyeliminować Joego.
Na samą myśl oblał ją zimny pot.
„Postaram się nie ryzykować, jeśli nie będę musiał. Nigdy nie zależało mi bardziej na życiu niż w tej chwili”.
A ona narażała go teraz na tak straszne ryzyko. Zrobiła z Joego cel mordercy.
Kiedy drzwi celi zatrzasnęły się za nią z hukiem, opanowała ją panika. Była zamknięta i całkowicie bezradna.
Tylko spokojnie – pomyślała. Zamknęła oczy i głęboko odetchnęła. Grunard chciał, żeby zaczęła panikować. Przypuszczalnie siedział gdzieś i wyobrażał sobie ją w celi, podniecając się jej strachem i frustracją.
Nie da mu tego, czego chciał. Spokojnie zapanuje nad paniką, powstrzyma emocje, zachowa się logicznie.
Dwadzieścia cztery godziny.
Spędzi ten czas, rozmyślając o Grunardzie, rozpatrując każdą ich wspólnie spędzoną minutę, każdą rozmowę z ostatnich tygodni. Postara się odszukać coś, co mogłoby jej pomóc, słabość, którą mogłaby wykorzystać. Będzie udawać, iż Grunard jest jedną z jej czaszek, którą należy wymierzyć, a potem zrekonstruować. Użyje swych talentów, umysłu i instynktu.
Usiadła na pryczy i oparła się plecami o ścianę.
Nie zbliżaj się do ludzi, których kocham, Donie. Ciesz się z tego, że przerażona i ogłupiała siedzę w więzieniu.
Może jednak będę miała dość czasu, aby znaleźć sposób na wygranie twojej przeklętej gry.
Zwolniono ją za kaucją o trzynastej czterdzieści pięć następnego dnia. Logan czekał pod więzieniem.
– Dobra wiadomość: chyba odstąpią od oskarżenia. Spiro wywiera delikatny nacisk na Barbarę Eisley. – Urwał. – Dopóki jednak wszystko nie zostanie wyjaśnione do końca, nie możesz się kontaktować z Jane. Jednym z warunków twojego zwolnienia z więzienia jest to, że nie będziesz się do niej zbliżać ani w żaden sposób próbować się z nią widzieć. Jeśli nie dotrzymasz tego warunku, natychmiast wrócisz do paki.
– Tego się spodziewałam. Jak się ma Jane?
– Dobrze. Mój człowiek pilnuje domu, w którym teraz jest. – Wziął ją pod ramię i poprowadził w dół schodami. – Dziś przyjeżdża pracownik socjalny z Atlanty, który ją stąd zabierze.
– Kiedy dokładnie?
– Dziś wieczorem.
– A zatem wyjedziemy zapewne jutro rano.
Logan otworzył jej drzwi samochodu, unosząc w górę brwi.
– Jesteś nadzwyczaj spokojna.
– Wcale nie. – Wsiadła do samochodu. – Jestem śmiertelnie przerażona.
– Wyglądasz inaczej niż wczoraj wieczorem – powiedział, obchodząc samochód.
Eve wyjęła telefon i wystukała numer Joego. Jego głos brzmiał cudownie.
– Wyszłam – powiedziała.
– Dzięki Bogu! – Sprawy zaczynają się toczyć.
– Skoro wyszłaś, to coś musi się dziać.
– Zadzwonię. – Rozłączyła się.
– To był Quinn?
Kiwnęła głową.
– Ale nie masz pojęcia, gdzie on jest, co? – Logan uśmiechnął się sarkastycznie.
– Nadal tego nie wiem. Wiem tylko, że pilnuje Jane. Logan zmienił temat.
– Dokąd chcesz jechać?
– Z powrotem do twojego domu. Muszę popracować.
– Popracować?
– Wykonać parę telefonów i wejść do Internetu.
– Mam nadzieję, że nie zamierzasz wynająć płatnego mordercy, aby zabił Grunarda.
– Świetny pomysł. – Eve potrząsnęła głową. – Ale nie to chcę zrobić.
– Czy mogę ci pomóc?
– Oczywiście.
Sarah Patrick czekała na Eve w korytarzu.
– Witaj! – zawołała i rzuciła okiem na Logana. – Raz się coś panu udało.
– Musiałem się pani posłuchać. Bałem się Monty’ego. – Odwrócił się do Eve. – Za parę godzin dostaniesz to, co chcesz, dobrze?
– Dzięki, Loganie. Jestem twoją dłużniczką.
– Przyjaciele nigdy nie są dłużnikami – odparł z uśmiechem. – Pamiętaj o tym.
– A czy mogę być wdzięczna?
– Odpowiedź jest taka sama – powiedział i wyszedł.
A jednak była jego dłużniczką – pomyślała, idąc do biura. I zadłuży się jeszcze bardziej, jeśli Logan zdobędzie dla niej informacje, na których jej zależało.
Sarah szła tuż za nią.
– Chyba jesteś trochę zdenerwowana. Czy mogę coś dla ciebie zrobić?
– Zadzwoń do biura opieki społecznej i sprawdź, czy z Jane wszystko w porządku.
– Dzwonię tam kilka razy dziennie – odpowiedziała Sarah. – Chciałam się z nią zobaczyć, ale nas nie wpuścili.
– Szkoda. Widok Monty’ego dobrze by jej zrobił.
– Tak właśnie myślałam. Jadłaś obiad? Eve potrząsnęła głową.
– Nie jestem głodna. Mam robotę.
– Naprawdę? – zdziwiła się Sarah. – Wyglądasz na zdenerwowaną.
– Logan mówił, że jestem bardzo spokojna.
– Z pozoru. Pod spodem buzujesz jak wulkan. Chcesz mi o tym opowiedzieć?
– Nie, ale chyba znalazłam sposób, aby go pokonać.
Zrobione.
Eve odsunęła krzesło od biurka, na którym stał komputer, i zakryła oczy drżącą ręką.
Mam cię, Donie. Mam cię.
Zadzwonił jej telefon.
– Pracownik z Atlanty, James Parkinson, i Jane właśnie wsiedli do samochodu policyjnego i jadą na lotnisko – poinformował Joe. – Jadę za nimi.
– Nie sądziłam, iż wyjadą jeszcze dziś wieczorem.
– Ja też nie. Parkinson wszedł i po kwadransie wyszedł. Zadzwonię z lotniska.
Eve usiłowała zebrać myśli. To, że pracownik socjalny chciał jak najszybciej zabrać Jane z Phoenix, skoro Eve wyszła z więzienia, było logiczne. Ale Jane poza domem i na drodze groziło więcej niebezpieczeństw.
Skręcona kupa żelastwa na dnie przepaści.
To się nie mogło zdarzyć po raz drugi. Poza tym Joe jechał za nimi.
Don też.
James Parkinson.
Zadzwoniła do Joego.
– Skąd wiesz, że ten Parkinson jest pracownikiem socjalnym z Atlanty?
– Policja przekazała wiadomość opiece społecznej i złapałem ją na moim radiu.
– Jak on wygląda?
– Czarny, potężnie zbudowany, z okrągłą twarzą. Musiał pokazać jakiś dokument zarówno opiece społecznej, jak i policjantom w samochodzie, którym jadą na lotnisko.
– Dokumenty mogą być fałszywe. Grunard miał czas, aby wszystko przygotować. – Niemniej poczuła się trochę lepiej. – Pilnuj ich, Joe.
– Przecież wiesz.
– Na pewno się cieszysz, że wracasz do domu, młoda damo – zagadał oficer Rivera, oglądając się do tyłu.
Jane milczała.
– Mam córkę mniej więcej w twoim wieku. Gra w siatkówkę.
Jane wyglądała przez okno, odcinając się od Parkinsona i dwóch policjantów. Odkąd wsiadła do samochodu, nie odezwała się ani jednym słowem. Biedny dzieciak – pomyślał oficer Rivera. Spojrzał na Parkinsona.
– Nic jej się nie stanie, prawda?
Parkinson kiwnął głową i błysnął białymi zębami w ciemnej twarzy.
– Na pewno nie.
Jane nagle zesztywniała i rzuciła szybkie spojrzenie na twarz Parkinsona.
– Hej, nie bój się, złotko. – Parkinson poklepał ją po ramieniu.
Jane zrobiła się zupełnie sztywna, a potem opadła na siedzenie.
– Co jej się stało? – spytał Rivera. – Zatrzymaj się, Ken.
– Nie rób tego – powiedział cicho Parkinson.
I strzelił Riverze w głowę.
Cholera!
Joe zacisnął dłonie na kierownicy.
Działo się coś złego.
Samochód policyjny kluczył ulicami miasta, czasem nawet zawracał.
Co, do jasnej cholery?!
Samochód przejechał przez tory kolejowe, tuż przed sygnałem oznaczającym nadjeżdżający pociąg, a Joe został po drugiej stronie.
Wezwał przez radio posiłki policyjne, czekając, aż pociąg przejedzie.
– Nic mnie nie obchodzi, kto przyjedzie. Przyślijcie pomoc, wszystko jedno kogo.
Nic nie rozumieli. Joe zamknął oczy.
– Dobrze, skoro nie możecie zatrzymać tamtego samochodu policyjnego, przyjedźcie tu do mnie. Mówi Joe Quinn.
Joe wciskał gaz, gdy mijał go ostatni wagon. Zlokalizował samochód policyjny, który wiózł Jane, dopiero po dziesięciu minutach.
Po chwili znów się zgubił w ruchu ulicznym wokół stadionu.
Już go widział. Dwie przecznice przed nim, skręcał w lewo.
Znowu go zgubił.
Tym razem odnalazł go po kolejnych pięciu minutach.
Stał zaparkowany w bocznej uliczce.
– Mam ją, Eve. Don.
– Kłamiesz. Jane jest w drodze na lotnisko.
– Nie. Wkrótce do ciebie zadzwonię. Chciałem tylko, abyś wiedziała, że gra jest prawie skończona. Nadszedł czas, żebym się zgłosił po wygraną.
– Nie wierzę.
– Wierzysz. Słyszę to w twoim głosie.
– Pozwól mi z nią porozmawiać.
– Nie, nie może rozmawiać. Uśpiłem aniołka. Zaledwie jedno małe ukłucie. Raczej nudny, stary trik, ale skuteczny. Byłem doskonale ucharakteryzowany, a mimo to rozpoznała mój głos. Poza tym muszę ją wywieźć dość daleko i trzeba ją było uspokoić. – Zamilkł na moment. – Czy mam ci powiedzieć, co jej zrobię, nim ją zabiję, Eve?
– Nie. – Zamknęła oczy. – Nie rób jej nic złego.
– Jeszcze nie. W tej chwili to by nie było zabawne. Nic by nie czuła.
Eve ogarnęła wściekłość.
– To cię rozwścieczyło, prawda? Niemal czuję fale emocji przez telefon. To naprawdę cudowne, ale nie powinnaś mnie w ten sposób zadowalać.
– Przecież wcale jej nie chcesz. Chcesz mnie.
– Zgadza się. Chcę, abyś umarła najpierw, wiedząc, co ją czeka. Przyjedź po nią.
– Dokąd?
– Będziesz wiedziała. Ziemia i sól. Pomyślałem, że to dobrze pasuje. Tu dokonałem swych najlepszych zabójstw. Nie martw się jednak, nie poćwiartuję cię tak jak tamtych. Za bardzo cię szanuję.
– Czy ona tam będzie?
– Nie jestem głupcem. Myślisz, że wpadnę w zasadzkę?
– Nie przyjadę na miejsce, gdzie stał namiot, dopóki nie będę pewna, że Jane żyje. Dopóki nie usłyszę jej głosu.
– Usłyszysz. Przyjedź jutro o dziewiątej wieczorem – powiedział i odłożył słuchawkę.
Boże!
Myślała, że już jest tak blisko, a Don ją zaskoczył.
Zadzwonił Joe.
– Ma ją. Znalazłem obu policjantów martwych w samochodzie. Jane nie było.
– Wiem. Don do mnie dzwonił.
– Cholera! To moja wina.
– Nie – odparła tępym głosem Eve. – Był w przebraniu. Nawet Jane nie poznała go od razu.
– Jane żyje?
– On mówi, że tak. Przynajmniej na razie.
– Nie ruszaj się z miejsca. Jadę do ciebie – powiedział i się rozłączył.
Joe przyjedzie i nie będzie się już tak bała. Nie będzie musiała stawić temu czoła sama.
Ależ tak. Od samego początku wiedziała, iż będzie musiała sama stanąć twarzą w twarz z Donem. Zaplanował, że wpadnie w zastawioną przez niego zasadzkę i że zabije je obie. Ją i Jane. Zamordowałby Joego, gdyby się pojawił w pobliżu.
Trzeba zatem pokrzyżować mu plany. Złapać myśliwego, nim przygotuje zasadzkę.
– Sarah! Chodź tutaj! Sarah stanęła w drzwiach.
– Co się stało?
Eve podniosła palec w górę.
– Jedną chwileczkę.
Wystukała numer telefonu Spiro. Podniósł po trzecim dzwonku.
– Don ma Jane i wiem, dokąd się wybiera. Chcę, żebyś się tam ze mną spotkał. – Musiała przerwać na chwilę, aby powstrzymać drżenie głosu. – Chciałeś mnie wykorzystać jako przynętę. Dobrze, wymyślmy teraz, jak to zrobić.