174480.fb2
W czasie obiadu Logan i Joe zachowywali się wobec siebie uprzejmie, ale Eve czuła między nimi napięcie.
Nienawidziła tego. Lubiła jasne, szczere i wyraźne sytuacje. Obserwowanie obu mężczyzn przypominało obserwowanie dwóch gór lodowych dryfujących do siebie i niemających pojęcia, kiedy nastąpi zderzenie, ponieważ większość ich masy znajdowała się pod powierzchnią.
Nie mogła tego wytrzymać. Do diabła z deserem! Zerwała się.
– Chodź, Joe. Pójdziemy na spacer.
– Mnie nie zapraszasz? – mruknął Logan. – To bardzo nieładnie. Poza tym nie skończyliśmy obiadu.
– Ja skończyłem. – Joe wstał i rzucił na stół serwetkę. – Nie, nikt pana nie zaprasza.
– To i dobrze, bo pewno bym się nudził. Mogę się domyślać, co pan powie Eve. – Logan rozparł się wygodniej na krześle. – Proszę się nie krępować. Po to pan tu przyjechał. Ja z nią porozmawiam, jak wróci.
– Na pewno by się pan nie nudził – powiedział Joe, idąc do drzwi. – A w ogóle to trzęsie pan portkami ze strachu.
Eve pobiegła za Joem.
– Jasna cholera! Musiałeś to powiedzieć?
– Tak. W końcu musiałem. Przez cały wieczór byłem zbyt miły i dostałem niestrawności.
– Jesteś jego gościem.
– Od tego też mnie już boli brzuch. Chodźmy na plażę. Eve chętnie wyszła z domu, gdzie panujące napięcie sprawiało, że trudno jej było oddychać.
Kiedy wyszli na taras, zdjęła buty i przyglądała się Joemu, który najpierw zdjął buty i skarpetki, a potem starannie podwinął nogawki spodni. Przypomniał jej się ostatni raz, gdy widziała go na pędzącej po jeziorze motorówce, z nagim torsem, z nogawkami spodni podwiniętymi aż do kolan, śmiejącego się do niej i do Dianę.
– Masz jeszcze ten dom nad jeziorem?
Kiwnął głową.
– Ale dom w Buckhead oddałem Dianę po rozwodzie jako część wspólnego majątku.
– Gdzie teraz mieszkasz?
– W wynajętym mieszkaniu niedaleko komisariatu. – Joe szedł za Eve wąską ścieżką, prowadzącą na plażę. – Całkiem niezłe. Zresztą przeważnie mnie tam nie ma.
– To widać. – Stopy zagłębiły się w chłodnym, miękkim piasku. Tu było lepiej. Uspokajał ją szum fal i samotność we dwoje z Joem. Znali się tak dobrze, że jego obecność była prawie niezauważalna. No, nie całkiem. Joe nigdy nie pozwalał jej zapomnieć, kim i czym jest. Po prostu byli ze sobą nieodwołalnie związani.
– Nie dbasz o siebie. Jesteś przemęczony.
– Miałem ciężki tydzień. – Szedł teraz tuż przy niej. Milczeli przez chwilę. – Czy matka mówiła ci o Talladedze?
– O czym?
– Przypuszczałem, że nic ci nie powie. Bez przerwy piszą o tym w gazetach, ale ona nie chce, żeby coś cię stąd wyciągnęło.
Eve zesztywniała.
– Co się stało?
– Na skarpie koło wodospadów znaleziono dziewięć szkieletów. Jeden z nich to mała dziewczynka. Biała.
– Ile… miała lat?
– Siedem albo osiem. Odetchnęła głęboko.
– Od jak dawna tam leżała?
– Pierwsze szacunki mówią o ośmiu do dwunastu lat. – Joe przerwał na moment. – To nie musi być Bonnie. Pozostałe szkielety są dorosłe, a o ile wiemy, Fraser zabijał wyłącznie dzieci.
– O ile wiemy. Nie chciał nam niczego powiedzieć. – Głos Eve drżał. – Ten drań tylko się uśmiechał i nic nie mówił. Powiedział, że zakopał ją w ziemi i nic więcej…
– Uspokój się. – Joe lekko uścisnął jej dłoń. – Nie denerwuj się.
– Przestań. Być może znaleziono Bonnie, a ty chcesz, żebym się nie denerwowała.
– Nie chcę, żebyś sobie za wiele obiecywała. Ta dziewczynka może być starsza. Może była zakopana dłużej albo krócej, niż to na razie oszacowano.
– To może być Bonnie.
– Jest taka możliwość. Eve zamknęła oczy. Bonnie.
– A może nie.
– Mogłabym ją zabrać do domu – szepnęła. – Mogłabym zabrać moje dziecko do domu.
– Nie słuchasz mnie, Eve. To naprawdę nic pewnego.
– Słucham. Wiem. – Była znacznie bliżej niż przez wszystkie te lata. To mogła być Bonnie. – Czy da się sprawdzić zęby?
Joe potrząsnął głową.
– W żadnej czaszce nie ma zębów.
– Co?
– Uważamy, że zabójca powyrywał zęby, żeby zapobiec identyfikacji.
Eve wzdrygnęła się. Sprytne posunięcie. Brutalne, ale sprytne. Fraser był sprytny.
– Jest jeszcze DNA. Czy mógłbyś dostać próbki do badania?
– Pobraliśmy próbki ze szpiku kostnego. Badają je w laboratorium. Wiesz jednak, że to musi potrwać.
– Czy nie moglibyśmy skorzystać z tego samego prywatnego laboratorium co ostatnim razem?
– Teller nie zajmuje się już określaniem DNA. Nie był zachwycony całą tą reklamą, jaka wybuchła po naszej ostatniej sprawie.
– Jak długo potrwa badanie?
– Co najmniej cztery tygodnie.
– Nie. Ja zwariuję. Muszę wiedzieć. – Eve odetchnęła głęboko. – Czy pozwolą mi zrekonstruować jej twarz?
– Jesteś pewna, że tego chcesz?
– Oczywiście, że chcę.
Zobaczyć twarz Bonnie, jak ożywa pod jej palcami…
– To będzie dla ciebie dramatyczne przeżycie.
– Nic mnie to nie obchodzi.
– Ale mnie obchodzi – rzucił szorstko. – Nie lubię, kiedy cierpisz.
– Nie będę cierpieć.
– Akurat! Już cierpisz.
– Muszę to zrobić, Joe.
– Wiem. – Spojrzał na morze. – Dlatego przyjechałem.
– Czy możesz zażądać, żebym ja to zrobiła?
– Już to załatwiłem.
– Dzięki Bogu.
– Może się to okazać największym błędem mojego życia.
– Nie, słusznie postąpiłeś. Jesteś dobry.
– Gówno prawda. – Joe ruszył z powrotem do domu. – To przypuszczalnie najbardziej egoistyczna rzecz, jaką w życiu zrobiłem.
– Co wiesz o tych zabójstwach?
– Podam ci szczegóły w samolocie. Mam dla nas bilety na jutrzejszy popołudniowy lot z Tahiti. Czy to za wcześnie?
– Nie. – Logan. Musi powiedzieć Loganowi. – Spakuję się dziś wieczorem.
– Najpierw powiesz Loganowi.
– Tak.
– Ja mu mogę powiedzieć.
– Nie bądź głupi. Zasłużył, żeby usłyszeć to ode mnie.
– Przepraszam. Jesteś cała w nerwach. Chciałem tylko…
– Co za idiotyczne słowo! Piękności z Południa bywają całe w nerwach. Scarlett O’Hara mogła być cała w nerwach. Ja nie.
– Jesteś w lepszej formie niż parę minut temu – zauważył Joe, uśmiechając się.
Czyżby? Niechęć przed konfrontacją z Loganem i poinformowaniem go, że wyjeżdża, przesłoniła inne myśli, ale jak tylko zostanie sama, wróci ból.
Niech wróci. Da sobie radę. Dawała sobie radę przez wiele lat. Nic się jej nie stanie.
Teraz ma szansę, żeby zabrać Bonnie do domu.
Phoenix, Arizona
Don włożył świecę w dłoń Debby Jordan i przeturlał ciało do wykopanego grobu.
Zadał jej ból. Wydawało mu się, że nie miał już w sobie prymitywnej potrzeby sprawiania bólu ofierze. Ale w trakcie zabijania nagle zdał sobie sprawę, że za mało odczuwa, i wpadł w panikę. Uderzał w napadzie paniki. Jeśli znikła przyjemność z zabijania, co mu zostało? Jak będzie żył?
Precz z paniką! Wszystko będzie dobrze. Zawsze wiedział, że przyjdzie kiedyś taki dzień. Problem był rozwiązywalny. Musi znaleźć sposób, żeby znów znaleźć w zabijaniu świeże wyzwanie.
Debby Jordan nie była zwiastunem ostatecznej nudy i całkowitej obojętności, których najbardziej się obawiał. To, że jego ofiara cierpiała, nie miało żadnego znaczenia.
Cholera, sprawiła mu ból.
Eve spoglądała na łagodne fale. Wybiegła na plażę wiele godzin temu, po rozmowie z Loganem, i siedziała tu od tej pory, starając się odzyskać zimną krew.
Na świecie było tyle bólu zadawanego przez obcych, dlaczego zatem musiała zranić kogoś, na kim jej zależało?
– Powiedziałaś mu?
Odwróciła głowę i zobaczyła, że niedaleko stoi Joe.
– Tak.
– I co mówił?
– Niewiele. Właściwie nic, odkąd oznajmiłam, że to może być Bonnie. – Eve uśmiechnęła się smutno. – Powiedział, że zagrałeś jedyną kartą, której nie może pobić.
– Ma rację. – Usiadł przy niej. – Bonnie jest bezspornym faktem w życiu nas wszystkich.
– Tylko w moim. Nigdy jej nie znałeś.
– Znam ją. Tyle mi o niej opowiedziałaś, że czuję się tak, jakby była moją córką.
– Tak bardzo kochała życie. Przychodziła codziennie rano, wskakiwała mi na łóżko i pytała, co będziemy robić, co zobaczymy. Promieniowała miłością. Dorastałam w biedzie i goryczy, i zawsze się zastanawiałam potem, dlaczego dostałam takie dziecko jak Bonnie. Nie zasłużyłam sobie na nią.
– Zasłużyłaś.
– Kiedy zjawiła się na świecie, starałam się zasłużyć. – Eve zmusiła się do uśmiechu. – Masz rację, przepraszam. Nie powinnam cię tym wszystkim obciążać.
– To nie jest żadne obciążanie.
– Jest. A dotyczy przecież wyłącznie mnie.
– Niemożliwe. Kiedy cierpisz, czują to wszyscy twoi bliscy. – Nabrał piasku w garść i powoli przesypywał go przez palce. – Bonnie wciąż tu jest. Dla nas wszystkich.
– Dla ciebie, Joe?
– Jasne, czy mogłoby być inaczej? Ty i ja od dawna jesteśmy razem.
Od tej strasznej chwili, gdy znikła Bonnie. Pracował wówczas w FBI, był młodszy, mniej cyniczny, zdolny do odczuwania szoku i przerażenia. Starał się ją pocieszyć, wtedy nic nie mogło jej pocieszyć. A jednak wyciągnął ją z niemal śmiertelnej depresji i zmusił do normalnego życia.
– Nie wiem doprawdy, dlaczego się mnie trzymasz – powiedziała z grymasem Eve. – Kiepski ze mnie przyjaciel. Myślę wyłącznie o mojej pracy. W dodatku jestem cholerną egoistką, nawet nie wiedziałam, że macie z Dianę jakieś kłopoty. Dziwię się, że przy mnie tkwisz.
– Ja też się czasem dziwię. – Joe przechylił głowę, jakby się nad czymś zastanawiał. – Przypuszczam, że się do ciebie przyzwyczaiłem. Zawieranie nowych przyjaźni jest zbyt męczące, zostanę więc chyba przy tobie.
– Bogu niech będą dzięki. – Podciągnęła nogi i objęła kolana rękami. – Sprawiłam mu ból, Joe.
– Logan to twardziel. Przeżyje i to. Kiedy cię tu zwabił, wiedział, że to nie jest nic pewnego i długoterminowego.
– Wcale mnie tu nie zwabił. Chciał mi pomóc.
Joe wzruszył ramionami.
– Może. – Wstał i poderwał ją na nogi. – Chodźmy, odprowadzę cię do domu. Już dość długo tu siedzisz.
– Skąd wiesz?
– Widziałem, jak wybiegłaś z domu. Czekałem na tarasie.
– Przez cały czas?
Uśmiechnął się.
– Nie miałem nic lepszego do roboty. Wiedziałem, że musisz być sama, ale teraz pora już iść spać.
Stał w ciemności, milczący i silny, czekając cierpliwie, aż pozwoli sobie pomóc. Eve nagle sama poczuła się mocniejsza i nastawiona bardziej optymistycznie do tej sytuacji.
– Nie wracam do domu, ale możesz mnie odprowadzić do pracowni. Mam tam coś do zrobienia, a potem muszę spakować swoje rzeczy.
– Chcesz, żebym ci pomógł?
Potrząsnęła głową.
– Dam sobie radę. Trudno było mi się do tego zabrać – wyjaśniła i ruszyła do niewielkiego budynku, odległego o sto metrów.
– Wahasz się?
– Wiesz, że nie. – Otworzyła drzwi pracowni i zapaliła światło. – Jest mi smutno. I przykro. – Podeszła do komputera. – Idź już. Muszę skończyć tę progresję wieku. Matka Libby czeka na córkę od wielu lat. Prawie straciła już nadzieję.
– Przyjemnie tu. – Joe błądził wzrokiem po pokoju, od beżowej kanapy z pomarańczowymi i złotymi poduszkami do oprawionych fotografii na półce z książkami. – Widać, że to twoje miejsce. Gdzie jest rzeźba, nad którą ostatnio pracowałaś?
Gestem głowy wskazała mu postument obok dużego okna.
– Tam stoi twoje popiersie. A gotowe popiersie matki jest w szafie koło drzwi.
– Moje popiersie? – zapytał Joe z niedowierzaniem w głosie, gapiąc się na postument. – Wielki Boże, to rzeczywiście ja.
– Nie miałam innego modela, a twoją twarz znam niemal tak dobrze jak swoją.
– To widać. – Dotknął wyrzeźbionego nosa. – Nie miałem pojęcia, że ktoś może zauważyć tę małą wypukłość. Złamałem kiedyś nos, grając w piłkę.
– Powinieneś był wtedy o to zadbać.
– Wtedy byłbym zbyt przystojny – powiedział z uśmiechem. – Przypuszczałem, że raczej wyrzeźbisz Bonnie – dodał.
– Próbowałam, ale mi się nie udało. Siedziałam i tylko wpatrywałam się w glinę. – Poprawiła okulary na nosie i wyświetliła na monitorze zdjęcie Libby. – Może później.
– Sądzisz jednak, że uda ci się zrekonstruować czaszkę dziewczynki?
Zauważyła, że celowo nie użył imienia Bonnie.
– Muszę to zrobić. Zawsze potrafię zrobić to, co muszę. Idź już, Joe, przeszkadzasz mi w pracy.
– Spróbuj się trochę przespać – poradził, idąc do drzwi.
– Jak skończę.
Wyświetliła z boku zdjęcia matki Libby i babki ze strony matki. Trzeba im się uważnie przyjrzeć. Nie myśleć teraz o Bonnie. Nie myśleć o Loganie. Musi skupić całą uwagę na Libby i zrobić z ośmioletniej dziewczynki piętnastolatkę. To nie będzie łatwe.
Nie myśleć o Bonnie.
– Szkoda, że nie miałaś czasu, aby skończyć Joego – powiedziała Bonnie.
Eve odwróciła się na kanapie i zobaczyła, że Bonnie przygląda się popiersiu Joego. Wyglądała tak jak zawsze, kiedy przychodziła do Eve: niebieskie dżinsy, bawełniana koszulka, masa rudych loków. Ale przy postumencie wydawała się drobniejsza niż zwykle.
– Teraz mam coś ważniejszego do zrobienia.
Bonnie spojrzała na nią przez ramię, marszcząc nos.
– Tak, myślisz, że mnie znalazłaś. Mówię ci, że mnie już tam dawno nie ma. Została kupka kości.
– Twoich kości?
– Skąd mam wiedzieć? Nic nie pamiętam. Sama byś nie chciała, żebym pamiętała.
– Nie. – Urwała. – Zdaje mi się jednak, że wiesz, gdzie cię pochował. Dlaczego mi nie powiesz? Chciałabym tylko zabrać cię do domu.
– Bo chcę, żebyś zapomniała, jak umarłam. – Bonnie podeszła do okna i spojrzała na morze. - Chcę, żebyś mnie pamiętała taką, jaką byłam z tobą, i taką, jaką jestem teraz.
– Marzenie senne.
– Duch – poprawiła Bonnie. – Pewnego dnia cię przekonam.
– I wtedy zamkną mnie w domu wariatów. Bonnie zachichotała.
– Wykluczone. Joe na to nie pozwoli. Eve uśmiechnęła się i skinęła głową.
– Dopiero zrobiłby awanturę! Jeśli nie masz nic przeciwko temu, raczej zrezygnuję z całej koncepcji.
– Nie mam. Najlepiej, żebyś nikomu o mnie nie mówiła. – Bonnie przechyliła głowę. – Cieszę się, że możemy się spotkać i pogadać. To jest nasza tajemnica. Pamiętasz nasze tajemnice? Jak zrobiłyśmy babci niespodziankę na urodziny, pojechałyśmy do Callaway Gardens. Kazałyśmy jej wsiąść do samochodu i jazda! Tamtej wiosny kwiaty były naprawdę piękne. Byłaś tam potem?
Biegająca po Callaway Gardens Bonnie, której twarz rozjaśniły radość i podniecenie…
– Nie.
– Przestań – powiedziała Bonnie, marszcząc brwi. – Kwiaty nadal są piękne, a niebo niebieskie. Ciesz się tym.
– Dobrze, proszę pani.
– Mówisz tak dla świętego spokoju. – Bonnie znów zwróciła twarz ku morzu. – Cieszysz się, że wyjeżdżasz z wyspy, prawda?
– Mam zajęcie.
– I tak niedługo byś stąd wyjechała.
– Niekoniecznie. Tutaj jest bardzo spokojnie. Lubię słońce i spokój.
– I lubisz Logana, i nie chciałaś go ranić.
– Zraniłam go.
– Będzie mu przykro, że wyjeżdżasz, ale przeżyje. – Przerwała na moment. – Wiedziałam, że Joe po ciebie przyjedzie, ale nie miałam pojęcia… Nie podoba mi się to, mamo.
– Nigdy ci się nie podobało, że cię szukam.
– Nie, chodzi mi… Mam wrażenie… Jest jakaś ciemność.
– Boisz się, że nie przeżyję pracy nad twoją czaszką.
– To będzie dla ciebie okropne, ale nie o to… - Wzruszyła ramionami. – I tak pojedziesz. Jesteś strasznie uparta. – Oparła się o ścianę. – Idź spać. Musisz się jutro spakować. Nawiasem mówiąc, bardzo dobrze zrobiłaś tę progresję wiekową.
– Dziękuję - odparła ironicznie Eve. – Zupełnie jakbym się sama chwaliła.
– Nie mogę nic powiedzieć, bo zawsze uważasz, że wyrażam twoje myśli - poskarżyła się żałośnie Bonnie.
– To logiczny wniosek, skoro mi się śnisz. – Eve zamilkła na chwilę. – Ojciec Libby podobno był bardzo gwałtownym człowiekiem. Porwał ją w przypływie wściekłości. Czy ona jeszcze żyje? Czy jest z tobą?
Bonnie uniosła brwi.
– W twoich snach czy po drugiej stronie? Albo – albo, mamo.
– Nieważne.
Uśmiech rozświetlił twarz Bonnie.
– Nie ma jej tutaj. Masz szansę, żeby ją zaprowadzić do domu.
– Wiedziałam. – Eve obróciła się na bok i zamknęła oczy. – Nie robiłabym całej tej pracy, gdybym nie liczyła, że jest jakaś szansa.
– Logiczne przypuszczenie?
– Właśnie.
– Nie instynkt?
– Przykro mi to mówić, ale moje sny o tobie to jedyne głupstwo, do którego się przyznaję. Jedziesz ze mną?
– Zawsze jestem z tobą. – Pauza. – Ale może mi być trudno się przedostać. Ciemność…
– Czy to jest twój szkielet, dziecino? – szepnęła Eve. – Powiedz mi, proszę.
– Nie jestem pewna. Nie wiem, czy ciemność dotyczy ciebie, czy mnie…
Kiedy Eve się obudziła, na horyzoncie wstawał dzień. Leżała w łóżku przez dwadzieścia minut, obserwując świt wyłaniający się zza oceanu. Tym razem, o dziwo, nie czuła się tak wypoczęta jak zwykle po rozmowie we śnie z Bonnie. Poczuła niepokój. Psychoanalityk powiedziałby, że jej sny są katharsis, sposobem na pogodzenie się ze stratą. Sny zaczęły się mniej więcej w rok po egzekucji Frasera i ich działanie było rzeczywiście pozytywne. Nie miała zatem zamiaru chodzić do jakiegoś psychiatry, żeby się ich pozbyć. Wspominanie miłości nigdy nikomu nie zaszkodziło.
Opuściła nogi na podłogę. Najwyższy czas przestać wspominać i zacząć działać. Miała się spakować i spotkać z Joem o ósmej.
I pożegnać się z Loganem.
– Wyglądasz, jakbyś odwiedzała umierającego przyjaciela. – Kiedy weszła do holu, Logan schodził właśnie na dół. – Jesteś gotowa?
– Tak – powiedziała mężnie Eve.
– Gdzie jest Quinn?
– Czeka w samochodzie. Logan, ja nigdy…
– Wiem. – Machnął ręką. – Chodźmy.
– Jedziesz z nami?
– Nie denerwuj się, tylko na lądowisko dla helikopterów. – Wziął ją za łokieć i popchnął w kierunku drzwi. – Nie będę tu sterczał jak porzucony kochanek i dlatego wyrzucam cię z mojej wyspy. Nie wracaj tu więcej. – Uśmiechnął się krzywo. – Najwyżej jutro, w przyszłym miesiącu albo w przyszłym roku. Przyjmę cię nawet za dziesięć lat.
Eve uśmiechnęła się z ulgą.
– Dzięki, Logan.
– Za to, że ci ułatwiam wyjazd? Na pewno nie zamierzam popsuć sobie wspomnień z naszego pobytu tutaj. Było nam ze sobą za dobrze. – Otworzył drzwi. – Jesteś szczególną kobietą, Eve. Nie chcę cię stracić. Jeżeli nie chcesz mnie jako kochanka, będę twoim przyjacielem. Trochę to potrwa, nim się przyzwyczaję, ale tak się stanie.
Pocałowała go w policzek.
– Już jesteś moim przyjacielem. Byłam w kiepskim stanie, kiedy tu z tobą przyjechałam. Nikt nie był dla mnie hojniejszy ani więcej dla mnie nie zrobił niż ty w ciągu ostatniego roku.
– Jeszcze nie zrezygnowałem. Chcę więcej, znacznie więcej. To jest pierwszy etap podstępnego ataku.
– Nigdy nie rezygnujesz. I to jest w tobie takie wspaniałe. Między innymi.
– Widzisz, już zaczynasz doceniać moje zalety. Na tej podstawie będę działać dalej. – Popchnął ją w stronę dżipa, gdzie czekał Joe. – Idziemy albo spóźnisz się na helikopter.
Helikopter już czekał, gdy Joe wjechał na lądowisko.
– Czy mogę zamienić z panem kilka słów, Quinn? – spytał uprzejmie Logan.
Joe spodziewał się takiej propozycji.
– Wsiadaj do helikoptera, Eve. Zaraz się tam zjawię. Spojrzała na nich niespokojnie, ale nic nie powiedziała.
– To nie jest Bonnie, prawda? – spytał Logan, kiedy Eve wsiadła do helikoptera.
– Ale mogłaby być.
– Ty draniu!
Joe się nie odezwał.
– Czy wie pan, jak bardzo ją to zrani?
– Tak.
– Ale to pana nie obchodzi. Chciał pan, żeby wróciła, i wykorzystał pan w tym celu Bonnie.
– Na pewno by mi nie podziękowała, gdybym jej nie powiedział o tym szkielecie.
– Z przyjemnością skręciłbym panu kark.
– Wiem, ale to nie byłoby mądre posunięcie. Udało się panu sprawić, że Eve jest wdzięczna i jest jej przykro.
Chyba nie chce pan, żeby wyjeżdżała niezadowolona, prawda? Wtedy trudniej byłoby zwabić ją tu z powrotem. Logan odetchnął głęboko.
– W przyszłym tygodniu wracam do biura w Monterey.
– Tak myślałem.
– Będę pana bacznie obserwował. Okiem pan nie mrugnie, żebym o tym nie wiedział. Jeśli ta rekonstrukcja zaszkodzi Eve, na pewno pana dopadnę.
– Świetnie. Skończył pan już? Logan zapalił silnik dżipa.
– Dopiero zaczynam.
Joe patrzył za nim, kiedy odjeżdżał. Logan był twardym facetem, ale z pewnością zależało mu na Eve. Miał wiele cech, które Joe podziwiał – inteligencję, poczucie sprawiedliwości, lojalność. Gdyby sprawy potoczyły się inaczej, gdyby Logan nie był przeszkodą, Joe mógłby go nawet polubić.
Pech.
Był przeszkodą, a Joe – kiedy służył w jednostce specjalnej – nauczył się, że przeszkodę można traktować na trzy możliwe sposoby. Można przez nią przeskoczyć. Można ją obejść.
Albo można ją zrównać z ziemią.
Ledwo samolot wzniósł się na planową wysokość, Eve zapytała Joego o Talladegę.
– Chcę wiedzieć wszystko – powiedziała i się skrzywiła. – I nie mów mi, że jestem cała w nerwach, bo cię walnę.
– Wydaje mi się, że w przyszłości będę unikał tego określenia – mruknął Joe.
– Mówiłeś, że był tylko jeden szkielet dziecka.
– Chyba że znaleźli następne, kiedy wyjechałem. Raczej wątpię. Dość dokładnie przeszukali całą okolicę.
Eve wzdrygnęła się nerwowo. Dziewięć zabitych osób, zakopanych w ziemi i porzuconych.
– Udało się kogoś z nich zidentyfikować?
– Jeszcze nie. Nawet nie wiemy, czy to są mieszkańcy Rabun County. Badamy akta wszystkich zaginionych osób z całego stanu. Potem sprawdzimy, czy wyniki DNA wytypowanych osób zgadzają się z tymi ze szkieletów. Prawdopodobnie nie byli zakopani jednocześnie. Wygląda na to, że ktoś traktował to miejsce jako swój prywatny cmentarz.
– Fraser – szepnęła.
– Ośmioro dorosłych, jedno dziecko – przypomniał. – Fraser przyznał się do zabicia dwanaściorga dzieci. Nigdy nie wspominał o dorosłych, a przecież, kiedy został skazany na karę śmierci, nie miał już nic do stracenia.
– To nic nie znaczy. Kto wie, co on naprawdę zrobił? Nie chciał nam powiedzieć nic, co pomogłoby rodzicom odnaleźć ciała dzieci. Chciał, żebyśmy cierpieli. Chciał, żeby cały świat cierpiał.
– Musisz być przygotowana na to, że zabójcą jest ktoś inny, Eve.
– Wiem. Żadnych śladów?
– Kości klatki piersiowej u trzech ofiar wskazują, że ich śmierć spowodowały prawdopodobnie ciosy zadane nożem. Co do innych ofiar nie jesteśmy pewni. Ale być może zabójca zostawił swój ślad. Na kościach prawej dłoni każdej ofiary są resztki wosku.
– Wosku? Jakiego wosku? Joe wzruszył ramionami.
– Zobaczymy.
– Wszystkie analizy powinny już być zakończone. Dlaczego wszystko idzie tak wolno?
– Polityka. Burmistrz nie życzy sobie kolejnego wielokrotnego mordercy w Atlancie, a szefowa Maxwell nie chce być za to odpowiedzialna. W tym mieście mieliśmy już Wayne’a Williamsa i Frasera. Szefowa wolałaby, żeby cała sprawa została w Rabun County. Niestety, tam nie mają naszych możliwości technicznych i musi im pomóc w ograniczonym stopniu. Wydział nauk behawiorystycznych FBI też jest w to zaangażowany. Teraz oglądają miejsce i szkielety w Talladedze.
– Powiedz mi, jak ci się udało dostać zezwolenie, żebym zajęła się rekonstrukcją.
– Och, musiałem się posunąć do drobnego szantażu. Szefowa się boi, że media znów zaatakują, kiedy się dowiedzą, że masz w tym brać udział.
– Tylko nie to. – Uciekła na drugi koniec świata, żeby uniknąć dziennikarzy, a teraz sama do nich wracała.
– Jakoś ich powstrzymamy. Przygotowałem ci pracownię w domu nad jeziorem.
– I tak nas znajdą. Ktoś się zawsze wygada.
– Mam parę pomysłów, żeby temu zapobiec – odrzekł z uśmiechem. – Zaufaj mi, Eve.
Nic innego jej nie pozostawało. Usiadła wygodniej i spróbowała się zrelaksować. Miała przed sobą długi lot i musiała odpocząć. Na miejscu czekała na nią praca.
Rekonstrukcja czaszki dziecka.
Bonnie?
– Chodź! – Joe złapał ją za ramię, kiedy przeszli przez odprawę celną. – Nie możemy iść tak jak wszyscy, bo reporterzy już czekają. Prawda, Dick? – spytał przedstawiciela linii lotniczych w czerwonej marynarce.
– Mogliby państwo mieć poważny problem. Proszę tędy – powiedział, prowadząc ich do wyjścia awaryjnego. – Tragarz przywiezie bagaże.
– Dokąd idziemy? – spytała Eve, gdy schodzili w dół.
– Do wyjścia dla pracowników, które jest obok Północnego Terminalu – odparł Joe. – Przypuszczałem, że ktoś się jednak czegoś dowie, i poprosiłem Dicka o pomoc. – Dick przeprowadził ich długim korytarzem do wyjścia na ulicę. – Dzięki, Dick.
– Nie ma sprawy. – Dick kiwnął ręką tragarzowi, który się właśnie pojawił. – Spłaciłem swój dług.
Eve przyglądała się, jak Dick znika z powrotem w budynku terminalu.
– Skoro jesteśmy teraz… Co ty robisz? Joe stał na środku jezdni.
– Łapię dla ciebie taksówkę.
Szary oldsmobile stanął tuż przy nich. Za kierownicą siedziała kobieta.
– Mama?
Sandra Duncan uśmiechnęła się szeroko.
– Czuję się jak tajny agent czy coś w tym rodzaju. Czy na lotnisku byli dziennikarze?
– Tak mi powiedziano – odparł Joe, pomagając tragarzowi załadować bagaże.
– Tak sobie pomyślałam, kiedy zobaczyłam dzisiejszą gazetę.
Joe dał napiwek tragarzowi. Eve usiadła obok matki, a Joe z tyłu. Kilka minut później zmierzali już w stronę wyjazdu z lotniska.
– Joe do ciebie zadzwonił? – spytała Eve.
– Ktoś to musiał zrobić, skoro własna córka nie raczyła mnie zawiadomić.
– Miałam zamiar zadzwonić do ciebie po przyjeździe na miejsce.
– Ale teraz mam ciebie dla siebie, dopóki nie dojedziemy do domu Joego. – Sandra rzuciła jej badawcze spojrzenie. – Dobrze wyglądasz. Chyba trochę przytyłaś.
– Możliwe.
– I masz piegi.
– Joe już mi mówił.
– Powinnaś była smarować się kremem.
– To też mówił.
– Joe ma dużo zdrowego rozsądku.
– Fantastycznie wyglądasz. – To była prawda. Matka wyglądała młodo, elegancko i zdrowo. – Jak się ma Ron?
– Dobrze. Twierdzi, że go wykańczam. Rzeczywiście prowadzimy dość bujne życie. Ale co tam, żyje się raz.
– A jak w pracy?
– Dobrze.
– Dzisiaj wzięłaś wolne?
– Tak, ale szef się ucieszył, że nie przyjdę do pracy. Po artykule w dzisiejszej gazecie wiedział, że gdybym się pojawiła, budynek sądowy byłby zaatakowany przez prasę.
– Przykro mi, mamo.
– Nie ma sprawy. Jestem najlepszym reporterem sądowym i mój szef dobrze o tym wie. Cały ten szum ucichnie niebawem, tak jak poprzednim razem. – Sandra obejrzała się do tyłu. – Jadę na północ do twojego domu, Joe. Czy chcesz się gdzieś po drodze zatrzymać?
Joe potrząsnął głową.
– Nie, ale chcę, żebyś się trochę pokręciła po mieście. Musimy się upewnić, że nikt za nami nie jedzie.
– W porządku. – Sandra spojrzała na Eve. – Joe mówi, że szanse są niewielkie, Eve. To może wcale nie być Bonnie.
– Kiepska szansa jest lepsza niż żadna – odparła z uśmiechem Eve. – Przestań się martwić, mamo. Wszystko będzie dobrze. Poradzę sobie.
– Nie podoba mi się to. Musisz jej pozwolić odejść, nim się sama rozsypiesz, ja też kochałam Bonnie, ale musiałam się pogodzić z rzeczywistością.
Sandra pogodziła się ze swoim pojęciem rzeczywistości i najwyraźniej znalazła w życiu pociechę. Tym lepiej dla niej.
– Nie uciekam przed rzeczywistością – powiedziała Eve, ignorując lekkie ukłucie zazdrości. – Chcę tylko znaleźć moją córką i dać jej odpocząć.
Sandra westchnęła.
– Dobrze, rób, co uważasz za stosowne. Zadzwoń do mnie, jeślibyś potrzebowała pomocy.
– Zadzwonię. – Sandra zmarszczyła brwi, więc Eve serdecznie ścisnęła ją za ramię. – To nie będzie aż tak okropne. Rekonstrukcja potrwa kilka dni i wtedy będę wiedziała.
– Kilka dni może wydać się wiekiem – zauważyła z grymasem Sandra.
Eve Duncan.
Don przyglądał się jej fotografii w gazecie. Kręcone, rudo-miedziane włosy otaczały twarz nie tyle piękną, ile interesującą. Zza okrągłych okularów w złotych oprawkach patrzyły na świat brązowe oczy. Widział to zdjęcie w gazetach w zeszłym roku i pomyślał wtedy, że Eve zmieniła się od czasów egzekucji Frasera. Starsza Eve Duncan wydawała się silniejsza, bardziej pewna siebie. Była kobietą, która mogła przenosić góry i obalać rządy.
A teraz obracała swe zdeterminowanie przeciwko niemu. Oczywiście jeszcze tego nie wiedziała. Chciała tylko znaleźć swoje dziecko i pod tym względem nic się nie zmieniła.
Wtedy zastanawiał się, czy jej nie zabić, ale porzucił ten pomysł niemal natychmiast ze względu na rozgłos procesu Frasera. Za bardzo była na widoku, a on mógł znaleźć satysfakcjonujące go, a nie tak ryzykowne ofiary.
Satysfakcja tymczasem znacząco się zmniejszyła.
Pomyślał z ulgą, że teraz może naprawić ten błąd. Eve Duncan jest wyzwaniem, które na pewno mu pomoże. Będzie postępował bardzo ostrożnie, potęgując stopniowo emocje, tak żeby eksplozja końcowa oczyściła go ze znużenia i rutyny.
Wierzył mocno w przeznaczenie i pomyślał, że Eve znalazła się we właściwym miejscu i czasie specjalnie dla niego. Na szczęście oparł się pokusie, kiedy po raz pierwszy wkroczyła w jego życie. Wówczas byłaby jedynie zwykłą ofiarą, nie ważniejszą od innych.
Teraz mogła stać się jego wybawieniem.