174481.fb2
Detektyw Barrott zachowywał się przyjaźnie. Wierzył jej. Ten drugi policjant jednak był do niej wrogo usposobiony. Przez cały czas Eleanor musiała odpowiadać na te same pytania.
Jak mogła im powiedzieć, gdzie trzyma siedemdziesiąt tysięcy dolarów, jeśli nigdy nie widziała tych pieniędzy na oczy?
Czy była zła na Patricię Traymore, że przez jej program musiała wyjść z ukrycia? Nie, oczywiście, że nie. Początkowo się przestraszyła, lecz potem uznała, że nie może dłużej uciekać i że byłaby szczęśliwa, gdyby to się już skończyło.
Czy wiedziała, gdzie mieszka Patricia Traymore? Tak, tata powiedział, że dziennikarka mieszka w domu Adamsów w Georgetown. Kiedyś pokazał jej nawet tamten dom. Gdy wydarzyła się owa straszna tragedia, przyjechał z karetką szpitalną z Georgetown. Włamać się do tego domu? Oczywiście, że nie. Jak by mogła?
Usiadła na brzegu łóżka w celi i dziwiła się, jak mogła pomyśleć, że jest już wystarczająco silna, żeby wrócić do tego świata. Stalowe kraty i upokarzający brak intymności w otwartej ubikacji, uczucie człowieka schwytanego w sidła, dojmująca depresja, która ogarniała ją jak czarna mgła.
Leżała na łóżku i zastanawiała się, dokąd pojechał ojciec. Wydawało się jej niemożliwe, żeby ktokolwiek podejrzewał go o umyślne skrzywdzenie kogokolwiek. Był najłagodniejszym człowiekiem, jakiego znała. Ale stał się niezwykle nerwowy po śmierci pani Gillespie.
Miała nadzieję, że nie będzie na nią zły, bo się poddała. I tak by ją aresztowali. Przy pierwszym spotkaniu z Barrottem była przekonana, że detektyw zamierza ją przesłuchać.
Czy ojciec wyjechał? Prawdopodobnie. Z rosnącym zdziwieniem Eleanor przypomniała sobie, jak wiele razy zmieniał pracę. Gdzie był teraz?
Arthur zjadł wczesną kolację w barze samoobsługowym przy ulicy Czternastej. Wybrał gulasz wołowy, ciastko i kawę. Jadł powoli i uważnie. Musi teraz dobrze się odżywiać. Może dopiero za kilka dni będzie mógł zjeść gorący posiłek.
Już wszystko ustalił. O zmierzchu pójdzie do domu Patricii Traymore. Wśliźnie się do środka przez okno na piętrze i schowa w szafie w pokoju gościnnym. Przyniesie sobie wodę sodową; w kieszeni miał jeszcze jeden pasztecik i dwa rożki, które zostały mu z rana. Lepiej wziąć także puszki z sokiem. Może powinien też kupić masło orzechowe i żytni chleb. To wystarczy do następnego wieczoru, kiedy będzie oglądał program o senator Jennings.
Musiał wydać dziewięćdziesiąt ze swoich cennych dolarów na miniaturowy, czarnobiały telewizor ze słuchawkami. W ten sposób obejrzy program w domu dziennikarki.
Idąc do jej domu, kupił pastylki kofeinowe w aptece. Nie mógł sobie pozwolić na krzyczenie przez sen tej nocy. Prawdopodobnie nie usłyszałaby go ze swojego pokoju, ale lepiej nie ryzykować.
Czterdzieści minut później był w Georgetown, dwie przecznice od domu Patricii. Wokół było spokojnie, nawet za spokojnie według niego. Teraz, gdy skończyły się świąteczne zakupy, łatwiej było zauważyć obcego. Może nawet policja obserwowała dom dziennikarki. Ale usytuowanie posesji na rogu było bardzo korzystne dla Arthura. W oknach od tyłu nie paliły się światła.
Ostrożnie zakradł się do ogrodu. Drewniane ogrodzenie, które oddzielało posesję od ulicy, nie było wysokie. Przerzucił siatkę z zakupami przez płot, tak że upadła na śnieg, a potem sam przeszedł na drugą stronę.
Czekał. Było zupełnie cicho. Nie widział na podjeździe samochodu panny Traymore. W domu nie paliło się żadne światło.
Niewygodna okazała się wspinaczka po drzewie z torbą wypełnioną zakupami. Pień był oblodzony i Arthur z trudnością go się przytrzymywał; przez rękawiczki czuł przejmujące zimno. Gdyby nie boczne konary, na pewno nie zdołałby wdrapać się na górę. Okno przesuwało się z trudem i ledwo je otworzył. Kiedy przeszedł przez parapet i znalazł się w pokoju, podłoga głośno zaskrzypiała.
Przez kilka nieznośnych minut stał przy oknie, gotów błyskawicznie się wycofać, zsunąć po drzewie i przebiec przez ogród. Ale w domu panowała cisza. Tylko od czasu do czasu słychać było szum pieca centralnego ogrzewania.
Zaczął mościć sobie kryjówkę w szafie. Ku wielkiemu zadowoleniu zauważył, że półki nie są przytwierdzone do ściany. Gdyby nieco je odsunął, mogłoby się wydawać, że dotykają ścian, a wtedy nikt by się nie domyślił, że jest za nimi dużo wolnej przestrzeni.
Ostrożnie układał rzeczy w sekretnym schowku. Na dole położył grubą kołdrę. Była wystarczająco duża, żeby użyć jej jako śpiwora. Ustawił zapasy jedzenia i telewizor. Na najniższej półce umieścił cztery duże baterie.
Po kilku minutach był już urządzony. Teraz musiał się rozejrzeć.
Na nieszczęście Patricia nie zostawiła nigdzie zapalonego światła. Oznaczało to, że Arthur musi poruszać się jedynie przy latarce trzymanej bardzo nisko nad podłogą, żeby nie było widać światła na zewnątrz. Kilkakrotnie chodził tam i z powrotem między pokojem gościnnym a pomieszczeniami w amfiladzie. Dokładnie oglądał wszystkie klepki i znalazł tę, która skrzypiała.
Przejście z szafy do pokoju Pat zajęło mu dwanaście sekund. Wślizgnął się do jej sypialni i zainteresował toaletką. Nigdy nie widział takich ładnych rzeczy. Grzebienie, lusterko i szczotki były ozdobione srebrnymi ornamentami. Otworzył flakon perfum i wciągał subtelny zapach.
Potem przeszedł do łazienki, zauważył sukienkę wiszącą na drzwiach i dotknął jej. Ze złością pomyślał, że bardzo by się podobała Glorii.
Czy policja poszła do biura Glorii i przesłuchiwała ją? Córka powinna być już w domu. Chciał z nią porozmawiać.
Podszedł do łóżka, znalazł telefon na nocnym stoliku i wykręcił numer. Po czwartym dzwonku zmarszczył brwi z dezaprobatą. Mówiła o zgłoszeniu się na policję, ale na pewno tego nie zrobiła, skoro obiecała zaczekać. Nie, pewnie leżała w łóżku i przerażona zastanawiała się, czy jej zdjęcie zostanie pokazane w jutrzejszym programie.
Odstawił telefon na stolik i usiadł skulony przy łóżku Pat. Już tęsknił za Glorią. Czuł spokój i ciszę tego domu, ale wiedział, że głosy wkrótce do niego przemówią.