174529.fb2 Mnie Zabi? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 27

Mnie Zabi? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 27

Nic podobnego, Soames Unger sprawdził, nie wróciła ani wieczorem, ani w nocy i rano jej nadal nie było. Zaraz, komórka…

Nie darmo elektronikę miał w małym palcu. Zły na siebie, że nie uczynił tego wcześniej, błyskawicznie dotarł do właściciela komórki i okazało się, że jest to jakaś Małgorzata Konopacka, zamieszkała całkiem gdzie indziej, na Czerniakowskiej.

Zatem pełny kamuflaż. Zmora się ukrywa? W tym kraju nie ma programu ochrony świadków, ukrywa się we własnym zakresie, na wszelki wypadek? Ale gdzieś przecież, do pioruna, mieszkać musi, hotele mu odpadły, też sprawdził, może właśnie u tej Małgorzaty Konopackiej…?

* * *

Brzęknął gong u furtki, podkradłam się pod drzwi bez mała na czworakach i ostrożnie spojrzałam przez szybę. Tadzio, chwałaż Bogu! Wyprostowałam się i nacisnęłam prztyczek.

– Cześć, Tadziu – powiedziałam z ulgą, otwierając drzwi. – Zatrzaśnij furtkę za sobą, bo się okropnie boję.

Tadzio zdziwił się i zainteresował ogromnie.

– Czego się pani boi? Pierwszy raz coś podobnego słyszę.

– Tych od drewna i tych od ziemi. Już kupiłam wszystko, drewno do kominka, ziemię i korę, i nawet krowiak, sam widzisz, pomyliły mi się worki i mam dodatkowe obawy, że znów rozsypię krowiak po wierzchu i będzie śmierdziało w całej dzielnicy. Sięgnij po piwko, ja tu mam szklanki.

Usiedliśmy w salonie.

– Nic nie rozumiem – wyznał Tadzio. – To przez ten krowiak boi się pani furtki?

– Nie, przez ludzi. Dzień w dzień przyjeżdżają następni i pchają mi towar. Nie mam już siły im odmawiać i tłumaczyć, że lada chwila musiałabym chyba spać na tej ziemi i drewnie, cały dom mam zapchany z garażem włącznie. A oni się upierają. No więc zaczęłam się przed nimi ukrywać i udawać, że mnie nie ma, bo przez te protesty tylko sobie wrogów narobię. Ziemi jeszcze się trochę rozsypie, kora też pójdzie, ale drewna w żaden sposób nie spalę, skoro wyjeżdżam.

– Do Piasków pani jedzie?

– Do Piasków. Listopad to piękny miesiąc nad morzem, a może bursztyn podejdzie…? Poza tym, może bym tak mogła popracować trochę w spokoju?

Tadzio wydawał się jakiś zakłopotany.

– No tak. A tu ciągle coś… No, głupia sprawa i sam nie wiem, jak pani powiedzieć…

– A co się stało?

Tadzio westchnął i napił się piwa.

– Nie wiem, czy to szwagier, czy ja, czy jakiś głupi chuligan…? No już powiem, trudno. Zginęła pani korespondencja.

Zdziwiłam się.

– Jak to? Cała? Jak zginęła?

– Ze skrzynki. Wie pani, ciągle coś przychodzi, ja tak co dwa, trzy dni wyjmuję, ostatnio coś tam było, szwagier widział, ale do pracy leciał, więc zostawił, a jak wczoraj wieczorem przyszedłem, pusto. A musiało być. I diabli to wzięli, nie wiem jak i dlaczego. Skrzynka zamknięta, a nikt inny nie ma kluczyka, tylko szwagier i ja. To co wcześniejsze, to jest, o, proszę. A ostatnie zginęło.

Przejrzałam plik, który położył na stole, normalka, zaproszenia, zawiadomienia bankowe, jakieś tam inne dyrdymały, dwa listy od obcych osób. Nic tajemniczego, zaginiona reszta bez wątpienia wyglądała podobnie. Ktoś chciał się dowiedzieć, ile pieniędzy mam na koncie? Akurat miałam bardzo mało, niech mu będzie na zdrowie.

Wzruszyłam ramionami.

– Nie masz się czym przejmować, chociaż głupio. Ale może zmień zamek?

– Też już o tym pomyślałem i zmienię. Tyle że dla takiego, co się chce włamać, zamek to małe piwo, ale tu się nikt nie włamał, nic nie uszkodzone, no, skrzynka listowa to nie skarbiec, byle czym otworzy. Pierwszy raz coś podobnego się zdarzyło.

Zastanawiałam się przez chwilę.

– Nie widzę wytłumaczenia. Chyba że wyjątkowo ktoś wysłał coś, list na przykład, i doszedł do wniosku, że się strasznie wygłupił… ja wiem? Oświadczył mi się albo co… I czatował na listonosza, żeby to wycofać. Ukradł ze skrzynki.

– Ale to by chyba ukradł tylko swój list, a nie całą resztę?

– Może się śpieszył. Nie zgadnę, pies go trącał.

– A może to ten, co się ciągle o panią pyta?

– Jaki ten…?

– No ten, z wadą wymowy. Już ze cztery razy dzwonił, gdzie pani jest i tak dalej. Dałem mu komórkę, nie dzwonił do pani?

– Nie wiem. W każdym razie nie dzwonił nikt z wadą wymowy. Ale mogłam nie zwrócić uwagi, bo jak ktoś dzwoni i mówi do mnie „Zygmunt…?”, nie rozpamiętuję takich rzeczy, mówię, że nie Zygmunt i cześć. Albo „poproszę Bożenkę”, a skąd ja mu wezmę Bożenkę…?

– To co mam mówić, jak znów zadzwoni?

– Najlepiej daj mu numer pana Tadeusza. Mam w końcu plenipotenta czy nie?

Ledwo Tadzio wyszedł, pojawił się Górski. Ściśle biorąc, minęli się w furtce, dzięki czemu nie musiałam zakradać się na czworakach do własnego przedpokoju.

Znów usiedliśmy w salonie, z tym że Górskiemu czym prędzej dostarczyłam herbaty.

No i dowiedziałam się o rezultatach babskiego gadania.

Inspektor Rijkeveegeen okazał się, mimo wszystko, lepszy niż Małga Kuźmińska, być może dysponował szerszym zakresem wiedzy. W mgnieniu oka połapał wszystkie dziewczyny, z Malwiną Dwernik w Egipcie włącznie. Zdaje się, że przesłuchanie jej zostało przeprowadzone w samolocie.

Efekty wszystkich rozmów dobiły go ostatecznie. Jak miał trzech podejrzanych, tak mu tych trzech podejrzanych pozostało, bo każdy z nich dowiedział się o samochodzie Ewy Thompkins w garażu Marcela Lapointe od jakiejś blisko zaprzyjaźnionej damy. Mogli, oczywiście, nie zwracać uwagi na głupie plotki, ale zwracania albo niezwracania uwagi nie ma sposobu udowodnić. Niemniej jednak Friedrich de Roos zachwiał się na swoim pierwszym miejscu, ponieważ w parze z mecenasem Meierem van Veen wystąpiła drobna komplikacja.

Otóż Natalia Sterner, szkolna koleżanka Małgi Kuźmińskiej, żadnego van Veena nie znała, znała za to Gerharda Thorna, czarującego Szweda. Natalia Sterner, za panieńskich czasów Gomorek, już w szkolnych czasach miała na swoim punkcie lekkiego hopla. Kto jej to wmówił i kiedy, nie wiadomo, ale żyła w przeświadczeniu, że jako kobieta, nie prezentuje sobą nic interesującego. Nikt jej nigdy nie będzie chciał, nikt na nią nie poleci, w nikim nie wzbudzi żadnych pożądań ani w ogóle myśli erotycznych. Dręczyła się tym i gryzła przez całe lata, co nie miało najmniejszego sensu, bo była bardzo ładną dziewczyną. Tyle że może nieco sztywną, trochę nieśmiałą, pełną rezerwy, która dość wyraźnie odbijała od ogólnej agresywności i drapieżności płci pięknej.

Małżonek, pan Sterner, posiadał temperament przeciętny, daleki od, powiedzmy, hiszpańskiego ognia, i obsesji młodej żony nie ukrócił. Znalazł się za to ktoś tam…

Kolejnych adoratorów, dziko lecących na Natalię, nie byłam w stanie zapamiętać. Oszołomiona nagle powodzeniem, jęła utwierdzać się w wierze we własną atrakcyjność, domagając się, rzecz jasna, potwierdzenia jej czynem. Wykazała dość taktu i umiaru, żeby nie zyskać opinii nimfomanki, ale subtelnie odpracowała tych gachów zatrzęsienie. Sumiennie sprawdzała, co też w nich budzi.

Wśród tego grona znalazł się Gerhard Thorn, zakotwiczony przy niej na dłużej. Przyjeżdżał, bywał, spotykali się, oprócz upodobania łóżkowego zakwitła między nimi przyjaźń, no i teraz ujawniło się coś dziwnego. Wszystkie przesłuchiwane osoby Rijkeveegeen twardo uszczęśliwiał wizerunkami znajomych Neeltje, Natalię Sterner również i oto, ujrzawszy oblicze mecenasa Meiera van Veen, bez namysłu wykrzyknęła, że to przecież właśnie on! Gerhard Thorn!

Z czego wynikło, że Meier van Veen istnieje w dwóch osobach. Na liście podejrzanych niemal przebił Friedricha.

Inspektor Rijkeveegeen działał spokojnie, bez wulkanicznych wybuchów, najpierw postanowił pogadać z Meierem, a potem ewentualnie doprowadzić do konfrontacji. Już pierwszy punkt programu musiał chwilowo poczekać na realizację, bo mecenasa diabli nosili po świecie w interesach, a Rijkeveegeen nie zamierzał rozsyłać za nim listów gończych. Górski u mnie pił herbatę, inspektor zaś czekał razem ze swoim punktem.

Informacja o rozdwojeniu pana mecenasa zaciekawiła mnie nad wyraz, bo to już był drugi, najpierw Marcel Ewy, teraz adwokat Neeltje, co za urodzaj jakiś…? Tak im tam łatwo o fałszywe dokumenty?

Znów wpatrywałam się w podobizny bardziej i mniej podejrzanych z takim natężeniem, że w końcu wszyscy zaczęli mi się wydawać znajomi. Brak twarzy, zapamiętanej z parkingu w Zwolle, irytował mnie i niepokoił, jak oni, do groma ciężkiego, prowadzą to całe śledztwo, skoro tylu różnych nałapali, a tego jednego nie…?!

– Tak samo wygląda, a inaczej się nazywa – powiedziałam, rozdrażniona. – Sobowtór…? Tak samo się nazywa, a inaczej wygląda. Różnie się nazywa i różnie wygląda. To kogo szukacie, agenta o stu twarzach? Kłaki, broda, wąsy… o, tu jeden wąsaty, jeden brodaty, niech zgoli tę brodę!

– Zaraz, zaraz – zainteresował się Górski. – Jak pani powiedziała? Różnie się nazywa i różnie wygląda… To chyba jedyne wytłumaczenie, możliwości plastyczne są obecnie wręcz nieograniczone! Nawet oczy, szkła kontaktowe, już i uszy do niczego, można powiększyć, inaczej ukształtować… no, zmniejszyć się nie da. Może z natury ma nieduże. No, nie zazdroszczę Holendrom!