174529.fb2
– Szmal – odparł Górski krótko i treściwie. – Duża forsa. Poszkodowani naciskają i nie popuszczą. A pani…?
– Co ja?
– Nikt koło pani nie chodził? Nikt się nie czepiał?
Pokiwałam głową z politowaniem.
– Czepiają się bez przerwy, przyjeżdżają z ziemią i drewnem, ale to normalne o tej porze roku. I nakłaniają mnie do nabycia obrazów i dywanów, do założenia sobie telewizji, nie wiem czego tam jeszcze, i ciężko ich przekonać, że albo mam, albo nie chcę. Ukrywam się przed nimi.
– Bardzo słusznie. Zdaje się, że pani wyjeżdża?
– Jak zwykle. Morski klimat mi potrzebny.
– Niech pani nie rozgłasza, dokąd pani jedzie.
– I tak wszyscy wiedzą. A…! – przypomniałam sobie nagle. – Jakiś pacan ostatnio nęka Tadzia telefonami i uparcie o mnie pyta. Ale to też dosyć normalne… A…! I korespondencję ze skrzynki listowej ktoś podwędził. To już rzadszy wypadek.
Górski przypiął się do telefonów i korespondencji i musiałam mu powtórzyć wszystko, co usłyszałam od Tadzia. Nie skomentował opowieści, tylko westchnął ciężko.
– Cokolwiek dziwnego by się pani przytrafiło, uprzejmie proszę o telefon. Natychmiast. Chociaż, jeśli on zmienia twarz, możliwe, że… Ale nie, lepiej na zimne podmuchać!
Pomyślałam, że lada chwila na bałtyckiej plaży zimne będzie dmuchało na mnie, nie chciało mi się jednak z nim sprzeczać. I tak przecież nie będę padała w objęcia każdemu obcemu chłopu za furtką.
Górski poszedł, zostawiając mi zdjęcia. Przez chwilę był spokój.
Po czym zadzwoniła moja siostrzenica, Małgosia.
– Jesteś w domu? To ja chyba przyjadę, Witek mnie podrzuci, bo ja się nie znam, ale to nie na telefon rozmowa…
Zaniepokoiłam się, ilekroć bowiem ktoś z młodszego pokolenia, z moimi dziećmi na czele, mówił: „Muszę z tobą poważnie porozmawiać” dreszcze mi po plecach latały. Moje dzieci zresztą twierdziły, że mają ten sam objaw, o ile straszne słowa wypowie mamunia. Małgosia wprawdzie nie była moją córką, ale dość ściśle należała do rodziny.
Mogłam otworzyć furtkę bez skradania się, bo samochód Witka, mimo panujących już wokół ciemności, rzucał się w oczy.
– Nic się nie stało – uspokoiła mnie na wstępie, zanim jeszcze zdążyła wejść w głąb domu i usiąść – tylko jakaś głupota mi się nie podoba. Witek też nie wie, o co chodzi, więc niech siedzi i słucha.
– Niech siedzi – zgodziłam się. – Może mu dać piwa albo whisky? Potem dzieci mogą po was przyjechać.
Witek powiedział, że woli kawę, a gdzie są jego dzieci, nie ma pojęcia. Pracowita młodzież nie dysponuje nadmiarem czasu. Dla Małgosi i siebie wyciągnęłam wino, pewna, że coś nam będzie potrzebne dla podtrzymania ducha.
– Jakiś facet przyszedł – oznajmiła Małgosia, wyraźnie zniesmaczona. – Taki starszawy, siwy, ale na chodzie. Nawet sympatyczny. Przedtem dzwonił, mówił, że ma kłopoty z telefonami, coś mu nie gra z komórką, mętnie mówił, to znaczy, może on dobrze mówił, tylko mnie się mętnie zrozumiało. Tak mi się jakoś wydało, że on ma na myśli twoją komórkę, ona jest na mnie, więc może mu się pomyliłaś ze mną. Albo ja z tobą.
– Też mętnie mówisz – skrytykowałam. – Skąd wiedział, że ona na ciebie? Znaleźć człowieka po numerze komórki, to wcale nie jest takie łatwe.
– Jak dla kogo – mruknął Witek i poszedł do kuchni robić sobie kawę, bo czajnik już bełkotał.
– Wracaj! – wrzasnęła Małgosia. – Potem powiesz, że połowy nie słyszałeś!
– To poczekaj z gadaniem, aż sobie zrobię napój.
Poparłam go, spojrzawszy przypadkiem na drzwi tarasowe, gdzie już siedział wał futrzany.
– Możemy poczekać, dajmy jeść tym cholerom, popatrz, już czekają jak wyrzut sumienia. Chyba są wszystkie, przed zimą więcej żrą.
Równocześnie koty dostały kolację i wrócił do stołu Witek z kawą.
– No dobrze, po kolei – zarządziłam. – Nadawaj.
– Po kolei to było tak – zaczęła Małgosia – że zadzwonił facet na domowy i powiedział, że ma numer komórki, ale myślał, że to twoja komórka, a tu się okazuje, że moja. Chce się z tobą dogadać i nie może, bo ta komórka coś nawala…
– Nawala – przyznałam.
– To ta felerna? – zainteresował się Witek.
– Ta. Mówiłam, że zły egzemplarz! Niefartowna. Może zmienimy jeszcze raz?
– Nie pamiętam, jak tam jest z gwarancją…
– Można sprawdzić, o ile wiesz, gdzie ona leży…
– To nie teraz – ucięła energicznie Małgosia. – Później sobie będziecie szukać i sprawdzać. On w ogóle był grzeczny i bardzo przepraszał, taki zmartwiony, pytał, czy ja cię znam, wyrwało mi się, że owszem, to moja ciotka…
– A sam się przedstawił?
– Tak, powiedział, jak się nazywa, ale ja zapomniałam, nie zapisałam sobie. Skądś tam przyjechał, z Niemiec, z Austrii albo z Australii…
– Geograficznie dosyć odległe – zauważył delikatnie Witek.
– Ale ja nie zwróciłam uwagi, bo jeszcze nie wiedziałam, że to może być ważne!
– Prędzej Australia niż Austria, bo tam mi zginęły zaprzyjaźnione osoby – wtrąciłam. – W Austrii dopiero co byłam, niedawno. I co?
– I czy on może wpaść, żeby wyjaśnić, bardzo przeprasza i tak dalej. No to niech wpada, zgodziłam się i za pół godziny już był. Znów się przedstawił, ale to już jak zwykle, mamrocząc, zdaje się, że Stefan, nie wiem, Obelga…? Olaboga…? Obladro…? Obliga…? No nie wiem, skojarzyło mi się z obleganiem twierdzy.
– Takiego nie znam – powiedziałam stanowczo.
– Nie szkodzi. I kiedy cię może zastać. Powiedziałam, że nie bywasz u mnie, bo tu są schody bez windy. No to gdzie bywasz albo czy masz jeszcze jakiś telefon, który działa. Zełgałam, że nie, na wszelki wypadek, bo to nowe osiedle i jeszcze tam nie ma telefonów. No to zaczął się dziwić, że jak to, nie na Dolnej…?
– Aaaaa…! – wykrzyknęłam w olśnieniu, bo kryminalna część mojego umysłu ruszyła nagle pełną parą.
Małgosia i Witek zaciekawili się natychmiast. Zaczęłam myśleć na głos, z wielką uciechą tworząc sensacyjną powieść.
– To ten złoczyńca. No i proszę, Górski ma rację, chce mnie kropnąć, po Dolnej lata, korespondencję ze skrzynki kradnie, dzwoni jak dziki i ciągle pyta, gdzie ja jestem. Po samochodzie do mnie trafił, a on jest zarejestrowany na stary adres, po komórce do Małgosi, a listy do mnie przychodzą i wszystko mu się zgadza. Z wyjątkiem osoby, łaska boska, że wcale tam nie bywam. Ciekawe, jak dalej będzie szukał, hej, jak tu jechaliście, nikt was nie śledził? Jeśli nie, to kretyn, powinien był, bo niby jak inaczej swojej ofiary dopadnie…?
Małgosia i Witek patrzyli na mnie, jakbym znienacka zwariowała.
– Ty to piszesz? – spytała Małgosia podejrzliwie.