174683.fb2
Rano obudził mnie telefon od Walewskiego. Wolałbym usłyszeć Susan, ale w najbliższym czasie chyba się na to nie zanosiło. Stary policjant poinformował mnie, że w Internecie ukazał się fragment filmu pornograficznego z udziałem Magdy Ryś. Dodał też, że dziewczyna musiała współżyć ze zwierzętami. Całość była już do kupienia na bazarach. Walewski, co zakrawało na cud, miał kopię i chciał mi ją pokazać. No, to się naoglądamy, pomyślałem nie bez irytacji. Sprawa zaczynała mnie denerwować. Forsę co prawda dostałem i zanosiło się na więcej, ale nadal błądziłem we mgle. Nana Radwan w każdej chwili mogła wypłynąć z rzeki jako ofiara jesiennej kąpieli.
Prysznic, golenie, polewanie twarzy wodą kolońską, zakładanie garnituru i jedzenie w pośpiechu płatków kukurydzianych z mlekiem przypominało przepisywanie zeszytu za karę. Ciągle myślałem o Susan i wcale nie było mi do śmiechu. Dziewczyna mogła mnie olać na zawsze, a jej lądowisko zgłosić gotowość dla pilota innej eskadry. Musiałem jak najszybciej poderwać maszynę z ziemi, ale wciąż nie znałem trasy. Kiedy wsiadałem do subaru, zauważyłem kamerzystę, który najwyraźniej pomylił mnie z Bradem Pittem. Chłopie, opanuj się, moje życie prywatne jest w rozsypce, a konto dopiero ma się zapełnić. Co ci da kadr z udziałem nieudacznika? Mam co prawda ciekawe życie duchowe, ale o tym oczywiście nie możemy pogadać. Wjechałem na ulicę. Nadal byłem filmowany. Telewizyjny samochód dość niedyskretnie jechał za mną. W tylnym lusterku widziałem kamerzystę, który uwieczniał mój przejazd do biura. Wtedy zadzwonił Borg.
– Widzę ich – odezwał się jak zwykle inteligentnie. – Mam przeszkodzić?
– Dowiedz się, o co chodzi – zaproponowałem mniejsze zło.
– Zaraz zadzwonię – odpowiedział i wyłączył się. Nieźle. Teraz należało oczekiwać, że śledząca mnie ekipa telewizyjna trafi do ARCHIWUM X. Niech się stanie, skoro filmują mnie z ukrycia.
Po chwili przed samochód z logo stacji wepchnął się wielki, czarny jeep Borga. Nawet ja usłyszałem pisk opon, mimo to odjechałem i zaparkowałem spokojnie koło mojego biura. Przed drzwiami zastałem Walewskiego z filmem. Machnął mi przed nosem płytą CD, jakby trenował przed występem w pantomimie. Od naszego ostatniego spotkania Walewski nic się nie zmienił. Weszliśmy do biura agencji i dopiero teraz dotarło do mnie, że Susan odeszła na zawsze. Nikt tu już nie sprzątał, nie podlewał kwiatów i nie odbierał telefonów. Nie było nawet na kogo popatrzeć. Gleba, powiedzmy otwarcie.
Walewski wziął się za parzenie kawy, a ja przejrzałem pocztę i włączyłem komputer. Rachunki do płacenia nigdy mnie nie cieszyły, ale tym razem gotów byłem je podrzeć i wyrzucić do kosza, a potem pójść do więzienia na sto lat, żeby było sprawiedliwie, psia mać. Rozsiadłem się w fotelu i sięgnąłem po zeszyt z adresami dwóch kandydatek odrzuconych w castingu na sekretarkę. Trzymajcie się, bałamutnice, batman powraca. Nagle w mojej kieszeni rozległ się dzwonek telefonu.
– Już po nich – odezwał się Borg.
– Mam nadzieję, że żyją – jęknąłem pełen obaw.
– Niestety, zgadłeś. Kochany tatuś – stwierdził Borg w zrozumiały jedynie dla siebie sposób. Na szczęście byłem przyzwyczajony do świrów i po chwili załapałem.
– Może nas sprawdza przez dziennikarzy – powiedziało mi się prawie odruchowo. – Widocznie detektyw Rudy to za mało.
– To na razie – pożegnał się Borg, dając mi do zrozumienia, że nie on tu jest od myślenia.
Film pornograficzny z udziałem Magdy Ryś był naprawdę mocny. Dziewczyna zachowywała się na medal, co dało mi wyobrażenie klasy reżysera. Pewnie stał nad nią z grzałką elektryczną i osobiście pokazywał, co trzeba robić, żeby było dobrze. Sprawa rzeczywiście stawała się gorąca jak obiad proboszcza. Poza tym Walewski patrzył na film, jakby szukał w nim kogoś z rodziny.
– Sami swoi, co? – rzuciłem przez ramię na wypadek, gdyby zaczął się o mnie ocierać.
– Widzi pan tego blondyna? – zapytał z powagą. – Chłopaki mówią, że już dawno go namierzyli. To nasz, Polak. Gra w takich gównach już ze cztery lata. Ma ksywę „Ogon”. Dwaj pozostali prawdopodobnie są na gościnnych występach. Jest podejrzenie, że to Niemcy…
– No, no, panie Walewski, dobry pan jest – pochwaliłem go. Niewiele brakowało, a w nagrodę rzuciłbym mu kość. – Czy możemy odwiedzić tego pana?
– Policja już go obserwuje – wyjaśnił. – Chcą zobaczyć z kim trzyma i co robi.
– Dasz mi znać, kiedy go zdejmą, OK? – mruknąłem rozczarowany. W taki oto wstrętny sposób mogłem stracić mój milion euro.
– Jasne, szefie – potwierdził. – Idę obwąchać miasto.
Wyszedł, a ja w przypływie tęsknoty wstałem i zrobiłem to samo. Gdyby mama była w pobliżu, pewnie bym do niej pojechał i poprosił o pogłaskanie po główce. Niestety, mama nadal przebywała w Stanach i, jak ją znam, cierpliwie uczyła tamtejszą ludność kultury. Spokojnie, krok po kroku, wyjaśniała im, że nie powinni prężyć muskułów, bo ich historia może być co najwyżej powodem do impotencji.
Zanim zamknąłem biuro, odsłuchałem automatyczną sekretarkę. Ludzie rzeczywiście się do mnie garnęli – gadali i gadali. Niewiele brakowało, a musiałbym zamówić kolację, ale cierpliwość się opłaciła. Na jednym z nagrań usłyszałem głos Susan, która bardzo komunikatywną polszczyzną upominała się o swoją pensję. Owładnęła mną euforia – nigdy nie chciałem tak szybko pozbyć się forsy. Wybiegłem na ulicę i postanowiłem pojechać wprost do mojej byłej sekretarki. Może tym razem zgodzi się na rozmowę z inteligentnym mężczyzną? W końcu nie byłem już jej szefem. Jedno wiedziałem na pewno – przyszłość rodziny była w moich rękach.
Adres dziewczyny pamiętałem lepiej od własnego. Podjechałem na Hożą i szczęśliwie stanąłem obok parkomatu. Zanim wysiadłem z samochodu, polałem się wodą kolońską i obejrzałem w lusterku. Zdziwiłbym się, gdyby mój widok jej nie powalił. Chłopak jak malowany. Kiedy wchodziłem do klatki schodowej, usłyszałem windę. Zatrzymała się na parterze, a ze środka wyszli dwaj kominiarze z wielkim koszem. Musieli zebrać sporo sadzy, bo ich kosz pomieściłby ze trzy telewizory. Targali go jednak cierpliwie i z poświęceniem. Przy okazji obrzucili mnie ponurymi spojrzeniami, co mogło oznaczać, że nadchodziła burza. Nagle zdarzyło się coś, co kroniki policyjne odnotowują raz na milion lat. Kiedy mnie mijali, usłyszałem dochodzący z kosza jęk. Potem wszystko potoczyło się jak w westernie. Pierwszy z nich upuścił kosz i rzucił się na mnie z pięściami. Drugi był wolniejszy. Tylko dlatego zdołałem odskoczyć w stronę schodów. Gość wyjął z kieszeni nóż sprężynowy i chciał mnie trafić w brzuch. Nim to jednak zrobił, wyszarpnąłem z kabury pod pachą pistolet i oddałem strzał. Brzuch za brzuch, klocku. Dwa naboje niepenetrujące trafiły naprawdę celnie. Facet odskoczył do tyłu jak kopnięty przez konia i zwinął się z bólu na podłodze. Drugi zamierzał uciec, ale nadział się na wbiegającego właśnie Borga. Wielki kominiarz kontra wielki antyterrorysta. Nawet nie zdążyłem obstawić wyniku starcia, kiedy twarz bądź co bądź potężnego bandziora zamieniła się w keczup. Borg obejrzał postrzelonego bandziora i pożegnał mnie, rzucając od niechcenia:
– To by było na tyle…
Schowałem broń, zadzwoniłem na policję i zbliżyłem się do kosza. Ostrożnie podniosłem wiklinową klapę. Jeśli ktoś wątpił kiedyś w ziemską sprawiedliwość, teraz mógł w nią uwierzyć. Na dnie kosza leżała związana taśmą Susan Smith. Była w szlafroku, co mogło oznaczać, że poprzedniej nocy ostro zabalowała i w dzień musiała to odespać. Patrzyła na mnie dziwnie – ani przyjaźnie, ani wrogo. Zadzwoniłem więc po pogotowie i zacząłem wyciągać ją z kosza. Nie szło mi dobrze, dopóki nie przeciąłem taśmy na jej rękach i nogach. Nóż fałszywego kominiarza okazał się bardzo przydatny. Kiedy zrywałem taśmę z ust Susan, do budynku wpadli policjanci, a chwilę potem lekarz pogotowia. Odsunąłem się, żeby każdy mógł się czymś wykazać. Obaj bandyci zostali błyskawicznie skuci kajdankami, a lekarz zajął się Susan. Był stanowczo zbyt młody i przystojny, bym go polubił. Zwijaj się, doktorku, bo mogę się zapomnieć, przeleciało mi przez głowę.
– Co brała? – zapytał doktor, patrząc w moim kierunku.
– Nie wiem – odpowiedziałem. – Tak ją znalazłem…
– Pan nas wzywał? – włączył się do rozmowy chudy policjant w stopniu sierżanta.
– Ja – potwierdziłem. W tym czasie lekarz i sanitariusz kładli Susan na noszach.
– Pan strzelał?
– Ja. Mam pozwolenie na broń…
– Poznaję pana z telewizji – uspokoił mnie policjant. – Broń muszę zatrzymać. Widzę, że jeden został postrzelony, a drugi zderzył się ze ścianą. Pojedzie pan z nami złożyć zeznania – zdecydował, mimo olbrzymiej sympatii do mnie.
Przypomniałem sobie, że kilka lat temu w tym właśnie miejscu kręciłem reportaż o szkołach podrywania. Kręciliśmy ukrytą kamerą facetów, którzy z powodu wrodzonej nieśmiałości wstydzili się rozmawiać nawet z własnym psem. Ich zadanie polegało na tym, żeby poderwać na ulicy nieznajomą dziewczynę i zaprosić ją do kawiarni. Jeden z uczniów, stary byk około czterdziestki, tak bardzo przejął się rolą, że zanim się odezwał, zemdlał dokładnie pod nogami dziewczyny, która najpierw wezwała pogotowie, a niedługo potem za niego wyszła.
Próba porwania mojej byłej sekretarki trochę niektórym w życiu namieszała. Bandziorów wzięli pod lupę jedni policjanci, mnie drudzy, a Susan zaopiekował się szpitalny personel. Kiedy w końcu skończyli mnie maglować, pojechałem sprawdzić, czy lekarze za długo nie badają mojego amerykańskiego marzenia. Na oddział dostałem się łatwiej, niż przypuszczałem – dziewczyna nie miała nawet ochrony. Pozdrowiłem panie pielęgniarki, ukłoniłem się jakiemuś doktorowi i trafiłem do sali, w której leżało aż sześć kobiet. Wszystkie chore i mało pogodne. Susan leżała pod kroplówką i obojętnie patrzyła na krajobraz za oknem. Było się czym ekscytować – korony drzew robiły sobie chiński masaż, a chmury bawiły się w policjantów i złodziei. Nadchodził wczesny wieczór. Susan usłyszała moje kroki i odwróciła głowę. Uśmiechnęła się. Wskazała ręką krzesło. Wyciągnąłem je spod łóżka i grzecznie usiadłem. Pozostałe panie udawały, że mnie nie widzą, ale i tak dobrze czułem na sobie ich świdrujące ślepia. Mimo woli podreperowywałem też ich słuch.
– Dziękuję – odezwała się Susan i dotknęła mojej dłoni. W tym momencie moje tętno mogło zagrać w Gwiezdnych wojnach.
– Co za to dostanę? – upomniałem się o swoje.
– Wszystko idzie na lepszy czas – Susan wypowiedziała to na tyle enigmatycznie, że mogłem sobie pomyśleć cokolwiek. – Dlaczego oni chcieli mnie zabrać?
– Policja ich przesłuchuje. Niedługo będę wiedział – wyjaśniłem, a moja dłoń ani o milimetr nie wysunęła się spod dłoni Susan. Z każdą sekundą czułem, jak coraz bardziej się zrastamy.
– Porwali mnie dla publicznej budowli? – Susan nie ustępowała. Czyżby myślała, że ktoś chciał wymienić ją na ministerstwo finansów? Policyjna krew – wszędzie wietrzyła korupcję.
– To możliwe – potwierdziłem. – Wszystkie ładne dziewczęta są ostatnio porywane do domów publicznych…
– Ale ja nie mam już dwadzieścia lat – stwierdziła na tyle nieprzekonująco, że musiałem natychmiast zareagować.
– Wyglądasz na jeszcze mniej – rzuciłem komplement, a kobiety na sali znacząco westchnęły. Nic z tego, zepsute babcie, żadnych figo-fago nie będzie.
– Co powiedzieli lekarze? – zapytałem, poprawiając kosmyk włosów Susan. Robiło się bosko. Brakowało tylko terminu ślubu.
– Chloroform – odpowiedziała przytomnie. – Otworzyłam drzwi i najechali na mnie…
Tak, tak, jak Niemcy na Polskę w trzydziestym dziewiątym, pomyślałem. W tym momencie zadzwonił Walewski i powiedział coś naprawdę optymistycznego. Obaj bandyci nie pamiętali, kto zlecił im porwanie i w jakim celu. Zakrawało na cud, że nie zapomnieli własnych imion. Mój współpracownik chciał sobie chyba pogadać, bo kontynuował, ale nic nowego mi już nie powiedział. Pożegnałem go więc naciśnięciem guzika w telefonie i odwróciłem się do Susan.
– Kiedy cię wypuszczą? – zapytałem, pochylając się w jej stronę bardziej, niż wypadało.
– Jutro może to być możliwość – odparła.
– Zadzwoń – poprosiłem, ale napięty byłem jak kandydat przed wyborami. Susan widocznie to wyczuła, bo zamrugała powiekami jak lalka Barbie. – Przyjadę po ciebie…
– Pewnie będę czekać – szepnęła. Patrzyła na mnie tak, jakbym obiecał utrzymywać ją do końca życia. Anioł to był, nie kobieta. Anioł, który przybył do mnie z Ameryki.
W nocy obudziłem się zlany potem, miałem drgawki. Śniła mi się Susan w ubraniu Walewskiego i z mięśniami Borga. W dodatku raz po raz wyskakiwała z lodówki i gryzła mnie w szyję. Miałem wrażenie, że słyszę, jak chłepcze moją krew. Wstałem, zamknąłem okno i poszedłem do kuchni zaparzyć sobie herbatę. Twardy jak Chuck Norris to ja na pewno nie byłem. Uświadomiłem sobie, że dwaj zatrzymani porywacze wcale nie muszą o mnie zapomnieć i w dodatku mają kolegów. A zatem, witaj smutku. W każdej chwili mogłem spodziewać się zemsty. Popijałem herbatę, patrzyłem przez okno na uliczne latarnie i powoli się uspokajałem. Nie było ze mną tak źle. Powiedzmy, że miałem bardzo, bardzo małe jaja, ale jednak miałem.
Położyłem się przed czwartą. Obudził mnie dopiero dzwonek do drzwi. Poderwałem się trochę nieprzytomny, zebrałem myśli i poszedłem otworzyć. Niewiele brakowało, a na głos zacząłbym dziękować Bogu za tę niespodziankę. U drzwi stała Susan Smith i cierpliwie naciskała na dzwonek. Otworzyłem, a jakże, i to bardzo szybko. Moja Amerykanka po traumatycznych przeżyciach wyglądała nadzwyczaj dobrze. Płaszcz, sukienka i dekolt zostały dobrane chyba przez dyżurną pielęgniarkę. Kolory tkanin się żarły, ale Susan była w komplecie. Miała dwie ładne nogi w pończochach, co zakrawało na poszpitalną perwersję, kuperek owszem, owszem, dla takich konsumentów jak ja, szyję odsłoniętą na wypadek przyjazdu pogotowia i to coś, co pod dekoltem rywalizowało z Alpami.
– Wejdź, proszę – zachęciłem ją widokiem mojej nagości, o której po prostu zapomniałem. Zorientowałem się, kiedy z uwagą zaczęła przyglądać się moim skarbom. Wtedy uciekłem do łazienki, a ona, śmiejąc się, rozgościła się w mieszkaniu. Nigdy w życiu nie widziałem tak szybko dochodzącej do siebie rekonwalescentki. Wziąłem szybki prysznic, ogoliłem się i wyszorowałem zęby. Kiedy wyszedłem z łazienki, przypominałem Rzymianina. Biały ręcznik przewiązany na biodrach emanował uczciwością singla.
– Tu jestem – usłyszałem głos z sypialni. Potem wszystko odbyło się po bożemu. Ona otworzyła się na świadome macierzyństwo, a ja zapomniałem, że właśnie w taki sposób ludzie od tysięcy lat płodzili dzieci. Jeśli kroplówki tak działały na kobiety, to warto było coś takiego zainstalować w domu. Wystarczyło postawić stojak, podłączyć plastikową torbę do długiej rurki i wbić ukochanej w żyłę czystą igłę. W szufladzie przy łóżku zawsze powinien znajdować się preparat, który na takie leczenie pozwala. Poza tym lekarze domowi mogliby przy okazji ćwiczyć wypisywanie recept. Kapanie podłączałby człowiek swoim koleżankom przynajmniej trzy razy w tygodniu, najlepiej po południu, a w weekendy dodatkowo zawsze rano, powiedzmy. Kap, kap, kap i oto przed drzwiami robotników z Teksasu, Manchesteru czy Zagłębia Ruhry stawałyby kandydatki na uczciwe kobiety. Bo, wyjaśnijmy to sobie raz na zawsze, za niż demograficzny i upadek ludzkości ktoś jednak odpowiadał – natomiast goście tacy jak ja, szczerzy aż do bólu, zawsze byli gotowi do współpracy.
Potem włączyliśmy telewizor i zobaczyłem na ekranie portret pamięciowy porywacza Nany. W ten prosty sposób poranne programy udowadniały, że mogą się na coś przydać. Pomiędzy gotowaniem kapusty w studiu a ględzeniem o wszystkim i o niczym kryło się morze możliwości, w tym oczywiście prezentowanie rysopisów przestępców. Przystojna morda, nie ma co, pomyślałem z uznaniem. Teraz cię, zasrańcu, zidentyfikujemy. Susan przyglądała się mi w milczeniu i udawała, że interesuje ją program w telewizji. No, no, szykowała się jedna z tych rozstrzygających scen pomiędzy kobietą a mężczyzną.
– Wiesz dlaczego jestem na tej miłości? – szepnęła, a ja o mało nie umarłem ze szczęścia. To tylko chemia, frajerze, chemia w twoim mózgu, ostrzegała mnie mądrzejsza część ja. Za pół roku panienka przestanie cię interesować, ale może już być za późno. Spasuj, stary, daj se siana, niech spływa do siebie i znów będzie pięknie.
– Zaskoczyłaś mnie – jęknąłem potulnie jak szczeniak. – Nie mam pojęcia, dlaczego do mnie przyszłaś. Myślałem, że mnie nie lubisz…
– Mężczyzny są takie dzieci – skomentowała. – W ogóle nie rozumieć kobiety.
– Dobrze, że nie zapłaciłem ci pensji, bo pewnie byśmy się już nigdy nie spotkali – podzieliłem się z nią głęboką myślą. Susan spojrzała na mnie przeciągle, jakby chciała pokazać mi swój dyplom ukończenia podstawówki. Nie, błagam, tylko mi tu nie wyjeżdżaj z partnerstwem na całe życie. Wystarczy, że mama przypominała mi o tym od urodzenia. Susan jednak nadal patrzyła i trzeba przyznać, robiła to zbyt uparcie. Na pewno nie było to spojrzenie kobiety, która ma zamiar ugotować nam obiad lub opluć Przeminęło z wiatrem, o nie.
Uratował mnie dzwonek telefonu. Tym razem nie wstydziłem się nagości, a Susan z dziwną miną nadal patrzyła, jak stoję koło okna i rozmawiam. Tyle dobrego może sprawić jedno poranne bara-bara. Lekarze powinni zalecać taką kurację każdemu – dawkowanie: co najmniej raz dziennie. Oczywiście wszystko to na receptę i do realizacji od razu po badaniu, w aptece.
– Rozpoznała go jego nauczycielka – odezwał się Walewski, a ja prawie natychmiast wskoczyłem w spodnie. Kiedy podawał mi jej adres, zapinałem guziki od koszuli. Gdy nadmienił, że policja umówiła się z nią dopiero po południu, biegłem już po schodach, udowadniając przy okazji, że produkcja wind jest nieopłacalna. Teraz Susan mogła sobie patrzeć, ile tylko zechce, ba, mogła przeszukać moje rzeczy i zrozumieć mnie dogłębnie. A więc do roboty, mała, ryj sobie w bambetlach, dopóki mnie nie ma. Potem była wymagająca próba silnika. W takich chwilach sportowe samochody przytulały się do człowieka bardziej niż banki. Telefon od Soni dopadł mnie na zakręcie.
– Jak zawsze? – zaczęła słodziutko, ale spóźniła się, żmija. Moje libido było już zaorane, a poletko pod zasiew przygotowywał ktoś inny.
– To koniec – odpowiedziałem obojętnie.
– Nawet bez zobowiązań? – nacisnęła chyba trochę zdenerwowana.
– Jestem z kimś – wyjaśniłem. – Swoją szansę już miałaś.
– Świnia – usłyszałem w słuchawce i piękna Sonia odpłynęła do innego świata.
Daleki Mokotów nie był wcale daleko. Zanim policja się zorientowała, że w mieście pojawił się nowy talent rajdowy, zaparkowałem subaru koło kolorowego apartamentowca. Po drodze poprawiałem pasek, sznurowałem buty i zakładałem marynarkę. Musiałem wyglądać co najmniej tak dobrze, jak mój dziadek na zdjęciach. Nauczycielki starej daty widziały więcej, niż chciałem, i musiałem się z tym pogodzić. Gdybym wypadł źle, starsza pani mogłaby ograniczyć swą uprzejmość do kawy i kilku zdawkowych informacji. A ja potrzebowałem całej biografii, jeśli chodzi o ścisłość.