174683.fb2 Najwi?ksza Przyjemno?? ?wiata - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 16

Najwi?ksza Przyjemno?? ?wiata - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 16

Rozdział 14

Nana nie zdążyła obudzić się w porę. Kiedy zrozumiała, co się dzieje, było już za późno. W półmroku podłogowej lampki dostrzegła tylko wielką sylwetkę Oziego, który zwalił się na nią i dwoma szarpnięciami zdarł z niej koszulę i majtki. Był pijany i bełkotał. Dziewczyna próbowała się wyrwać, ale nie miała żadnych szans. Kiedy wydawało się, że dojdzie do najgorszego, nagle napastnik zwiotczał i po prostu usnął. Był zbyt pijany, aby kontrolować własne ciało. Nana z wysiłkiem wydostała się spod Oziego i przez chwilę zastanawiała się, co robić. Drzwi do jej pokoju były otwarte, a w zamku tkwił pęk kluczy. Zdecydowała się działać. Błyskawicznie założyła spodnie, sweter i adidasy. Wyjrzała na korytarz. Nie zobaczyła niczego niepokojącego. Wszędzie panowała cisza. Przekręciła klucz w zamku i zabrała ze sobą. Ostrożnie przekradła się wzdłuż zamkniętych drzwi, aż dotarła do pokoju Oziego. Na stole stało kilka opróżnionych butelek wódki, bochenek chleba i talerz z wiejską kiełbasą. Zauważyła telefon komórkowy, który szybko schowała do kieszeni. Pod ścianą znajdował się stos filmów pornograficznych, a na podłodze poniewierały się zdjęcia nagich dziewcząt. W kącie grał telewizor, a obok na kilku ekranach widać było jakieś pomieszczenia. Na jednym z obrazów Nana rozpoznała swój pokój. Porywacze mieli swoje ofiary na oku przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Olbrzymi ochroniarz spał na jej łóżku, a z głośników dobiegało chrapanie. Gdyby wiedziała, że Ozi wychowywał się wśród alkoholików, złodziei i morderców, może poczułaby do niego odrobinę sympatii, ale nie miała o tym pojęcia i teraz zwyczajnie go nienawidziła. W pozostałych pokojach znajdowały się trzy dziewczyny. Wszystkie spały i były bardzo ładne.

Nana rozejrzała się i podeszła do regału z kilkoma szufladami. W najwyższej z nich znalazła pistolet. Bez zastanowienia wsunęła go za pasek do spodni. Otworzyła pozostałe szuflady i znalazła rolkę grubej taśmy klejącej. Zabrała ją i pobiegła z powrotem do swojego pokoju. Przestała odczuwać paraliżujący strach, za wszelką cenę chciała się wydostać z tego miejsca. Ozi nawet nie poczuł, że przywiązała mu do łóżka ręce i nogi. Owijała taśmę jak najmocniej. Mimo olbrzymiej siły Ozi nie miał szans się uwolnić. Kiedy zaklejała mu usta, obudził się i próbował wstać, jednak szybko zrezygnował i ponownie usnął.

Nana założyła kurtkę i ruszyła korytarzem. Otwierała mijane drzwi i głośnym krzykiem budziła śpiące dziewczęta. Nigdzie nie było Magdy Ryś. Wyglądało na to, że została przewieziona w inne miejsce. Dwie dziewczyny biegły za Naną, inna została w pokoju, przykryła się kołdrą po szyję i niezrozumiale coś do siebie szeptała. Wyglądała na przerażoną i niezdolną do ucieczki. Nana podbiegła do wielkich drzwi z czterema potężnymi zasuwami. Odsunęła je jedną po drugiej i wybiegła przed dom. Wokoło panowały ciemności. W świetle księżyca widać było tylko zarys żwirowej drogi i wszechobecny las. Dziewczęta stały przez chwilę jak sparaliżowane. Myślały o swoich prześladowcach, o karze za ucieczkę i ewentualnym pościgu. Bały się zemsty Toniego i jego chorych pomysłów na kolejne fabuły filmów pornograficznych. Ofiary oddychały głęboko i z trudem podejmowały decyzje. W końcu dwie uwolnione Ukrainki złapały się za ręce i rzuciły biegiem w stronę najbliższych krzaków. Nie ufały drodze, wolały przedzierać się przez las. Nana zdecydowała się uciekać w stronę najbliższej szosy. Kiedy z wnętrza budynku doleciało do niej szczekanie psa, przestraszyła się i zaczęła biec.

Po pięciu minutach zatrzymała się, wyjęła z kieszeni telefon Oziego. Wystukała numer ojca. Czekała, aż odbierze.

– Halo, kto mówi? – usłyszała zaspany głos.

– Tato, to ja, Nana – zawołała i nagle zachciało jej się płakać. – Ratuj mnie… Uciekłam im. Nie wiem, gdzie jestem…

– Kochanie, uspokój się – Stefan Radwan starał się opanować sytuację. – Gdzie jesteś?

– W jakimś strasznym lesie – odpowiedziała i z lękiem rozejrzała wokoło. – Nikogo tu nie ma. Nie widzę żadnych świateł, pada deszcz i zbliża się burza… Tato, co mam robić? Oni mogą mnie szukać…

– Wiedzą, że uciekłaś?

– Jeszcze nie – odpowiedziała i spojrzała za siebie. – Jestem na jakiejś żwirowej drodze. Nie wiem, dokąd prowadzi…

– Idź tą drogą i postaraj się dotrzeć do szosy. – Ojciec najwyraźniej starał się nie okazywać zdenerwowania. – Na szosie na pewno złapiesz jakiś samochód. Najważniejsze, żebyś dawała wyraźne znaki… Gdyby nikt nie chciał się zatrzymać, idź tą szosą do najbliższych zabudowań. Wejdź do pierwszego z brzegu domu i zadzwoń na policję. Słyszysz mnie?

– Słyszę, ale boję się – wyszeptała. – Oni mają psy i mogą mnie znaleźć.

– Nie bój się. Już uruchamiam, kogo trzeba – uspokoił ją ojciec. – Pilnuj tylko komórki i daj znać, jak będziesz wiedziała, gdzie jesteś…

– Dobrze, tato. Rozłączam się i idę, bo mi się telefon rozładuje. Zabierz mnie stąd, błagam.

Po godzinie marszu Nana zaczęła odczuwać zmęczenie. Na żwirowej drodze nie pojawił się żaden pojazd, a wokoło znajdował się tylko las. Dziewczyna nigdzie nie zauważyła nawet jednego światła. Wyglądało na to, że porywacze wywieźli ją na całkowite odludzie. Dopiero teraz Nana zrozumiała, że ucieczka z tego miejsca była niemalże niemożliwa. Pomyślała o dwóch Ukrainkach. Miała nadzieję, że zdołają uciec.

Powietrze było chłodne. Uciekinierka usłyszała w oddali nasilające się odgłosy burzy. Jesień pokazywała, na co ją stać. Nana wyrzucała sobie, że nie zapytała ojca, która jest godzina. W tym momencie do głowy jej nawet nie wpadło, że mogła to sprawdzić w komórce. Była zła, że nie zabrała Oziemu zegarka i nie poszukała żadnej mapy. Nie miała najmniejszego pojęcia, gdzie ją przetrzymywano i co powie policji.

Burza rozszalała się na dobre. Deszcz siekł dziewczynę po twarzy, a spodnie i buty przesiąkły. Czuła, że zaczyna trząść się z zimna. Nagle zobaczyła w oddali światła samochodu. Zeskoczyła z drogi do lasu i przykucnęła. Nie miała wątpliwości. Tędy mógł jechać tylko jeden z porywaczy. Może Ozi uwolnił się jakimś cudem i wezwał Toniego? Na samą myśl o spotkaniu z Tonim robiło jej się słabo. Czarny jeep przejechał obok z dużą prędkością, a kałuża wody ochlapała twarz dziewczyny. Kierowca nie zauważył jej. Nana odczekała chwilę i rzuciła się biegiem przed siebie. Wierzyła, że po tak długim marszu za chwilę musi dotrzeć do szosy, gdzie może uda jej się zatrzymać jakiś samochód. W błysku pioruna zobaczyła przed sobą dwie sylwetki. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że ci ludzie mieli ze sobą latarki. Byli jeszcze daleko, ale Nana wolała już teraz schować się głębiej w lesie. Snopy światła omiatały gęstwinę. Kogoś szukano. Domyśliła się, że Toni nie dodzwonił się o umówionej godzinie do Oziego i od razu kazał swoim ludziom zablokować cały teren. Wiedziała, że jeśli zabiorą ze sobą psy, to mimo deszczu szanse jej ucieczki zmaleją.

Ludzie z latarkami zbliżali się. Jednak widać było, że nie mają zamiaru wchodzić głęboko w las. Oni także klęli na pogodę i chcieli jak najszybciej znaleźć się w suchym pomieszczeniu. Nana przeczekała, aż się oddalą i ponownie wyszła na drogę. Zaczęła jak najszybciej biec przed siebie. Kiedy wydawało jej się, że widzi przed sobą zarys szosy, z krzaków wyskoczyła jakaś postać i złapała ją za kurtkę. Na szczęście materiał był mokry i śliski, więc ręka napastnika omsknęła się. Rozpoczął się pościg. Nana zapomniała o zmęczeniu i z całej siły usiłowała oddalić się od potężnego mężczyzny w skórzanej kurtce. Tamten jednak nie rezygnował i próbował ją podciąć. W końcu mu się to udało i dziewczyna poturlała się po drodze na trawiaste pobocze. Gdy mężczyzna przydepnął jej nogę i pochylił się nad nią z latarką, namacała pistolet wetknięty za pasek od spodni, wyszarpnęła go i nacisnęła spust. Huk wystrzału zlał się z piorunem, który uderzył gdzieś w pobliżu. Napastnik zachwiał się i lekko cofnął. Nana zamarła z przerażenia. Nie opuszczała ręki z pistoletem. Po chwili wielkie umięśnione ciało zwaliło się na trawę tuż obok niej. Bez charczenia, widoku krwi i innych filmowych atrakcji. Wszystko ukryła burzowa noc.

Nana wstała i z pistoletem w dłoni wybiegła na szosę. Ani z jednej, ani z drugiej strony nie jechał żaden samochód. Zatrzymała się, schowała pistolet i wyciągnęła komórkę.

– Tato, ja musiałam go zabić – zawołała z płaczem do słuchawki. – On chciał mnie złapać…

– Kogo musiałaś zabić? – zapytał ojciec z niepokojem w głosie. Sytuacja robiła się coraz bardziej skomplikowana. – Kochanie, nic się nie bój. Zabiłaś kogoś w obronie własnej – uspokajał ją, jak najlepiej potrafił. – Kto to był?

– Jakiś mięśniak z latarką – wysapała z trudem. – Oni mnie szukają. Już wszystko wiedzą…

– Spróbuj się dowiedzieć, gdzie jesteś. – Tym razem jego głos brzmiał spokojnie. Stefan Radwan znów był jej kochającym ojcem i twardym biznesowym graczem, który przejmował inicjatywę. – Przylecę po ciebie helikopterem…

– Dobrze, tato. Jak znajdę tablicę z nazwą miejscowości, zadzwonię – odpowiedziała i ruszyła wzdłuż leśnej szosy. Znów zapomniała zapytać, która godzina. Obejrzała się i w oddali zobaczyła w ciemnościach światła latarek. Dwaj koledzy zabitego usłyszeli strzał i wracali w pośpiechu. Ona także zaczęła biec, modląc się o ocalenie. Na szczęście dla niej, na razie nie mogli jej zobaczyć. Kolejna błyskawica przecięła niebo, a deszcz zaczął padać z jeszcze większą intensywnością. W tym momencie obejrzała się i zobaczyła za sobą światła samochodu. Wyskoczyła na środek szosy i zaczęła machać rękami. Po chwili zatrzymała się przed nią rozklekotana ciężarówka. Nana otworzyła drzwi i bez pytania wskoczyła do środka. Kierowca, łysy mężczyzna około sześćdziesiątki, popatrzył na nią jak na zjawę i pokręcił głową.

– Co to, panienko, życie ci niemiłe? – zapytał z charakterystycznym wschodnim akcentem. – Po nocy, sama, w taką burzę…

– Proszę mnie zawieźć na policję – odpowiedziała, dygocząc z zimna. – Zostałam porwana i uciekałam… Szybko, niech pan jedzie.

Kierowca spojrzał w lusterko. Widocznie nie spodobały mu się światła latarek, bo mocniej nacisnął pedał gazu i gwałtownie ruszył. W kabinie ciężarówki było ciepło. Nana poczuła zapach swojskiej kiełbasy.

– Się pani częstuje. – Do jej uszu jak przez mgłę doleciał głos kierowcy. Ze zmęczenia omal nie usnęła. – W schowku są kanapki z kiełbasą i termos z herbatą.

Nana pokiwała głową i otworzyła schowek. Kanapki znajdowały się w foliowej torbie rzuconej na śrubokręt, zapasową żarówkę i starą gąbkę do wycierania szyb. Wyjęła termos i nalała sobie herbaty do zakrętki. Do tej pory nie miała pojęcia, że gorąca herbata może człowieka aż tak bardzo uszczęśliwić. Każdy łyk wydawał jej się czymś równie radosnym jak zabawa w chowanego z koleżankami w dzieciństwie. Sięgnęła po kanapkę i zaczęła jeść. Nie miała nawet czasu pomyśleć, że jeszcze niedawno brzydziłaby się wziąć ją do ręki.

– Dziękuję – odezwała się po zaspokojeniu głodu. – Która godzina?

– Dochodzi piąta – odpowiedział kierowca. Jego spojrzenie raz po raz kierowało się w lusterko. Widać było, że zaczyna się bać i jak najszybciej chce znaleźć się w bezpiecznym miejscu.

– A gdzie jesteśmy?

– Gdzie jesteśmy? – Kierowca powtórzył pytanie, jakby nie do końca je zrozumiał.

– Chodzi o cel podróży. Dokąd jedziemy? – wyjaśniła Nana.

– A, dokąd jedziemy… – zreflektował się mężczyzna. Już na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie poczciwiny, który niczego w życiu się nie dorobił, nikogo nie skrzywdził. – Do Mikaszówki jedziemy… Chleb tu rozwożę. Tam panienkę zostawię i zawezwiecie policję…

Nana wyjęła telefon. Po chwili usłyszała głos ojca.

– Tato, zaraz będę w Mikaszówce – zawołała do telefonu.

– Gdzie to jest? – Ojciec najwyraźniej był zaskoczony.

– Gdzie jest ta Mikaszówka? – Nana zwróciła się do kierowcy. – W jakiej części Polski?

– A no w Puszczy Augustowskiej. Przez Gruszki i Rudawkę i zaraz granica. Dalej już Białoruś… – Mężczyzna mówił coraz bardziej nerwowo i zerkał w lusterko. – Gonią nas. Przy pierwszej chałupie w Mikaszówce musi panienka wyskoczyć. Dalej ludzie pomogą…

– Tato, słyszałeś? – teraz i ona zauważyła w lusterku światła samochodu. Jeszcze był daleko, ale zbliżał się szybko. – Gonią nas. Zaraz wysiadam w Mikaszówce i schowam się u kogoś… Lecisz już do mnie?

– Właśnie wylatujemy – odpowiedział ojciec. – Zadzwoń za jakiś czas i powiedz, gdzie jesteś. Nic ci się nie stanie, kochanie. Nie bój się. Zabrałem ze sobą dwóch chłopaków z ochrony…

Nana rozłączyła się i przygotowała do wysiadania. Kiedy wjechali do wsi, kierowca zatrzymał na chwilę samochód. Dziewczyna wyskoczyła. Podbiegła do najbliższego płotu i przez furtkę wbiegła na ganek. Tam schowała się za filarem. Ciężarówka ruszyła z piskiem opon. Deszcz przestał padać, burza przesunęła się na południe. Na dworze zaczynało się robić widniej, ale wiatr wiał nadal, a ciemne chmury przesuwały się niemalże nad dachami domów i wierzchołkami drzew. Obok domu w szaleńczym tempie przejechał czarny jeep. Kierowca, który go prowadził, najwyraźniej nie dbał o własne życie albo ślepo wierzył w szczęście.

W domu rozległy się kroki i ktoś zapytał:

– Kto tam?

– Nana Radwan. Proszę otworzyć. Trzeba wezwać policję – wyjaśniła, ale drzwi nie otworzyły się.

– A co się stało? – męski głos brzmiał staro, ale zaciągał tak samo jak kierowca ciężarówki.

– Porwali mnie, ale udało mi się uciec – Nana znów schowała się za filar, widząc nadjeżdżający samochód. Na szczęście nie był to czarny jeep. – Proszę otworzyć…

– Nie znamy cię, dziewczyno – odpowiedział mężczyzna z wahaniem. Nana słyszała, że za drzwiami był ktoś jeszcze, ktoś, kto właśnie coś szeptał.

– Jaki to adres? – dziewczyna zrozumiała, że traci czas. – Zadzwońcie tylko po policję…

– Zadzwonimy, a ty zostań na ganku – zdecydował mężczyzna.

– Tylko szybko, proszę… Niech pan szybko powie, jaki to adres?

– Ja powiem. – Za drzwiami odezwała się kobieta. Nana połączyła się z ojcem i drżącym głosem podała adres domu, w którym się schowała. Ojciec kazał jej tam zostać lub pojechać z miejscowymi policjantami na posterunek. Tam miał ją odnaleźć.

Po dwudziestu minutach przed domem zatrzymał się policyjny polonez i ze środka wysiadł młody plutonowy. Wyglądał tak solidnie jak płot przy szosie. Na twarzy posterunkowego rozgościł się trądzik, a gapowaty wyraz ust wskazywał, że nie był to as tutejszej policji. Podszedł do Nany, zasalutował i przedstawił się dokładnie tak, jak nauczono go na kursie. Dziewczyna wsiadła do jego samochodu i w skrócie przedstawiła mu sytuację. Wiózł ją powoli, a jego głowa wykonywała miarowe skinienia na znak, że wszystko jest jasne i zrozumiałe.

– Ma pan broń? – zapytała, mając złe przeczucia.

– Tak, bez obaw – uspokoił ją policjant. – Tutaj ludzie spokojni, a bandyci na pewno już dawno uciekli.

– Ale umie pan strzelać? – naciskała z coraz większym strachem w oczach. – Niech pan jeszcze kogoś wezwie…

– Nie ma kogo, proszę pani. Tylko ja mam służbę, a komendant przyjedzie po dziewiątej… – uspokajał ją. – A strzelać nie trzeba, bo to nie western – pouczył ją.

Nana westchnęła i zamilkła. Rozglądała się, czy nie pojawi się gdzieś czarny jeep, ale szosa była pusta. Do czasu przybycia ojca była bezpieczna.