174683.fb2 Najwi?ksza Przyjemno?? ?wiata - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 30

Najwi?ksza Przyjemno?? ?wiata - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 30

Rozdział 28

Rana na moim ramieniu znów zaczęła krwawić, ale w ogóle mnie to nie obchodziło. Czułem się oszukany przez kobietę, która wydawała się uczciwa i zakochana we mnie. Nie mogłem pogodzić się z własną naiwnością. Najchętniej, po dawnemu, na oczach tłumu, który lubił taką sprawiedliwość, wybatożyłbym Susan na rynku Starego Miasta. Po chwili złość mi przeszła. Zamiast batożenia wolałbym jej przebaczyć. Gdy znów opanowały mnie żądza zemsty i wściekłość, chciałem sukę zwyczajnie ukamienować. Z takimi zmiennymi nastrojami walczyłem jeszcze z pół godziny. W końcu zrobiło mi się zimno i wstałem z koksu rozsypanego na betonowej podłodze. Dopiero teraz mogłem ocenić, jaki kawał roboty wykonałem. Z wściekłości przerzuciłem całą hałdę, a było tego dobre trzy tony. W starym miejscu pozostały zaledwie dwa niewielkie pagórki koksu. Reszta chrzęściła pod moimi nogami. W mdłym świetle piwnicy rozejrzałem się za portfelem, który w trakcie ataku furii wysunął mi się z kieszeni i leżał nie wiadomo gdzie. Oj, niełatwo będzie go znaleźć, pomyślałem. Kiedy wydawało mi się, że go widzę, dotarło do mnie, że patrzę na metalowy właz. Początkowo nie mogłem uwierzyć w to, co zobaczyłem. Opadłem na kolana i zacząłem rozgarniać kawałki koksu. Po chwili ukazała się masywna klapa. Niestety, wielka zasuwa nie pozwalała jej otworzyć. Chwyciłem za wystający fragment i pociągnąłem w bok. Zachrobotało przeraźliwie i po raz pierwszy od wielu tygodni uśmiechnąłem się sam do siebie. Klapa była ciężka, ale nie miałem zamiaru się poddawać. Mimo osłabienia, podniosłem ją. Wtedy zobaczyłem zjawę, która z szeroko otwartymi oczami, blada i w kompletnej ciszy po prostu się na mnie patrzyła.

Wpatrywaliśmy się w siebie z odległości zaledwie pół metra. Trwało to ładnych parę minut. Dłużej dekorowano chyba tylko komunistycznych generałów. Nana Radwan, którą rozpoznałem, zobaczyła moją twarz umazaną koksem i krwią, włosy w stanie przypominającym nielegalny wyrąb lasu i ubranie nadające się do wycierania podłóg. I pomyśleć, że tak wyglądał jej wymarzony wybawiciel. Dopiero po chwili chwyciłem ją za ręce i wyciągnąłem z włazu. Nigdy wcześniej nikt nie przytulił się do mnie z taką siłą. Gdyby nie doświadczenie, prawdopodobnie byłoby po mnie.

– Jesteś chora? – zapytałem.

– Jestem… – wyszeptała dziewczyna, a ja ułożyłem ją ostrożnie na koksie.

– Wszystko będzie dobrze – powiedziałem cicho i wystukałem drżącymi palcami numer Walewskiego. Kiedy poinformowałem go o znalezieniu Nany, zaklął brzydko i obiecał wziąć się do roboty. Przynajmniej to miałem z głowy. Musiałem wykonać jeszcze jeden telefon – do ojca dziewczyny, który siedział w areszcie.

Głos strażnika nie był ani miły, ani niemiły. Powiedziałem mu, o co chodzi, a on poinformował mnie, że na przekazanie wiadomości aresztantowi muszę mieć zgodę tego, tamtego, owego i jeszcze jednego fajnego urzędnika państwowego. Wytrzymałem tę argumentację i powtórzyłem wszystko raz jeszcze. Tym razem strażnik zrozumiał i obiecał przekazać ojcu wiadomość o odnalezieniu żywej Nany Radwan. Dopiero kilka lat później, zupełnie przypadkowo, dowiedziałem się, że strażnik zrobił to tylko dlatego, że przypomniał sobie mój program telewizyjny na temat innego porwania. Poza tym oglądał moje reportaże o braku wody w Sudanie, o marzeniach młodocianych więźniów, cierpieniach porzuconych mężów i nowoczesnych operacjach mózgu. W ten właśnie sposób niektórzy strażnicy więzienni wiązali się z dziennikarzami niemalże więzami krwi.

Potem zrobiło się jeszcze weselej. Najpierw zemdlałem ja, potem dziewczyna. Borg, policja i pogotowie znaleźli nas w takiej właśnie kolejności. Kiedy odwożono nas do tego samego szpitala, pojawili się dziennikarze. Nie wiadomo skąd, jak spod ziemi. Walewski z półtonowym wdziękiem wziął ich na siebie.

Kiedy obudziłem się rano, ku mojemu zaskoczeniu, nie czułem się wcale osłabiony. Jak się okazało, ćwiczenia z łopatą bardzo mnie wzmocniły. W szpitalnym uniformie udałem się na poszukiwania Nany Radwan. Tym razem obyło się bez żmudnego dochodzenia – tabun reporterów czaił się w okolicach oddziału intensywnej terapii. Mnie zresztą też dopadli, ale na szczęście Walewski zaspokoił ich ciekawość poprzedniej nocy i poprosili mnie o odpowiedź tylko na czterdzieści trzy pytania. Przekrzykiwali się przy tym profesjonalnie, więc cała zabawa trwała dość krótko. Niektórych znałem osobiście, innych z widzenia, a jeszcze innych, tych po studiach, nie znałem wcale. Oznaczało to, że redakcja reportaży, z której mnie zwolniono, została całkowicie zrestrukturyzowana. Miałem tylko nadzieję, że prezesi nauczyli młodych odróżniać trupy od żywych ludzi. Wbrew pozorom niektórzy reporterzy mieli z tym spore problemy. Z jednym z tych młodzieńców uciąłem sobie nawet pogawędkę.

– Kto pana uczył tej roboty? – zapytałem, poprawiając szlafrok, bo za dużo mogliby zobaczyć.

– Nie rozumiem – odpowiedział rezolutnie. – Dali mi kamerę i kręcimy…

– A powiedzieli panu, co myślą o tym kręceniu? – drążyłem temat.

– A po co? Szefowa jest zadowolona i wystarczy – wyjaśnił młody reporter.

– A szefowa pracowała wcześniej w telewizji?

– Chyba nie – zastanowił się. – Nie, na pewno nie pracowała. Przyszła chyba z jakiejś gazety.

– Niech ją pan zapyta, jakie zna plany filmowe i co w telewizji buduje napięcie – skrzywiłem paszczę, żeby wyglądać jeszcze wredniej. – Jak nie odpowie, proszę ją kopnąć w dupę. Najlepiej z czuba. Za karę, że zgodziła się kierować czymś, na czym się nie zna. Tak dla zasady, proszę to zrobić. Potem oczywiście pana zwolnią, ale jak pan zdąży, proszę przywalić także najgłupszemu z prezesów…

Chłopak zaczerwienił się i odsunął do tyłu, jakby brzydził się prawdą. Rozumiałem go – on sam zgodził się zostać reporterem, ufając w swój talent. Cóż, w końcu nikt nie był lepszym recenzentem samego siebie niż sam zainteresowany.

Po udzieleniu informacji wszedłem na oddział intensywnej terapii i udałem się w kierunku sali Nany Radwan. Dziennikarze nie mieli szans z siostrą oddziałową i musieli warować przy drzwiach. Gdyby było inaczej, dziewczyna mogłaby zostać po prostu zadeptana. Przed salą siedział młody policjant w mundurze i czytał gazetę. Podszedłem i zagadnąłem, jakbyśmy byli braćmi:

– Jak się czuje?

– A pan kto? – odparł nieufnie.

– Znalazłem ją i uratowałem – odpowiedziałem.

– Aaaa… To pan – zrozumiał zaszczyt, jaki go spotkał. Natychmiast go polubiłem. – Jest przytomna, ale nikt nie może do niej wchodzić…

– Nawet ja? – Przybrałem pozę śmiertelnie urażonego człowieka. Zawahał się, rozejrzał i w końcu skinął głową.

– Tylko krótko, żeby lekarz nie widział – zgodził się. Słodkie były te młodzieńcze podchody – znów miałem czternaście lat.

Nana leżała pod kroplówką, otoczona monitorami, rurkami i kabelkami. Budujący widok, zważywszy na koszt takiego leczenia. Umyta wyglądała inaczej niż poprzedniej nocy. Mimo bladości i wychudzenia nadal była niezwykle piękna. Przy takiej kobiecie mężczyzna mógł zapomnieć o kłopotach i podlewać ogródek nawet sto razy dziennie. Spojrzała na mnie przytomnym wzrokiem i uśmiechnęła się. Poczułem, że doszedłem już do zdrowia i oboje powinniśmy szybko opuścić szpital. Zatrzymałem się obok łóżka, prezentując wyprostowaną sylwetkę. Musiałem wywrzeć na niej dobre wrażenie, bo uśmiechnęła się jeszcze bardziej.

– Udało się – zacząłem naszą pierwszą, prawdziwą rozmowę. Popatrzyła mi w oczy i wcale nie miała zamiaru przestać. Coś mi tu nie grało. Poprawiłem włosy, chrząknąłem. Miało to oznaczać: „nie ze mną takie numery, mała”. Wypadło inaczej, bo odezwała się cicho:

– Dziękuję… Jak masz na imię?

– Artur.

– Kim jesteś?

– Prywatnym detektywem…

– Ojciec cię wynajął? – dodała i schowała dłonie pod kołdrę. Domyśliłem się, że wstydziła się wyglądu swoich brudnych, połamanych paznokci. Widocznie stawałem się w jej życiu kimś ważnym.

– Tak, wynajął mnie za milion euro – potwierdziłem. – Jestem więc dobrym kandydatem na męża, jeśli o to ci chodzi…

Zaśmialiśmy się oboje. Ja oczywiście głośniej, bo byłem autorem żartu.

– Dlaczego go tu nie ma? Matki też nie widzę…

Wtedy właśnie ją zobaczyła. Arieta Sosnowska-Radwanowa wtargnęła do sali jak taran. Za nią wbiegł lekarz, pielęgniarka i policjant. Gdyby jej nie przytrzymali, zwaliłaby się na chorą córkę i wydusiła z niej całą kroplówkę. Wszyscy sobie trochę pogadali, po czym dyskretnie opuściłem salę. Obejrzałem się w progu i zobaczyłem wlepione w siebie spojrzenie Nany. Oj, robiło się naprawdę obiecująco.

Kilka godzin później Stefan Radwan został zwolniony z aresztu. Córka zeznała, że ojciec nigdy jej nie molestował, a wszystkie zarzuty wobec niego uważa za idiotyczne. Jeszcze tego samego dnia, wieczorem, otrzymałem potwierdzenie z banku, że na moim koncie znalazł się milion euro. Żegnajcie problemy, żegnajcie podatki, żegnajcie zależności i wy, tacy owacy zawistnicy. Przespałem jeszcze jedną noc w szpitalu i rano zostałem wypisany. Lekarz, który oczywiście nie miał pojęcia, że stał przed nim nowy potentat finansowy, kazał mi na siebie uważać. Na parkingu stali za to moi ludzie: Walewski i Borg, a tuż przy nich subaru. Susan nie było, nie odezwała się. Miałem nadzieję, że przynajmniej zatrzasnęła za sobą drzwi mojego mieszkania i już więcej jej nie zobaczę. Klucze do biura mogła przecież odesłać pocztą. Bez słowa wsiedliśmy do samochodu. Muszę przyznać, że grzałem jak wariat i zasługiwałem na mandat długości rolki papieru toaletowego.

W biurze usiedliśmy jak ludzie przy kawie i drożdżówkach ze Słodko-Gorzkiego. Nastrój był sielski, choć wiedzieliśmy, że sprawa nie została jeszcze wyjaśniona. Ktoś przecież do mnie strzelał, ktoś sprzątnął Jerzego Tanka, ktoś chciał wrobić Stefana Radwana w pedofilię i ktoś o mało nie zabił Walewskiego. Policja robiła swoje, ale nigdy nie wiadomo, co to naprawdę oznaczało. Równie dobrze śledczy mogli oszczędzać benzynę lub tylko pisać podania o jej przydział.

– Jest pan bogatym człowiekiem, szefie – zainicjował rozmowę Walewski. O wszystkim wiedział, mimo iż w mieście nie informował o tym żaden plakat.

– Jestem – potwierdziłem. – A wy dostaniecie premię, żebym nie miał wyrzutów sumienia.

– Ile tego będzie, szefie? – Walewskiemu z ciekawości prawie kapało z pyska.

– Po dziesięć tysięcy euro – odpowiedziałem bez wahania. Pokiwali obaj głowami, jakby chodziło o trampki na lekcję wuefu. Rozparłem się wygodnie i westchnąłem teatralnie. Nie spuszczali mnie z oczu. Oddani współpracownicy, którzy za jedno euro gotowi byli człowieka wskrzesić.

– Szefie, węszymy dalej? – Walewski na pewno nadawał się do Discovery.

Odpowiedź przyszła szybciej, niż się spodziewałem. Zadzwonił mój telefon i usłyszałem głos detektywa Rudego. Prędzej spodziewałbym się prezentu od Fidela Castro.

– Aresztowali szefa ochrony Radwana – poinformował mnie Rudy.

– Michała Gabrysia? – upewniłem się.

– No, jego – potwierdził. – Zaraz będą go przesłuchiwać…

– Za co? – Udałem, że jestem inteligentny.

– Policja twierdzi, że to on stał za porwaniem. Szykuje się grubsza sprawa – relacjonował detektyw. – Dzwonię, żeby nie było między nami kwasu…

– Dzięki – odparłem i wyłączyłem telefon.

Powtórzyłem moim współpracownikom treść rozmowy i wstałem, żeby zaparzyć jeszcze jedną kawę. Obserwowali mnie w milczeniu, ale ja wiedziałem, że myślą. W końcu Walewski odezwał się z wdziękiem kata:

– To on chciał szefa sprzątnąć. Teraz sobie przypominam, że poszedłem kiedyś za nim na strzelnicę. Nie wiedział, kim jestem… Gość strzela z lewej ręki. Jak znam życie, to wykończył też porywacza.

Po godzinie zostałem sam, a Borg i Walewski pojechali, by poznać szczegóły aresztowania. Nie miałem pojęcia, jaki mógł być motyw porwania. Jeśli chodziło o pieniądze, to już dawno Gabryś mógł je dostać i wypuścić Nanę Radwan. Po co nagrano z nią film pornograficzny i jaka w tym była rola zamordowanego Jerzego Tanka? Przypomniałem sobie, że zginął od uderzenia mańkuta. Fakty pasowały do Gabrysia. Zaczynałem podejrzewać, że facet był zwykłym psychopatą i poza forsą rajcowała go zabawa.