174683.fb2
Czułem się na tyle dobrze, że poszedłem pokopać w worki treningowe do znajomego trenera karate. Milionerzy, jak wiadomo, mają swoje kaprysy. Kiedy po dwóch godzinach wychodziłem z klubu, zobaczyłem Susan. Rozmawiała z jakimś panem na motocyklu i najwyraźniej dobrze się czuła, zdradliwa suka. Nie zmieniało to faktu, że wyglądała świetnie. Mimo mrozu ubrała się w spódnicę, która podkreślała krajobraz przed bitwą. Na szczęście moje uczucie do niej wygasło i teraz widziałem tylko sztukę. Minąłem ją obojętnie, jak się mija słup, i wsiadłem do mojego subaru. W lusterku zauważyłem, że obejrzała się, ale nic ponadto. Kiedy zaparkowałem blisko Galerii Centrum i skierowałem na Chmielną, żeby coś zjeść, podbiegł do mnie dziesięciolatek i szepnął:
– Ona chce z panem pogadać – pokazał palcem pobliską kawiarnię. Za szybą zobaczyłem Nanę Radwan. Była sama i smutno się do mnie uśmiechała. Poznałem ją mimo przyciemnianych okularów i żałobnego stroju. Pomachała mi ręką, ale niezbyt pewnie. Cóż, nie należałem do łatwych mężczyzn. Sięgnąłem do kieszeni po drobne, ale chłopak gdzieś zniknął. Wyglądało na to, że w tym wieku człowiek z natury jest iluzjonistą.
Wszedłem do restauracji i powiesiłem kurtkę na wieszaku. Pachniało tu kawą, ciastkami i pizzą. Podszedłem do Nany i uścisnęliśmy sobie dłonie. Jej była delikatna, wychudła, a moja twarda i jeszcze przed przejściem na wegetarianizm. Dziewczyna wyglądała znacznie lepiej niż przed dwoma tygodniami w szpitalu, jednak widać było, że nie czuła się dobrze. Uśmiechnąłem się. Jej uroda ostatecznie przyćmiła niedawne spotkanie z Susan. Żegnaj, laleczko, teraz kto inny będzie mi prał skarpety i robił pianę w wannie.
– Dziękuję, że pan przyszedł – odezwała się słabym głosem.
– Artur – poprawiłem ją. – Cieszę się, że dochodzisz do siebie.
– Jest źle – powiedziała ze łzami w oczach. – Nie lubię się… Chodzę na terapię, ale niewiele mi to pomaga. Ciągle o wszystkim pamiętam.
– Na czym to polega? – zapytałem, aby mogła się wygadać.
– Terapeuta mówi, że jak będziemy o tym rozmawiać, to zobojętnieję i zacznę o tym myśleć jak o śniadaniu. Jednak na razie wolę myśleć o śniadaniu… – stwierdziła ze smutkiem.
– Czy każe ci krzyczeć? – rozdrapywałem ranę, ale Nana nie pogniewała się.
– Często – przytaknęła. – To mi pomaga.
– Mam pomysł – przypomniałem sobie reportaż, który osiem lat temu kręciłem w szpitalu psychiatrycznym. – Spróbuj przy tym przeklinać…
– Nie za bardzo umiem – przerwała mi, chociaż widać było, że ją to zainteresowało.
– Ja bym tak zrobił – wycofałem się, bo nie był ze mnie żaden psychiatra. – Ale ja jestem tylko znachorem – dorzuciłem i zawiesiłem wzrok na jej ustach. Dokładnie tak, jak pewien ryży policjant w serialu Kryminalne zagadki Miami.
– Spróbuję – szepnęła tak ślicznie, że mimowolnie rozejrzałem się za czymś słodkim.
– Obgryzasz paznokcie? – zapytałem ją z niewinnym wyrazem twarzy. Po raz pierwszy uśmiechnęła się. Co za zęby! Każdy ortodonta chciałby ich dotknąć i to nie raz.
– Wie pan, że to on… Nasz szef ochrony…
– Wiem – potwierdziłem. – Dwie pizze i dwie cole – złożyłem zamówienie u kelnerki z artystycznie potarganymi włosami. Nana zgodziła się bez słowa, jakbyśmy właśnie obchodzili diamentowe gody.
– To on przychodził do mnie i musiałam się z nim kochać – powiedziała, zaciskając pięści. – Napisał do mnie list z więzienia.
– Nie rozumiem – odparłem, ale dobrze wiedziałem, gdzie faceta bolało. Zasmakował białego mięsa i kasza mu nie pasowała.
– Mówi, że mnie kocha, że zawsze mnie kochał i chce się ze mną ożenić…
– A to ciekawa historia – stwierdziłem lekko zaskoczony. – Czy ślub zaplanował w więzieniu? Bo za zamordowanie swojego kumpla, porywacza Tanka, grozi mu dożywocie. Mnie też chciał sprzątnąć.
– Boję się – szepnęła i delikatnie złapała mnie za rękę. Znów popatrzyła mi w oczy, jakby była tam garderoba. Oddałem uścisk i nie cofnąłem dłoni. Namydlała mnie, zaraza, krok po kroku. Chyba wiedziała, że po zamknięciu agencji stałem się rentierem i potrzebowałem nowych bodźców.
– Czy wyjaśniła się sprawa zdjęć na komputerze twojego ojca?
– Policja twierdzi, że do komputera mieli dostęp tylko domownicy – odpowiedziała. – Podejrzewają Gabrysia, ale on się nie przyznaje. Do niczego się nie przyznaje, ale ja wiem, że to on. Poznałam go po zapachu…
– Wąchałaś go w celi? – zapytałem jak ostatni dureń, ale nie obraziła się. Nawet trochę uśmiechnęła.
– Byłam na przesłuchaniu i zgodziłam się na jego obecność – przytaknęła. – On ma tam wszystko, co chce. Ma skądś pieniądze i kupuje strażników. Reprezentuje go najdroższy adwokat w mieście. Wyobrażasz to sobie? Nie mam wątpliwości… Gabryś pachniał tak samo jak tamten, który do mnie przychodził. To na pewno on.
– Możesz się mylić…
– Zgodziłam się na próbę – dodała cicho. Policja ustawiła pięciu mężczyzn, a ja z zasłoniętymi oczami miałam rozpoznać dotykiem, który z nich był moim kochankiem.
– Zgodziłaś się na to? – Nie wierzyłem własnym uszom. Ta dziewczyna jadła kamienie i popijała je rozpuszczalnikiem. Skinęła głową.
– Musiałam. Inaczej by mi nie uwierzyli. Rozpoznałam go.
– Wróciłaś na uczelnię? – zmieniłem temat.
– Próbuję – odparła, ale niezbyt przekonująco. – Pozwolili mi zaliczyć ten rok eksternistycznie.
– A koledzy, koleżanki? Odwiedzają cię, spotykacie się, chodzicie na dyskoteki? – zadałem serię ojcowskich pytań. Zaprzeczyła ruchem głowy. Nie mogłem uwierzyć, że dziewczyna o takiej urodzie i charakterze rozkleja się właśnie teraz, kiedy już jest wolna i może o wszystkim zapomnieć.
– Matka chce się rozwieść z ojcem – wtrąciła nagle. – Ojciec nie chce się zgodzić, bo ją kocha. Powiedział, że nie da jej pieniędzy, a ona wynajęła prawników. Mam w domu piekło.
Kelnerka postawiła przed nami colę i pizzę, po czym zadała nieśmiertelnie pytanie:
– Podać coś jeszcze?
– Nie, dziękuję – odprawiłem ją i skierowałem wzrok na Nanę. – Chcesz się wyprowadzić?
– Nie mam gdzie – westchnęła. – Wszyscy moi znajomi obejrzeli sobie pornosa z moim udziałem nawet po kilka razy. Jestem skończona… Chłopaki patrzą na mnie jak na dziwkę i wcale im się nie dziwię. A dziewczyny po prostu się cieszą, chociaż głośno tego nie powiedzą. Wiesz, one nadal żyją tak, jak ja kiedyś…
– A co z twoim chłopakiem? – wycedziłem przez zęby.
– Nie ma go – odparła obojętnie. – Nie odwiedził mnie ani razu. Pewnie się wstydzi…
– Kochasz go? – przywaliłem z grubej rury, ale w dobrej wierze.
– Nigdy go nie kochałam – wyznała, sięgając po colę.
– Możesz zamieszkać ze mną – zaproponowałem bez zastanowienia. Miałem ku temu swoje powody. Jeszcze o nich nie wiedziałem, ale na pewno jakieś były. – Mam niezłe mieszkanie. Proponuję ci pokój…
– Jesteś gościnny – podsumowała moje dobre serce.
Kiedy wychodziliśmy z kawiarni, Nana trzymała mnie za rękę. Nie powiem, przyjemne uczucie. Ludożerka łypała na nas spod oka, bo byliśmy ładną parą, a oni nie. Czułem zapach włosów Nany i coraz bardziej zapominałem, że jest ode mnie o kilka lat młodsza. Policzki dziewczyny zaróżowiły się od mrozu, ale mnie wcale nie było zimno. Coś mi mówiło, że odnalazłem swoje dwadzieścia lat. Testosteron pulsował w żyłach i gotów byłem wybaczyć światu wszystkie grzechy. Może dlatego pozdrowiłem byłego już prezesa telewizji, Andrzeja Rosochę, który z wrażenia o mało nie nadział się na rusztowanie. W jego oczach zobaczyłem zazdrość i podziw. Dzięki Ci, Boże, za wywyższenie i sprawiedliwość, za karę, jaka spotyka złych ludzi.
Mój subaru nie był przyzwyczajony do takich czułości. Zero seksu, za to ocean miłości jak przed okresem dojrzewania. Nana przytuliła się do mnie i nie pozwoliła mi włożyć kluczyka do stacyjki. Zaczął padać śnieg. Zrobiło się naprawdę pięknie. Z milionem euro i najpiękniejszą dziewczyną na świecie u boku czułem się bardzo dobrze.