174683.fb2
Z więzienia wyszedłem kilka minut po piętnastej. Upał wbił mnie w chodnik, ale mąż młodej żony nie takie rzeczy może znieść. Półgodzinna rozmowa z Arietą Sosnowską-Radwanową nie należała do moich ulubionych. W więziennym stroju kobieta wyglądała lepiej niż przed aresztowaniem. Jakby wbrew złym doświadczeniom tryskała energią i pewnością siebie. W pobliżu nie zobaczyłem żadnego wózka inwalidzkiego. Co to z człowieka może zrobić radykalna zmiana warunków życia.
– Prosiłem panią o spotkanie, ponieważ chciałem o coś zapytać – zacząłem ostrożnie.
– No więc? – odpowiedziała dość obcesowo. Nie lubiła mnie, bo to ja podsunąłem policji trop.
– Dlaczego?
– Co „dlaczego”? – warknęła, ale na jej twarzy pojawił się krzywy uśmiech.
– Dlaczego pani to zrobiła?
– Był pan kiedyś od kogoś zależny? Tak naprawdę… – zaczęła poważnie. Nie patrzyła na mnie, lecz gdzieś w ścianę nad głowami innych więźniów. W ogóle nie okazywała zdenerwowania, w czym przypominała najtwardszych prezydentów Stanów Zjednoczonych. Zaprzeczyłem ruchem głowy.
– Ja byłam – kontynuowała. – Bez pieniędzy, bez pewności, bez dziecka, któremu mogłabym się poświęcić…
– A Nana? – przerwałem, bo kobieta zaczynała popadać w demencję.
– Dojdę i do tego – uspokoiła mnie. – Tak więc byłam nikim, panie Brandt. O pieniądze musiałam prosić, na wakacje nie mogłam pojechać wtedy, kiedy chciałam, tylko wtedy, gdy mój mąż miał akurat czas. Gdyby mu się coś nagle odmieniło, gdyby na przykład zakochał się w jakiejś młódce, zostałabym na lodzie. Miał dość pieniędzy, żeby jego prawnicy puścili mnie z torbami. Dlatego najpierw zaczęłam udawać chorą, a potem wymyśliłam, że zabezpieczę się dzięki porwaniu Nany…
– Własnego dziecka? – wtrąciłem, otwierając efektownie usta ze zdziwienia. Panie i panowie, przed wami Artur Brandt, najlepszy uczeń Marlona Brando.
– Pewnego dnia zauważyłam, że szef naszej ochrony zakochał się w Nanie i reszta poszła już łatwo. – Była pani Sosnowska-Radwanowa chyba nie usłyszała mojego pytania. – Kiedy powiedziałam mu o moim planie, ucieszył się i powiedział, że wszystko zorganizuje…
– Tylko z miłości? – zadrwiłem jak na filmie.
– Obiecałam mu, że jak wykończy mojego męża i odziedziczę cały majątek, dam mu pięć milionów euro i będzie mógł się ożenić z Naną. Poza tym, był napalony. Nie mógł już spokojnie patrzeć na jej cycki i tyłek na naszym basenie. To się nazywa chuć, panie Brandt.
– Chce mi pani powiedzieć, że poświęciła pani córkę dla pieniędzy?
– Dla niezależności – odparła i spojrzała na mnie tak, jakbym miał się zaraz okocić. – Co dla pana jest najważniejsze, panie Brandt? Co pan lubi robić najbardziej? – No, no, no, a więc kradło się teraz pytania starożytnym filozofom.
– Miłość – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Skwitowała to znaczącą miną.
– Przemija – odparła. – Chyba że ma pan na myśli wyłącznie świeże związki. To rozumiem. Ale i tak nie będzie pan wtedy niezależny. Ja wierzę w prawdziwą niezależność, a nie mrzonki. Chciałam mieć wszystkie pieniądze mojego męża i robić to, na co mam ochotę. Chciałam kochać się z mężczyznami, których wybiorę, chciałam całkowicie rządzić swoim życiem. Czy pan to rozumie?
– Rozumiem – skłamałem. – Od kiedy pani mąż wypłacił mi milion euro za znalezienie córki, czuję się niezależny. Nie muszę pracować i myśleć o utrzymaniu się na powierzchni. Teraz naprawdę żyję, proszę pani. Dlatego panią rozumiem. Wciąż jednak nie odpowiedziała mi pani na pytanie… Jak można było wyrzec się własnego dziecka?
– Nana nie jest moją córką – odpowiedziała obojętnie, a mnie przeszły po plecach ciarki. – Adoptowałam ją zaraz po urodzeniu. W papierach nic na ten temat nie ma, ale taka jest prawda. Można zresztą zbadać naszą krew. To dla mnie obca osoba, panie Brandt. Odbierała mi męża, przeszkadzała i zmuszała do zajmowania się sobą. Tak naprawdę to on ją wychowywał. Miał na jej punkcie świra…
Po tych słowach wstałem i odszedłem bez pożegnania. Arieta Sosnowska-Radwanowa przestała dla mnie istnieć. Wracałem moim klimatyzowanym subaru do mieszkania, w którym czekała Nana. Tajemnica jej prawdziwego pochodzenia miała pozostać ze mną na zawsze. Gotów byłem to znieść. Za kilka minut czekała mnie największa przyjemność świata. Cała reszta po prostu się nie liczyła.