174914.fb2 Opary Szale?stwa - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 10

Opary Szale?stwa - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 10

Rozdział 8

– Doreen się stara – powiedział Lincoln, nie odrywając oczu od drogi. – Naprawdę się stara. Ale nie jest jej łatwo.

– Ani tobie, jak sądzę – odparła Claire.

– Wszystkim jest trudno. Już od lat.

Padało, gdy wyjeżdżali z Tranquility. Teraz deszcz przechodził powoli w deszcz ze śniegiem. Słyszeli, jak uderza w przednią szybę. Droga była zdradliwa, bo temperatura spadła do niebezpiecznej granicy między mrozem a odwilżą, a na asfalcie gromadziła się warstewka wodnistego lodu. Claire cieszyła się, że to Lincoln prowadzi, nie ona. Człowiek, który przeżył czterdzieści pięć zim w tym klimacie, niewątpliwie nauczył się szacunku dla wszystkich pułapek.

Podkręcił ogrzewanie i zaparowane szyby zaczęły się przejaśniać.

– Od dwóch lat jesteśmy w separacji – powiedział. – Problem polega na tym, że ona nie potrafi odpuścić. A ja nie mam serca, żeby się jej wyrywać.

Oboje spięli się, gdy jadący przed nimi samochód nagle zahamował i zaczął tańczyć po jezdni. Ledwo udało mu się opanować poślizg tuż przed nadjeżdżającą ciężarówką.

Claire opadła na oparcie z bijącym sercem.

– O Jezu.

– Wszyscy jeżdżą za szybko.

– Może powinniśmy zawrócić?

– Minęliśmy już połowę drogi, więc nie ma sensu zawracać. Chyba że wolisz?

Przełknęła ślinę.

– Jeśli ty się nie boisz jechać, to ja też nie.

– Po prostu nie będziemy się śpieszyć. To znaczy, że pewnie późno wrócimy do domu. – Zerknął w jej stronę. – A co z Noahem?

– Jest już dość samowystarczalny. Na pewno nic mu nie będzie.

– Wygląda na wspaniałego chłopaka.

– I jest – potwierdziła, dodając po chwili z ponurym uśmieszkiem: – W każdym razie przeważnie.

– To chyba nie jest takie łatwe, jak się wydaje – powiedział Lincoln. – Cały czas to słyszę od rodziców. Że wychowywanie dziecka to najtrudniejsze zadanie pod słońcem.

– A jest jeszcze sto razy trudniejsze, jeśli trzeba to robić samemu.

– A gdzie jest tata Noaha?

Claire milczała. Musiała się niemal zmusić do udzielenia odpowiedzi:

– Zmarł. Dwa lata temu.

Ledwo dotarły do niej ciche słowa Lincolna:

– Tak mi przykro.

Przez chwilę jedynym dźwiękiem było szuranie wycieraczek po szybie. Dwa lata, a wciąż z trudem tylko mogła o tym mówić. Wciąż nie mogła się zmusić do używania słowa „wdowa”. Kobiety nie powinny zostawać wdowami w wieku trzydziestu ośmiu lat.

A roześmiani, kochający, trzydziestodziewięcioletni mężczyźni nie powinni umierać na chłoniaka.

Przez marznącą mgiełkę zobaczyła błyskające przed nimi światła. Wypadek. Jednak w samochodzie tego mężczyzny czuła się dziwnie bezpiecznie. Chroniona przed jakąkolwiek krzywdą. Przejechali wolniutko wzdłuż rzędu pojazdów: dwóch wozów policyjnych, ciężarówki pomocy drogowej i karetki pogotowia. Ford bronco ześlizgnął się z szosy i leżał na boku, cały pokryty już szronem. Minęli go w milczeniu, wstrząśnięci tak dobitnym przypomnieniem, jak szybko życie może ulec zmianie. Skończyć się. Była to jeszcze jedna ponura nuta, dodana do i tak przygnębiającego dnia.

Lucy Overlock spóźniła się na zajęcia. Jej dziesięciu studentów i dwóch doktorantów od piętnastu minut czekało w suterenie, gdzie mieściło się laboratorium muzeum, gdy Lucy pojawiła się w drzwiach, spływając wodą.

– Przy tej pogodzie powinnam była chyba odwołać zajęcia – powiedziała. – Ale cieszę się, żeście tu wszyscy dotarli. Odwiesiła płaszcz deszczowy, pod którym miała codzienne dżinsy i flanelową koszulę – praktyczny strój, biorąc pod uwagę otoczenie. Suterena muzeum była wilgotna i pełna kurzu, zawalona rozlicznymi przedmiotami i przesiąknięta ich zapachem. Na stojących wzdłuż dwóch ścian półkach zgromadzono setki drewnianych skrzynek, opisanych wyblakłym pismem: „Stonington, nr 11: narzędzia z muszli, groty strzał, drobiazgi”. „Pittsfield, nr 32: część szkieletu, dorosły mężczyzna”.

Na środku pokoju na szerokim, roboczym stole, pod brezentem, leżały nowe dodatki do tej starannie skatalogowanej kostnicy.

Lucy zapaliła światło. Z szumem włączyły się neonówki, a ich nienaturalne światło skupiało się na stole. Claire i Lincoln dołączyli do kręgu studentów. Światło było bezlitosne, ostro podkreślało rysy twarzy zgromadzonych osób.

Lucy odsłoniła brezent.

Szczątki szkieletów dwojga dzieci leżały obok siebie. Kości umieszczono mniej więcej zgodnie z układem anatomicznym. Jeden szkielet nie miał żeber, łydki i stopy jednej nogi, i prawej górnej kończyny. Drugi szkielet wydawał się niemal cały, poza brakującymi kośćmi dłoni.

Lucy stanęła przy szczycie stołu, od strony czaszek.

– Mamy tu zbiór kostnych szczątków ludzkich z odkrywki numer siedemdziesiąt dwa, przy południowym krańcu jeziora Locust. Prace zakończono wczoraj. Dla odniesienia przyczepiłam tam, na ścianie, mapkę terenu odkrywki. Jak widzicie, odkrywka znajdowała się na samym brzegu potoku Meegawki. Ostatniej wiosny padały tu obfite deszcze i wystąpiła powódź, co prawdopodobnie przyczyniło się do odsłonięcia tego miejsca pochówku. – Spojrzała na stół. – Zaczynajmy więc. Przede wszystkim chcę, byście wszyscy przyjrzeli się szczątkom. Możecie je wziąć do ręki i starannie obejrzeć. Zadawajcie Pytania dotyczące terenu. A potem chciałabym usłyszeć, jakie wyciągacie wnioski na temat wieku i rasy ofiar oraz daty pochówku. Ci, którzy brali udział w pracach, niech siedzą cicho. Zobaczmy, co innym uda się wydedukować.

Jeden ze studentów sięgnął po czaszkę.

Lucy cofnęła się i cicho obeszła stół, czasem zerkając ponad ramionami uczniów, by zobaczyć, jak pracują. To zgromadzenie skojarzyło się Claire z jakimś groteskowym rytuałem jedzenia: szczątki rozłożone jak uczta na stole, chciwe ręce sięgające po kości, obracające je w ostrym świetle, podające dalej. Początkowo nie słychać było żadnych rozmów, a ciszę przerywał jedynie świst wyciąganej i chowanej miarki.

Jedną z czaszek, pozbawioną żuchwy, podano Claire.

Ostatni raz trzymała w dłoni ludzką czaszkę podczas studiów medycznych. Obróciła ją powoli w świetle. Niegdyś potrafiła podać nazwę każdego otworu, każdego wyrostka, ale te nazwy anatomiczne – tak samo jak wiele innych faktów, wtłaczanych studentom do głowy podczas czterech lat studiów – uległy zapomnieniu, zastąpione przez bardziej praktyczne dane, takie jak kody rachunków i numery telefonów w szpitalu. Odwróciła czaszkę i zobaczyła, że górne zęby wciąż tkwią na miejscu. Trzecie zęby trzonowe jeszcze nie wyrosły. To szczęka dziecka.

Delikatnie odłożyła czaszkę, wstrząśnięta rzeczywistością tego, co przed chwilą trzymała w dłoniach. Przypomniał się jej Noah w wieku dziewięciu lat, z masą ciemnych kędziorów, jedwabiście gładką skórą twarzy. Teraz wpatrywała się w czaszkę dziecka, którego ciało dawno już odpadło od kości.

Nagle zdała sobie sprawę, że Lincoln dotyka jej ramienia.

– Dobrze się czujesz? – zapytał. Skinęła potakująco głową. W jego spojrzeniu widziała smutek, niemal żal. Czy tylko nas prześladują myśli o życiu tego dziecka? – zastanawiała się. Czy tylko my widzimy tu coś poza pustym czerepem z wapnia i fosforanów?

Pierwsze pytanie zadała studentka, wyglądająca jak młodsze i szczuplejsze wcielenie Lucy.

– Czy ciała pochowano w trumnach? A teren był leśny czy łąkowy?

– Teren był umiarkowanie zalesiony nowymi drzewami – odparła Lucy. – Znaleźliśmy żelazne gwoździe i fragmenty trumny, ale drewno w większości wygniło.

– A ziemia? – spytał jeden ze studentów.

– Glina, średnio wilgotna. Czemu pytasz?

– Wysoka zawartość gliny sprzyja zachowaniu szczątków.

– Tak jest. Jakie inne czynniki wpływają na zachowanie szczątków? – Lucy rozejrzała się wokół.

Jej studenci odpowiadali z entuzjazmem, który Claire wydał się niemal niewłaściwy. Tak byli skupieni na zmineralizowanych szczątkach, że zapomnieli, czym te kości niegdyś były. Żyjącymi, śmiejącymi się dziećmi.

– Spoistość ziemi… wilgotność…

– Temperatura otoczenia.

– Drapieżniki.

– Głębokość pochówku. Czy był wystawiony na światło słoneczne.

– Wiek w chwili śmierci.

Lucy zatrzymała wzrok na studentce, która odezwała się ostatnia. Była to ta młodsza wersja Lucy, także w dżinsach i koszuli w kratę.

– W jaki sposób wiek zmarłego wpływa na szczątki kostne?

– Czaszki młodych dorosłych osób pozostają nienaruszone dłużej niż czaszki ludzi starszych, być może z powodu większej mineralizacji.

– To mi nie mówi, jak długo te konkretne szkielety leżały w ziemi. Kiedy nastąpiła śmierć?

Nie było odpowiedzi.

Lucy nie wydawała się rozczarowana.

– Prawidłowa odpowiedź – wyjaśniła – brzmi: nie wiemy. Po stu latach niektóre szkielety mogą zamienić się w proch i pył, inne natomiast być może nie wykażą niemal żadnych oznak starzenia się. Możemy jednak wyciągnąć pewne wnioski. – Sięgnęła przez stół i wzięła do ręki kość piszczelową. – Zwróćcie uwagę na łuszczenie się niektórych kości długich, gdzie blaszkowata otoczka kości ma naturalne rowki. O czym to świadczy?

– O zmiennych okresach suchych i wilgotnych.

– Właśnie. Te szczątki przez jakiś czas chroniła trumna. Później jednak trumna przegniła i kości zostały wystawione na działanie wody, szczególnie że w pobliżu znajdowały się koryta potoku. – Spojrzała na młodego człowieka; Claire rozpoznała go: był to doktorant, który pomagał w odkrywce. Długie jasne włosy związane w kucyk i trzy złote kolczyki w jednym uchu upodabniały go do pirata z dawnych wieków. Jedynie typowe dla naukowca okulary w drucianej oprawie nie pasowały do jego wyglądu. – Vince – rzekła Lucy – powiedz nam, kiedy występowały tam powodzie.

Przeszukałem raporty od samego początku, czyli od lat dwudziestych – odparł Vince. – Mieliśmy dwa okresy katastrofalnych powodzi: na wiosnę 1946 roku i ostatnio, minionej wiosny, gdy rzeka Locust wystąpiła z brzegów. Prawdopodobnie dlatego właśnie to miejsce pochówku zostało odkryte. Erozja koryta strumienia Meegawki, wywołana obfitymi deszczami.

– Mamy więc dane na temat dwóch okresów nasycenia terenu wodą, po których następowały lata suche. To właśnie spowodowało łuszczenie się warstwy korowej kości. – Lucy odłożyła piszczel i podniosła kość udową. – A teraz najciekawsze znalezisko. Chodzi mi o tę rysę tutaj, z tyłu trzonu kości udowej. Wydaje się, że jest to ślad cięcia, ale kość jest już tak zniszczona, że rysa straciła cechy charakterystyczne. Nie możemy zatem stwierdzić, czy były przy niej podokostnowe wylewy krwawe. – Dostrzegła pytające spojrzenie Lincolna. – Występują one wówczas, gdy zostanie ugodzona żywa kość. Wskazują, czy nastąpiło to post mortem czy antę mortem.

– I z tej kości nie da się tego wydedukowac?

– Nie. Zbyt długo działały na nią różne żywioły.

– Skąd więc wiadomo, że było to zabójstwo?

– Musimy przyjrzeć się innym kościom. I tu znajdziemy odpowiedź. – Sięgnęła po małą, papierową torebkę i wysypała na stół jej zawartość.

Drobne kostki potoczyły się jak szare kości do gry.

– Kości nadgarstka – wyjaśniła. – Pochodzą z prawej ręki. Kości nadgarstka mają dużą gęstość – nie rozpadają się tak szybko jak inne kości. Te znaleziono głęboko, otoczone kawałem spoistej gliny, co dodatkowo pomogło je zachować. – Przesypywała kostki jak szwaczka, szukająca właściwego guzika. – O właśnie – powiedziała, biorąc jedną kostkę i unosząc do światła.

Nacięcie rzucało się w oczy – było tak głębokie, że kość niemal rozpadła się na dwoje.

– Mamy tu ranę obronną – tłumaczyła Lucy. – To dziecko – uznajmy, że to dziewczynka – uniosło ramiona, by zasłonić się przed napastnikiem. Ostrze trafiło w rękę – tak mocno, że niemal rozłupało kość nadgarstka. Dziewczynka ma zaledwie osiem czy dziewięć lat i jest dość drobnej budowy, więc nie może się bronić. A ten, kto wbił nóż, to człowiek bardzo silny – tak silny, że potrafi przebić jej dłoń na wylot. Dziewczynka odwraca się. Ostrze być może wciąż tkwi w jej ciele, a może napastnik wyciągnął je i szykuje się do zadania następnego ciosu. Dziewczynka stara się uciec, ale on ją ściga. Wtedy potyka się lub to on ją przewraca na ziemię twarzą w dół. Zakładam, że twarzą w dół, ponieważ na kręgach piersiowych widnieją szczerby – szerokie ostrze, być może tasaka, cięło od tyłu. Mamy także nacięcie z tyłu kości udowej, co znaczy, że leży teraz na ziemi. Żadna z tych ran nie musi być śmiertelna. Jeśli dziewczynka wciąż żyje, obficie krwawi. Nie wiemy, co było później, bo tego nam kości nie mówią. Wiemy jedynie, że leży twarzą w dół na ziemi i nie może biec, nie może się bronić. A ktoś właśnie wbił tasak lub siekierę w jej kość udową. – Delikatnie odłożyła kość nadgarstka na stół. Kostka wyglądała jak mały kamyczek, uszkodzona pamiątka straszliwej śmierci. – To właśnie mówią mi te kości.

Przez chwilę panowało milczenie.

– A co się stało z drugim dzieckiem? – spytała w końcu Claire.

Lucy robiła wrażenie, że budzi się z transu. Spojrzała na drugą czaszkę.

– To było dziecko w zbliżonym wieku. Brakuje wielu jego kości, a te, które mamy, są poważnie zwietrzałe, ale mogę powiedzieć tyle: on – lub ona – otrzymał prawdopodobnie śmiertelne uderzenie w głowę. Tych dwoje dzieci pochowano razem, w tej samej trumnie. Przypuszczam, że zginęły podczas jednego napadu.

– Muszą istnieć jakieś zapiski – wtrącił Lincoln. – Jakieś dawne doniesienia, kim były te dzieci.

I rzeczywiście, wiemy, jak się nazywały – odezwał się Vince, doktorant z kucykiem. – Dzięki monecie znalezionej w tej samej warstwie ziemi ustaliliśmy, że ich śmierć musiała nastąpić po 1885 roku. Przeszukałem przechowywane w dokumentacji hrabstwa tytuły własności. Wynika z nich, że cały pas ziemi wokół południowej części jeziora Locust stanowił własność rodziny nazwiskiem Gow. Te kości to doczesne szczątki Josepha i Jennie Gow, rodzeństwa w wieku lat ośmiu i dziesięciu. – Vince uśmiechnął się z zakłopotaniem. – Wygląda na to, koledzy, że wykopaliśmy cmentarzyk rodziny Gow.

Stwierdzenie to nie wydało się Claire specjalnie zabawne, więc niechętnie powitała śmiech kilkorga studentów.

– Przypuszczaliśmy, że może to być cmentarz rodzinny – dodała Lucy – ponieważ ciała były w trumnie. Niestety, zakłóciliśmy miejsce ich ostatniego spoczynku.

– A zatem wie pan także, w jaki sposób te dzieci zginęły? – spytała Claire.

– Trudno odnaleźć doniesienia prasowe, ponieważ ten rejon był wówczas bardzo słabo zaludniony – odrzekł Vince. – Mamy do dyspozycji jedynie świadectwa zgonu przechowywane w hrabstwie. Śmierć dzieci Gowów nastąpiła tego samego dnia – piętnastego listopada 1887 roku. Razem ze śmiercią trzech innych członków ich rodziny.

Zapadła pełna przerażenia cisza.

– Czy to znaczy, że pięcioro ludzi zginęło tego samego dnia? – spytała Claire.

Vince kiwnął potakująco głową.

– Najwyraźniej ta rodzina została wymordowana.