174914.fb2
– Grube dupsko – syknął J.D. Reid z sekcji puzonów. – Barry ma grube dupsko!
Noah uniósł wzrok i zerknął z ukosa na swego partnera przy pulpicie, Barry’ego Knowltona. Biedny grubas mocno ściskał saksofon, starając się skoncentrować na zachowaniu rytmu, ale spurpurowiał i zaczął się pocić, jak zawsze, gdy odczuwał stres. Barry Knowlton pocił się i na sali gimnastycznej, i odmieniając czasowniki na lekcji francuskiego, i wtedy, gdy odezwała się do niego jakaś dziewczyna. Najpierw się rumienił, potem na jego czole i skroniach zbierały się małe kropelki, a już po chwili strumyczki potu spływały z niego jak lody topniejące w upale.
– Ludzie, to dupsko jest takie grube, że gdyby je wystrzelić w kosmos, mielibyśmy drugi księżyc.
Kropla potu kapnęła z twarzy Barry’ego na saksofon. Ściskał instrument tak mocno, że palce mu całkiem zbielały. Noah odwrócił się.
– Odczep się, J.D.
– Oooch. Teraz chuda dupa jest zazdrosna, że się na nią nie zwraca uwagi. Stąd mam niezły widok. Gruba dupa i chuda dupa, do pary.
– Powiedziałem, odczep się!
Reszta zespołu przestała grać i w nagłej ciszy „odczep się” Noaha rozległo się z pełną mocą.
– Noah, co tam się dzieje?
Noah odwrócił się i zobaczył, że pan Sanborn marszczy brwi. Pan Sanborn był fajnym facetem, jednym z ulubionych nauczycieli Noaha, ale był też kompletnie ślepy na to, co się dzieje w klasie.
– Noah usiłuje wywołać bójkę, proszę pana – powiedział J.D.
– Co takiego? To on usiłuje wywołać bójkę! – zaprotestował Noah.
– Nie sądzę – prześmiewał się J.D.
– Nigdy nie odpuści! Wciąż robi głupie komentarze! Pan Sanborn znużonym gestem skrzyżował ramiona.
– Jakie komentarze, mogę wiedzieć?
– Powiedział… powiedział… – Noah przerwał i spojrzał na Barry’ego, napiętego jak struna, która za chwilę się zerwie. – No, to były obraźliwe uwagi.
Ku zaskoczeniu wszystkich, Barry nagle kopnął pulpit tak, że go przewrócił, rozrzucając wokół kartki z nutami.
– Nazwał mnie grubym dupskiem! Tak mnie nazwał!
– Hej, to nie obraźliwa uwaga, to prawda! – powiedział J.D.
Przez salę przeleciał śmiech.
– Przestańcie! – wrzasnął Barry. – Przestańcie się ze mnie śmiać!
– Barry, usiądź, proszę.
Barry zwrócił się do pana Sanborna.
– Nigdy pan nic nie robi! Nikt nic nie robi! Pozwala mu pan mnie prześladować, a wszystkich to gówno obchodzi!
– Barry, musisz się uspokoić. Wyjdź, proszę, do holu i ochłoń trochę.
Barry cisnął saksofon na krzesło.
– Wielkie dzięki, proszę pana – powiedział i wyszedł z sali.
– Oooch. Księżyc w pełni znika – szepnął J.D. Noah w końcu nie wytrzymał.
– Zamknij się! – krzyknął. – Zamknij się w końcu!
– Noah! – Pan Sanborn zastukał pałeczką w pulpit.
– To jego wina, nie Barry’ego! J.D. nigdy nie odpuszcza! Żadne z was nigdy nie przestaje! – Rozejrzał się po kolegach z klasy. – Wszyscy dajecie mu popalić!
Pan Sanborn w furii walił pałeczką w pulpit.
– Jesteście beznadziejni! J.D. roześmiał się.
– I kto to mówi!
Noah skoczył na równe nogi, chcąc rzucić się na J.D. Zabiję go!
Jakaś ręka chwyciła Noaha za ramię.
– Dość tego! – krzyknął pan Sanborn, odciągając go w tył. – Noah, ja się zajmę J.D.! Idź ochłonąć w holu!
Noah zrzucił z ramienia rękę nauczyciela. Wściekłość, która doszła do tak niebezpiecznego szczytu, wciąż krążyła w jego żyłach, ale udało mu sieją opanować. Rzucił J.D. ostatnie spojrzenie, które mówiło: spróbuj jeszcze raz, a pożałujesz, i wyszedł z sali.
Znalazł Barry’ego koło szafek, pocącego się i dyszącego. Chłopak walczył z kombinacją zamka szyfrowego. Wciąż wściekły, walnął pięścią w szafkę, a potem oparł się o nią. Pod jego ciężarem zamek o mało nie puścił.
– Zabiję go – powiedział.
– Razem go zabijemy – rzekł Noah.
– Mówię serio. – Barry spojrzał na niego i Noah nagle zrozumiał. On naprawdę mówi serio.
Zadzwonił dzwonek na koniec lekcji. Dzieciaki wysypały się z klas, zapełniając hol. Noah po prostu stał w miejscu, patrząc, jak Barry odchodzi – spocony grubas, znikający w tłumie. Nie zauważył Amelii, póki nie zatrzymała się tuż koło niego i nie dotknęła jego ramienia.
Drgnął nagle i spojrzał na nią.
– Słyszałam o tobie i J.D. – powiedziała.
– Więc pewnie słyszałaś też, że to mnie wyrzucono z klasy.
– J.D. to kawał palanta. Nikt nigdy mu się dotychczas nie sprzeciwił.
– No cóż, niepotrzebnie to zrobiłem. – Noah ustawił swój zamek szyfrowy i otworzył szafkę. Drzwi odskoczyły ze stukiem. – Nie warto było otwierać jadaczki.
– Warto. Szkoda, że nie wszyscy są tak odważni. – Pochyliła głowę, a złote włosy zsunęły jej się po policzku. Odwróciła się.
– Amelio?
Podniosła na niego wzrok. Już tyle razy rzucał dziewczynie ukradkowe spojrzenia, po prostu dla samej przyjemności patrzenia na jej twarz. Tyle razy wyobrażał sobie, jakby to było dotykać tej twarzy, tych włosów. Pocałować ją. Miał kilka okazji, ale nigdy nie zdobył się na odwagę, by to rzeczywiście zrobić. A teraz wpatrywała się w niego tak intensywnie, że nie mógł się powstrzymać. Drzwi jego szafki były otwarte, zasłaniając ich od strony holu. Wyciągnął rękę, ujął jej dłoń i delikatnie przyciągnął dziewczynę do siebie.
Przysunęła się chętnie, z szeroko otwartymi oczyma i rumieńcem na policzkach. Ich wargi dotknęły się tak lekko, że niemal wcale. Spojrzeli na siebie, upewniając się bez słów, że to im nie wystarczyło. Że oboje chcą spróbować jeszcze raz.
Kolejny pocałunek był mocniejszy, głębszy. Czerpali nawzajem odwagę ze swych warg. Otoczył ją ramieniem i rzeczywiście była tak miękka, jak sobie wyobrażał, jak słodko pachnący, lśniący jedwab. Teraz ona także objęła Noaha za szyję, przyciągając go bliżej.
Odrzucone w tył drzwi szafki stuknęły, i nagle ktoś jeszcze tam stanął.
– Cóż za wzruszająca scena! – zadrwił J.D.
Amelia odskoczyła, patrząc na swego przyrodniego brata.
– Ty tania dziwko! – J.D. szarpnął ją mocno. Amelia odepchnęła go z całych sił.
– Nie dotykaj mnie!
– Aha, wolisz, jak Noah Elliot cię obmacuje?
– Dosyć tego! – Noah ruszył na J.D., z rękoma już zaciśniętymi w pięści. Nagle zamarł w miejscu. Pan Sanborn wyszedł z klasy i stał w holu, przyglądając im się.
– Na dworze – powiedział J.D. cicho, z błyszczącymi oczyma. – Na parkingu. Teraz.
Fern Cornwallis wypadła z budynku i biegła przez sięgający po kostki śnieg ku parkingowi nauczycieli. Zanim dobiegła do walczących chłopców, jej nowiutkie skórzane pantofle całkiem przemokły, a palce u nóg zdrętwiały. Nie była w nastroju, by myśleć racjonalnie. Przepchnęła się przez krąg gapiów i złapała jednego z chłopców za kurtkę. To znowu Noah Elliot, pomyślała z wściekłością, odciągając go od J.D. Reida. J.D. parsknął jak wściekły byk i uderzył ramieniem w pierś Noaha, przewracając i jego, i Fern.
Fern wylądowała na plecach na ziemi, brudząc wełniany kostium błotem i piaskiem. Stanęła na nogi, równocześnie rozdzierając sobie rajstopy. W ataku nieopanowanej wściekłości znów ruszyła ku walczącym, tym razem chwytając za kołnierz J.D. Szarpnęła tak mocno, że chłopak spurpurowiał i zaczął charczeć, ale wciąż wymachiwał rękoma, usiłując trafić Noaha pięścią.
Dwoje nauczycieli ruszyło Fern na pomoc. Każde z nich chwyciło J.D. za jedno ramię i odciągnęło w tył.
– Trzymaj się z daleka od mojej siostry, Elliot!
– Nie dotknąłem twojej siostry! – odkrzyknął Noah.
– Co innego widziałem!
– To jesteś ślepy i głupi!
– Jeśli was jeszcze raz razem zobaczę, nie pozbieracie się!
– Przestańcie! Obaj! – krzyknęła Amelia, przepychając się naprzód i stając między chłopcami. – Ale z ciebie palant, J.D.!
– Lepszy palant niż szkolna szmata! Amelia zaczerwieniła się.
– Zamknij się!
Szmata! – wypluł z siebie J.D. – Szmata, szmata! Noah wyrwał się i uderzył pięścią J.D. w zęby. Głośny trzask kości o ciało był jak nagły strzał w czystym powietrzu. Krew trysnęła na śnieg.
– Trzeba podjąć zdecydowane działanie – powiedziała pani Lubec, nauczycielka historii. – Nie możemy gasić małych pożarów, Fern, gdy wokół płonie las.
Fern kuliła się w pożyczonym dresie i piła herbatę. Wiedziała, że wszyscy siedzący wokół stołu konferencyjnego patrzą na nią i czekają na jakąś decyzję, ale mogli jeszcze trochę poczekać. Najpierw musiała się rozgrzać, by krew znów zaczęła krążyć w jej bosych, przemarzniętych stopach, teraz owiniętych ręcznikiem pod stołem. Dres czuć było potem i zwietrzałymi perfumami, tak samo jak jego właścicielkę, pulchną pannę Boodles, nauczycielkę gimnastyki. Poza tym był rozciągnięty na biodrach. Fern przemogła wzdrygnięcie i skupiła się na piątce ludzi siedzących wokół stołu konferencyjnego. Za dwie godziny ma spotkanie z rejonowym kuratorem szkolnym, któremu musi przedstawić nowy plan działania. A w tym celu musiała zasięgnąć opinii grona nauczycielskiego.
W pokoju razem z nią siedziała wicedyrektorka, dwie nauczycielki, pedagog szkolny oraz psycholog rejonowy, doktor Lieberman. Lieberman był jedynym mężczyzną w pokoju i przyjął ów pełen wyższości styl bycia, jaki często przyjmują faceci, gdy są jedynymi kogutami wśród kur.
– Uważam, że najwyższy czas mocniej ich przycisnąć – powiedziała nauczycielka angielskiego. – Zastosować drakońskie metody. Jeśli wymaga to uzbrojonych strażników w holach i usunięcia rozrabiaków ze szkoły, to tak zróbmy.
– To nie jest właściwe podejście, moim skromnym zdaniem – oświadczył doktor Lieberman z wyraźnym brakiem skromności.
– Próbowaliśmy intensywniejszych zajęć terapeutycznych – powiedziała Fern. – Próbowaliśmy zajęć z rozwiązywania konfliktów. Próbowaliśmy zawieszania, zatrzymywania po godzinach i próśb. Zdjęliśmy nawet desery z menu szkolnej stołówki, by zmniejszyć ich poziom cukru. Te dzieciaki wymknęły się spod kontroli i nie wiem, czyja to wina. Wiem natomiast, że wszyscy nauczyciele są wykończeni, a ja jestem gotowa wezwać na odsiecz wojsko. – Spojrzała na wicedyrektorkę. – Gdzie jest komendant Kelly? Czy do nas nie dołączy?
– Zostawiłam wiadomość na komendzie. Komendanta dziś rano coś zatrzymało.
– To pewnie przez te nocne inspekcje samochodów – zażartowała pani Lubec.
– Co takiego? – Fern spojrzała na nią pytająco.
– Słyszałam to u Monaghana. Wszystkie Dinozaury o tym gadały.
– I co mówili? – Pytanie Fern zabrzmiało ostrzej, niż chciała. Postarała się odzyskać panowanie nad sobą, zapobiec rumieńcowi.
– Och, późnym wieczorem komendant Kelly i doktor Elliot tak się rozgrzali, że zaparowali szyby w samochodzie. To nie znaczy, że biednemu człowiekowi nic się nie należy od życia, po tych wszystkich latach… – Głos pani Lubec zamarł na widok zmartwiałej twarzy Fern.
– Czy możemy wrócić do naszej sprawy? – przerwał Lieberman.
Tak, oczywiście – wyszeptała Fern. To tylko plotki. Lincoln broni tej kobiety publicznie i zaraz całe miasto myśli, że ze sobą sypiają. Jeszcze kilka miesięcy temu to Fern była domniemaną kobietą w jego życiu. Też plotki, które wzięły się stąd, że spędzali ze sobą długie godziny, opracowując szkolny projekt DARE. Zmusiła się, by przestać myśleć o Claire Elliot. Skierowała swoją irytację na Liebermana, który starał się przejąć kierowanie zebraniem.
– Brutalna siła nie działa dobrze w tej grupie wiekowej – mówił właśnie. – Mamy tu do czynienia z takim stadium rozwoju, w którym buntują się właśnie przeciwko władzy. Przyciśnięcie tych dzieciaków, pokazanie swojej przewagi, to nie jest właściwy komunikat.
– Jest mi już wszystko jedno, jaki komunikat im wysyłam – odrzekła Fern. – Moim obowiązkiem jest nie dopuścić, by się wzajemnie pozabijali.
– Więc należy zagrozić im utratą czegoś, na czym im zależy. Zajęć sportowych, wycieczki szkolnej. A co z tą zabawą, która jest planowana? To chyba dla nich znaczące wydarzenie?
– Już dwa razy ją przekładaliśmy – wyjaśniła Fern. – Najpierw z powodu pani Horatio, potem przez te wszystkie bójki.
– Ale czy pani nie rozumie, że to jest właśnie coś pozytywnego, co można im zaproponować? Marchewka za dobre zachowanie. Ja bym tego nie odwoływał. Jakie inne mają zachęty?
– A co z groźbą śmierci? – mruknęła nauczycielka angielskiego.
– Pozytywne wzmacnianie – oświadczył Lieberman. – To mantra, którą powinniśmy zapamiętać. Pozytywne. Pozytywne.
– Zabawa może okazać się katastrofą – powiedziała Fern. – Dwie setki dzieci w zatłoczonej sali gimnastycznej. Wystarczy jedna bójka na pięści, a będziemy mieli wrzeszczący tłum.
– Więc z góry usuńmy rozrabiaków. To właśnie nazywam pozytywnym wzmocnieniem. Każdy, kto wychyli się choć na centymetr poza wyznaczone granice, zostaje wykluczony. – Przerwał na chwilę. – Ci dwaj chłopcy, którzy dzisiaj wdali się w bójkę…
– Noah Elliot i J.D. Reid.
– Zacznijmy od zrobienia z nich przykładu.
– Zawiesiłam ich do końca tygodnia – powiedziała Fern. – Rodzice już po nich jadą.
– Na pani miejscu wyjaśniłbym całej szkole, że na zabawie nie będzie ani tych chłopców, ani żadnych innych rozrabiaków. Należy postawić ich jako przykład tego, czego nie wolno robić.
W przedłużającej się ciszy oczy wszystkich zwróciły się na Fern. Czekali na jej decyzję, ale ona była już zmęczona decydowaniem i znoszeniem oskarżeń, gdy coś poszło nie tak. A teraz siedział tu ten doktor Lieberman, mówiąc jej, co powinna zrobić, więc niemal z radością poddała się jego opiniom. Szansie przerzucenia odpowiedzialności na kogoś innego.
– No dobrze. Zabawa wraca do planu.
Zapukano do drzwi. Puls Fern przyśpieszył, gdy do pokoju wszedł Lincoln Kelly. Dzisiaj nie był w mundurze, ale w dżinsach i starej kurtce myśliwskiej. Niósł ze sobą zapach zimy, a we włosach migotały mu płatki śniegu. Wyglądał na zmęczonego, lecz to tylko podkreślało jego atrakcyjność. Pomyślała, jak już wielokrotnie przedtem: Potrzebujesz oddanej kobiety, która by się o ciebie troszczyła.
– Przepraszam za spóźnienie – odezwał się. – Dopiero przed chwilą wróciłem do miasta.
– Już kończymy spotkanie – powiedziała Fern. – Ale ty i ja musimy porozmawiać, jeśli masz chwilę czasu. – Wstała i natychmiast się zmieszała, bo patrzył w zdziwieniu na jej niedbały strój. – Musiałam przerwać kolejną bójkę i wylądowałam na ziemi – wyjaśniła. Obciągnęła bluzę. – Awaryjny komplet na zmianę. Niezbyt twarzowy kolor.
– Nic ci się nie stało?
– Nie. Choć bolesne jest zniszczenie pary włoskich pantofli.
Uśmiechnął się, co miało znaczyć, iż mimo niechlujnego wyglądu emanuje urokiem i dowcipem, a on potrafi to docenić.
– Poczekam na ciebie w sekretariacie – powiedział, wychodząc.
Nie mogła po prostu wyjść z sali i do niego dołączyć. Najpierw musiała zakończyć spotkanie. Zanim się w końcu elegancko uwolniła, minęło pięć minut i Lincoln nie był już w sekretariacie sam.
Była z nim Claire Elliot.
Wydawało się, że nie zauważyli Fern wychodzącej z sali konferencyjnej, tak całkowicie byli sobą nawzajem pochłonięci. Nie dotykali się, ale na twarzy Lincolna malowało się takie ożywienie, jakiego Fern nigdy nie widziała. Zupełnie jakby obudził się po długiej hibernacji, by dołączyć do żywych.
Ból, jaki w tej chwili poczuła, był niemal fizyczny. Zrobiła krok w ich stronę, ale nagle nie miała nic do powiedzenia. Cóż on takiego widzi w tobie, czego nie widzi we mnie? – zastanawiała się, patrząc na Claire. Przez te wszystkie lata była świadkiem powolnego rozpadu małżeństwa Lincolna i myślała, że w końcu czas okaże się jej sprzymierzeńcem. Doreen zniknie, a Fern zajmie jej miejsce. Tymczasem pojawiła się skądś ta kobieta, tak zwyczajnie wyglądająca kobieta w śniegowcach i brązowym golfie, i natychmiast znalazła się na czele kolejki. Nie pasujesz, pomyślała Fern zjadliwie, gdy Claire odwróciła się w jej stronę. Nigdy tu nie pasowałaś.
– Zadzwoniła do mnie Mary Delahanty – powiedziała Claire. – Jak rozumiem, Noah wdał się w kolejną bójkę.
– Pani syn został zawieszony – oświadczyła Fern bez ogródek. Chciała zadać jej ból i z zadowoleniem dostrzegła, że Claire drgnęła.
– Co się stało?
– Wdał się w bójkę o dziewczynę. Najwyraźniej pozwalał sobie na zbyt wiele i brat dziewczyny wystąpił w obronie siostry.
– Trudno mi w to uwierzyć. Mój syn nigdy nie wspomniał o żadnej dziewczynie…
– Dzieciom nie jest łatwo w obecnych czasach porozumieć się z rodzicami, kiedy ci są tak zajęci pracą zawodową. – Fern chciała zranić Claire Elliot i najwyraźniej jej się to udało, bo na policzki Claire wypłynął rumieniec winy. Fern doskonale wiedziała, w co celować: w najdrażliwsze miejsce każdego rodzica, uwrażliwione przez wyrzuty sumienia i brzemię odpowiedzialności.
Fern – powiedział Lincoln. Usłyszała w jego głosie naganę. Odwróciła się w jego stronę i nagle poczuła głęboki wstyd. Straciła panowanie nad sobą, dała upust złości, ukazując się z najgorszej strony, podczas gdy Claire grała rolę niewiniątka.
Opanowanym głosem oznajmiła:
– Pani syn czeka w pokoju zatrzymań. Może go pani zabrać do domu.
– Kiedy będzie mógł wrócić do szkoły?
– Jeszcze nie podjęłam decyzji. Spotkam się z jego nauczycielami i wysłucham ich opinii. Kara musi być tak surowa, by dwukrotnie pomyślał, zanim znów spowoduje kłopoty. – Spojrzała na Claire. – Już wcześniej miewał problemy, prawda?
– Był tylko ten incydent z deskorolką…
– Nie, mówię o tym, co było wcześniej. W Baltimore. Zaszokowana Claire patrzyła na nią w milczeniu. A więc to prawda, pomyślała Fern z satysfakcją. Ten chłopiec zawsze był problemem.
– Mój syn – oświadczyła Claire ze spokojną pewnością – nie jest rozrabiaką.
– A jednak znalazł się w rejestrze młodocianych.
– Skąd pani wie?
– Otrzymałam kilka wycinków prasowych z Baltimore.
– Kto je przysłał?
– Nie wiem. To nieważne.
– To bardzo ważne! Ktoś usiłuje zniszczyć moją reputację, wypędzić mnie z miasta. Teraz próbują dobrać się do mego syna.
– Ale to prawda? Rzeczywiście ukradł samochód?
– Zdarzyło się to tuż po śmierci jego ojca. Czy ma pani pojęcie, jak czuje się dwunastoletni chłopiec, gdy musi patrzeć, jak jego ojciec umiera? Jak kompletnie to może złamać serce dziecka? Noah nigdy nie doszedł do siebie. Tak, jest wciąż pełen gniewu. Pełen żalu. Ale znam go i mówię pani, że mój syn nie jest zły.
Fern powstrzymała się od komentarza. Było dla niej jasne, że doktor Elliot jest ślepa, niezdolna dojrzeć czegokolwiek poza swoją miłością.
– Kim był ten drugi chłopiec? – spytał Lincoln.
– A jakie to ma znaczenie? – odparła Fern. – Noah musi ponieść konsekwencje własnego zachowania.
– Sugerowałaś, że to ten drugi zaczął bójkę.
– Tak, by bronić siostry.
– Rozmawiałaś z dziewczyną? Potwierdziłaś, że potrzebowała obrony?
– Nie muszę niczego potwierdzać. Zobaczyłam dwóch bijących się chłopców. Wybiegłam, by przerwać bójkę, i zostałam przewrócona na ziemię. To, co się tam zdarzyło, było brzydkie. Brutalne. Nie mogę uwierzyć, że sympatyzujesz z chłopcem, który mnie zaatakował…
– Zaatakował?
– Doszło do kontaktu cielesnego. Upadłam.
– Czy chcesz wnieść sprawę?
Otworzyła usta, by powiedzieć, że tak, ale w ostatniej chwili powstrzymała się. Wniesienie sprawy oznacza składanie zeznań w sądzie. A co może powiedzieć pod przysięgą? Widziała wściekłość w twarzy Noaha, wiedziała, że chętnie by ją uderzył. To, że nie podniósł na nią ręki, było jedynie technicznym szczegółem. Ważny był zamiar, agresja w jego oczach. Ale czy ktokolwiek to dostrzegł?
– Nie, nie chcę wnosić sprawy – oświadczyła. – Dam mu jeszcze jedną szansę – dodała wspaniałomyślnie.
– Jestem pewien, że Noah ci za to podziękuje, Fern – powiedział Lincoln.
To nie jego aprobaty pragnę, pomyślała żałośnie. Tylko twojej.
– Chcesz o tym porozmawiać? – spytała Claire.
W odpowiedzi Noah cofnął się jak ameba, kuląc się po swojej stronie samochodu.
– Musimy o tym kiedyś porozmawiać, kochanie.
– Dlaczego?
– Dlatego, że zostałeś zawieszony. Nie wiemy, kiedy ani czy w ogóle będziesz mógł wrócić do szkoły.
– No to nie wrócę. I tak się tam niczego nie uczę. – Odwrócił się i utkwił wzrok za oknem, odcinając się od niej.
Jechała dalej w milczeniu, patrząc na drogę, ale jej właściwie nie widząc. Zamiast tego oczami duszy ujrzała swego syna, jakim był w wieku lat pięciu, zwiniętego w kłębek na kanapie, milczącego, zbyt nieszczęśliwego, by jej opowiedzieć o drwinach, jakie go spotkały tego dnia w szkole. Nigdy nie miał daru komunikacji, pomyślała. Zawsze odgradzał się milczeniem, a teraz ten mur stał się grubszy i bardziej nieprzenikliwy.
– Myślę o tym, co powinniśmy zrobić, Noah. Musisz mi powiedzieć, czego byś chciał. Czy uważasz, że postępuję właściwie. Wiesz, że moja praktyka lekarska nie idzie najlepiej. A teraz, przy tych wszystkich wybitych oknach i zniszczonych dywanach, miną tygodnie, zanim znów będę mogła przyjmować pacjentów. Jeśli w ogóle jeszcze jacyś zechcą do mnie przyjść… – Westchnęła. – Próbowałam po prostu znaleźć miejsce dobre dla ciebie, dobre dla nas obojga. A wygląda na to, że tylko zabałaganiłam sprawę. – Skręciła na podjazd przed domem i zgasiła silnik. Przez chwilę siedzieli w milczeniu. Zwróciła się ku niemu. – Nie musisz mi odpowiadać od razu, ale musimy o tym niedługo porozmawiać. Musimy zadecydować.
– Zadecydować o czym?
– Czy nie powinniśmy wrócić do Baltimore.
– Co?! – Uniósł gwałtownie głowę i w końcu na nią spojrzał. – To znaczy wyjechać stąd?
– Od miesięcy powtarzasz, że chcesz wrócić do miasta. Dziś rano rozmawiałam z babcią Elliot. Powiedziała, że mógłbyś wrócić wcześniej i u niej zamieszkać. Ja bym dojechała po spakowaniu wszystkiego i wystawieniu domu na sprzedaż.
– Znowu robisz to samo. Podejmujesz decyzje dotyczące mojego życia.
– Nie, proszę cię tylko, byś mi pomógł wybrać.
– Nie pytasz. Już zadecydowałaś.
– To nieprawda. Raz popełniłam ten błąd i nie powtórzę go więcej.
– Chcesz wyjechać, tak? Przez tyle miesięcy to ja chciałem wracać do Baltimore, a ty mnie nie słuchałaś. Teraz to ty decydujesz, że już czas, i nagle pytasz: „Czego chcesz, Noah?”.
– Pytam, bo to ma dla mnie znaczenie! Twoje życzenia zawsze miały znaczenie.
– A jeśli powiem, że chcę zostać? Że mam przyjaciółkę, na której mi naprawdę zależy, a ona jest tutaj?
– Przez minionych dziewięć miesięcy mówiłeś tylko, jak nienawidzisz tego miejsca.
– A ciebie to nic nie obchodziło.
– Więc czego chcesz? Co mogę zrobić, byś był zadowolony? Czy cokolwiek sprawi, że będziesz szczęśliwy?
– Wrzeszczysz na mnie.
– Tak się staram, a ciebie nigdy nic nie zadowala!
– Przestań na mnie wrzeszczeć!
– Myślisz, że podoba mi się bycie twoją matką? Myślisz, że byłoby ci lepiej z inną?
Walnął pięścią w deskę rozdzielczą i walił dalej, krzycząc:
– Przestań-na-mnie-wrzeszczeć!
Patrzyła tylko, zaszokowana gwałtownością jego wybuchu i jasnoczerwoną kroplą krwi, która nagle wyciekła z jego nosa. Kapnęła mu na kurtkę.
– Krwawisz…
Automatycznie dotknął górnej wargi i spojrzał na krew na swoich palcach. Z nosa wypłynęła kolejna kropla i spadła na kurtkę, tworząc czerwoną plamę.
Pchnął drzwi i pobiegł do domu.
Poszła za nim, ale zamknął się w łazience.
– Noah, wpuść mnie.
– Daj mi spokój.
– Chcę zatrzymać krwawienie.
– Już ustało.
– Mogę popatrzeć? Dobrze się czujesz?
– Do jasnej cholery! – ryknął. Usłyszała, jak coś spadło na podłogę i rozbiło się. – Odczep się wreszcie!
Patrzyła na zamknięte drzwi, w milczeniu starając się je zaczarować, by się otwarły, i wiedząc, że to się nie zdarzy. Dzieliło ich już zbyt wiele zamkniętych drzwi, a te były jedynie kolejnymi, których nie mogła pokonać.
Zadzwonił telefon. Spiesząc do kuchennego aparatu, myślała: W ilu kierunkach naraz mogę dać się ciągnąć?
Głos w słuchawce był znajomy i spanikowany.
– Pani doktor, musi pani tu przyjechać! Trzeba, żeby ktoś na nią popatrzył!
– Elwyn? – spytała Claire. – Czy to ty?
– Tak. Jestem u Rachel. Ona nie chce jechać do szpitala, więc pomyślałem, że lepiej do pani zadzwonię.
– Co się stało?
– Nie wiem dokładnie. Ale lepiej niech pani szybko przyjedzie, bo ona zakrwawi całą kuchnię.