174928.fb2
Oczy Christophera Dodda zabłysły w świetle latarki.
– Nie widzę powodu, dla którego pani Rourke powinna być tu razem z nami, pułkowniku.
– Jeśli sobie tego życzy, może robić, co zechce – powiedział zdecydowanie Wolfgang Mann i odprawił Dodda, który rzekł jeszcze na odchodnym:
– Cóż, z pewnością ma pan rację, pułkowniku, jednakże chcę zauważyć, że na zewnątrz jest bardzo zimno, a komuniści mogą uderzyć w każdej chwili. No, a przede wszystkim ona jest w ciąży.
Sarah nie patrzyła na komendanta. Gardziła tym człowiekiem.
Przeprowadzili inspekcję fortyfikacji, wznoszonych wokół bazy “Edenu”. Składały się one z pancernych płyt z tworzywa sztucznego, połączonych wzajemnie tak, że tworzyły rodzaj palisady o wysokości czternastu stóp. Na wysokości siedmiu stóp znajdowały się otwory strzelnicze, poniżej których umieszczono stanowiska karabinów maszynowych, wycelowanych w stronę, z której miał nadejść nieprzyjaciel.
Sarah pomyślała, że sytuacja, w jakiej się znaleźli przypomina te z powieści Jamesa Fenimore Coopera. John Rourke byłby tym sprytnym, bohaterskim traperem, żołnierze armii niemieckiej – jego towarzyszami. Dood wraz z załogą “Edenu” mogliby odgrywać role pierwszych kolonistów. Z kolei gwardziści KGB byliby nacierającymi Indianami. Tyle tylko, że w tym przypadku “Indianie” byli równie dobrze uzbrojeni, jak ich przeciwnicy. Mieli helikoptery i nie musieli robić wyłomu w murze, a granaty i moździerze zastępowały im płonące strzały.
– Te dodatkowe posiłki… Wspomniał pan, że nie wszyscy są Niemcami, pułkowniku?
Spojrzała na Dodda w chwili, w której Wolfgang odpowiadał mu na to pytanie. Poczuła chłód. Rękoma zaczęła nerwowo szukać kieszeni, lecz w końcu udało się jej opanować zdenerwowanie.
– Jest to pierwsza ekspedycja połączonych sił, której przeprowadzenie zaproponował zaledwie parę godzin temu doktor Rourke. Dla pewności: składa się ona z jednostek niemieckich, ale jej trzon stanowią żołnierze z Chin oraz piechota bazy Mid-Wake.
Oczywiście dowódcą sił ekspedycyjnych jest generał Rourke. – Pułkownik spojrzał na zegarek. – Powinni wyruszyć za kilka godzin.
Musiał podnieść głos, gdy nad ich głowami rozległ się warkot niemieckiego śmigłowca transportowego.
– Nie pozostaje nam nic innego jak wierzyć, że Sowieci nie uderzą przed przybyciem posiłków. Jeśli jednak zaatakują, będziemy musieli utrzymać bazę sami.
Helikopter powoli zniżał lot, aby w końcu lekko osiąść na lądowisku. W tym momencie Sarah poczuła na ramieniu delikatnie zaciskającą się dłoń Wolfganga.
– John powinien zjawić się niedługo – powiedział. Nagle jej serce wypełniała radość, ale także poczuła niepokój. Przyjdzie i odejdzie. Tak jak zawsze…