174928.fb2 Ostatni Deszcz - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 50

Ostatni Deszcz - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 50

ROZDZIAŁ XLVIII

Rourke stał na plaży, odwrócony plecami do jednostajnie szumiących fal. Niebo było tak czyste i błękitne, że niemożliwe było, by jakiś samolot mógł przemknąć się po nim niepostrzeżenie. John stał tak, odziany w czarny mundur, stanowczy, niewzruszony. Wiatr rozwiewał mu włosy.

Pomimo szumu morza jego głos rozbrzmiewał wystarczająco wyraźnie, by wszyscy zebrani tu ludzie mogli go usłyszeć. Rubenstein stał wraz z innymi w szeregu, mając świadomość, że odwraca się właśnie kolejna karta historii. Był to niewątpliwie jeden z tych momentów, w którym ważyły się losy ludzkości.

– Niektórzy z was walczyli już przedtem, ramię w ramię. Ty, Han Lu Czen…

Han, zdjąwszy czapkę, ukłonił się uroczyście. Tłumacze zaczęli cicho szeptać, tłumacząc słowa doktora na chiński i niemiecki.

– … i pan, kapitanie Hammerschmidt… Otto wyprężony jak struna stuknął obcasami.

– … i kapitan Sam Aldridge… Murzyn, nieporuszony, słuchał z uwagą.

– … i pan, panie kapitanie Darkwood, dowódco USS “Ronald Reagan”.

Jason uśmiechnął się szeroko i, podnosząc rękę w nonszalanckim salucie, poprawił przy okazji włosy opadające mu niefortunnie na czoło.

– … a wam, panie i panowie, pozwolę sobie przypomnieć, że człowiek, który służył we flocie wojennej Stanów Zjednoczonych nie staje na lądzie jako zwykły szczur lądowy, ale nadal jest oficerem, godnym szacunku stosownym do swej rangi i funkcji!

Z miejsca, w którym stali marynarze, dał się słyszeć przytłumiony śmiech. Aldridge odwrócił się, spoglądając groźnie na swych ludzi. Siły Mid-Wake były uszykowane w dwa plutony, na czele których stali porucznik Tom Stanhope z “Reagana” i porucznik Lillie St. James z okrętu “Wayne”. Naprzeciwko nich stał Aldridge wraz z Jasonem Darkwoodem. Za nimi znajdowały się trzy oddziały chińskich komandosów pod komendą Hana. Obok nich pluton komandosów niemieckich, dowodzony przez Ottona Hammerschmidta.

– I oczywiście człowiek, który jest dla mnie niczym brat i który został również moim zięciem…

Paul Rubenstein poczuł, że się czerwieni.

– … Paul Rubenstein. Prezydent mianował mnie generałem brygady. Widać taka jest jego wola, ale przecież to wy jesteście żołnierzami, nie ja. Lecz jeśli w czasie mojej nieobecności będziecie chcieli rozmawiać z kimś odpowiedzialnym, zwracajcie się właśnie do Paula. Jego zadanie jest moim zadaniem. Walczyliśmy wspólnie od pięciu wieków. On i ja. Za chwilę wejdziemy na pokład niemieckich śmigłowców. Dla wielu z was jest to pierwsza akcja bojowa i pierwszy lot. I może właśnie dlatego jesteśmy tutaj. Pięć wieków temu rodzaj ludzki osiągnął szczyt możliwości technologicznych. A teraz każdy z was będzie mógł pojąć, czym jest dla człowieka pierwszy lot w przestworzach.

Tym razem rozległ się śmiech lotników. Rourke także się uśmiechnął.

– Zostaliśmy sprowadzeni do roli walczących ze sobą plemion. Dlaczego? Bóg jeden wie. Kiedyś, prawdopodobnie przez przypadek, dwie potęgi przestały sobie ufać do tego stopnia, że podjęły próbę unicestwienia siebie nawzajem. I dlatego dzisiaj stoimy tutaj. Nie przywrócimy już życia milionom ludzi, które zginęły, ani tym milionom, które nie zdążyły się narodzić. Możemy jedynie powstrzymać to szaleństwo. Chodzi mi o to, że jesteśmy wojownikami, którzy muszą walczyć o pokój, dany nam przez Boga czy Naturę, w cokolwiek byście wierzyli. Musimy tak postępować, ponieważ inaczej świat przestanie istnieć. I nikt z was ani żadne z waszych dzieci nie będzie biegało po plaży, nie będzie podziwiało piękna przelatujących ptaków, nie będzie jeździło konno ani bawiło się ze swoim psem. Nigdy, dopóki nie wygramy! Czy powinniśmy nienawidzić naszych wrogów? – ciągnął Rourke. – Nie. Przecież oni niczym się od was nie różnią. Zabijamy ich, ponieważ jest wojna, a my bierzemy w niej udział bez względu na to czy chcemy, czy też nie. I zakończymy ją zwycięsko. Teraz nadszedł już czas odlotu. Będziemy walczyć, a niektórzy z nas już nie powrócą. Każdy z was – kontynuował, patrząc na żarzącą się końcówkę cygara, trzymanego w palcach – zgłosił się do tej akcji na ochotnika, z wyjątkiem mnie i Paula. Jeśli wygramy, o czym jestem przekonany, bowiem jesteście bitnymi żołnierzami, każdy z was będzie pamiętał to do końca swego życia. I zapamięta nie imiona swoich współtowarzyszy broni czy moje, ale to czego wspólnie dokonamy – John zaciągnął się cygarem, wypuszczając kłęby dymu, które zaraz rozwiewał wiatr. – No, cóż. Już czas, aby wasi dowódcy poprowadzili was do helikopterów. Czeka was bitwa, którą musimy wygrać. Ruszamy!

Jason Darkwood, najwyższy stopniem po Johnie, krzyknął:

– Baczność! Na prawo patrz!

Mężczyźni i kobiety Pierwszej Grupy Operacyjnej zasalutowali, patrząc w stronę Rourke’a. Paul patrzył zafascynowany.