174928.fb2 Ostatni Deszcz - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 51

Ostatni Deszcz - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 51

ROZDZIAŁ XLIX

Major nie wiedział, gdzie teraz jest i nie chciał się nad tym zastanawiać. Szedł powłócząc lewą nogą, która paliła go okropnie, zwłaszcza wówczas, gdy o niej myślał.

Maszerował spoglądając to na ścieżkę, to na twarz dziecka. Był nieprzytomny z bólu i zmęczenia. Prawie nie odróżniał już własnych majaków od rzeczywistości. Co będzie, jeśli dziecko umrze? I nagle Prokopiew zdał sobie sprawę, że dziecko jest dla niego ważniejsze aniżeli pojemnik zawierający plany nowej broni.

Nie mógł poruszać palcami u nóg. Wiedział, że jeśli upadnie, to zaśnie na zawsze.

Szedł pogrążony we wspomnieniach.

Matka. Jej twarzy nie pamiętał wyraźnie. Wchodziła do domu, w którym on również kiedyś mieszkał.

Pierwsza dziewczyna, której ciało pieścił.

Miał odmrożone dłonie i stopy. Nie mógł nawet oddać moczu. Brnął dalej przez śnieg.

Już wcześniej zastanawiał się, co powinien zrobić z dzieckiem. Znaleźć dla niego dom. Mówiono, że Niemcy humanitarnie traktowali dzikie plemiona, że starali się przybliżyć im drogę cywilizacji. Zapewne znajdzie się wśród nich jakaś rodzina, która zechce przyjąć taką śliczną dziewczynkę.

Brnął przez śnieg. Wszystkie inne myśli zostały za nim. Najważniejsze – to iść, ponieważ wówczas nie mógł zamknąć oczu i… nie umrzeć.

Głupia myśl. Przecież mógł zamknąć oczy i upaść, nawet o tym nie wiedząc. A może to już się stało? Może to, co wydało mu się, że robił, było tylko snem? Koszmarnym snem?

Niespodziewanie przypomniał sobie moment, w którym pierwszy raz zabił człowieka. Myśl ta poruszyła go do głębi; obawiał się łez. Mogłyby zamarznąć na jego twarzy.

Łzy. Przymrużył oczy nie chcąc dopuścić, aby pociekły mu po policzkach.

Jakiś dźwięk. Lawina? Zbyt głośny.

To oni! Następni kanibale, złaknieni ludzkiego mięsa.

Wasyl przyśpieszył. Dźwięk stawał się coraz wyraźniejszy. Śnieg nie przeszkadzał już w drodze. Zaczął biec. Był zdumiony sam sobą. Nadal mógł biec!

Upadł.

– Moja mała! – powiedział spękanymi ustami. Światło! Głos. Bardzo donośny głos.

To zapewne jeden z tych żydowsko-chrześcijańskich aniołów przyszedł już po dziecko.

Na pewno nie po niego. Dla niego, Prokopiewa, nie byłoby już miejsca tym ich raju.

Światło zniknęło.

Trzymając dziecko w ramionach upewnił się, czy niemowlę jeszcze oddycha. Jej ciało było gorące. Ramiona miał tak zesztywniałe, że nie mógł ich wyprostować i wyjąć z nich dziewczynki. Nie miał siły, aby dłużej zmagać się z sennością.

I wtedy coś się poruszyło. Usłyszał słowa, których nie mógł zrozumieć.

Nagle zaczął pojmować, o co chodzi tym ludziom. To był rosyjski, tyle, że straszliwie kaleczony.

– Otwórz usta! – Poczuł, że ktoś poi go czymś gorącym. Próbował to przełknąć. Prawie zwymiotował.

Spróbował wstać.

– Leż! Opadł do tyłu.

– Nie ruszaj się.

Chciał zapytać gdzie jest i gdzie jest dziewczynka. Poczuł, że może poruszać rękoma. Znowu starał się podnieść, ale ponownie usłyszał w okrutnie kaleczonym rosyjskim języku, którym posługiwały się te dziwne istoty, że ma leżeć i o nic się nie martwić.

Usłyszał jej płacz. Otworzył oczy.

To byli Niemcy. Czy Niemcy rzeczywiście robili te straszne rzeczy, o których mu mówiono? Czy zabiliby małe dziecko?

Znajdował się w ładowni wielkiego śmigłowca.

Pojawił się kolejny Niemiec. Zdjął hełm i ukazując swoje roześmiane oczy pochylił się nad Wasylim. W ramionach trzymał dziewczynkę. Płakała.

Płakać. To była konieczność, żeby przeżyć.

Prokopiew mógł nareszcie zasnąć.