174928.fb2
Rourke szedł na czele oddziału, uszykowanego na kształt klina, podążającego w ślad za nim poprzez głęboki śnieg. Znajdowali się na stoku wzgórza, na południe od “Edenu”. John wiedział, że za tymi wzniesieniami powinno być lądowisko dla promów kosmicznych.
W słuchawce tkwiącej w jego lewym uchu, usłyszał słabe buczenie i głos Paula, dochodzące z pokładu śmigłowca:
– John! Wszystko gotowe! Powtarzam: wszystko gotowe! Nie przerywając marszu, doktor odezwał się do mikrofonu:
– Tak jak ustaliliśmy. Dywizjon pierwszy, trzeci i czwarty – do ataku! Powtarzam: do ataku! Oddziały lądowe “Bravo” i “Charlie” ruszać naprzód! Powtarzam: naprzód!
Wyjął z ucha słuchawkę, wpiął ją do kołnierza kurtki i machając lewą ręką, wskazał kierunek natarcia idącym za nim ludziom. Im bardziej zbliżali się do szczytu wzgórza, tym donośniejsze stawały się odgłosy eksplozji, kanonada dział i moździerzy, warkot karabinów maszynowych. Po drodze do grupy Johna dołączył pojedynczy oddział złożony z marynarzy, personelu pływającego i chińskich żołnierzy pod dowództwem Han Lu Czena. Nie było jeszcze widać ani jednostek spadochronowych, ani śmigłowców bombardujących typu J7V. Niemniej jednak, im znajdowali się bliżej wroga, tym większą miał nadzieję na pokrzyżowanie jego planów.
Gdy znaleźli się na szczycie, wśród żołnierzy dały się słyszeć głosy podziwu i zaskoczenia. Przed nimi rozciągało się lądowisko, na którym stały, przysypane grubą warstwą śniegu, promy kosmiczne “Projektu Eden”. Jason Darkwood odezwał się prawie szeptem:
– Nigdy nie przypuszczałem, że są tak piękne.
Na płycie lądowiska znajdowało się także około siedmiu płonących wraków niemieckich J7V. Przyglądając się dokładniej można było dostrzec w jednym z promów uszkodzone poszycie kadłuba, spowodowane zapewne wybuchem pocisku artyleryjskiego. Dalej widać było drogę, po obu stronach której stały częściowo zniszczone budynki bazy. Dookoła nich ciągnął się mur, w którym widać już było kilka wyłomów.
W powietrzu toczyła się zażarta bitwa. Niemieckie J7V i sowieckie śmigłowce, wykonywały akrobacje, zaś serie pocisków wśród śnieżnej zamieci wyglądały jak świetliste smugi lub sznury paciorków.
John spojrzał na Darkwooda, następnie na Aldridge’e. Stanhope’a i St. James.
– Kapitanie Aldridge! Tak jak było ustalone – powiedział spokojnym głosem.
– Tak jest, sir! Stanhope, weź swoich ludzi biegnij w poprzek drogi i pod osłoną promów przedostań się do tych budynków. Ja idę za tobą.
– Tak jest, sir!
– St. James!
– Sir?
– Osłaniaj ludzi Stanhope’a. Kiedy znajdziemy się na miejscu, my z kolei będziemy osłaniać ciebie. Później razem uderzymy na prawą flankę Sowietów.
– Tak jest, sir – padła odpowiedź.
– No, nie ma na co czekać! Ruszajcie już!
Stanhope i St. James zasalutowali, odwrócili się i pobiegli do swoich ludzi. Doktor spojrzał na Han Lu Czena i Jasona Darkwooda.
– Tak jak mówiłem. Idziemy!
Schyliwszy się, ruszył biegiem w poprzek zbocza. Na moment odwrócił się. Za nim ruszyli Darkwood oraz Han Lu Czen z małym oddziałem chińskich komandosów. Kiedy dobiegli do drogi, oddziały Aldridge’a i Stanhope’a właśnie przez nią przebiegały. John krzyknął, żeby zatrzymali się przy zburzonym starym moście. Sięgnął po lornetkę i spojrzał przez nią w górę. Jego dywizjon, rozdzielony na trzy części, zbliżył się z trzech stron. Od południa nadleciały helikoptery ze spadochroniarzami, którzy wypełnili niebo ponad wzgórzami, drogą i mostem. Śmigłowce bojowe nadlatujące ze wschodu i z zachodu starły się już z sowieckimi maszynami.
Rourke przemyślał wszystko. Chociaż dojście do drogi i pierwszych zabudowań kosztowało ich sporo cennego czasu, to dotychczas zdołali uniknąć spotkania z Sowietami. Było teraz jasne, że wróg był całkowicie zaskoczony i zaczął się powoli wycofywać.
Spadochroniarze właśnie lądowali w rejonie murów “Edenu”. Wielu z nich zestrzelono. Gdy opadli na ziemię, sowieckie oddziały strzelały do nich z broni maszynowej. Spojrzał na Darkwooda.
– Czy jesteś gotów?
– Pewnie nadal uważasz, że moje miejsce jest na łodzi podwodnej – uśmiechnął się Darkwood. – Jestem gotów.
Rourke odbezpieczył swój M-16, zawołał po chińsku:
– Kuai!
Za nim Darkwood, następnie Han Lu Czen i chińscy komandosi. Nad głową usłyszał narastający świst. Krzyknął:
– Liu-shen!
Wszyscy opadli na ziemię. Wokół wybuchały pociski z moździerzy, obsypując ich brudnym śniegiem i odłamkami skał. Ale Rourke był już na nogach i odwróciwszy się do żołnierzy chińskich wrzasnął:
– Szybciej!
Warkot karabinów maszynowych z prawej flanki wroga wzmógł się. Rourke spojrzał w lewo. To dwa plutony Aldridge’a starły się już z Sowietami. Mur okalający bazę, znajdował się w odległości około trzystu metrów. Kilku niemieckich spadochroniarzy wdrapało się na niego.
John biegł co sił. Nagle od strony północnej, lecąc tuż nad ziemią, nadciągała eskadra sowieckich helikopterów.
– Liu-shen! Liu-shen! – krzyknął Rourke, wskazując palcem w stronę atakujących maszyn.
Wszyscy gwałtownie przyśpieszyli. W pobliżu znajdował się olbrzymi lej po bombie, obok niego leżały dymiące szczątki J7V i sowieckiego śmigłowca. Rourke wskoczył do leja, wołając do Chińczyków:
– Zai zhe-li ting!
Mur znajdował się już tylko o dwieście jardów od nich. Przelatujące nad nimi helikoptery zasypały ich potokami pocisków. Wrak J7V i sowieckich maszyn zostały rozerwane na kawałki.
– Musieli je trzymać w rezerwie! – krzyknął Darkwood, próbując złapać oddech.
Doktor popatrzył na oddalające się helikoptery, które właśnie robiły zwrot, by znowu zaatakować.
– Musimy koniecznie dopaść do muru! Szybko!
John poderwał się i unosząc ponad głową karabin zawołał:
– Kuai! Kuai!
Biegnąc słyszał za sobą narastający huk nadlatujących maszyn. Jeden z niemieckich helikopterów nadleciał z boku i otworzył ogień do sowieckich śmigłowców. Rosyjski śmigłowiec stanął w ogniu. J7V gwałtownie skręcił w bok, aby uniknąć zderzenia z płonącymi resztkami nieprzyjacielskiej maszyny. John przystanął, pokazując, żeby strzelać do helikoptera lecącego na czele grupy, lecz ogień z pokładu śmigłowca zmusił zarówno jego, jak i Chińczyków do ucieczki. Wszyscy biegli co tchu w stronę muru, ponaglani przez swego dowódcę. Pociski padały gęsto jak grad. Helikoptery przeleciały nad oddziałami Johna. Zaczęły ostrzeliwać wyłom w murze.
I wtedy przez dziurę w murze Rourke ujrzał Sarah. Krzyczała coś do niego. Nie słyszał jej, ale wiedział o co jej chodziło. Przyśpieszył. Dwóch Chińczyków padło, trafionych ogniem karabinów maszynowych. Trzeciego, ciężko rannego, nieśli jego towarzysze.
Wreszcie mur! Rourke jeszcze raz strzelił w stronę odlatujących helikopterów wroga. Han Lu Czen i Darkwood popędzili żołnierzy, którzy przez wyłom w murze jeszcze strzelali do śmigłowców. Doktor podążył za nimi.
Sarah podbiegła do męża.
– Najgorzej jest na stronie północnej, ale ja wiedziałam, że przyjdziesz właśnie tędy!
Zarzuciła mu ręce na szyję i mocno pocałowała go w usta. John przytulił ją do siebie.
– Han! Znajdź kogoś, kto by się zajął rannymi. Na północną stronę! Za mną! Kuai!
Baza wyglądała jak piekło: spalone budynki, resztki namiotu rozerwanego wybuchem, dopalające się wraki różnych pojazdów. Biegli omijając leje po bombach. Naprzeciwko nich szedł Otto Hammerschmidt.
– Doktorze! Północna część muru jest zagrożona.
– Wiem!
Dobiegli na miejsce. Zobaczyli Kurinamiego, który na ścieżce, prowadzącej w kierunku wyrwy w murze zbierał rozproszonych ludzi. Rourke wydał polecenie chińskim oficerom, wskazując na wyłom.
Nadbiegła Sarah. W rękach trzymała karabin. Za nią przybiegł kapitan Hammerschmidt.
John wraz z Darkwoodem biegli już w stronę wyrwy.
Marynarze, którymi dowodził Aldridge, zostali zatrzymani ogniem nieprzyjaciela w odległości około ćwierć mili od muru. Na swej drodze napotkali aż trzy sowieckie oddziały. Od północy nadlatywało coraz więcej śmigłowców wroga.
Rourke przemówił do mikrofonu:
– Paul! Jestem przy północnej stronie muru! Nadlatuje coraz więcej sowieckich helikopterów! Musisz je powstrzymać!
– Już się robi, John. Uważaj! Za chwilę powinieneś zobaczyć sześć maszyn J7V, które wysłałem do ciebie.
W tym samym momencie nad głową Johna przeleciało z hukiem sześć śmigłowców z jego dywizjonu. Mimo woli Rourke wtulił głowę w ramiona.
Sowieckie helikoptery zbliżały się w szyku bojowym. Ich silniki pracowały na pełnych obrotach. Połowa maszyn skierowała się w stronę śmigłowców wysłanych przez Paula. Z pozostałych, które zwolniły prędkość, zaczęto spuszczać liny, po których schodzili na ziemię sowieccy komandosi.
– Paul! Biorę ze sobą kilku ludzi i spróbuję zlikwidować komandosów z tych cholernych śmigłowców. Uważajcie na nas!
– W porządku, John!
Rourke popatrzył po twarzach ludzi, którzy zebrali się wokół niego. Wśród nich był Hammerschmidt wraz z kilkoma niemieckimi komandosami oraz parę osób z personelu bazy. Sarah wzięła męża za rękę.
– Musimy zatrzymać tych facetów zeskakujących po linach. Kto idzie ze mną?
Wszyscy podnieśli ręce do góry i zaczęli przekrzykiwać się nawzajem. John mocniej objął żonę i pocałował ją.
– To tak na wszelki wypadek. Kocham cię!
Ruszył poprzez wyrwę w murze; za nim szedł Darkwood. Doktor odwrócił się na moment i zawołał:
– Akiro! Musisz utrzymać mur za wszelką cenę!
Sowieckie wojska lądowe były coraz bliżej. John otworzył ogień ze swojego M-16. Wypuścił trzy serie. Kilku napastników upadło. Nagle coś szarpnęło go za rękę. pomyślał, że to może pocisk, lecz nie czuł bólu. Szedł dalej do przodu, na czele swoich żołnierzy. Zmienił magazynek w pistolecie maszynowym. Wypalił prosto w pierś jakiegoś sowieckiego oficera i, przeskoczywszy przez jego ciało, biegł dalej. Naokoło było pełno żołnierzy wroga.
W karabinie Darkwooda skończyła się amunicja. Kolbą uderzył jednego z Sowietów w twarz. Gdy ten upadł na kolana, Darkwood wyrwał mu z ręki karabin i strzelił mu w głowę. Han Lu Czen, trzymając w jednej ręce chiński pistolet Glock, a w drugiej amerykański M-16, strzelał na prawo i lewo. Trafił na gwardzistów. Zastrzelił dwóch; odrzuciwszy na bok M-16, wyciągnął nóż i rzucił się na trzeciego.
Rourke przebijał się do przodu. Prawie połowa skoczków zdołała już wylądować. Zdał sobie sprawę, że Rosjanie mają przewagę liczebną. Rewolwer był pusty. Z M-16 postrzelił jednego z komandosów, innemu rozbił twarz lufą rewolweru. Nagle dostrzegł coś ponad horyzontem.
Śmigłowce.
Kolejna eskadra nieprzyjaciela.
– Paul! – krzyknął Rourke do mikrofonu. – Czy mnie słyszysz?
– Doskonale! Nie obawiaj się, John. To nasi. To Michael i niemieccy komandosi.
Rourke oblizał zeschnięte wargi.
Darkwood, trzymając sowiecki karabin jak kij do baseballa, uderzał kolbą na boki, roztrzaskując głowy wrogów.
John wystrzelił ostatnią serię z M-16. Nie było czasu na zmianę magazynka. Przesunął karabin na plecy i z kabury wyciągnął dwa Detoniki. Błyskawicznie je odbezpieczył i wystrzelił, trafiając dwóch Sowietów. Zamachnął się, aby uderzyć w twarz kolejnego napastnika, lecz chybił. Gdy sowiecki komandos zrobił unik, doktor wypalił mu prosto w oko. Podbiegł do żołnierzy okrążających Darkwooda, strzelając i kładąc ich pokotem. Jason miał w ręku tylko długi nóż Bowie. John rzucił mu jeden ze swych Detoników.
– Siedem strzałów. Głowa do góry!
Wyciągnął z pochwy przy pasku nóż LS-X. Tak uzbrojeni, obaj ruszyli do przodu.
John strzelił w głowę sowieckiego żołnierza, który zabiegł im drogę. Kiedy podbiegł do nich następny komandos, Darkwood odsunął się nieco, aby ten zaatakował najpierw Johna. Gdy Rosjanin ruszył w stronę Jasona, ten trafił go nożem w plecy. Żołnierz upadł na ziemię, a Darkwood poderżnął mu gardło. Następny komandos gotował się do zadania ciosu. Jason strzelił mu w pierś.
Pierwsze niemieckie helikoptery starły się już z sowieckimi maszynami. Niebo znowu zajaśniało od smug rakietowych pocisków. Z niektórych śmigłowców przyprowadzonych przez Michaela zaczęto opuszczać liny.
Rourke krzyknął po chińsku i po angielsku:
– Za mną!
Schował pistolet do kabury, a z ręki martwego Rosjanina wyrwał karabin.
Niemieccy komandosi schodzili już na dół po linach.
W biegu John zastrzelił kolejnych trzech żołnierzy. Znów wyciągnął z kabury Detonika. Znowu dwa strzały i znów o dwóch Sowietów mniej. Nagle jakaś kula trafiła Rourke’a w prawe ramię i w plecy. Upadł na kolana. Dwóch Sowieckich komandosów natychmiast podbiegło do niego. Wystrzelił w nich cały magazynek pistoletu. Podniósł z ziemi upuszczoną przez jednego z nich broń i załadował nowy magazynek do swego M-16 i z dwoma karabinami w rękach ruszył dalej do przodu. Brakowało mu tchu. Rany dokuczały mu ale jego zmysł lekarski mówił mu, że nie są one poważne.
Nagle zobaczył syna, gdy ten wyskakiwał z lądującego śmigłowca na ziemię. Zauważył, że jeden z Sowietów uniósł karabin celując w jego stronę, więc wypalił z pistoletu, trafiając nieprzyjaciela w głowę. W słuchawce usłyszał głos Paula:
– Wycofują się! Wycofują się, John!
– Tak trzymać, Paul! – odkrzyknął mu, po czym zawołał do syna: – Michael! Czy widzisz tam gdzieś Darkwooda?
– Widzę!
– Dołączamy do niego!
Teraz wyraźnie już było widać, że Sowieci cofają się, wypierani przez niemieckich komandosów. Słyszał w słuchawce głos Rubensteina, który cieszył się jak dziecko:
– Wygraliśmy! Wygraliśmy!
Wraz z Michaelem dobiegł do Darkwooda i Han Lu Czena. Odgłosy walki stopniowo zamierały. Od czasu do czasu rozlegały się jeszcze pojedyncze wystrzały karabinowe.
Jason zwrócił Johnowi jego pistolet.
– Krwawisz, doktorze – zauważył. John uśmiechnął się.
– No cóż, tak samo, jak i ty. O, i ty także! – powiedział do Hana. – Czas chyba już wracać.
Powoli zaczęli dołączać do nich pozostali przy życiu obrońcy północnej części muru, Chińczycy i niemieccy komandosi. Gdy wracali do “Edenu”, z północy dobiegały jeszcze odgłosy kończącej się bitwy.