174929.fb2
Myron próbował się otrząsnąć. Nie miał wyboru. Lecz wbrew chęciom wciąż myślał o tym, co się stało. Nie mógł odegnać zmartwień. Dawniej martwienie się nie było w jego stylu, nawet gdy groził mu kryzys. A teraz raptem mdliło go od trosk. Sprawdziło się porzekadło, że im jesteś starszy, tym bardziej upodabniasz się do rodziców. Był na dobrej drodze, by wkrótce zacząć przestrzegać młodziaków, żeby nie wystawiali łokci z samochodów, bo je stracą.
Win w swojej klasycznej pozie – całkowicie zrelaksowany, z założonymi rękami i spokojnym wzrokiem – czekał na niego przed aulą. W markowych okularach przeciwsłonecznych wyglądał nader elegancko. Jak model z miesięcznika „Gentlemen's Quarterly”.
– Jakiś problem? – spytał.
– Nie… Myślałem, że spotkamy się z nim w środku – odparł Myron.
– Musiałbym znowu wysłuchać Sawyera Wellsa.
– Jest aż tak niedobry?
– Wyobraź sobie duet Mariah Carey i Michael Bolton.
– Tfu, tfu!
Win sprawdził godzinę.
– Właśnie powinien kończyć. Bądźmy dzielni. Weszli do środka. Cagemore Center było rozłożystą budowlą z mnóstwem sal koncertowych i wykładowych, którym dzięki przesuwanym ścianom można było nadać dowolny wymiar. W jednej odbywały się zajęcia dla dzieci z letniego obozu. Win i Myron przystanęli, przysłuchując się dzieciom śpiewającym Farmer in the Dell. Myron uśmiechnął się.
Win ruszył do głównej auli. Ze stojącego przed nią stołu sprzedawano produkty związane z Sawyerem Wellsem. Kasety magnetofonowe, kasety wideo, książki, czasopisma, plakaty, proporczyki (na co komu one, Myron nie był w stanie pojąć) oraz, a jakże, koszulki. Tytuły też okazały się fajowe: Wellsa droga do dobrego samopoczucia, Wellsa zasady dobrego samopoczucia, Klucz do dobrego samopoczucia: jesteś najważniejszy. Myron pokręcił głową.
W zapełnionej auli panowała taka cisza, jakiej nie powstydziłby się Watykan. Na scenie, ruchliwy jak Robin Williams za swych estradowych lat, miotał się sam mistrz radzenia sobie samemu. Sawyer Wells – bez garniturowej marynarki, w koszuli z zawiniętymi mankietami i fikuśnymi szelkami wpijającymi się mu w ramiona – olśniewał. Wdechowy image dla takiego guru: drogi garnitur zaświadczał o sukcesie, a zdjęta marynarka i zawinięte rękawy koszuli wskazywały, że to równy gość. Idealny zestaw.
– Ty jesteś najważniejszy – mówił właśnie do oczarowanej widowni Sawyer Wells. – Nawet gdybyś nie zapamiętał dzisiaj nic, zapamiętaj jedno: jesteś najważniejszy. Skoncentruj się na sobie. Decyduj o sobie. Patrz na wszystko, jakby było twoim odbiciem. Więcej! Wszystko jest twoim odbiciem! Jest tobą. Jesteś wszystkim. I wszystko jest tobą.
– Czy to nie są słowa piosenki? – zagadnął Win, nachylając się do Myrona.
– Chyba chłopaków ze Stylistics. Z początku lat siedemdziesiątych.
– Chcę, żebyście to zapamiętali – ciągnął Sawyer Wells. – Żebyście wyobrazili sobie. Żebyście wyobrazili sobie, że jesteście wszystkim. Twoja rodzina to ty. Twoja praca to ty. Piękne drzewo na ulicy, którą idziesz, to ty. Kwitnąca róża to ty.
– Brudny WC na dworcu autobusowym… – rzekł Win.
– To ty – dokończył Myron.
– Widzisz szefa, przywódcę, głowę rodziny, osobę spełnioną, kogoś, kto odniósł sukces. Ten ktoś to ty. Nikt ci nie przewodzi, sam jesteś przywódcą. Stajesz przed przeciwnikiem i wiesz, że możesz z nim wygrać, bo ten przeciwnik to ty. A ty wiesz, jak ze sobą wygrać. Pamiętaj, jesteś swoim przeciwnikiem. Twój przeciwnik to ty.
Win zmarszczył czoło.
– Sęk w tym, że bijesz się sam z sobą.
– To paradoks – zgodził się Myron.
– Boisz się nieznanego – perorował Sawyer Wells. – Boisz się sukcesu. Boisz się ryzyka. Ale już wiesz, że owo nieznane to ty. Sukces to ty. Ryzyko to ty. A siebie się nie boisz.
Win znów zmarszczył czoło.
– Słuchaj Mozarta. Chodź na długie spacery. Pytaj siebie, czego dziś dokonałeś. Rób to każdego wieczoru. Zanim położysz się spać, zadaj sobie pytanie, czy dzięki tobie świat stał się lepszy. W końcu jest to twój świat. Ty jesteś światem.
– Jeżeli zaśpiewa „We Are the World”, użyję pistoletu – zapowiedział Win.
– To ty jesteś twoim pistoletem – skontrował Myron.
– On również.
– Słusznie.
– Skoro on jest moim pistoletem, a mój pistolet go zabije, będzie to samobójstwo – skonstatował Win.
– Bądź odpowiedzialny za swe czyny – ciągnął Wells. – To jedna z zasad Wellsa. Bądź odpowiedzialny. Cher powiedziała kiedyś: „Usprawiedliwienia nie podniosą ci oklapniętego tyłka, tak czy nie?”. Posłuchajcie jej. Uwierzcie z całego serca.
Gość cytował Cher. Tłum kiwał głowami. Bóg nie istniał.
– Wyznaj coś o sobie przyjacielowi, coś strasznego, czego za nic nie chciałeś zdradzić nikomu.
Poczujesz się lepiej. Przekonasz się, że zasługujesz na miłość. A ponieważ twój przyjaciel jest tobą, w istocie zwierzasz się samemu sobie. Interesuj się wszystkim. Łaknij wiedzy. To kolejna zasada.
Pamiętaj, jesteś najważniejszy. Kiedy poznajesz inne rzeczy, w rzeczywistości poznajesz siebie.
Musisz poznać siebie lepiej.
Win z grymasem bólu na twarzy spojrzał na Myrona.
– Zaczekajmy na zewnątrz – zaproponował Myron.
Dopisało im jednak szczęście. Dwadzieścia zdań później Sawyer skończył. Słuchacze oszaleli. Wstali, wiwatując i pokrzykując jak widownia na występie Arsenia Halla. Win pokręcił głową.
– Czterysta dolarów od łebka.
– Tyle to kosztuje?
– On jest twoimi pieniędzmi.
Myron i Win patrzyli, jak wyznawcy podchodzą do sceny, wznosząc ręce ku niebu w płonnej nadziei, że Sawyer Wells sięgnie w dół i ich dotknie. Stół z Wellsowskimi akcesoriami znalazł się w oblężeniu jak gnijący owoc otoczony rojem much.
– Wielkomiejski wariant wiecu odnowy religijnej w namiocie – skomentował Win.
Myron skinął głową.
Sawyer Wells w końcu pomachał wiernym na pożegnanie i zbiegł ze sceny. Tłum wiwatował i kupował w najlepsze. Myron niemal oczekiwał, że spiker obwieści przez głośniki, iż Elvis wyszedł z budynku. Przeprawili się przez tłum.
– Chodź – rzekł Win. – Mam przepustki za kulisy.
– Powiedz, że żartujesz.
Win jednak nie żartował. Rzeczywiście miał przepustki. Podejrzliwy strażnik w cywilu sprawdził je skrupulatnie jak komisja Warrena taśmę Zaprudera z zabójstwa Kennedyego. Usatysfakcjonowany, przepuścił ich za aksamitną linę. Tak jest, aksamitną! Na widok Wina Sawyer Wells ruszył ku nim w lansadach.
– Tak się cieszę, że pan przyszedł, Win! – zawołał, obrócił się do Myrona i zafundował mu szufelkę. – Witam, jestem Sawyer Wells.
– Myron Bolitar.
Myron uścisnął mu dłoń. Uśmiech Wellsa zadygotał, ale nie zgasł.
– Miło mi pana poznać.
– Dlaczego sfałszowaliście wyniki kontroli antynarkotykowej Clu Haida, tak by wyglądało, że brał heroinę? – spytał Myron, decydując się na frontalny atak.
Sawyer uśmiechał się dalej, choć uśmiech jakby go uwierał.
– Słucham?
– Clu Haida. Mówi panu coś to nazwisko?
– Oczywiście. Powiedziałem wczoraj Winowi, że ciężko nad nim pracowałem.
– Jak pan pracował?
– Żeby nie brał narkotyków. Mam duże doświadczenie terapeutyczne. Zdobyłem kwalifikacje. Żeby pomagać uzależnionym.
– Niewiele się to różni od tego, co pan robi w tej chwili.
– Słucham?
– Ludzie podatni na uzależnienia potrzebują uzależnień. Jeśli nie od alkoholu czy narkotyków, to od religii albo koszałków – opałków o pomaganiu samemu sobie. Po prostu zmieniają uzależnienia. Miejmy nadzieję, że na mniej szkodliwe.
Sawyer Wells pokiwał głową jak kiwon.
– Bardzo ciekawy pogląd, Myron – powiedział.
– Och, dzięki, Sawyer.
– Wiele się dowiedziałem o ludzkich słabościach, o braku poczucia własnej wartości u nałogowców takich jak Clu Haid. Jak już mówiłem, bardzo ciężko nad nim pracowałem. Jego porażka bardzo mnie zabolała.
– Bo to była pańska porażka.
– Słucham?
– Jesteś wszystkim i wszystko jest tobą – zacytował Win. – Jest pan Clu Haidem. Clu przegrał, ergo przegrał pan.
Sawyer Wells spojrzał na niego. Zachował uśmiech, lecz odmieniony. Jego gesty straciły zamaszystość, wziął je w karby. Był z tych, którzy próbują naśladować osobę, z którą rozmawiają. Myron tego nie cierpiał.
– Widzę, że przyszedł pan pod koniec mojego seminarium, Win.
– Czyżbym mylnie odczytał pańskie przesłanie?
– Nie w tym rzecz. Ale człowiek sam stwarza sobie świat. To głoszę. Jesteś tym, co tworzysz, co postrzegasz. Bądź odpowiedzialny. Oto najważniejszy komponent moich nauk. Bierzesz odpowiedzialność za swoje uczynki. Przyznajesz się do winy. Wie pan, jakie są dwa najpiękniejsze zdania na świecie?
Win otworzył usta, spojrzał na Myrona i pokręcił głową.
– Za łatwe – ocenił.
– Jestem odpowiedzialny – rzekł Wells. – To moja wina. Niech pan to powie – zwrócił się do Myrona.
– Co?
– Bardzo proszę. Niech pan powie: „Jestem odpowiedzialny. To moja wina”. To uszczęśliwia. Dość wymigiwania się od odpowiedzialności. Niech pan powie. A ja z panem. I pan również, Win.
– Jestem odpowiedzialny. To moja wina – powtórzyli Myron i Wells. Win milczał.
– Lepiej panu? – spytał Wells.
– To prawie jak seks – rzekł Myron.
– Bywa, że działa bardzo mocno.
– Mhm. Nie przyjechałem krytykować pańskiego seminarium, Sawyer. Chcę usłyszeć o teście antynarkotykowym Clu. Dowody, którymi dysponujemy, potwierdzają, że go sfałszowano. Pan w nim uczestniczył. Dlaczego podaliście, że Clu się narkotyzował?
– Nie wiem, o czym pan mówi.
– Sekcja zwłok wykazała ponad wszelką wątpliwość, że Clu Haid nie brał narkotyków od co najmniej dwóch miesięcy przed śmiercią. A jednak dwa tygodnie temu wyszło wam, że ćpał.
– Być może test dał błędny wynik – odparł Wells. Win zamlaskał z dezaprobatą.
– Niech pan powie: „Jestem odpowiedzialny. To moja wina” – zachęcił.
– Dość wymigiwania się od odpowiedzialności – dodał Myron.
– Bardzo proszę, Sawyer. To uszczęśliwia.
– To nie jest śmieszne – zaprotestował Wells.
– O, przepraszam – rzekł Win. – Jest pan wszystkim, a tym samym również testem antynarkotykowym.
– Gościem na tak.
– Podobnie na tak jak wasz test.
– Wystarczy tego dobrego, panowie! – nie wytrzymał Wells.
– Jest pan skończony, Sawyer. Wszystko powiem prasie – zagroził Myron.
– Nie wiem, o czym pan mówi. Nie wiem nic o sfałszowaniu testu.
– Mam na ten temat teorię. Chce pan ją usłyszeć?
– Nie.
– Opuszcza pan Jankesów i zaczyna pracować dla Vincenta Rivertona, zgadza się?
– Nie pracuję wyłącznie dla jednej firmy. Jego koncern wydaje mi książkę.
– Riverton to także główny wróg Sophie Mayor.
– Tego pan nie wie – bronił się Wells.
– Żył dla tego klubu. Bardzo się wkurzył, gdy pani Mayor przejęła Jankesów. Na dodatek okazało się, że taka właścicielka była klubowi potrzebna, ponieważ nie wtrącała się do jego prowadzenia. Jedynym jej posunięciem, i to świetnym, było ściągnięcie do drużyny Clu Haiga. Clu rzucał lepiej, niż ktokolwiek śmiał marzyć. Jankesi zaczęli odzyskiwać świetność. I wtedy wkroczył pan. Haig nie przeszedł kontroli antynarkotykowej. Sophie Mayor wyszła na ignorantkę. Jankesi zaczęli spadać w dół tabeli.
Sawyer Wells chyba trochę się pozbierał. Któreś ze zdań Myrona dodało mu animuszu. Ciekawe.
– To nie ma żadnego sensu – rzekł.
– Konkretnie co?
– Wszystko. – Wells znowu wyprężył pierś. – Sophie Mayor była dla mnie dobra. Kiedy stworzyła mi szansę na awans życiowy, pracowałem jako terapeuta w ośrodkach odwykowych Sloan State i Rockwell. Z jakiego powodu miałbym jej szkodzić?
– Proszę mnie oświecić.
– Nie mam pojęcia. Byłem przekonany, że Clu się narkotyzuje. Jeśli nie brał, test dał błędny wynik.
– Dobrze pan wie, że wyniki kontroli się sprawdza. Nie ma mowy o błędzie. Ktoś je sfałszował.
– Nie ja. Proponuję porozmawiać z doktorem Stilwellem.
– Jednak pan był obecny przy badaniu? Zgadza się?
– Tak, byłem przy tym. Na tym kończę odpowiadać na pańskie pytania. Po tych słowach Sawyer Wells obrócił się na pięcie i pośpiesznie wyszedł.
– Chyba nas nie lubi – powiedział Myron.
– Ale najważniejsze, że jesteśmy nim.
– Z czego wniosek, że nie lubi siebie?
– Smutne, prawda?
– A jak mąci w głowie. Ruszyli do wyjścia.
– Dokąd teraz, o Zmotywowany?! – spytał Win.
– Do Starbucks.
– Czas na kawę z mlekiem?
– Na konfrontację z Frankiem Juniorem.