174956.fb2
Kiedy wróciłam do siebie, było już po dziesiątej. Ekipy techniczne nadal pracowicie zabezpieczały miejsce zbrodni nad jeziorem, choć nie bardzo mogłam sobie wyobrazić, co jeszcze można tam robić. Postanowiłam wrócić do domu. Nie jadłam kolacji. I o ile pamięć mnie nie zawodziła, nie jadłam też obiadu. Głód dawał o sobie znać, po czym szybko znikał dwa razy w ciągu tego długiego wieczoru, a teraz spowodował uporczywy ból głowy. Byłam jednocześnie napięta i wykończona, co stanowiło dość dziwne połączenie.
Na szczęście deszcz przestał siąpić i trochę się ociepliło. Nad ulicami jak dym unosiła się para. Chodniki były nadal wilgotne, a z gałęzi drzew cicho spływała woda. Rynsztoki bulgotały radośnie, tworząc niewielkie rzeczki, których bieg zakłócały od czasu do czasu porzucone tu i ówdzie jakieś śmieci. Nad miastem powoli zaczynała się gromadzić mgła, cały świat stał się wyciszony i niedostępny. Okolica mojego domu wydała mi się nagle obca. Wszystko stało się nagle jakby dwuwymiarowe, a gałęzie drzew przypominały narysowane czarnym atramentem kreseczki. W mieszkaniu było ciemno. Opuściłam je o dziesiątej rano, prawie przed dwunastoma godzinami i nie przyszło mi wtedy do głowy, żeby zostawić zapalone lampy. Otwierając drzwi, zawahałam się. W oknie kuchni Henry’ego paliło się światło, tworząc jasny kwadracik w otaczającej wszystko mgle. Wsunęłam klucze do kieszeni i przeszłam przez podwórko.
Zajrzałam do środka przez oszkloną górną część drzwi kuchennych. Henry siedział przy zarzuconym papierami stole. Dostrzegłam całe stosy zaświadczeń lekarskich, unieważnionych czeków i recept. Wszystko było starannie poukładane. Henry miał na sobie niebieski flanelowy szlafrok, spod którego wystawała piżama w niebiesko-białe paski. Na krześle położył segregator, do którego wkładał rachunki Klotyldy, a obok postawił kosz na śmieci. Wpadła mi też w oko szara torba, którą wręczyła mu Rosie, i wyglądało na to, że jest nadal co najmniej w połowie pełna. Kiedy tam stałam, Henry przesunął dłonią po włosach, pozostawiając kosmyki sterczące w trzech różnych kierunkach. Sięgnął po szklaneczkę jacka danielsa i pociągnął spory łyk. Skrzywił się, gdy zauważył, że lód już się stopił. Wstał i podszedł do zlewu, gdzie wylał resztę zawartości szklanki.
– Henry! – zawołałam i zastukałam w szybę. Obejrzał się i gestem dał mi znak, żebym weszła do środka. Spróbowałam przekręcić gałkę. – Są zamknięte.
Henry otworzył drzwi. Kiedy zdejmowałam pelerynę i wieszałam ją na oparciu krzesła, otworzył zamrażarkę i wyjął garść kostek lodu, które wrzucił do szklanki. Nalał sobie świeżą porcję whisky. W powietrzu wyczułam zapach pieczonego ciasta – mieszaninę cynamonu, olejku migdałowego, masła i żółtek.
Z bliska rozłożone na stole papiery wyglądały jeszcze gorzej.
– Jak ci leci? – Rozejrzałam się dookoła. – Chyba nie powinnam pytać.
– Okropność. Po prostu okropność. Te kody są nie do przejścia. Nie potrafię odcyfrować, kto i ile jest winien i które z tych rachunków zostały zapłacone. Ułożyłem je według dat, ale okazało się, że to nie ma sensu. Teraz układam je według lekarzy, szpitali i zabiegów. Wygląda na to, że jednak coś z tego będzie, ale nadal nie mam pojęcia, jak ludzie mogą się w tym wszystkim połapać. To czysta abstrakcja.
– Mówiłam ci, żebyś się do tego nie zabierał.
– Wiem, ale obiecałem, że pomogę, a bardzo nie lubię łamać danego słowa.
– Och, daj spokój. Przestań być taki szlachetny i jak najszybciej oddaj jej te wszystkie śmieci.
– A co ona z nimi zrobi?
– Coś wymyśli albo każe się tym zająć Williamowi. Przecież Klotylda była jego szwagierką. Dlaczego ty masz się z tym męczyć?
– Żal mi jej. Klotylda była jedyną siostrą Rosie, a ta sprawa wygląda na bardzo trudną.
– Rosie nawet nie lubiła Klotyldy. Prawie ze sobą nie rozmawiały, a kiedy już się spotkały, to zaraz wybuchała kłótnia.
– Nie bądź dla niej taka surowa. Rosie ma bardzo dobre serce – oznajmił.
Wypowiedziawszy parę ostrych słów, czuł się teraz winny, że obgadywał ją za plecami. Widziałam wyraźnie, że dalszy spór tylko pogorszy całą sprawę.
Przewróciłam w wyobraźni oczami.
– No, na razie dam ci spokój, ale pamiętaj, że nigdy nie odpuszczam.
Henry usiadł przy stole.
– A co u ciebie? Wyglądasz na przybitą.
– Bo jestem. – Zdjęłam stosik rachunków z krzesła i stałam niepewnie, nie wiedząc, co z nimi zrobić.
Henry zerwał się natychmiast.
– Daj, ja się tym zajmę. – Podał mi drinka i odsunął część papierów na bok, robiąc trochę miejsca na blacie stołu. Zdjął szarą torbę i segregator i położył je na podłodze razem z papierami, które wyjął mi z ręki.
– Dzięki – powiedziałam i wypiłam łyk jacka danielsa, który zapiekł mnie w przełyku niczym nagły atak zgagi. Po chwili poczułam, że napięcie trochę ustępuje, i nieco zbyt późno uświadomiłam sobie, jak bardzo jestem zmęczona. W głowie czułam bolesne pulsowanie. Podałam szklankę Henry’emu i usiadłam na opróżnionym przez niego krześle.
– Co jest?
– Znaleźliśmy samochód doktora Purcella i jego ciało. Zakładając oczywiście, że to on. Jeszcze nie bardzo mogę o tym mówić. Daj mi parę minut, żebym mogła się jakoś pozbierać.
– Zrobić ci drinka?
– Nie, dziękuję, ale jeśli masz gdzieś pod ręką środki przeciwbólowe, to mogłabym zażyć chyba ze czterdzieści i to o podwójnej mocy.
– Dam ci coś lepszego. Nie ruszaj się.
– Nie ma sprawy. I tak nie dam rady. Zaraz ci o wszystkim opowiem, jeśli wcześniej nie urwie mi się film.
Skrzyżowałam ręce przed sobą na stole i oparłam o nie głowę. Czułam, jak całe moje ciało się rozluźnia. Była to pozycja, którą w przedszkolu przyjmowaliśmy tuż przed drzemką, i do dziś przynosi mi wielką ulgę. Mając pięć lat, potrafiłam zapaść w głęboki sen w chwili, gdy moja głowa dotykała rąk. Budziłam się po dziesięciu minutach, ze zdrętwiałymi koniuszkami palców i rozpalonymi od snu policzkami.
Słyszałam, jak Henry podchodzi do lodówki i przekłada jakieś pojemniczki na ladę. Napawałam się przyjemnym odgłosem stukających słoików i sztućców. Czułam się tak, jakbym leżała chora w łóżku i nasłuchiwała dobiegających z sąsiedniego pokoju kojących odgłosów. Musiałam zasnąć na parę sekund. Podobna utrata świadomości za kółkiem sprawia, że z hukiem wylatujesz z autostrady. Słyszałam oddalające się i powracające dźwięki, tracąc na chwilę kontakt z rzeczywistością.
– Co robisz? – mruknęłam, nie podnosząc głowy.
– Przygotowuję ci kanapkę. – Głos Henry’ego dobiegał z bardzo daleka. – Z pieczoną wołowiną, którą pokroiłem w cieniutkie plasterki.
Oparłam policzek na dłoni i patrzyłam, jak jedna przy drugiej kładzie dwie kromki pieczonego w domu chleba. Posmarował je grubą warstwą majonezu, ostrej musztardy i chrzanu.
– To bardzo ostre, ale tego właśnie ci potrzeba. Postawi cię na nogi. – Przekroił kanapkę na pół i położył ją na talerzu obok gałązki zielonej pietruszki, paru oliwek i marynowanych papryczek.
Postawił talerz przede mną i wrócił do lodówki. Otworzył zamrażarkę i wyjął z niej kufel tak zimny, że w zderzeniu z ciepłym powietrzem natychmiast pokrył się warstewką szronu. Otworzył butelkę piwa i napełnił ostrożnie kufel, by nie powstało zbyt dużo piany. Wziął do ręki swoją szklaneczkę i usiadł naprzeciwko mnie.
Ugryzłam kawałek kanapki. Chrzan był tak ostry, że łzy stanęły mi w oczach. Jego zapach podrażnił mi też zatoki i poczułam, że cieknie mi z nosa.
– Mmmm. Pycha. Aż nie do wiary. Jesteś genialny. – Urwałam i wytarłam nos serwetką. Wołowina była kruchutka, a przyprawy doskonale podkreślały jej smak. Od czasu do czasu wypijałam łyk piwa, czując w gardle przyjemny chłód. W ten sposób życie zostało sprowadzone do czterech podstawowych składników: powietrza, jedzenia, picia i dobrego przyjaciela. Zjadłam ostami kęs, oblizałam poplamione musztardą palce i jęknęłam z wdzięczności. Odetchnęłam głęboko i ze zdziwieniem zauważyłam, że ból głowy przeszedł jak ręką odjął.
– Już mi lepiej.
– Tak też myślałem. A teraz opowiedz mi o doktorze.
Zrelacjonowałam pokrótce wydarzenia, które doprowadziły do mojego odkrycia. Henry doskonale podążał za moim tokiem myślenia, więc mogłam sobie oszczędzić niepotrzebnych szczegółów. W większości wypadków intuicja polega na skojarzeniu pozornie niezwiązanych ze sobą faktów. Czasami wydarzenia łączy się na zasadzie prób i błędów; czasem też poczynione obserwacje przywołują na myśl nierozwiązany jeszcze problem i odpowiedź sama się nasuwa.
– Zauważyłam nie tyle ten samochód, ile pozostawione przez niego ślady na wzgórzu.
– Twoja praca dobiegła więc końca.
– Raczej tak, choć nie rozmawiałam jeszcze z Fioną.
– I co teraz?
– To co zwykle. Doktor Yee przeprowadzi rano sekcję zwłok. Nie wiem, ile zdołają się dowiedzieć, zważywszy na stan ciała. Samochód prawdopodobnie leżał w wodzie od chwili zniknięcia doktora. Kiedy skończą, ciało zostanie poddane kremacji.
– Bardzo mi przykro.
– Jest o wiele gorzej, gdy sprawa pozostaje nierozwiązana. Teraz przynajmniej jego rodzina już wie i może próbować żyć dalej.
Rozmawialiśmy dalej w tym tonie, wymieniając spostrzeżenia aż do wyczerpania tematu. Henry wziął mój talerz i zaniósł go do zlewu.
– Mogę to sama zrobić – zaprotestowałam.
– Nie ruszaj się. – Puścił gorącą wodę i wziął do ręki gąbkę na plastikowej rączce, do której wlewało się płyn do zmywania. Umył talerz i postawił go na suszarce. – A tak przy okazji, to widziałem dziś wieczór twojego przyjaciela.
– Tak? Kogo?
Włożył do zlewu deskę do krojenia i zaczął chować przyprawy do szafki.
– Tommy Hevener przyszedł dziś wieczór do Rosie. Szukał oczywiście ciebie, ale pogawędziliśmy sobie przez dłuższą chwilę. Wygląda na porządnego faceta i jest tobą wyraźnie zauroczony. Zadawał mi wiele pytań na twój temat.
– Ja też mam wiele pytań na jego temat. To część mojego dnia, o której nie zdążyłam ci jeszcze opowiedzieć.
Zatrzymał się z ręką opartą o drzwi lodówki.
– Nie podoba mi się ten ton.
– Reszta też ci się nie spodoba. – Czekałam, aż wróci do stołu i usiądzie.
– Co jest? – spytał z obawą, jakby wcale nie chciał usłyszeć, co mam mu do powiedzenia.
– Okazało się, że Tommy Hevener razem z bratem wynajęli w Teksasie jakiegoś punka, żeby włamał się do ich domu i ukradł kosztowności, w tym biżuterię wartą blisko milion dolarów. Chłopak zrobił, co mu kazali, po czym podpalił dom, żeby zatrzeć ślady. Bracia zapomnieli mu jednak powiedzieć, że w garderobie zamknęli związanych i zakneblowanych rodziców, którzy zaczadzili się na śmierć, gdy wokół szalał ogień.
– Nie. – Henry aż cofnął się z przerażenia.
– Tak.
– To nie może być prawda.
– Ale jest – powiedziałam. – Dziś rano przyszła do mnie do biura pani inspektor z firmy ubezpieczeniowej, Mariah Talbot. Pokazała mi wycinki z Hatchet Daily News Gazette czy jak tam się to piśmidło nazywa. Szkoda, że zostawiłam je w biurze, bo mógłbyś wszystko zobaczyć na własne oczy.
– Ale jeśli tak było w istocie, to dlaczego nie siedzą w więzieniu?
– Nigdy nie udało się zebrać dość dowodów, a ponieważ „chłopcom” nigdy nie przedstawiono formalnych zarzutów, mogli odebrać odszkodowanie, spieniężyć polisy na życie rodziców i odziedziczyć po nich spadek. Jednym słowem, udało im się zebrać parę ładnych milionów. Ich ciotka i firma ubezpieczeniowa szykują się do procesu cywilnego w nadziei, że uda im się jeszcze co nieco odzyskać.
– Ale skąd wiedzą, że włamywacz nie działał w pojedynkę? Mógł zastać rodziców w domu, choć początkowo sądził, że wyjechali. Może to on ich związał i zakneblował.
– Niestety, od tamtej pory wszelki ślad po nim zaginął. Podejrzewają, że jego też się pozbyli.
– Ale nie mają pewności.
– Dlatego postanowili wznowić śledztwo. Ostatnio pojawił się jakiś informator i firma Guardian Casualty gotowa jest znów wkroczyć do akcji na podstawie uzyskanych od niego informacji.
– Nie mogę w to uwierzyć.
– Też nie mogłam, dopóki nie zobaczyłam tych wycinków. Jedna rzecz nie daje mi spokoju. Pamiętasz, jak pierwszy raz spotkałam Tommy’ego w biurze? Powiedział mi, że jego rodzice zginęli w wypadku. Nie życzył sobie jednak, żebym wspominała o tym w obecności Richarda, bo jego brat nadal nie chciał o tym mówić. Strasznie mi się zrobiło ich żal. Pomyślałam od razu o moich rodzicach. Nie mogę sobie darować, jak łatwo dałam się nabrać. Jak mogłam dać sobie wcisnąć taki kit. Przeczytałam w tej gazecie, że zaoferowali nawet sporą nagrodę – sto tysięcy dolarów – za „jakiekolwiek informacje, które doprowadzą do aresztowania i skazania zabójcy bądź zabójców Jareda i Brendy Hevener”. Dlaczego nie parę milionów? Nie będą musieli wypłacić nagrody, jeśli jeden nie wyda drugiego.
– Jak możesz utrzymywać z nimi kontakty?
– Do tego właśnie zmierzam. Podpisałam umowę na rok i zapłaciłam za sześć miesięcy z góry plus opłata za sprzątanie. Nie chcę zapomnieć o tym drobiazgu. Teraz nie mam pojęcia, jak się z tego wszystkiego wyplątać. Jestem gotowa machnąć ręką na te pieniądze, ale wkurza mnie to straszliwie.
– Niech Lonnie się tym zajmie. On będzie wiedział, co robić.
– Niezły pomysł – uznałam. – Ale to jeszcze nie koniec.
– Dlaczego?
– Mariah jest przekonana, że biżuteria nadal znajduje się w tym ich pięknym domu. Liczy na to, że uda mi się zlokalizować sejf, dzięki czemu policja załatwi potem nakaz rewizji. Powiedziała mi, że braciom zaczyna brakować pieniędzy. Używali życia i teraz są bliscy bankructwa. Ma teraz nadzieję, że będą chcieli sprzedać przynajmniej część biżuterii. Jako że odebrali odszkodowanie i stanowczo zaprzeczają, jakoby wiedzieli cokolwiek o zaginionych kosztownościach, nie będzie to wyglądało najlepiej. Jeśli Mariah zdoła ich złapać na gorącym uczynku, policja będzie mogła wkroczyć do akcji i aresztować braci.
– Dlaczego mieliby podejmować takie ryzyko? Nie są przecież głupi.
– Nie, ale grunt zaczyna im się palić pod nogami.
– Jak zamierza ich do tego nakłonić? Jakoś nie mogę sobie tego wyobrazić.
– I na tym właśnie polega cały problem. Mariah chce, żebym to ja ich przekonała. – Wyjęłam z torebki kartkę papieru. – Podała mi nazwisko pasera w Los Angeles i poprosiła, żebym jakoś przekazała im tę informację.
Henry wziął kartkę, na której Mariah napisała nazwisko jubilera.
– Cyril Lambrou jest paserem?
– Jubilerem. Zdaniem Mariah prowadzi legalny interes, ale to tylko przykrywka. Zajmuje się też paserstwem, jeśli gra jest warta świeczki. W tym wypadku nie ma wątpliwości. Pokazała mi zdjęcia kosztowności: pierścionków, bransoletek, naszyjników. Wspaniałe. Naprawdę przepiękne.
– Dlaczego sama nie może im przekazać tej informacji?
– Bo wiedzą, kim jest, i nigdy na coś takiego nie pójdą.
– A czemu ty? – Henry przybrał wojowniczy ton, a ja poczułam, że się rumienię.
– Bo Tommy jest mną wyraźnie zainteresowany.
– I co z tego?
– Mariah jest sprytna. Sprawdziła mnie i wie, że od czasu do czasu lubię trochę naginać prawo.
– Czy nie przypomina to przypadkiem zastawiania pułapki?
– Dlaczego od razu pułapki? Wspomnę tylko o facecie, który skupuje biżuterię. Jeśli nie są winni, nie będą mieli nic do sprzedania. Pułapka polega na nakłonieniu kogoś do złamania prawa. Ja nie będę ich zachęcać do kradzieży. To już mają za sobą.
– Ale oni wyczują pismo nosem. Wspomnisz niby przypadkiem nazwisko tego jubilera. Bracia sprzedadzą mu biżuterię i zaraz potem trafią za kratki. Chyba nie mówisz poważnie.
– Ale wtedy będzie już za późno. Zamkną ich na dobre.
– Załóżmy, że wyznaczą kaucję. Kiedy tylko wyjdą z aresztu, zaraz zaczną cię szukać.
– Daj spokój, Henry. Za kogo ty mnie uważasz? Przecież nie pójdę do nich i nie powiem: „Macie może trochę kradzionych cacek na sprzedaż? Znam gościa, który chętnie je weźmie”. Wymyślę jakąś historyjkę, która zabrzmi całkiem niewinnie.
– Na przykład?
– Nie wiem. Jeszcze do tego nie doszłam.
Henry, poirytowany, oparł się o krzesło i spojrzał na mnie przeciągle.
– Ile już razy prowadziliśmy podobną rozmowę? Wymyślasz jakiś zwariowany plan. Ja próbuję ci wytłumaczyć, że to głupota, ale ty robisz swoje. Zawsze znajdziesz jakieś uzasadnienie.
– Jak wszyscy inni.
– Tym większa szkoda – odparł. – Powiem ci to tylko raz i przysięgam, że więcej nie powtórzę. Nie mieszaj się w to. To nie twoja sprawa.
– Nie powiedziałam jeszcze, że to zrobię.
– A jak znajdziesz ten sejf? Będziesz musiała jakoś dostać się do ich domu.
– Tommy już raz mnie tam zabrał. Muszę go tylko przekonać, żeby zrobił to jeszcze raz.
– Co oczywiście zrobi w nadziei, że zaciągnie cię do łóżka.
– Poradzę sobie.
– Ale po co ryzykować? Moim zdaniem nie powinnaś być sam na sam z żadnym z nich.
– Nie chcę bagatelizować sytuacji, ale radziłam już sobie w gorszych przypadkach.
– Coś o tym wiem.
– Henry, obiecuję, że nie będę działać pochopnie. Nawet jeszcze nie wymyśliłam, co im powiem… no wiesz, jeśli założymy, że się zgodzę.
– A dlaczego miałabyś się w to pakować? Na pewno nie potrzebujesz pieniędzy.
– Tu nie chodzi wcale o pieniądze. Nie wolno nikogo bezkarnie mordować.
– To nie zależy od ciebie. Gdyby policja miała dość dowodów, Hevenerowie już siedzieliby z wyrokiem w więzieniu. Ale nie było żadnych dowodów. Tak działa prawo. Trzymaj się od tego z daleka. Proszę.
– Wiesz co? Kusi mnie, żeby to zrobić z tych samych powodów, dla których ty pomagasz Rosie. Bo nie możesz się temu oprzeć. Zawrzyjmy więc umowę. Chcesz, żebym odpuściła? To ty odpuść sobie rachunki Rosie i będziemy kwita.
– Nie ma nic nielegalnego ani niebezpiecznego w udzielaniu pomocy starszej pani, która chce spłacić zaległe rachunki zmarłej siostry.
Miał oczywiście rację, ale nie chciałam mu jej przyznać.
– Daj spokój. Wystarczy. Przestańmy się kłócić. Ty zajmiesz się swoim życiem, a ja swoim.
– Dobra. To nie moja sprawa. Rób, co chcesz.
– Nie musisz się od razu tak najeżać. Nie o to chodzi. Chyba za bardzo się tym wszystkim przejmujesz.
– A ty nie dość!
Wyszłam od Henry’ego o 23:03 i wróciłam do domu. Próbowaliśmy jakoś dojść do porozumienia, ale nic z tego nie wyszło. Byłam tym wszystkim podobnie jak on mocno zaniepokojona. Po wejściu do mieszkania włączyłam telewizor. Nie zdążyłam na początek nadawanych przez stację KEST wiadomości, ale udało mi się co nieco złapać: „…srebrny mercedes wydobyty dziś wieczorem z jeziora Brunswick zidentyfikowano jako należący do znanego lekarza Dowana Purcella, który zaginął 12 września. Detektyw Paglia z policji w Santa Teresa nie potwierdził…”. Komentarz dziennikarza ilustrowała seria ujęć: zbocze wzgórza przy jeziorze, Crystal nadjeżdżająca swoim białym volvo, zdjęcia Purcella, a po nim widok domu w Horton Ravine. Zaraz potem prezenter zajął się sprawą kota, który utknął gdzieś w rurze wodociągowej. Dziewięć i pół tygodnia tragedii zredukowano do niecałej minuty. Widzowie na pewno będą mieli więcej współczucia dla nieszczęsnego kociaka.
Nagle rozległo się lekkie pukanie do drzwi. Pomyślałam od razu, że to Henry przyszedł mnie przeprosić. Jednak zamiast niego na progu stał Tommy Hevener.
– Cześć. Gdzie się podziewałaś? Dzwoniłem do ciebie ale włączyła się sekretarka. Pomyślałem, że znajdę cię u Rosie.
– Henry powiedział mi, że tam byłeś.
– Tak. Miło sobie porozmawialiśmy. To wspaniały staruszek.
– Posłuchaj. Mam za sobą ciężki dzień. Coś się ruszyło w sprawie, nad którą pracuję.
– Chcesz o tym porozmawiać? Umiem dobrze słuchać.
– Raczej nie. Dzięki za propozycję, ale padam z nóg i chciałabym się położyć.
– Nie ma sprawy. Zadzwoń do mnie jutro. Chciałbym cię znów zobaczyć.
– Dobra, zadzwonię.
– Trzymaj się.
– Ty też – odparłam. Kiedy tylko zamknęłam drzwi, serce zaczęło mi walić jak szalone. Szybko zasunęłam zasuwę i oparłam się o ścianę, nasłuchując, aż Tommy się oddalił. Usłyszałam odgłos zapalanego silnika i odjeżdżający samochód.
Nie mam pojęcia, jak udało mi się zasnąć tej nocy. Nic mnie nie łączyło z Dowem Purcellem, ale widok jego ciała za kierownicą mercedesa nie dawał mi spokoju. Wiele razy widziałam już martwe osoby, ale jakoś nie mogłam się uwolnić od widoku tej srebrnej trumny na czterech kołach i jej makabrycznej zawartości. Ten obraz powracał raz za razem… świszczące na deszczu reflektory, woda wylewająca się z szumem ze wszystkich szczelin samochodu, zapach błota i smród gnijącej trawy, spuchnięte ciało, oczy zwrócone w stronę okna, otwarte w zdumieniu usta. Zidentyfikowanie zwłok nie zabierze zbyt dużo czasu… najwyżej pół dnia. Dłużej potrwa badanie samochodu i opracowanie teorii, jakim sposobem znalazł się na dnie jeziora. Pozostawało jeszcze pytanie, czy Purcell wpadł do wody żywy, czy martwy. Raz jeszcze zobaczyłam tę twarz, szeroki uśmiech, niewidzące oczy…
Z trudem oderwałam się od tych okropieństw i skoncentrowałam na sprawie braci Hevenerów. Mimo wcześniejszego uporu wiedziałam, że Henry ma rację. Zawsze wtykam nos w nieswoje sprawy, a konsekwencje mojego postępowania są często poważniejsze (i bardziej niebezpieczne), niż gotowa to jestem przyznać nawet sama przed sobą. Nic mnie nie zmuszało do udzielenia pomocy Mariah Talbot i firmie Guardian Casualty, czemu więc gotowa byłam podjąć to ryzyko? Nie miałam z „chłopcami” nic wspólnego. Mariah dała mi nawet do zrozumienia, że ma w zanadrzu inny plan, jeśli ja nie zdecyduję się jej pomóc. A ja musiałam znaleźć jakiś sposób, żeby zerwać umowę i odzyskać pieniądze. Może Lonnie napisze do nich tak oczerniający mnie list, że sami z ulgą zdecydują się mnie pozbyć? Co zaś do morderstwa ich rodziców, to musiałam wierzyć, że prędzej czy później wpadną w ręce stróżów prawa. Musiałam, niestety, przyznać ze smutkiem, że wymierzanie sprawiedliwości nie należy do moich obowiązków. Cholera!