174956.fb2
Po wyjściu Trigga i Susan odstawiłam kieliszek i znalazłam najbliższą łazienkę. Kiedy przekręciłam gałkę, okazało się, że drzwi są zamknięte od wewnątrz. Czekałam oparta o ścianę, upewniając się, że jestem pierwsza w kolejce. Wreszcie usłyszałam szum spuszczanej wody. Chwilę potem drzwi otworzyły się i ze środka wyszedł siwowłosy mężczyzna z wąsami. Uśmiechnął się do mnie miło i ruszył w stronę salonu.
Zamknęłam się w łazience i skorzystałam z toalety. Wciągnęłam rajstopy niczym flagę na maszt, wyszłam i zajęłam miejsce na schodach, siadając na trzecim stopniu od góry. Był to doskonały punkt obserwacyjny. Widziałam, jak Rand obchodzi zebranych z Griffem opartym o biodro. Malec miał na sobie błękitny strój marynarski, a Rand tłumaczył wszystkim jego mało zrozumiały monolog. Nigdzie nie było za to widać Leili, ale doszłam do wniosku, że musi być w domu. Crystal za nic by nie pozwoliła, by zbojkotowała przyjęcie.
Dostawcy skończyli już przygotowywanie zimnego bufetu. Na stole znalazły się filety z kurczaka, trzy rodzaje sałatek, marynowane szparagi, faszerowane jajka i koszyczki ze świeżymi bułeczkami. Zebrani zaczęli zbliżać się grupkami do stołu, lecz widać było, że każdy próbuje uniknąć sięgnięcia do półmisków pierwszy. Normalnie wyszłabym z przyjęcia już dawno, ale byłam bardzo ciekawa, kim jest siwowłosy mężczyzna. Widziałam, jak wrócił do salonu, tym razem w towarzystwie ponurej brunetki, która w jednej ręce trzymała kieliszek, a drugą wsunęła pod ramię swego towarzysza. Miała na sobie czarne body z długimi rękawami i obcisłe czarne skórzane spodnie z szerokim srebrnym paskiem. Szpilki jej butów przypominały dziesięciocentymetrowe wykałaczki. Strój ten nadawał się bardziej do wystawania na rogu ulicy w oczekiwaniu na potencjalnych klientów niż na stypę. Poza tym nie była dość szczupła, by w ten sposób prezentować swoje wątpliwe wdzięki. Jej specjalista od odsysania tłuszczu mógłby się bardziej postarać i nadać lepszy kształt biodrom swej klientki.
Kobieta sprawiała wrażenie niezwykle czujnej, raz po raz przebiegała spojrzeniem po zebranych w salonie gościach. Rzadko pojawiający się na jej wargach uśmiech był bardzo nieśmiały i nigdy nie odbijał się w oczach. Nie przepadam za tego typu określeniami, ale roztaczana przez nią „aura” była niezwykle mroczna i posępna; można było niemal dostrzec otaczające ją szczelnie obronne pole magnetyczne. Była niespokojna, gotowa do walki. O co tu chodzi? Jej towarzysz najwyraźniej znał sporo zebranych w salonie osób. Odprężony rozmawiał to z jedną, to z drugą grupką, a ona stale tkwiła uwieszona u jego ramienia. W przeciwieństwie do jej wyzywającego stroju, mężczyzna miał na sobie świetnie skrojony garnitur w konserwatywnym granatowym kolorze, błękitną koszulę i o ton ciemniejszy krawat. Uznałam, że przekroczył pięćdziesiątkę, ale czas obszedł się z nim łaskawie. Był w świetnej formie. Doszłam do wniosku, że na pewno jest lekarzem. Co innego mógł robić o północy w Pacific Meadows, pomijając oczywiście szybki numerek z Pepper Gray.
Szepnął coś do kobiety, po czym zajął miejsce w kolejce do bufetu, biorąc do ręki talerzyk i owinięte w serwetkę srebrne sztućce. Choć kobieta stanęła za nim, nie odzywali się do siebie ani słowem. Patrzyłam, jak mężczyzna napełnia talerzyk po brzegi, podczas gdy ona nałożyła sobie odrobinę sałatki i cztery szparagi. Mężczyzna zajął jedyne wolne miejsce na kanapie. Postawił kieliszek i talerzyk na niskim drewnianym stoliku i zabrał się do jedzenia. Dla kobiety zabrakło już miejsca. Stała przez chwilę obok kanapy, najwyraźniej mając nadzieję, że jej towarzysz trochę się przesunie. On był jednak pochłonięty jedzeniem i nie zwracał na nią uwagi. Była więc zmuszona zająć miejsce na krześle w pewnym oddaleniu od niego. Pragnąc pokryć zmieszanie, szybko zajęła się sałatką, choć nikt z obecnych nie zwrócił na całą tę scenę uwagi. Obok niej przeszedł kelner z butelką chardonnay. Rzuciła mu ostre spojrzenie i wyciągnęła kieliszek, który napełnił niemal po same brzegi.
Nagle usłyszałam za sobą szelest i odwróciłam się. Po schodach schodziła Anica. Zatrzymała się na chwilę, by spojrzeć w dół przez poręcz. Jak zwykle wyglądała bardzo elegancko w białej jedwabnej koszuli z długimi rękawami, czarnych szerokich spodniach i czarnych skórzanych mokasynach. Na rude włosy nałożyła sporo pianki i starannie je upięła.
– Niezłe miejsce – powiedziała. – Jadłaś już?
– Poczekam, aż zmniejszy się kolejka do bufetu. Obserwuję gości. Kim jest ten siwowłosy pan w granatowym garniturze, który siedzi na kanapie?
Podążyła wzrokiem za moim spojrzeniem.
– To Harvey Broadus. Musieli podzielić się z Joelem obowiązkami. Joel i Dana pojechali do klubu country, gdzie Fiona wydaje przyjęcie. Harvey przyjechał tutaj. W ten sposób nie można ich oskarżyć o faworyzowanie którejś ze stron.
– A ta pani w skórzanych spodniach?
– To Celine, żona Harveya od jakichś dwudziestu lat. Odszedł od niej przed ośmioma miesiącami, a teraz wrócił cały skruszony.
– Ach, tak. Crystal wspominała coś o przykrym rozwodzie.
– To już przeszłość. Walka stała się zbyt ostra. Doszedł do wniosku, że lepiej mu będzie z Celine u boku, niż żyć w wolnym stanie, lecz bez sporej części majątku. To świr, ale czasami żal mi go. Celine pije na umór. Najczęściej albo się instaluje w klinice Betty Ford, albo właśnie z niej wychodzi. Resztę czasu spędza w jakimś luksusowym kurorcie – La Costa albo Golden Door. Musi mieć wszystko co najlepsze.
– Czy ludzie nigdy nie są szczęśliwi w małżeństwie?
– Ależ tak. Nie mogą tylko znaleźć szczęścia u boku osoby, którą poślubili. – Przebiegła wzrokiem po zebranych. – Powinnam chyba zejść na dół. Porozmawiamy później.
Minęła mnie z wdziękiem i zeszła po schodach. Spojrzałam na drzwi frontowe, gdzie pojawiła się nagle Pepper Gray. Anica też ją dostrzegła i ruszyła w jej stronę. Przywitały się uprzejmie, po czym Anica wzięła jej płaszcz i skinęła na kelnera, który podszedł do nich z szampanem. Bez białego czepka i mundurka pielęgniarki Pepper wyglądała łagodniej i ładniej. Nie sprawiała wcale wrażenia kobiety gotowej świadczyć usługi pozamałżeńskie. Spojrzałam na mojego siwowłosego przyjaciela, ciekawa, czy zauważył ją w tej samej chwili co ja. Pepper właśnie weszła do salonu. Musieli doskonale zdawać sobie sprawę ze swojej obecności, lecz żadne z nich nie dało tego po sobie poznać – żadnego skinienia głowy, żadnego powitania.
Celine podniosła głowę i znieruchomiała z widelcem uniesionym nad talerzykiem. Anica ujęła Pepper pod ramię i przez oszklone drzwi wyprowadziła ją na taras. Celine odwróciła głowę, obrzucając je uważnym, lodowatym spojrzeniem. Obserwowała Pepper niczym zając, który wyczuwa w pobliżu lisa. Albo wiedziała doskonale o mężowskich skokach w bok, albo też miała w głowie niezwykle czuły radar. Prawdopodobnie i jedno, i drugie. Nie trzeba było geniusza dedukcji, by się zorientować, o co w tym wszystkim chodzi. On pieprzył wszystkie chętne babki, a ona za to jego pieprzenie pocieszała się alkoholem. Teraz wstała i wyszła z pokoju.
Czekałam na schodach do chwili, gdy w jednym końcu stołu ustawiono desery, po czym stanęłam grzecznie w kolejce, która zdążyła się już zmniejszyć. Nie byłam szczególnie głodna, ale u boku Harveya Broadusa właśnie zwolniło się miejsce i nie mogłam przepuścić takiej okazji. Szybko napełniłam talerzyk i podeszłam do kanapy. Kiedy podchodziłam, podniósł wzrok. Miał ładne niebieskie oczy.
– Czy ktoś tu siedzi?
– Nie, bardzo proszę. Dojrzałem już do deseru, więc może mi pani zająć miejsce.
– Bardzo proszę.
Gdy odszedł, zjawiła się kobieta w fartuszku, by pozbierać brudne talerzyki. Skoncentrowałam się na jedzeniu, które było naprawdę pyszne. Pochłaniałam je z typowym dla mnie zwierzęcym entuzjazmem, próbując nie wąchać tych smakowitości, nie bekać i nie plamić przy tym sukienki. Broadus wrócił po chwili z talerzykiem pełnym słodyczy i świeżo napełnionym kieliszkiem wina.
– Pomyślałem, że na pewno się pani przyda – powiedział, stawiając kieliszek na stoliku obok mnie.
– Dzięki. Właśnie miałam wyruszyć na poszukiwanie gościa z chardonnay.
Wyciągnął rękę.
– Harry Broadus.
– Kinsey Millhone – powiedziałam, ściskając mu dłoń. Spojrzałam na jego talerzyk. Piernik, kawałek tartoletki z owocami i ciasto kokosowe. – Wygląda smakowicie.
– To moja słabostka. – Usiadł i ostrożnie postawił talerzyk na kolanie. Zdecydował się najpierw na ciasto kokosowe. – Zauważyłem panią już wcześniej. Siedziała pani na schodach.
– Nie przepadam za tłumem, a poza tym nie znam tu nikogo. A pan? Jest pan przyjacielem Crystal czy Dowa?
– Obojga. Prowadziłem z Dowanem interesy.
– Pacific Meadows?
– Zgadza się. A pani czym się zajmuje? – Zjadł szybko kawałek piernika.
– Głównie poszukiwaniami – odparłam. Ugryzłam duży kawałek bułki, żeby uniknąć rozwijania tematu.
– To bardzo smutny dzień – powiedział. – Strasznie mi przykro z powodu Dowana, choć nie byłem tym zaskoczony. Parę tygodni przed zniknięciem był bardzo niespokojny i przygnębiony.
O mój Boże. Plotki o zmarłym na stypie. Niezły bal.
– Biedak. Co go gryzło? – spytałam.
– Nie chciałbym się w to teraz zagłębiać… powiem tylko, że pozostawił w klinice straszliwy bałagan.
– Coś o tym słyszałam. Ma to związek z Medicare, prawda? – Zjadłam odrobinę sałatki, podczas gdy on w mgnieniu oka pochłonął tartoletkę.
– Słyszała pani o tym?
Skinęłam głową.
– Z kilku różnych źródeł.
– Wszystko się więc rozniosło. To niedobrze.
– A na czym polega problem?
– Podejrzewamy, że to wynik zwykłego błędu, ale może już nigdy się nie dowiemy.
– Lekarze czasami fatalnie radzą sobie z interesami – rzuciłam, małpując Penelope Delacorte.
– Coś o tym wiem. Byliśmy wstrząśnięci.
– Nie rozumiem, co się stało. O ile wiem, klinika nie zajmuje się rachunkami. Robi to inna firma.
Skinął głową.
– Genesis Financial Management Services. Mają swoje biuro w centrum miasta. Razem z Joelem… Zna pani Joela?
– Tak, ale spotkałam się z nim tylko raz. Lepiej znam jego żonę.
– Dana to wspaniała kobieta. Mam bzika na jej punkcie. Razem z Joelem jesteśmy właścicielami domu opieki w ramach firmy o nazwie Century Comprehensive. Zajmujemy się głównie nieruchomościami, choć nie jest to jedyna dziedzina naszej działalności. Genesis dzierżawi od nas klinikę. Zajmuje się też wszystkimi rachunkami, fakturami, Medicare, Medicaid i tak dalej.
– Jakim więc sposobem Dow mógł coś spaprać?
– Tego właśnie próbujemy się dowiedzieć.
– Pomyślałam sobie… wiem, że na mocy prawa wasza firma i firma kierująca działalnością domu opieki muszą być zupełnie odrębnymi podmiotami.
– To prawda. Ale Genesis musi polegać na informacjach otrzymywanych z Pacific Meadows. Nie mają tam na miejscu żadnego pracownika. Jeśli Dow księgował rachunki i przekazywał je dalej, musieli mu ufać na słowo.
– Mógł więc powiedzieć, co tylko chciał.
– Mógł i zrobił to.
– Jak go przyłapano?
– Nie jesteśmy pewni. Opiekun lub jeden z krewnych pacjenta mógł zauważyć jakieś rozbieżności i zadzwonić ze skargą.
– Do was?
– Do Medicare.
– Kapuś. Ale to jego problem. W każdym razie do gry wkroczyli inspektorzy i zaczęli śledztwo.
– Mniej więcej. Na tym etapie nie wiemy jeszcze, co udało im się znaleźć.
– A jeśli się okaże, że to nie Dowan?
– Jego reputacja i tak jest już zrujnowana. W tak małym mieście jak nasze, jeśli raz staniesz się obiektem plotek, trudno ci odzyskać dobre imię. Ludzie będą nadal traktować cię uprzejmie, ale wyrok już zapadł.
– Z perspektywy Dowana sprawa była więc beznadziejna, bez względu na wynik śledztwa.
– Mniej więcej.
– A jeśli się okaże, że jest niewinny? – spytałam.
– Tak czy owak, zostaliśmy z całym tym bałaganem. – Spojrzał na zegarek, odstawił talerzyk i wstał. – Lepiej poszukam żony. Miło się z panią rozmawiało. Mam nadzieję, że spotkamy się jeszcze w bardziej radosnych okolicznościach.
– Też mam taką nadzieję – odparłam. Uniosłam kieliszek. – Dzięki za wino.
– Polecam się.
Patrzyłam, jak przechodzi przez salon, szukając Celine.
Co za kiciarz. Joel Glazier rozmawiał z nim przez telefon w dniu, w którym go odwiedziłam. Nie zdążyłam jeszcze na dobre wyjść z jego gabinetu, a on na pewno zaczął już relacjonować nasze spotkanie. Broadus powtórzył niemal słowo po słowie to, co o ich wspólnych interesach opowiedział mi Joel.
Kiedy wróciłam do domu, dzwonił właśnie telefon. Dwa dzwonki. Trzy. Podniosłam słuchawkę, zanim włączyła się automatyczna sekretarka. Tommy Hevener. Kiedy usłyszałam jego głos, uświadomiłam sobie, że powinnam najpierw sprawdzać, kto dzwoni.
– Cześć, malutka. To ja – powiedział. Jego ton był jednocześnie bardzo intymny i pewny siebie, jakbym przez cały dzień siedziała przy telefonie w nadziei, że wreszcie do mnie zadzwoni. Na dźwięk jego głosu wzdrygnęłam się, gotowa ślinić się ze strachu jak pies. Musiałam szybko przypomnieć sobie w duchu, że choć nie mam ochoty go więcej oglądać, mogę potrzebować jego pomocy w uspokojeniu Richarda.
– Cześć. Jak się masz? – spytałam, ignorując jego uwodzicielskie zapędy. Postanowiłam podejść do całej sprawy spokojnie i bezosobowo.
– Co zrobiłaś Richardowi? Jest na ciebie wkurzony jak diabli.
Mój żołądek wykonał gwałtowne salto.
– Wiem i jest mi bardzo przykro z tego powodu.
– A co się stało?
– Co się stało? No cóż.
Myśl, myśl, myśl, myśl, myśl. Z moich ust spłynęło nagle gładkie kłamstwo.
– Lonnie chce, żeby została u niego, więc obniżył mi czynsz o połowę.
– Dlaczego mu o tym nie powiedziałaś? Richard na pewno by to zrozumiał.
– Nie miałam okazji. Był tak wściekły, że bałam się odezwać.
– A dlaczego nie powiedziałaś o tym mnie? Mogliśmy coś razem wymyślić. Jezu. A potem się dowiedział, że wycofałaś czek. Powinnaś go była zobaczyć. Wrzeszczał jak opętany. Nie masz pojęcia, do czego gotów się posunąć w takim stanie.
Chyba znam możliwości Richarda w tym względzie.
– Nie możesz z nim porozmawiać w moim imieniu?
– Próbowałem. Pomyślałem, że jeśli poznam twoją wersję wydarzeń, uda mi się jakoś przemówić mu do rozumu. Paskudnie to spaprałaś.
– Masz rację. Wiem, ale próbowałam to przecież jakoś wytłumaczyć… Doszłam do wniosku, że będzie lepiej, jeśli do niego napiszę. Nie chciałam mu tego powiedzieć prosto w twarz.
– Popełniłaś poważny błąd. To go właśnie najbardziej wkurzyło.
– To już wiem. Jak myślisz, co się teraz stanie?
– Trudno wyczuć. Może wszystko jakoś ucichnie. Zawsze trzeba mieć nadzieję – powiedział. – No, ale dość już o tym. Kiedy możemy się spotkać? Stęskniłem się za tobą. – Niby żartował, ale słychać było, że to tylko gra. Mogłam albo zgodzić się od razu na spotkanie, albo dopuścić do tego, by zaczął tak długo nalegać, aż w końcu ulegnę. Powoli budził się we mnie upór i gniew. Próbowałam mówić łagodnym i uprzejmym tonem, ale wiedziałam doskonale, że nie pogodzi się łatwo z tym, co miałam mu do powiedzenia.
– Posłuchaj, nie sądzę, żeby ten związek miał jakąś przyszłość. Lepiej dajmy sobie z tym wszystkim spokój.
Po drugiej stronie słuchawki zapadła martwa cisza. Słyszałam tylko jego oddech. Nie przerywałam milczenia.
– Tak to zawsze rozgrywasz, co? – powiedział w końcu. – Trzymasz wszystkich na dystans. Nigdy nie pozwalasz nikomu za bardzo się do siebie zbliżyć.
– Może. Chyba masz rację. Rzeczywiście mogłeś dojść do takiego właśnie wniosku.
– Wiem, że ktoś kiedyś cię skrzywdził, i bardzo mi przykro z tego powodu. Daj mi jednak szansę, proszę. Nie odpychaj mnie. Zasłużyłem sobie chyba na coś lepszego.
– To prawda. Zasługujesz na więcej, niż ja mogę ci dać. Z całego serca życzę ci wszystkiego najlepszego. Przykro mi, że nic z tego nie wyszło.
– Nie możemy nawet o tym porozmawiać?
– Nie widzę sensu.
– Nie widzisz sensu? Co ty, do cholery, wygadujesz?
– Nie zamierzam się z tobą kłócić. Przepraszam, jeśli odniosłeś mylne wrażenie…
– Kto ci dał prawo tak do mnie mówić? Co ty sobie w ogóle wyobrażasz? To ty rwałaś mnie od samego początku.
– Odkładam słuchawkę. Do widzenia.
– Poczekaj jeszcze chwilę, do cholery. Wkurzasz mojego brata, ja cię bronię, a ty mnie potem traktujesz jak gówno? Chyba zupełnie ci odbiło.
– Świetnie. Wspaniale. I na tym powinniśmy wszystko zakończyć. – Odłożyłam słuchawkę na widełki. Z pewnym opóźnieniem serce zaczęło mi dudnić niczym kozłowana wściekle piłka do koszykówki. Stałam nadal, czekając, co się wydarzy.
Telefon zadzwonił raz jeszcze i choć spodziewałam się go usłyszeć, podskoczyłam przerażona. Dwa dzwonki. Trzy. Cztery. Odezwała się automatyczna sekretarka. Usłyszałam swoje nagrane powitanie, po czym Tommy odłożył słuchawkę. Minęło trzydzieści sekund. Telefon odezwał się raz jeszcze. Podniosłam słuchawkę i wcisnęłam guzik, przerywając rozmowę. Wyłączyłam dzwonek, a potem dla całkowitej pewności wyciągnęłam wtyczkę telefonu z gniazdka.
Usiadłam przy biurku i parę razy głęboko odetchnęłam. Nie zamierzałam pozwolić, żeby ten facet mnie dopadł. Jeśli zajdzie taka potrzeba, porozmawiam z Lonniem o sądowym nakazie trzymania się ode mnie z daleka. Tymczasem musiałam znaleźć jakiś sposób, żeby przestać o nim myśleć.
Wyjęłam karteczki do notowania i zapisałam wiele nowych informacji. Rozłożyłam je potem wszystkie przed sobą niczym karty do tarota i przyjrzałam się im dokładnie. Karteczki z informacjami na temat Joela Glaziera, Harveya Broadusa i Pacific Meadows tworzyły spory wachlarz. Do nich przyczepione były jeszcze dwie: Penelopa Delacorte, zastępca administratora, i Tina Bart, zwolniona z pracy księgowa. Joel Glazier i Harvey Broadus zadali sobie sporo trudu, by dać wszystkim do zrozumienia, że winę za cały skandal z Medicare ponosi Dowan. Do całości nie pasowała tylko jedna karteczka – ta, na której zanotowałam informację o związku Broadusa z pielęgniarką, która tak pracowicie się nim niedawno zajmowała.
Wróciłam do notatki poświęconej Tinie Bart. Gdzie teraz jest? Penelopa Delacorte na pewno wiedziała, ale nie zamierzała mi powiedzieć. Kierowana nagłym impulsem pochyliłam się i otworzyłam szufladę biurka. Wyjęłam z niej książkę telefoniczną i odnalazłam abonentów, których nazwiska zaczynały się na literę B. Zawsze powtarzam, że kiedy ma się wątpliwości, trzeba zacząć od rzeczy najprostszych. W książce wymieniono cztery osoby o nazwisku Bart, jednak żadna z nich nie miała na imię Tina. Znalazłam za to C. Bart. Najwyraźniej był to skrót od imienia Christine lub Christina. To wybieg stosowany często przez samotne kobiety, pragnące uniknąć anonimowych telefonów od facetów, którzy sapiąc w słuchawkę, majstrują przy slipach. Włączyłam telefon i wykręciłam numer C. Bart. Po dwóch dzwonkach odezwała się automatyczna sekretarka. Usłyszałam głos automatu, komputerowego robota, który przemawiał, jakby umieszczono go w blaszanej puszce. „Proszę zostawić wiadomość”. To kolejna sztuczka samotnych kobiet, które pragną dać do zrozumienia dzwoniącym, że pod wybranym numerem telefonu mieszka jakiś mężczyzna. Sięgnęłam po inną książkę, znaną powszechnie jako „krzyżówka”. Umieszczają tam adresy i numery telefonów według dwóch zasad. W przeciwieństwie do normalnych książek, gdzie można znaleźć informacje poukładane alfabetycznie według nazwisk, w „krzyżówce” w jednej części informacje podane są według ulic, a w drugiej według numerów. Jeśli masz tylko numer telefonu, możesz tam szybko znaleźć ulicę, numer domu i nazwisko abonenta. Podobnie jeśli masz tylko adres, możesz bez trudu sprawdzić nazwisko osoby tam mieszkającej i jej numer telefonu, jeśli oczywiście nie został zastrzeżony. Szybko znalazłam C. Bart przy Dave Levine Street, nieopodal Pacific Meadows. Penelopa Delacorte powiedziała mi, że Tina Bart zaczęła pracować w Pacific Meadows, jeszcze zanim ona tam się zatrudniła. Nie trzeba być geniuszem, żeby dojść do wniosku, że mieszkała blisko miejsca pracy. Najwyższa pora dowiedzieć się, ile pani Bart wie.
Przed wyjściem z mieszkania odszukałam swój stary rewolwer i wsunęłam go do torby. To półautomatyczny davis 32 z dwunastocentymetrową lufą. W ciągu minionych trzech lat nasłuchałam się sporo krytycznych uwag na temat tej broni. Dowiedziałam się, że jest tania i zawodna, ale nie zmniejszyło to ani o jotę mojego do niej sentymentu. Rewolwer jest mały, lekki i doskonale układa się w dłoni. Nie wierzyłam, by Richard bądź Tommy zdecydowali się mnie zaatakować, ale nie mogłam być tego do końca pewna. Takie były reguły ich gry.