174956.fb2 P Jak Przest?pstwo - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 24

P Jak Przest?pstwo - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 24

22

Zbliżała się piąta, gdy wyjechałam na autostradę 101. Powoli zapadał zmrok. Nad samochodami unosiła się mżawka, którą wycieraczki rozmazywały na przedniej szybie. Dave Levine jest jednokierunkową ulicą biegnącą do centrum miasta, musiałam więc zjechać z autostrady i skręcić w lewo w Chapel. Chwilę błądziłam, mijając po prawej stronie Pacific Meadows. Przyglądałam się uważnie numerom domów. Budynek, którego szukałam, znajdował się tylko o przecznicę ode mnie. Zaparkowałam volkswagena przy ulicy i ruszyłam dalej piechotą, kuląc się pod naporem wilgotnej, nieprzyjemnej mżawki.

Budynek mieścił cztery mieszkania, dwa na dole i dwa na górze, dokąd prowadziły zewnętrzne schody. Mieszkanie oznaczone numerem 1 znajdowało się po mojej prawej stronie, a numerem 2 dokładnie naprzeciwko. Wypisane czarnymi literami nazwisko Bart znajdowało się na skrzynce pocztowej z numerem 3. Cofnęłam się o parę kroków i spojrzałam w okna na piętrze. W kilku z nich po prawej stronie świeciło się światło. Weszłam na schody, zapukałam do drzwi i czekałam. Za sobą między filarami budynku widziałam gęstniejącą mżawkę i czułam podmuchy chłodnego powietrza.

– Kto tam?

– Pani Bart?

Usłyszałam, jak zakłada łańcuch. Uchyliła lekko drzwi.

– Tak?

– Przepraszam, że nachodzę panią w domu. Nazywam się Kinsey Millhone, jestem prywatnym detektywem. Pracuję dla byłej żony doktora Purcella. Czy mogłabym z panią chwilę porozmawiać?

– Nic nie wiem. Nie widziałam go od miesięcy.

– Słyszała pani na pewno, że jego ciało znaleziono w jeziorze Brunswick?

– Czytałam o tym. Co się stało? W gazecie niewiele napisali.

– A czy to ma dla pani jakieś znaczenie?

– Nie wierzę, że popełnił samobójstwo, a to chyba próbują udowodnić.

– Zgadzam się z panią, ale nigdy nic nie wiadomo. Próbuję teraz zrekonstruować wydarzenia, które doprowadziły do jego śmierci. Czy pamięta pani, kiedy ostatnio z nim rozmawiała?

Nie odpowiedziała, ale widziałam po jej oczach, że coś wie.

Poczułam na policzku falę zimna i wilgoci.

– Mogę wejść? – spytałam nagle. – Tu naprawdę jest bardzo zimno.

– Skąd mam wiedzieć, że jest pani osobą, za którą się podaje?

Sięgnęłam do torebki po portfel. Wyjęłam licencję i wsunęłam ją w szczelinę w drzwiach. Obejrzała ją szybko i przesunęła z powrotem. Zamknęła drzwi, żeby zdjąć łańcuch, i wpuściła mnie do środka.

Kiedy tylko weszłam do mieszkania, z powrotem założyła łańcuch. Zdjęłam pelerynę i powiesiłam ją na wieszaku przy drzwiach. Przez chwilę rozglądałam się dookoła. Mieszkanie stanowiło dziwne połączenie dawnego uroku i mocno denerwujących elementów. Przebiegłam spojrzeniem po łukach i drewnianych podłogach, wąskich oknach z pożółkłymi drewnianymi żaluzjami i grzejniku stojącym przy drzwiach do sypialni. Na palenisku kominka w salonie na kupie popiołu leżało duże, mocno nadpalone polano. W mieszkaniu nie było wiele cieplej niż na zewnątrz, ale przynajmniej nie czuło się podmuchów zimnego wiatru. Za łukiem w przeciwległej ścianie mieściła się łazienka wyłożona kafelkami w modnym niegdyś beżowo-brązowym kolorze. Prawdopodobnie pochodziły z czasów, gdy wznoszono budynek. Nie musiałam nawet oglądać kuchni, by dojść do wniosku, że nie znajdę w niej żadnych nowoczesnych urządzeń: zmywarki, elektrycznego piekarnika ani młynka do odpadów. Stoi tam za to na pewno stara kuchenka marki O’Keefe and Merritt z dwoma piekarnikami ze szklaną klapą oraz pieprzniczką i solniczką w specjalnym pudełku nad płytą. Odnowiona i wypolerowana kosztowałaby teraz fortunę, choć jeden z piekarników nie działałby już tak jak kiedyś i młoda pani domu, którą skusiłby urok kuchenki, wyjmowałaby z niej niedopieczone ciasto.

Tina wskazała mi miejsce w szarym fotelu, a sama wróciła na kanapę. Była młodsza, niż oczekiwałam, na oko po czterdziestce i tak pozbawiona energii, że wyglądała, jakby podano jej sporą dawkę środków uspokajających. Jej włosy miały kolor dębowych desek, z których ułożono podłogę. Miała na sobie dres: szare spodnie i bluzę, a pod nią biały podkoszulek. Kształt jej stóp odbił się szarą linią na podeszwach grubych białych skarpet. Wyglądało na to, że nie bardzo wie, co począć z rękami. Wreszcie skrzyżowała ramiona na piersiach i schowała pod nimi palce, jakby chciała ochronić je przed zimnem.

– Dlaczego przyszła pani do mnie?

– W zeszły poniedziałek byłam w szpitalu St. Terry i rozmawiałam z Penelopą Delacorte. W rozmowie padło pani nazwisko, więc doszłam do wniosku, że pomoże mi pani wyjaśnić pewne fakty. Czy mogę się zwracać do pani po imieniu? – spytałam nagle.

Wzruszyła ramionami, co uznałam za zgodę.

– Wiem, że razem z panią Delacorte odeszłyście z Pacific Meadows mniej więcej w tym samym czasie. Powiedziała mi też, że w waszym zawodzie niełatwo jest znaleźć pracę. Udało ci się? – Chciałam dać jej do zrozumienia, że moja rozmowa z Penelopą Delacorte miała charakter długiej, przyjacielskiej pogawędki, choć w rzeczywistości było inaczej.

– Nadal szukam. Na razie odbieram zasiłek, dopóki należne mi świadczenia nie wygasną – mówiła bezbarwnym głosem, patrząc na mnie szarymi oczami.

– Jak długo dla nich pracowałaś?

– Piętnaście lat.

– Czym się zajmowałaś?

– Pracowałam w biurze. Zatrudniono mnie jako archiwistkę i powoli pięłam się w górę. Wieczorami studiowałam i udało mi się w końcu zrobić dyplom.

– Z czego?

– Administracja szpitali i finanse. Brzmi dumnie, ale to nic wielkiego. Zawsze bardziej interesowała mnie księgowość niż zarządzanie, więc byłam zadowolona z pracy… mniej więcej.

– Czy mogę zadać ci parę pytań na temat Pacific Meadows?

– Jasne. Już tam nie pracuję i nie mam nic do ukrycia.

– Kto był właścicielem budynku, zanim nabyli go Glazier i Broadus?

– Firma Silver Age Enterprises. Nie znałam nazwiska właściciela. Zresztą mogło ich być paru. Wcześniej była jeszcze firma Endeavor Group.

Sięgnęłam do torebki i wyjęłam kołonotatnik z ołówkiem wsuniętym między kółeczka. Zanotowałam obie nazwy.

– Czy za czasów Silver Age ośrodkiem kierowali ci sami ludzie, którzy byli właścicielami domu? Czy też te dwie funkcje były rozdzielone?

– Były rozdzielone. Programy Medicare i Medicaid weszły w życie w latach sześćdziesiątych i żaden z nich nie miał skutecznych zabezpieczeń przed potencjalnymi nadużyciami. Regulacje prawne dotyczące rozdzielenia własności i kierowania tego typu ośrodkami pojawiły się dopiero pod koniec lat siedemdziesiątych, gdy Kongres powołał do życia jednostki do spraw kontroli nadużyć. Nie masz pojęcia, ile różnych agencji ściga potencjalnych fałszerzy: Biuro Inspektora Generalnego, cywilne i kryminalne wydziały biura Prokuratora Generalnego, FBI, HFCA i jednostki powoływane przez Medicare. Ale to i tak nikogo nie odstrasza. Za każdym razem, gdy wznoszą kolejną barierę, fałszerze natychmiast znajdują sposób, by ją obejść. Uznają to za kolejne wyzwanie na swojej drodze – rzuciła z przekąsem. – Trzy razy widziałam, jak Pacific Meadows zmienia właścicieli, a przy każdej z tych transakcji cena rosła dwukrotnie.

Zanotowałam także i tę informację, zastanawiając się, jak sprawdzić wysokość sum, które wchodziły w grę.

– Pracowałaś dla Endeavor czy dla Silver Age?

– Sądzę, że tak naprawdę Silver Age była filią Endeavor. Szefową Endeavor była kobieta nazwiskiem Peabody. Wszystkie swoje osobiste wydatki rozliczała przez dom opieki. Odnawiała swój własny dom i księgowała koszty na rzecz Pacific Meadows jako „utrzymanie ośrodka i naprawy”. Albo kupowała nowe zasłony do domu i twierdziła, że kazała je zawiesić w pokojach pacjentów. Zakupy, koszty utrzymania domu, wydatki na podróże i rozrywki – niczego nie odpuściła.

– Czy to nie jest nielegalne?

– W większości tak. Część z tych wydatków można było rozliczyć zgodnie z prawem, ale przeważnie stanowiły poważne nadużycie. Próbowałam zwrócić na to uwagę administratora, ale w odpowiedzi usłyszałam mniej więcej: „Zajmij się swoimi sprawami”. Powiedział mi, że księgowy firmy regularnie przegląda rachunki i wszystko jest w największym porządku. Wiedziałam, że jeśli zacznę naciskać, mogę się natychmiast pożegnać z pracą. Na dłuższą metę milczenie okazało się znacznie rozsądniejszym wyjściem. Kiedy na scenę wkroczyła firma Silver Age, przez pewien czas księgami zajmował się ktoś inny. Potem został zwolniony i wróciłam na swoje miejsce. Już wtedy coś było nie tak, ale nigdy nie doszłam, co.

– Dlaczego nie odeszłaś i nie poszukałaś innego zajęcia?

– Lubiłam swoją pracę.

– Mogłaś ją lubić w jakimś innym miejscu.

– To prawda, ale się zaparłam. Doszłam do wniosku, że pewnego dnia wszystko się zawali, a ja będę to mogła obserwować i być może dolać trochę oliwy do ognia.

– Czy coś się zmieniło, gdy na scenę wkroczył doktor Purcell?

– W ciągu paru pierwszych miesięcy nic. Potem jednak zauważyłam rosnącą liczbę rachunków za wynajęcie karetki, fizjoterapię, przenośny sprzęt do zdjęć rentgenowskich, wózki inwalidzkie. Zaczęłam wszystko notować, po czym wystosowałam pismo do pana Harringtona, szefa księgowości Genesis. Jak się później okazało, popełniłam błąd, ale niewiele mnie to obeszło. Harrington nigdy nie wypowiedział się na ten temat, ale nie był moją inicjatywą zachwycony, gdyż teraz sam znalazł się pod obstrzałem.

– Jednym słowem, dawałaś nieźle popalić.

– Mam taką nadzieję.

– Tak więc nawet przed wielką kontrolą nie byli zadowoleni z twojej pracy.

Skinęła głową.

– I to bardzo. Po jakimś czasie zwolnili mnie. Doktor Purcell próbował interweniować, ale nie miał zbyt wiele do powiedzenia i przegłosowali go. Penelopa bardzo się tym wszystkim zdenerwowała i postanowiła odejść, co było im zresztą na rękę. Wyglądało na to, że to my dwie ponosimy winę za cały ten bałagan, byłyśmy winne całego zamieszania, a ludzie z Genesis zaczęli oczyszczać teren. Mieli jednak nadal doktora Purcella, gdyby inspektorzy z Medicare mimo to zdecydowali się przeprowadzić kontrolę.

– Co też zrobili.

– Tak. Nie spoczną, dopóki wszystkiego nie wyjaśnią.

– Joel powiedział mi, że Genesis jest częścią grupy o nazwie Millenium Health Care.

– Tak. Ale moim zdaniem część z tych firm, jeśli nie wszystkie, to tylko satelity, które mają za zadanie ukryć rzeczywistego właściciela całości.

– Jakim sposobem?

– Firma A, należąca do pana Smitha, nabywa dom opieki. Smith zakłada firmę-przykrywkę, zatrudniając całą ekipę pracowników, pozornie z nim niezwiązanych. Jego firma A sprzedaje dom opieki tej drugiej spółce – w rzeczywistości również należącej do niego – po znacznie zawyżonej cenie, zamieniając tym samym zysk w dochód z kapitału…

– Od którego płaci się niższe podatki – wtrąciłam.

– Zgadza się. Ta druga spółka może wykorzystać zawyżoną wartość nabytej inwestycji jako zabezpieczenie nowo zaciągniętych kredytów. Tymczasem na scenę wkracza firma C, dzierżawiąc budynek i tereny od „nowego” właściciela. Nie muszę chyba dodawać, że czynsz zdążył już mocno podskoczyć.

Podniosłam rękę.

– Poczekaj chwilę. – Szybko przebiegłam w myślach wszystko to, co mi powiedziała, próbując przypomnieć sobie, co zwróciło moją uwagę, gdy słuchałam jej wyjaśnień. Nie było to jednak nic, co powiedziała przed chwilą; ta rzecz nie dawała mi spokoju od chwili, gdy przekroczyłam jej próg. – Tego feralnego wieczoru doktor Purcell wyjechał z Pacific Meadows o dziewiątej. Czy przypadkiem nie wpadł tutaj, żeby z tobą porozmawiać?

Długo milczała. Już myślałam, że nie usłyszę odpowiedzi na moje pytanie.

– Tak.

– O czym?

– Powiedział mi, że umówił się na spotkanie z agentami FBI. Twierdził, że wie już, co się dzieje, i kto tym wszystkim kieruje. Harvey i Joel.

– Ale im przecież nic nie groziło, prawda? Z tego, co usłyszałam, nie mieli nic wspólnego z kierowaniem działalnością Pacific Meadows. W to oszustwo musieli być zamieszani ludzie z Genesis, bo do nich przesyłano rachunki z Medicare.

– To wszystko mogło być bardziej skomplikowane niż myślisz. Doktor Purcell najwyraźniej chciał wyciągać z tego interesu coraz więcej, bo zaczął podpisywać lipne rachunki. Wiedział o tym doskonale. Wystawiano je głównie za wynajmowanie karetki i zdjęcia rentgenowskie. Prawdopodobnie sprawa się wydała. FBI wpadło na jego trop i wtedy zgodził się iść na współpracę.

– Nie rozumiem, co mogli zyskać, uciszając go na dobre? O tym oszustwie wiedziało na pewno parę innych osób. Na przykład ty.

– Nigdy nie miałam żadnych uprawnień i niewiele mogłam zdziałać. A teraz, kiedy doktor nie żyje, mogą zrzucić całą winę na niego.

– Czy opowiedział jeszcze komuś o tej sprawie?

– Nawet jeśli tak było, to nie wspomniał o tym ani słowem.

– Ale dlaczego przyszedł do ciebie? Z tego, co wiem, nawet go dobrze nie znałaś.

– Chciał, żebym mu pomogła. Doszedł do wniosku, że nie mam nic do stracenia.

– Sądzisz, że powiedział Joelowi i Harveyowi, co zamierza?

– Jeśli był mądry, to nie. Wiem, że tego dnia jadł z Joelem lunch, ale nie wspominał, o czym rozmawiali.

– Nie rozumiem. Skoro działa aż tyle agencji nadzorujących działalność firm, dlaczego od razu nie zostali przyłapani na oszustwie?

Tina wzruszyła ramionami.

– Większość przedstawianych przez nich dokumentów była jak najbardziej zgodna z prawem. Choć sumy, na które opiewają rachunki, są fałszywe, cała reszta nie rzuca się w oczy. Stawiają standardowe diagnozy i stosują standardowe leczenie. Są bardzo ostrożni i starają się nie przekraczać pewnych granic. To przypomina trochę grę w piłkę. Wiedzą, jak daleko mogą ją kopnąć, żeby nie wyszła na aut.

– Ale w końcu wyszła. Wiesz może dlaczego?

– Ktoś musiał złożyć zażalenie. W zeszłym tygodniu rozmawiałam z inspektorem. Większość informacji, które mu przekazałam, miał już w swoim archiwum.

Lipne rachunki Klotyldy też musiały być częścią planu.

– Jestem w posiadaniu pewnych informacji, które mogą się okazać przydatne. Na początku przyszłego tygodnia chętnie poszukam dokumentów, które rzucą dodatkowe światło na tę sprawę.

– Świetnie. Poinformuję go o tym przy naszym następnym spotkaniu.

– Nie rozumiem jeszcze jednej rzeczy. Po co ryzykować wystawianie rachunków na zmarłą osobę?

– Pamiętaj, że masz do czynienia z trzema różnymi szczeblami władzy: lokalną, stanową i federalną. Kiedy cię na tym przyłapią, mówisz: „ojej” i zwracasz pieniądze. Czy naprawdę myślisz, że rząd będzie sobie zawracał głowę ściganiem „pomyłek” wartych parę setek dolarów?

– Racja. A o co chodzi z Harveyem Broadusem i tą pielęgniarką… Pepper Gray?

– Rzucił dla niej swoją żonę Celine, ale słyszałam, że niedawno do niej wrócił.

Przyjrzałam się jej uważnie, zastanawiając się, czy odpowie na pytanie, które właśnie przyszło mi do głowy.

– Czy to ty zadzwoniłaś ze skargą do Medicare?

– Nie.

– A kto?

– Nie jestem pewna, ale podejrzewam, że to ona.

– Pepper?

– Tak.

– To Pepper sypnęła całą sprawę?

– Zastanów się chwilę. Kiedy Harvey w końcu ją rzucił, mogła chcieć się zemścić. Zauważyłam, że jej nazwisko lub inicjały pojawiają się najczęściej na rachunkach za kwestionowane zakupy sprzętu lub usługi. Siedziała do tej pory cicho, ale dlaczego miałaby go kryć nadal, teraz, kiedy zdecydował się wrócić do żony?

– Chyba znowu coś ich łączy.

– Naprawdę? To dziwne. Wyobraź sobie, w jakiej sytuacji znajdzie się Pepper, gdy Harvey odkryje, co zrobiła… – Urwała i zamyśliła się. Na jej ustach błąkał się ledwo widoczny uśmiech.

Po drodze do domu wpadłam do biura, żeby zabrać zapas karteczek do notowania. Miałam dwie paczki w szufladzie i chciałam na nie przenieść informacje, które zapisałam na gorąco w notatniku. Jechałam Dave Levine Street aż do Capillo, gdzie skręciłam w lewo. Mijając Passing State Street, zauważyłam, że zalane deszczem centrum Santa Teresa jest zupełnie wyludnione. Było już po szóstej i większość sklepów zamknięto. Wystawy były co prawda oświetlone, ale w środku panował mrok, rozjaśniany jedynie pojedynczymi żarówkami, które miały odstraszyć potencjalnych włamywaczy. Skręciłam w podjazd prowadzący do budynku Lonniego i zaparkowałam samochód.

Wysiadłam i zamknęłam drzwiczki. Nad ścianą budynku widziałam światła w oknach po drugiej stronie muru. Nie mogłam się oprzeć pokusie spojrzenia w okna biura, które wynajęłam zaledwie przed tygodniem. Parking był pusty; nie widać było ani furgonetki Tommy’ego, ani jego niskiego, czerwonego porsche. Górne żaluzje po prawej stronie były podniesione, lecz te na dole zasunięto. Nagle dostrzegłam przesuwający się na tle jasnego okna cień. Może Richard pokazywał biuro kolejnemu klientowi.

Odwróciłam się, wiedząc, że skończyłam z tym już na dobre. Klamka zapadła i nie było sensu dłużej tego roztrząsać. Pojawienie się Mariah Talbot uznałam za szczęśliwe zrządzenie losu. W innym bowiem wypadku wynajęłabym biuro od ludzi, który byli zdolni do popełnienia morderstwa z zimną krwią. Weszłam powoli po schodach na trzecie piętro. W kancelarii nie było nikogo, ale wszędzie paliło się światło. Przeszłam korytarzem i otworzyłam drzwi mojego pokoju.

Podeszłam do biurka, otworzyłam szufladę i wyjęłam dwie paczuszki kartek, wciąż opakowane w folię. Otworzyłam jedną z nich i zaczęłam notować. Przez następną godzinę, pochłonięta pracą, czułam się całkowicie bezpieczna. O 19:15 spięłam zapisane karteczki gumką i wsunęłam je do torby razem z plikiem zapasowych.

Zamknęłam biuro i ruszyłam w stronę schodów. Na pierwszym zakręcie wyjrzałam na zewnątrz przez niewielkie okienko. Z drugiego piętra widziałam wyraźnie tył budynku należącego do braci Hevener. Drzwi stały teraz otworem. W biurze po prawej stronie (które nadal uważałam za swoje), rozsunięto żaluzje. W środku paliło się światło, ale pokój sprawiał wrażenie opuszczonego. Coś było nie tak, ale nie wiedziałam do końca co. Może ktoś wyszedł na chwilę, pozostawiając dla wygody otwarte drzwi. Zaintrygowało mnie to, ale mimo wszystko nie zamierzałam tam węszyć.

Zeszłam na dół i wsiadłam do samochodu. Po drodze do domu wstąpiłam do supermarketu. Kupiłam papier toaletowy, wino, mleko, chleb, jajka, chusteczki higieniczne i cały zapas mrożonych dań. W pobliżu mojego domu nie było miejsca do parkowania, więc musiałam zostawić samochód dość daleko. Byłam wściekła, bo z torbą i masą zakupów miałam do przejścia spory kawałek. Kiedy szłam przez podwórko, nagle z ciemności po prawej stronie wyłoniła się jakaś postać. Odskoczyłam o kilkanaście centymetrów, z trudem tłumiąc okrzyk strachu. Jedna z toreb z zakupami wypadła mi z rąk, drugą przyciskałam mocno do siebie. Przede mną stał Tommy Hevener z rękami wsuniętymi w kieszenie płaszcza przeciwdeszczowego.

– Cześć.

– Cholera jasna! Jak możesz? Co ty tutaj robisz?

– Porozmawiajmy.

– Nie chcę z tobą rozmawiać. Odsuń się. – Schyliłam się, żeby podnieść klucze. Jedna torba była rozdarta, więc szybko zaczęłam wrzucać zakupy do drugiej. Połowa jajek oczywiście się rozbiła, a wciśnięty w pośpiechu do torby chleb spłaszczył się na dobre. Nie miałam pojęcia, jak dojdę do mieszkania, ciągnąc ze sobą część nieuszkodzonych jeszcze zakupów.

– Tylko spokojnie – mruknęłam pod nosem. Znalazłam klucze i podeszłam do drzwi, świadoma, że Tommy stoi mi na drodze. Wyciągnął rękę i oparł dłoń o drzwi, przyciskając mnie do nich swoim potężnym ciałem.

Odwróciłam głowę, próbując uniknąć wszelkiego kontaktu.

– Odsuń się ode mnie – rzuciłam ostro. Pomyślałam o schowanej w torbie broni.

– Nie odejdę, dopóki mi nie powiesz, co jest grane.

– Jeśli się nie odsuniesz, zacznę krzyczeć.

– Nie zaczniesz – mruknął.

– HENRY!

– Ciiii!

– HENRY!

U Henry’ego zapaliło się światło. W drzwiach dostrzegłam jego twarz.

– RATUNKU!

– Suka – rzucił Tommy.

Henry wyszedł na podwórko z kijem baseballowym w dłoni. Tommy spojrzał na niego, odwrócił się i odszedł demonstracyjnie wolnym krokiem, pełen pogardy dla nas obojga. Henry przeszedł szybko przez podwórko. Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby był aż tak wściekły. Na chodniku słyszałam oddalający się stukot butów Tommy’ego.

– Co się stało? Dzwonić na policję?

– Nie. Kiedy tu przyjadą, jego już nie będzie.

– Zrobił ci krzywdę?

– Nie, ale przestraszył mnie na śmierć.

– Powinnaś to zgłosić na policję. Będą mieli to w aktach, jeśli on jeszcze raz tu się pojawi.

– W poniedziałek porozmawiam z Jonahem.

– Sama rozmowa nie wystarczy. Ten facet jest niebezpieczny. Musisz załatwić sobie nakaz sądowy, żeby trzymał się z dala od ciebie.

– Nie sądzę, żeby wiele to pomogło. Naprawdę, nic mi nie jest. Pomożesz mi wnieść to do środka?

– Jasne. Otwórz tylko drzwi.

Niedziela była posępna i zalana deszczem. Cały dzień spędziłam, leżąc wyciągnięta na kanapie. Ubrana w ciepły dres przeczytałam od deski do deski całą powieść i zaraz zabrałam się do następnej. Miałam w zapasie jeszcze dwie, więc przyszłość malowała się w różowych barwach.

O piątej po południu zadzwonił telefon. Wysłuchałam sekretarki, by się zorientować kto dzwoni, zanim podniosę słuchawkę. Fiona. Poczułam tak wielką ulgę, że niemal zapałałam do niej sympatią.

– Przepraszam, że nie miałam okazji porozmawiać z panią wczoraj po nabożeństwie. Blanche urodziła wczoraj po południu.

– Naprawdę? Serdeczne gratulacje. Co tym razem?

– Dziewczynka. Waży trzy i pół kilo. Nazwali ją Chloe. Poród zaczął się już w kaplicy. Po nabożeństwie Blanche i Andrew pojechali prosto do szpitala. Nie było nawet czasu, żeby zainstalować ją na sali porodowej. Urodziła na wózku na korytarzu.

– Rzeczywiście mieli mało czasu. Jak się czuje Blanche?

– Dobrze. Dziecko musi jeszcze zostać parę dni w szpitalu z powodu żółtaczki, ale poza tym wszystko jest w porządku. Dzisiaj odbieramy Blanche. Powiedziałam jej, że zajmę się jutro dziećmi, żeby mogła dojść do siebie. Chciałabym, żeby wreszcie podwiązała sobie jajowody i skończyła z tym raz na zawsze. Nie może stale wyrzucać z siebie dzieci. To śmieszne.

– Na pewno z ulgą przyjęła pani wiadomość, że wszystko przebiegło bez komplikacji.

– Prawdę mówiąc, dzwonię w zupełnie innej sprawie. Wczoraj wieczorem, kiedy jechałam do szpitala odwiedzić Blanche, zauważyłam białe volvo Crystal zaparkowane na podjeździe domu przy Bay. Zna pani tę okolicę i wie, jak trudno tam znaleźć miejsce. Parking przy szpitalu był pełny, musiałam więc krążyć, żeby móc zostawić gdzieś samochód. Wtedy zobaczyłam to volvo. Wzbudziło to oczywiście moją ciekawość, więc pojechałam tam dziś rano. Samochód znów tam stał. Zakładam, że może pani bez trudu sprawdzić, do kogo należy ten dom.

– Oczywiście. Proszę tylko podać mi adres. – Zanotowałam wszystkie szczegóły, po czym spytałam: – Dlaczego tak to panią interesuje?

– Sądzę, że w końcu pokazała swoje prawdziwe oblicze. Słyszała pani na pewno plotki o jej romansie z trenerem, Clintem Augustinem. Nie pamiętałam o tym do chwili, gdy zauważyłam jej samochód. To dało mi sporo do myślenia. Bez względu na to, co ona knuje, chyba warto to sprawdzić, prawda?

– Zakładając oczywiście, że to była ona.

– Na rejestracji samochodu widziałam wielki napis „Crystal”.

– A skąd pani wie, że to ona prowadziła? Za kierownicą mógł siedzieć ktokolwiek.

– Wątpię. Kto na przykład?

– No nie wiem. Może Rand albo Nica, ktoś ze służby.

– Melanie też to sugerowała, choć nie mam pojęcia, dlaczego tak jej bronicie. Zadzwoniłam do detektywa Paglii i powiedziałam mu, że zajmie się pani tą sprawą. Poinformowałam go też, że powinni to byli zbadać na samym początku.

Detektyw Paglia z pewnością w pełni docenił jej starania.

Kiedy skończyłyśmy rozmowę, wykręciłam numer siłowni. Telefon odebrał Keith. W tle słyszałam szczęk podnoszonych ciężarów. Niektórzy nie odpuszczają sobie nawet w niedzielę.

– Cześć, Keith. Kinsey Millhone. Kiedy byłam u was w zeszłym tygodniu, pytałam cię o Clinta Augustine’a, pamiętasz? Masz może jego adres i domowy numer? Pomyślałam, że dla odmiany załatwię sobie osobistego trenera.

– Poczekaj chwilę, sprawdzę. – Słyszałam, jak otwiera szufladę biurka i przerzuca kartki notesu, który miałam już kiedyś okazję oglądać. – Wiem, że gdzieś go mam. No, jest.

Zanotowałam adres i od razu zorientowałam się, że mam do czynienia z posiadłością Glazierów w Horton Ravine.

– Od jak dawna go masz? – spytałam. – Podobno mieszka teraz przy Bay niedaleko szpitala St. Terry.

– Nie sądzę. Nigdy o tym nie słyszałem.

– A kiedy z nim ostatnio rozmawiałeś? Mógł się przeprowadzić.

– Parę miesięcy temu. Gdzieś w lutym, może w marcu. Przychodził do nas regularnie osiem, dziesięć razy w tygodniu. Ale równie dobrze mógł się przenieść ze swoimi klientami do innej siłowni. Daj mi znać, jeśli wycofał się z interesu, to go wykreślę. Jeśli go nie znajdziesz, mam paru innych dobrych trenerów.

– Jasne. Wielkie dzięki.

Zdjęłam z półki „krzyżówkę” i odnalazłam w spisie Bay Street. Przesunęłam palcem po numerach domów, aż znalazłam właściwy. Miałam nadzieję, że Fiona się myli, ale stało tam czarno na białym „J. Augustine”, choć numer telefonu różnił się od podanego mi przez Keitha. Wykręciłam otrzymany od niego, ale nie uzyskałam połączenia. Musiał to więc być numer Clinta z czasów, gdy mieszkał w domu stojącym na tyłach posiadłości Glazierów. Najwyraźniej informacje Keitha były już nieaktualne. Odłożyłam książkę na półkę. Nie mogłam jednak uwierzyć, że Crystal pojechała spotkać się z Clintem w dzień nabożeństwa żałobnego za męża. Podniosłam słuchawkę i wykręciłam numer domu przy Bay.

Mężczyzna, który odebrał telefon, nie należał do uprzejmych.

– Tak? – spytał ostrym, pełnym zniecierpliwienia tonem.

– Czy mogę rozmawiać z Clintem?

– Nie może podejść do telefonu. A kto mówi?

– Nieważne. Zadzwonię później.

Stojący przy Bay Street dom wzniesiono w stylu wiktoriańskim, prawdopodobnie gdzieś pod koniec dziewiętnastego wieku. Był dwupiętrowy, o białych ścianach, z szeroką werandą biegnącą przez całą szerokość budynku. W tej okolicy wiele domów jednorodzinnych zajmowały teraz biura obsługujące położony o parę ulic dalej szpital. Na podjeździe nie zauważyłam białego volva Crystal. Małe podwórko obsadzone przyciętymi teraz nisko krzewami róż otaczał biały drewniany płot. Wyobraziłam sobie zapach, który unosi się tutaj latem. Teraz ziemia była mokra od deszczu, który wciąż zalewał ją nową falą.

Minęłam dom, zawróciłam na najbliższym skrzyżowaniu i zaparkowałam po drugiej stronie ulicy. Postanowiłam chwilę poczekać. Godziny odwiedzin w szpitalu jeszcze się nie rozpoczęły, więc na ulicach było pusto. Nawet otoczona falą deszczu, siedząc samotnie w samochodzie, czułam się nieswojo. Nie miało to wiele wspólnego ze śledzeniem podejrzanego – bardziej z wojną podjazdową pomiędzy żonami Dowana. Nie chciałam myśleć o Crystal, której związki z mężczyznami stanowiły jedno pasmo katastrof. Z jednym z nich zaszła w ciążę. Szybko ją porzucił i musiała samotnie wychowywać dziecko. Pierwszy mąż posuwał się do przemocy, a drugi, pozornie godny szacunku, pił i miał dziwne upodobania seksualne. Clint był tuż po czterdziestce, przystojny i dobrze zbudowany. Nie sprawiał wrażenia zbyt inteligentnego, ale swoich klientów traktował z wielką cierpliwością, choć ich zapał często okazywał się słomiany. Ostatni raz widziałam go tuż po Nowym Roku, kiedy w siłowni zjawiła się nowa grupka zapaleńców, gotowych do największych poświęceń po świątecznym obżarstwie. Klienci Clinta zawsze byli najgrubsi. Crystal prezentowała zdecydowanie zbyt wielką klasę, by zadawać się z kimś takim jak on. Z drugiej strony miała za sobą karierę striptizerki i choć wyglądała bardzo elegancko, nie była prawdopodobnie wiele mądrzejsza od niego. W miłości, podobnie jak i wielu innych sprawach, ludzie szukają partnerów na podobnym poziomie. Nie zapominając ani na chwilę o Tommym, poprawiłam lusterko wsteczne. Fakt, że go nie widziałam, nie oznaczał wcale, że nie kręcił się gdzieś w pobliżu. Niestety, każda myśl o nim sprawiała, że czułam bolesny ucisk w żołądku.

O 18:25 doszłam do wniosku, że Crystal już się nie pojawi. Przekręcałam właśnie kluczyk w stacyjce, gdy zza rogu Missile wyjechało białe volvo i ruszyło w moim kierunku. Za kierownicą siedziała Crystal.