174956.fb2
O północy znalazłam się wreszcie w łóżku. Detektywi Paglia i Odessa zjawili się w domu braci Hevener tuż po przybyciu Lonniego. Przesłuchując mnie, starali się udawać współczucie, więc nie było tak źle. Potraktowali mnie jak świadka, a nie jak podejrzaną o zabójstwo Tommy’ego, co znacznie wpłynęło na ich postawę. Lonnie trwał dzielnie na straży i chronił moje prawa za każdym razem, gdy jego zdaniem posuwali się za daleko. Czynności śledcze na miejscu zbrodni zdawały się nie mieć końca: zdejmowanie odcisków palców, szkice, zdjęcia, nieustanne przesłuchiwanie, podczas którego opowiadałam wszystko z najmniejszymi szczegółami. Mój davis trafił do plastikowej torebki jako dowód. Minie chyba rok, zanim znów go zobaczę. Richarda Hevenera ujęto po upływie godziny, gdy jechał autostradą 101 do Los Angeles. Nadal istniało prawdopodobieństwo, że to jednak on zabrał biżuterię, ale nie byłam do końca przekonana. W końcu Lonnie odwiózł mnie do domu.
W poniedziałek rano odpuściłam sobie bieganie i siłownię. Bolało mnie całe ciało pokryte malowniczymi sińcami. Byłam też zupełnie rozbita psychicznie. Pojechałam jednak do biura. Samochód musiałam zostawić jakieś sześć przecznic od budynku, więc resztę drogi przebyłam piechotą. Kiedy wysiadłam z windy i weszłam do kancelarii, Jennifer siedziała przy biurku, malując sobie paznokcie. Tym razem jednak Ida Ruth i Jill jakoś nie zwracały na nią uwagi. Stały na korytarzu i rozmawiały. Na mój widok zamilkły i rzuciły mi pełne współczucia spojrzenie.
– Zaparzyłam kawę – powiedziała Jill. – Przynieść ci?
– Będę wdzięczna.
Weszłam do siebie i wykręciłam numer Fiony. Kiedy podniosła słuchawkę, wymieniłyśmy parę zdawkowych uwag. Doszłam do wniosku, że nie słyszała o strzelaninie, bo nie wspomniała o niej ani słowem. A może słyszała i niewiele ją to obeszło. Z nią wszystko było możliwe.
W tle słyszałam szczęk metalu, szuranie krzeseł i wściekłe wrzaski. Czwórka rozpuszczonych dzieciaków Blanche spędzała dzień u babci. Na betonowych podłogach Fiony odgłosy ich wyczynów przypominały jazdę samochodzikami w wesołym miasteczku.
– Mam już odpowiedź na pani pytanie dotyczące mieszkańców domu przy Bay Street. Dom zajmuje ojciec Clinta Augustine’a, a Clint mieszka razem z nim…
– Mówiłam pani, że mają romans.
– Nie bardzo.
Do pokoju weszła Jill i postawiła na biurku kubek z kawą. Posłałam jej całusa i zagłębiłam się w szczegóły choroby Clinta. Podałam Fionie jej dokładną nazwę, którą znalazłam w słowniku medycznym. Tam też przeczytałam jej opis. Nie było dobrze, gdyż u Clinta miała szczególnie ostry przebieg.
– Widać więc wyraźnie, że w ciągu minionego roku nie miał dość sił, by angażować się w jakikolwiek związek, nie mówiąc już o ognistym romansie. – Z ulgą opowiadałam o czymś innym niż wydarzenia ostatniego wieczoru.
– Może jednak źle ją osądziłam – rzuciła z przekąsem Fiona.
– Trudno wyczuć – odparłam, nie chcąc do końca jej pogrążać.
– A co z tymi brakującymi pieniędzmi?
– Policja postanowiła się tym zająć, więc odpuściłam. Nie policzę sobie czasu, który poświęciłam na zbadanie tej sprawy.
Wyglądało na to, że poczuła wyraźną ulgę.
– To chyba wszystko. Proszę obliczyć dokładnie, ile jestem pani winna, i odjąć to od kwoty zaliczki. Nie musi pani sporządzać ostatecznego raportu. Ta rozmowa załatwia sprawę.
– Oczywiście. Dziś po południu wyślę pani czek.
Zawahała się na moment.
– Czy mogłaby pani oddać mi te pieniądze w gotówce? – spytała.
– Oczywiście. Nie ma sprawy. Zajmę się tym po południu.
Siedziałam przy biurku i porządkowałam papiery, gdy weszła Jill i podała mi karteczkę.
Kinsey,
Przepraszam cię za wszystko, ale nie miałam wyboru. Bardzo się od siebie różnimy: ty jesteś uczciwa i masz sumienie. Ja nie.
Mariah
– Kiedy to dostałaś?
– Leżała na moim biurku.
Zrobiło mi się niedobrze. Podniosłam słuchawkę i wykręciłam numer kierunkowy Houston, a potem numer informacji. Kiedy zgłosiła się operatorka, poprosiłam o podanie numeru do biura szeryfa okręgu, w którym leżało Hatchet. Zanotowałam go na kartce i wyjęłam teczkę, którą przy naszym pierwszym spotkaniu wręczyła mi Mariah. Przerzuciłam wycinki z gazet i znalazłam nazwisko szeryfa, który zajmował się sprawą morderstwa Hevenerów. Najpierw jednak wykręciłam numer Mariah i usłyszałam znaną już wiadomość: „Dzień dobry, tu Mariah Talbot. Dodzwoniłeś się do biura firmy Guardian Casualty Insurance w Houston w Teksasie…”. Przerwałam połączenie. Każdy może sobie nagrać na sekretarce takie powitanie. Każdy też może sobie wydrukować wizytówki, jakich tylko dusza zapragnie.
Wybrałam numer w Teksasie i poprosiłam do telefonu szeryfa Hollisa Cayo. Przedstawiłam się i powiedziałam, skąd dzwonię.
– Ciekawi mnie sprawa podwójnego morderstwa, którą prowadził pan w 1983 roku. Chodzi o Brendę i Jareda Hevenerów.
– Tak, pamiętam – powiedział. – To byli bardzo mili ludzie i na pewno nie zasłużyli na taki los. W czym mogę pani pomóc?
– Pomyślałam, że powinnam przekazać panu pewne informacje. Tommy Hevener zmarł wczoraj wieczorem. Zginął zastrzelony podczas ostrej kłótni z bratem.
W słuchawce po drugiej stronie na długą chwilę zapadła cisza.
– Nie mogę powiedzieć, żebym był tym zaskoczony. Mam nadzieję, że nie dzwoni pani, żeby mnie poinformować, że Richard zmierza właśnie w nasze strony.
– Nie, nie. Został aresztowany i osadzony w tutejszym więzieniu okręgowym. O ile wiem, jest bez grosza, więc sprawą zajmie się na pewno adwokat z urzędu – wyjaśniłam szybko. – Zastanawiam się teraz nad jednym. Czy złapaliście Caseya Stoneharta?
– Nie. Zniknął zaraz po tym morderstwie. To pewnie też sprawka obu braci. Sądzimy, że nie żyje, ale nie jesteśmy do końca pewni. Teksas to ogromny stan. Sporo w nim miejsca na nieoznaczone groby.
– Rozumiem, że siostra Brendy Hevener i firma Guardian Casualty Insurance zamierzają oddać sprawę do sądu. Słyszał pan o tym?
– Tak. Właśnie zbierają informacje. A co panią interesuje?
– Tydzień temu zjawiła się u mnie pani inspektor. Jestem ciekawa, czy pan ją zna. Nazywa się Mariah Talbot.
Z jego tonu wyczułam, że się uśmiecha.
– Tak, znamy ją. Osławiona Mariah. Wysoka, szczupła, dwadzieścia sześć lat. Niebieskie oczy i przedwcześnie posiwiałe włosy.
– Cieszę się, że pan to mówi. Już zaczynałam podejrzewać, że coś jest nie w porządku. Od jak dawna pracuje dla Guardian Casualties?
– Nie powiedziałem, że dla nich pracuje. Talbot to imię starszego brata Caseya. Jest jeszcze jeden, Flynn. Podejrzewam, że mają ich jeszcze paru, ale ja miałem do czynienia tylko z tymi dwoma. Cała rodzinka jest niezwykle udana. Albo trafiają do więzienia, albo właśnie z niego wychodzą. To banda socjopatów.
Skuliłam się na fotelu.
– A jaki związek z nimi ma ta kobieta?
– To siostra Caseya, Mariah Stonehart. Jedyna dziewczyna w rodzinie.
– Ach tak.
Odłożyłam słuchawkę i oparłam udręczoną głowę o blat biurka. Chyba powinnam się była tego domyślić, ale okazało się, że Mariah była jednak bardzo przebiegła.
O 10:30 pojechałam do gmachu sądu, żeby zebrać informacje dla Tiny Bart. Z ulgą myślałam o zagłębieniu się w stosach dokumentów, gdyż ryzyko natknięcia się przy tym na przemoc i zdradę jest naprawdę minimalne. Poza tym zawiłości interesów prowadzonych przez pana Glaziera zaczęły budzić we mnie coraz większą ciekawość, zwłaszcza jego związki z Genesis Financial Management Services. Inspektor z ramienia Medicare na pewno zajmie się większymi firmami, których nazwy padły w mojej rozmowie z Tiną: Millenium Health Care, Silver Age i Endeavor Group. Nie mogłam się oprzeć poczuciu, że gdzieś na górze tworzy się wielka lawina, która już niebawem utopi w swej masie Joela Glaziera i jego wspólnika Harveya Broadusa.
Poszukiwania zaczęłam od biura asesora w budynku administracji okręgu, gdzie sprawdziłam księgi podatkowe Pacific Meadows. Tak jak podejrzewałam, właścicielami ośrodka byli Glazier i Broadus. Należało do nich także parę innych nieruchomości, których nazwy zapisałam w notesie. Po wyjściu z biura asesora skierowałam się do gmachu sądu, gdzie mieściło się archiwum okręgu. Dokumenty katalogowano tam według dwóch zasad: wykorzystując nazwiska tych, którzy nabywają nieruchomości i tych, którzy je sprzedają. Przez godzinę przedzierałam się przez akty własności, akty nadania, umowy powiernicze, umowy zastawu i akty przekazania własności. Tina Bart miała rację. W ciągu dziesięciu lat ośrodek Pacific Meadows zmieniał właściciela trzykrotnie, a każda kolejna transakcja oznaczała znaczną zwyżkę ceny. W 1970 roku nieruchomość nabyła Maureen Peabody za czterysta osiemdziesiąt pięć tysięcy dolarów. Sprzedała ją w 1974 roku firmie Endeavor Group za skromną sumkę siedmiuset siedemdziesięciu pięciu tysięcy dolarów. W 1976 roku ośrodek znów zmienił właściciela: tym razem przeszedł w ręce Silver Age za półtora miliona dolarów. Wreszcie w 1980 roku nabyła go firma Century Comprehensive należąca do panów Glaziera i Broadusa. Kwota transakcji opiewała na trzy miliony dolarów. Na podstawie zapłaconego ostatnio podatku obliczyłam, że obecnie nieruchomość warta jest dwa miliony siedemset tysięcy dolarów.
W bibliotece publicznej raz jeszcze zaczęłam się przedzierać przez książki telefoniczne i „krzyżówkę”, szukając Maureen Peabody. W końcu udało mi się ustalić, że jest wdową po panu Sanfordzie Peabody, który od 1952 roku aż do śmierci w roku 1969 pracował w banku w Santa Teresa. Odziedziczone po nim pieniądze Maureen najprawdopodobniej przeznaczyła na zakup ośrodka opieki.
Kierując się nagłym impulsem, wróciłam do gmachu sądu i sprawdziłam akty ślubu z lat 1976 i 1977. W lutym 1977 roku Maureen Peabody zawarła związek małżeński z Frederickiem Glazierem. Dla obojga było to już drugie małżeństwo. Ona miała w tym czasie pięćdziesiąt siedem lat, on sześćdziesiąt dwa. Wynikało z tego jasno, że Maureen była macochą Joela Glaziera. Mogłam się założyć, że jej nazwisko pojawi się w gronie członków zarządu spółek Endeavor i Silver Age. Teraz pozostawało już tylko jedno pytanie: kto jest właścicielem firmy Genesis, która zarządzała działalnością Pacific Meadows. Znalazłam ją na liście spółek, których właściciele zwrócili się z podaniem o zarejestrowanie swojej firmy jako prowadzącej działalność gospodarczą. Podanie z ramienia Genesis wniosła Dana Jaffe. Adres do korespondencji znajdował się w Santa Maria. Jako adres domowy podała Perdido, gdzie mieszkała w czasie, gdy szukałam jej zaginionego męża, Wendella. Joel Glazier prawdopodobnie przekonał ją, żeby złożyła podanie o rejestrację spółki, jeszcze zanim się pobrali. Być może nie zdawała sobie sprawy z powagi sytuacji. Z pozoru firma Genesis była oddzielnym podmiotem gospodarczym, niezwiązanym z Pacific Meadows. W istocie Glazier sprawował kontrolę nad obiema firmami, co stwarzało mu świetną okazję do czerpania zysków z fałszywych rachunków wystawianych dla Medicare. Cieszyłam się, że nie będzie mnie w pobliżu, gdy Dana się dowie, że po raz kolejny poślubiła oszusta. Była mocno wkurzona, gdy pomogłam wsadzić jej syna do więzienia. Bałam się myśleć, co zrobi, gdy będzie musiała porzucić wygodne życie w Horton Ravine.
Kiedy wyszłam z sądu na ulicę, oślepiło mnie światło i zaczęłam gwałtownie mrugać oczami niczym po wyjściu z mrocznego kina. Spojrzałam na zegarek. Zbliżało się południe, a ja byłam bardzo ciekawa, jak ze sprawą zaginionych pieniędzy radzi sobie policja. Odjęłam wartość dwóch godzin pracy od sumy, którą byłam nadal winna Fionie, po czym poszłam do banku i podjęłam dziewięćset siedemdziesiąt pięć dolarów, zamykając tym samym nasze rozliczenia. Ruszyłam potem ulicą Floresta w stronę arkad, gdzie mieścił się sklep z kanapkami. Stoliki i ławki, nadal mokre po deszczu, nie zachęcały klientów. Mijając sklep, zauważyłam jednak Odessę siedzącego samotnie przy małym marmurowym stoliku. Pomachałam do niego, weszłam do środka i usiadłam na metalowym krześle naprzeciwko niego.
– Jak leci? – spytał.
– Bywało gorzej. Myślałam, że kupisz dziś kanapki na wynos i zjesz przy biurku.
– To zbyt przygnębiające. Potrzebuję trochę światła. Te jarzeniówki w biurze doprowadzą mnie kiedyś do samobójstwa. – Zajął się kolejnym hamburgerem, który spoczywał w czerwonym koszyczku obok sporej porcji frytek.
– Przynajmniej dobrze się odżywiasz.
Uśmiechnął się. W wilgotnym powietrzu jego kręcone włosy otaczały twarz masą drobnych loków. Każda kobieta na jego miejscu wpadłaby w rozpacz i zakupiła całą baterię lakierów, pianek, żeli i płynów prostujących włosy. Paglia poradził sobie z tym problemem bardzo szybko: ogolił głowę na zero.
Odessa gestem dłoni zaproponował mi swoje frytki.
– Nie, dziękuję. Wiesz, spędziłam właśnie sporo czasu w archiwum. Wygląda na to, że wspólnicy doktora Purcella przygotowali wielkie oszustwo i próbowali zrzucić całą winę na niego.
– Masz na myśli Glaziera?
– I Harveya Broadusa. Purcell wszystkiego się domyślił i umówił się na spotkanie z agentami FBI. Kto wie, do czego ci dwaj byli gotowi się posunąć, żeby zamknąć mu usta. A co na to wszystko koroner?
– Na prawej skroni Purcella znalazł ślad prochu. Nie było tego wiele, ale jego zdaniem wygląda to bardziej na strzał z bliskiej odległości niż przystawienie lufy do głowy. Purcell mógłby to zrobić sam, gdyby miał rękę o dwadzieścia centymetrów dłuższą. Wrócili, żeby zbadać teren wokół jeziora, ale jak dotąd nie udało im się znaleźć pocisku. Będą chyba musieli rozszerzyć teren poszukiwań. Niewykluczone, że Purcell został zastrzelony w innym miejscu i dopiero potem samochód trafił na brzeg jeziora.
– Nie byłoby to łatwe, prawda? Z Purcellem siedzącym nadal za kierownicą.
– Jonah też się nad tym zastanawiał. Znasz go. Nie dawał mu spokoju koc, który leżał na kolanach doktora. Pamiętasz? Ten zielony, mohairowy. Zapytał o to Crystal. Powiedziała, że to prezent od niej. Jakiś rok temu przygotowała mu zapasy na wypadek, gdyby utknął gdzieś po drodze: batoniki, wodę w butelkach, latarkę, podręczną apteczkę. Trzymał to wszystko w bagażniku razem z kocem. Jonah sądzi, że zabójca mógł rozłożyć koc na zwłokach, a potem usiąść za kierownicą i pojechać nad jezioro. Koc miał stanowić zabezpieczenie przed śladami krwi.
– Brzmi paskudnie. Ale czy nitki z koca nie przyczepiłyby się do ubrania zabójcy?
– Jasne. Plamy krwi też były nie do uniknięcia, ale miał przecież dość czasu, żeby pozbyć się wszelkich dowodów zbrodni.
Wzięłam frytkę, zamoczyłam w sosie i odłożyłam z powrotem.
– Rozmawiałam wczoraj z Crystal. Znalazła paszport Dowana w kieszeni płaszcza, który nosił w zeszłym roku. A Paulie? Znalazłeś coś?
– Jonah kazał mi to sprawdzić po waszej rozmowie. Zatrzymali ją po raz pierwszy, gdy miała trzynaście lat. Sprzed domu zniknął samochód i babcia, podejrzewając kradzież, wezwała policję. Ale okazało się, że to sprawka Paulie. Zatrzymali ją też za włóczęgostwo i jakieś drobne rozróby. Ta mała ma za dużo wolnego czasu i za mało opieki.
– Niezły z niej numer. Leila też ma sporo na sumieniu.
– Nadal nad tym pracujemy. Posłaliśmy naszego człowieka do tej ich szkoły, żeby sprawdził, czy dni, podczas których była nieobecna, pasują do dat, kiedy podejmowano gotówkę z banku. Kiedy uczennice zamierzają spędzić weekend gdzieś poza domem, muszą mieć pozwolenie rodziców lub opiekunów i zgodę osoby, którą zamierzają odwiedzić. Wygląda na to, że Leila nieźle sobie z tym radziła. A to nie jest łatwe. Władze szkolne wiele już widziały, ale potrafiła wszystkich przechytrzyć. Sprawdzamy teraz wyciągi bankowe i zapisy z firmy, gdzie Dowan wynajmował skrytkę. Prokurator okręgowy i kurator będą dziś po południu rozmawiać z sędzią. Mamy nadzieję, że uda nam się szybko zakończyć całą sprawę.
– Mam coś jeszcze. Parę dni temu wpadłam do domu Crystal w Horton Ravine. Dowiedziałam się, że Leila opuściła bez pozwolenia szkołę. Crystal wpadła w szał i pozwoliła mi przeszukać jej pokój. Pod materacem łóżka znalazłam metalowe pudełko. Prawdopodobnie chowa tam narkotyki, ale równie dobrze mogą się tam znajdować pieniądze. Razem z Paulie mogły planować ucieczkę. Nie byłoby źle, gdybyście przez jakiś czas mieli te pannice na oku.
– To da się zrobić.
Wróciłam do biura o 13:15. Deszcz znów zaczął padać i miałam go już serdecznie dość. Po strzelaninie i związanych z nią przeżyciach ogarnęła mnie dziwna depresja. Pogłębiła ją jeszcze rozmowa z Odessą. Zazdrościłam im, że mają się czym zająć. Purcell bez wątpienia został zamordowany i choć zabójca nadal się wymykał, na pewno niedługo go znajdą.
Siedziałam przy biurku i wpatrywałam się w liście sztucznego fikusa. Pokrywający je kurz wyglądał z daleka jak cieniutka warstwa talku. Za parę dni będę musiała się z tym uporać. Zakręciłam się na krześle, wzięłam do ręki ołówek i narysowałam kwadracik na leżącym na blacie biurka bibularzu.
Resztę popołudnia spędziłam na porządkowaniu spraw, które zebrały się przez miniony tydzień. Przepisałam na maszynie informacje na temat Genesis i zrobiłam kopie rachunków Klotyldy. Do całości dopięłam parę kartek z dokumentów skopiowanych w Pacific Meadows. Miałam nadzieję, że nikt mnie nie zapyta, w jaki sposób zdobyłam te dane. Stojąc przy kopiarce, myślałam o Fionie i jej prośbie o zwrot pieniędzy w gotówce. Nie podejrzewała chyba, że mój czek nie będzie miał pokrycia, więc musiało jej chodzić o coś innego. Przed oczami stale miałam jej dom stojący na porośniętym chwastami wzgórzu, płachty pokrywające podłogi i rusztowania w holu.
Nie dawał mi też spokoju mohairowy koc, który Crystal podarowała mężowi, i wizja zabójcy siedzącego na kolanach martwego doktora. Nie musiał jechać daleko. A już na pewno nie publicznymi drogami, gdzie pieszy lub kierowca jadący drugim pasem mógł zajrzeć do samochodu i zauważyć zabójcę w objęciach martwego Purcella. Morderca na pewno myślał o zatopieniu samochodu w jeziorze – miło było pozbyć się jednocześnie ciała i samochodu. Jonah założył, że zabójca popełnił błąd, źle obliczając położenie głazu, który stanął na drodze samochodu i nie pozwolił mu opaść na dno. A jeśli było inaczej? Może zabójca chciał, żeby samochód został odnaleziony. Jeśli śmierć Dowana miała wyglądać na samobójstwo, błąd polegał na czymś zupełnie innym. Zabójca wiedział o głazie i sądził, że w świetle poranka samochód będzie wyraźnie widoczny. Jednak mercedes zboczył lekko z kursu i zatonął głębiej, niż planował morderca.
Późnym popołudniem otworzyłam szufladę biurka i wyjęłam książkę telefoniczną. Przerzuciłam żółte strony i znalazłam część poświęconą firmom malarskim. Były ich całe setki, kolumna za kolumną. Część z nich reklamowała swe usługi chwytliwymi sloganami: PO CO SIĘ MĘCZYĆ I MACHAĆ PĘDZLEM? ZROBIMY TO ZA CIEBIE. CHARLIE CORNER amp; SONS. Wyobraziłam sobie rodzinę państwa Cornerów wymyślającą przy stole w kuchni hasła, które najlepiej zareklamują rodzinny interes.
Zaczęłam poszukiwania od litery A, przesuwając palec w dół, aż znalazłam firmę, którą zapamiętałam z tablicy stojącej przed domem Fiony. RALPH TRIPLET, COLGATE. Bez adresu. Zanotowałam numer telefonu. Fiona wyglądała na osobę, która wybierze działającego w pojedynkę rzemieślnika. Taki bowiem z ulgą powita każde zlecenie i nie będzie miał ochoty na żadne spory. Nie dla niej duże, kolorowe reklamy na pół strony.
Wykręciłam numer Ralpha Tripleta. Chciałam wymyślić jakąś zgrabną wymówkę, ale nic nie przychodziło mi do głowy.
Po drugiej stronie ktoś odebrał telefon już po pierwszym dzwonku.
– Firma Ralpha Tripleta.
– Dzień dobry panu. Nazywam się Kinsey Millhone. Zakończyłam właśnie pewną sprawę, którą wykonywałam na zlecenie Fiony Purcell przy Old Reservoir…
– Mam nadzieję, że zapłaciła pani z góry.
– Dlatego właśnie dzwonię. Czy pani Purcell przypadkiem nie spóźnia się z regulowaniem należności?
– Spóźnia się? Raczej w ogóle nie płaci. Wdziała pani ten jej dom? Wszystkie ściany są białe. Myślałem, że to będzie prosta robota, ale przerabialiśmy już sześć odcieni. Żaden jej nie pasował. Parę razy pomalowałem już pół ściany, a ona nagle zmieniała zdanie. Twierdziła, że odcień jest zbyt zielonkawy. Potem było za różowo. Nie płaci mi od tygodni. Architekt domaga się już zastawu na posiadłości, ja chyba zrobię to samo. Tymczasem sprawdziłem w końcu jej sytuację finansową. Powinienem był to zrobić na samym początku, ale skąd mogłem wiedzieć, co mnie czeka. Ta paniusia gra rolę bogatej damy, ale korzysta z jednej karty kredytowej, by spłacić należność za drugą. Może pani powtórzyć swoje nazwisko? Nie dosłyszałem.
– To nieważne – rzuciłam szybko i odłożyłam słuchawkę.
Wyjęłam z torby spięty gumką plik karteczek. Tym razem nic nie dopisywałam. Przerzuciłam je tylko, szukając informacji zebranych w ciągu minionego tygodnia, przede wszystkim szczegółów związanych z ostatnim dniem Dowana. Pani Stegler wspomniała przelotnie o czymś, co teraz, w świetle zebranych później informacji, zwróciło moją szczególną uwagę. Powiedziała, że gdy doktor Purcell wyszedł na lunch, do biura wpadła Fiona. Czekała na niego chwilę, po czym wyszła, pozostawiając byłemu mężowi wiadomość. Siedziałam w tym biurze i wiedziałam, że bez trudu mogła otworzyć szufladę biurka Dowana i wyjąć z niej broń.
Jadąc Old Reservoir Road w zapadającym zmroku, czułam dziwne podniecenie. Jego jedyną oznaką było to, że zbyt szybko wchodziłam w zakręty, co na mokrej śliskiej nawierzchni nie było zbyt rozsądne. Musiałam jednak sprawdzić coś, co podszeptywała mi intuicja, zanim skontaktuję się w tej sprawie z Jonahem. Skręciłam w lewo i zaparkowałam volkswagena na tyłach domu.
Podeszłam do frontowych drzwi i zadzwoniłam. Fiona wyraźnie się nie spieszyła. Czekając, wpatrywałam się w jezioro Brunswick. W gasnącym świetle dnia powierzchnia wody lśniła jak rtęć. Minęło jedenaście dni od chwili, gdy po raz pierwszy stanęłam na progu tego domu i oglądałam te same widoki. Zbocze pokrywały teraz wysokie po kolana splątane chwasty, poruszające się na wietrze. Jeszcze parę dni deszczu i rozmokła ziemia osunie się w dół zbocza na ulicę.
Drzwi otworzyły się wreszcie. Nawet opiekując się wnukami, Fiona miała na sobie czarny wełniany kostium z mocno wywatowanymi ramionami. Klapy i mankiety żakietu obszyte były sztucznym futrem w lamparcie cętki. Włosy schowała pod pasującym do całości turbanem o podobnym wzorze. Gloria Swanson nie miała przy niej żadnych szans. Wyciągnęłam kopertę.
– Dołączyłam fakturę. Mam nadzieję, że nie ma pani nic przeciwko podpisaniu potwierdzenia odbioru gotówki.
– Ależ skąd. Proszę wejść.
W holu stał trójkołowy rowerek, a podłoga była zarzucona zabawkami, które miałam wcześniej okazję oglądać w domu Blanche. W skłębionej masie zauważyłam laleczki, klocki, skarpetkę, kredki. Z płacht osłaniających podłogę dzieci zbudowały gigantyczny namiot, który podtrzymywały wszystkie krzesła stojące w salonie. Widziałam, jak szaleją, wybuchając co chwilę nerwowym śmiechem, który nieomylnie zwiastował wielką bitwę.
Fiona podpisała potwierdzenie. Paznokcie miała krwistoczerwone, podobnie jak szminkę do ust, która rozmazała się na dwóch przednich zębach. Wyglądało to niesamowicie, jakby nagle zaczęły jej krwawić dziąsła. Podałam jej kopię potwierdzenia.
– Jak się miewa Blanche?
– Nieźle. Ma teraz przynajmniej chwilę spokoju. Andrew odbierze dzieci po kolacji… oczywiście jeśli uda nam się do wieczora zostać przy życiu.
– Czy mogłabym skorzystać z łazienki?
– Oczywiście. Jest za kuchnią.
– Zaraz wracam.
Fiona weszła do salonu i słyszałam, jak każe dzieciom posprzątać cały ten bałagan. Ku mojemu zdumieniu wyglądało na to, że zamierzają jej posłuchać.
Przeszłam przez kuchnię i otworzyłam drzwi garażu mieszczącego trzy samochody. Najbliżej drzwi stało bmw, lecz pozostałe miejsca były puste. Fiona powiedziała mi, że kiedy odwiedzał ją Dowan, kazała mu wjeżdżać do garażu, żeby nie dawać sąsiadom powodów do plotek. Zapaliłam światło, ale niewiele to pomogło.
Wyjęłam z torby latarkę i podeszłam do ściany po drugiej stronie garażu. Wyobraziłam sobie, że siedzę w srebrnym mercedesie doktora. Spojrzałam w lewo i oszacowałam lot pocisku wystrzelonego z przedniego siedzenia, który przeszył głowę ofiary, wypadł przez okno i wbił się w ścianę. Gdzieś tutaj, pomyślałam. Byłam gotowa założyć się o dużą sumę, że Fiona nie zadałaby sobie tyle trudu, by wydobyć nabój z suchej już ściany. Miała dość białej farby, by zatrzeć wszystkie ślady popełnionego przestępstwa. Poza tym kto by go tutaj szukał? Policjanci spacerujący z wykrywaczami metalu przeszukiwali przecież zbocze wzgórza aż po drogę.
W słabym świetle żarówki ściana wyglądała na nienaruszoną. Przesunęłam dłonią po tynku, spodziewając się znaleźć jakieś nieregularności powierzchni. Ściana była gładka jak stół. Nigdzie nie było najmniejszego śladu. Poświeciłam latarką pod lekkim kątem w nadziei, że pomoże mi to wykryć minimalne choćby wybrzuszenie. Nic. Świeciłam dalej, zataczając coraz szerszy krąg, ale nie znalazłam żadnego dowodu na to, że Dow został zastrzelony właśnie tutaj. Nie było żadnych odłamków szkła ani śladów oleju w miejscu, gdzie mógł stać jego samochód.
Stałam tam osłupiała i rozczarowana. Chciało mi się płakać. A byłam taka pewna swych podejrzeń.
Drzwi do kuchni otworzyły się nagle i stanęła w nich Fiona. Patrzyła na mnie zdumiona.
– Długo pani nie wracała. Byłam ciekawa, co się stało.
Spojrzałam na nią i zaschło mi w ustach. Rozpaczliwie szukałam wymówki, która wyjaśniłaby moje dziwne zachowanie.
– Wcześniej był już tutaj detektyw Paglia i robił dokładnie to samo co pani. Szukał ukrytego w ścianie pocisku, ale nic nie znalazł.
– Fiono, bardzo mi przykro.
– Nie wątpię – urwała na moment. – Mam tylko jedno pytanie. Gdybym rzeczywiście zamordowała Dowana, po co zadawałabym sobie tyle trudu, żeby panią zatrudnić?
Czułam, że się rumienię, ale wiedziałam, że jestem jej winna prawdę.
– Pomyślałam, że trzeba było odnaleźć ciało, żeby mogła pani zrealizować polisę. Poza tym, wynajmując mnie, stawiała się pani poza kręgiem podejrzanych.
Wpatrywała się we mnie uporczywie, jednak nie podniosła głosu.
– Jest pani bardzo arogancką młodą kobietą. A teraz proszę opuścić mój dom.
Wyszła z garażu, zamykając za sobą mocno drzwi.
Wsiadłam do samochodu i ruszyłam w dół wzgórza, kuląc się ze wstydu i zażenowania. Co miałam na swoją obronę? Źle ją oceniłam. Myliłam się co do Crystal i Clinta Augustine’a. Pomyliłam się też w sprawie Mariah, która zrobiła ze mnie idiotkę. Na skrzyżowaniu skręciłam w lewo. Przejechałam parę przecznic, gdy zauważyłam znajomą postać idącą poboczem. Paulie. Wyciągając kciuk, próbowała złapać jakąś okazję. Dżinsy, sportowe buty, czarna skórzana kurtka, którą widziałam już wcześniej. Całkiem niezłej jakości. Ciekawe, czy razem z Leilą zapłaciły za nią ukradzionymi pieniędzmi.
Zwolniłam i zatrzymałam się przy krawężniku. Kiedy Paulie podbiegła do samochodu, otworzyłam drzwiczki od strony pasażera.
– Wskakuj. Wybierasz się do Leili?
– Tak. Jest w domu na plaży.
Wsiadła i zatrzasnęła drzwiczki. Pachniała narkotykami i dymem z papierosów. Jej proste brązowe włosy mogłyby być ładne i błyszczące, gdyby tylko zdecydowała się je od czasu do czasu umyć. Na tłustych pasemkach niczym cekiny lśniły krople deszczu. Typ urody dziewczyny można było bez wahania uznać za niekonwencjonalny, lecz coś w jej wielkich brązowych oczach natychmiast przykuwało uwagę.
– Może mnie pani wysadzić gdzieś w mieście. Stamtąd na pewno ktoś mnie podrzuci dalej.
– Odwiozę cię na miejsce. Przyda mi się trochę powietrza – odparłam. Zaczekałam, aż minie mnie strumień samochodów, po czym włączyłam się do ruchu. – Masz szczęście, że tędy przejeżdżałam. Rzadko bywam w tej okolicy. Byłaś u Lloyda?
– Tak, ale nie było go w domu i nie mogłam znaleźć klucza. Nie chciałam czekać na niego na tym zimnie. Nie ma pani dość tego pieprzonego deszczu?
Ostatnią uwagę pominęłam milczeniem.
– Przyjaźnicie się z Lloydem?
– Trochę. Głównie z powodu Leili.
– Jak myślisz, będzie za nim tęsknić, gdy przeniesie się do Las Vegas?
– To rewelacja. Zatkało ją, gdy się o tym dowiedziała.
– Jest już w szkole?
– Nie, wraca dopiero we środę. Mama ją odwiezie.
– Może odwiedzi Lloyda, gdy już się tam zadomowi – powiedziałam. – Kiedy wyjeżdża? Wspominał, że za parę dni.
– Tak jakby. Próbuję go przekonać, żeby mnie zabrał ze sobą.
– Wyjechałabyś z miasta?
– Jasne. Gówno mnie ono obchodzi.
– Nie masz tu żadnej rodziny?
– Tylko babcię, a ona i tak na wszystko mi pozwala.
Spojrzałam na nią uważnie.
– Byłaś już kiedyś w Las Vegas?
– Raz. Miałam wtedy sześć lat. – Uśmiechnęła się i ożywiła. – Zatrzymaliśmy się w hotelu Flamingo. Razem z siostrą pływałyśmy w basenie i zjadłyśmy tyle koktajlu z krewetek, że rzygała potem w krzakach. Wieczorami snułyśmy się po barze i dopijałyśmy drinki, które ludzie zostawiali na stołach. Było super. Zachowywałyśmy się potem jak totalne wariatki.
– Nie wiedziałam, że masz siostrę.
– Od tamtej pory nie widziałam ani jej, ani mamy.
Bardzo mnie to zaciekawiło, ale zadałam już dość pytań i nie chciałam, żeby poczuła się jak na przesłuchaniu… choć oczywiście to było przesłuchanie.
– Nie zniosłabym chyba tego upału.
– A ja to lubię. Nawet w lecie nie miałabym problemów. Mogłabym tam mieszkać na stałe. Byłoby super.
– Chyba trochę gorzej z kasą.
– Skąd. Mam mnóstwo forsy – urwała nagle. Najwyraźniej powiedziała mi więcej, niż zamierzała. – Mogłabym sobie załatwić robotę na parkingu przy jednym z tych wielkich kasyn. Dają tam niezłe napiwki. Jeden facet powiedział mi, że można tam wyciągnąć nawet stówę dziennie.
– Myślałam, że masz dopiero szesnaście lat.
– Wszyscy mówią, że wyglądam na starszą. Mam lipne prawo jazdy. Napisali tam, że mam osiemnaście lat. I tak nikt tego nie sprawdza. Co ich to obchodzi, jeśli regularnie stawiasz się do pracy?
Była przekonana, że zjadła wszystkie rozumy, lecz jej wizja świata i jego mechanizmów była jeszcze bardzo naiwna.
– Myśli pani, że nie potrafię o siebie zadbać?
– Ależ skąd.
– Już się do tego przyzwyczaiłam. I tak spędzam pół dnia na ulicy, więc lepiej tam niż tutaj. Może Lloyd znajdzie jakąś wygodną chatę i będę mogła u niego zamieszkać.
– Myślisz, że to wypada?
Rzuciła mi pełne wściekłości spojrzenie.
– Ja się z nim nie pieprzę. Jesteśmy tylko przyjaciółmi.
– A co zrobi Leila, jeśli ty wyjedziesz? Wyglądacie na papużki nierozłączki? – spytałam. Myślałam jednak o tym, jak łatwo obie mogą wskoczyć do samochodu Lloyda, zanim opuści on granice stanu. Nie wierzyłam, że Paulie ruszy się gdziekolwiek bez Leili. Patrzyłam na nią, gdy szukała właściwej odpowiedzi na moje pytanie.
– To jej problem. Jakoś sobie poradzi.
W końcu dotarłyśmy do domu Crystal. Wjechałam na wysypany żwirem podjazd i Paulie szybko wysiadła. Crystal na pewno nie powita jej z radością, ale pewnie zachowa się uprzejmie. Leila i Paulie, nierozłączne przyjaciółki, za parę godzin mogą trafić do aresztu. To tyle jeśli chodzi o Vegas i wspaniałą karierę parkingowej.
Zostawiłam włączony silnik i czekałam, aż Paulie zadzwoni do drzwi. Przy sąsiednim domu ustawiono tablicę z napisem NA SPRZEDAŻ. Drzwi otworzyła Crystal. Jeśli nawet była niezadowolona z wizyty Paulie, to nie dała tego po sobie poznać. Może łatwiej dogadywała się z córką gdy jej przyjaciółka była pod ręka. Crystal zauważyła mój samochód i pomachała do mnie. Uśmiechnęłam się i wycofałam z parkingu. Światła volkswagena oświetliły białe volvo i kabriolet. Miejsce po lewej stronie było puste. Domyśliłam się, że tam właśnie stawiał swój samochód Dowan. Nagle poczułam dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Skręciłam w Paloma Lane, przejechałam kawałek i zaparkowałam samochód przy krawężniku. Wysiadłam i wróciłam do domu Crystal. Kiedy szłam przed podjazd, żwir chrzęścił pod moimi butami niczym kruszący się lód.
Crystal zamknęła już drzwi i przed domem było ciemno. Czułam wyraźnie zapach oceanu. Wokół panowała kojąca cisza. Deszcz pozostawił w powietrzu woń wodorostów, sosnowych igieł i samotności. Mogłabym przysiąc, że zmrok też ma swój własny zapach. Nie bój się być głupia, pomyślałam. Niektórzy i tak za taką cię uważają, więc co za różnica?
Podobnie jak w domu Fiony ustawiłam się w miejscu, gdzie mogło się znajdować przednie siedzenie mercedesa, gdy Dow zaparkował go przed domem tego feralnego wieczoru. Może Crystal obiecała mu coś specjalnego, może rozsnuła przed nim obietnice rozkoszy tak kuszące, że zrezygnował z wizyty u Fiony i wrócił prosto do domu. Musiał wyobrazić sobie, jak wychodzi mu na spotkanie w zwiewnej koszuli nocnej… przezroczystej i delikatnej, która unosi się na wietrze, odsłaniając jej długie nogi. Crystal wiedziała, jak wykorzystać swoje wdzięki. Rewolwer mogła przygotować wcześniej. Powiedziała policji, że mąż trzymał go w biurku w pracy lub w schowku w samochodzie. Miała dostęp do obu tych miejsc. Często przyjeżdżała przecież z Griffem do Pacific Meadows. Nawet jeśli wyszła z domu w dresie i adidasach, musiała tylko otworzyć drzwiczki mercedesa, pochylić się i zastrzelić męża, jakby obdarzała go czułym pocałunkiem. Spuszczenie samochodu do jeziora było już tylko dodatkiem do zbrodni – ryzyko, że ktoś zauważy ją na autostradzie, okazało się mniej ważne niż okazja do ostatecznego pogrążenia Fiony. Zważywszy na sumę, którą była żona miała otrzymać, policja na pewno zaliczyłaby ją do ścisłego grona podejrzanych.
Spojrzałam w lewo i podobnie jak u Fiony oszacowałam lot pocisku. Skoro przeszył głowę nie podejrzewającego niczego doktora, musiał rozbić okno, przelecieć jakieś trzy metry i wylądować w ścianie sąsiedniego budynku.
Przeszłam przez pas trawy oddzielający dom Crystal od sąsiadującej z nim posesji. Ta część domu musiała być kiedyś garażem, który przerobiono teraz na pokój dla gości czy bawialnię. Wyjęłam z torby latarkę. Rozsunęłam krzaki i oświetliłam drewnianą ścianę budynku. Dziura po pocisku przypominała wielkiego pająka.
Przeszłam przez parking, stanęłam przed drzwiami Crystal i nacisnęłam guzik dzwonka. Otworzyła je po krótkiej chwili z niechętnym wyrazem twarzy, jakby spodziewała się zobaczyć akwizytora lub osobę zbierającą datki na cele dobroczynne.
– Och, to ty. Nie myślałam, że wrócisz. Co się stało?
– Mogłabym od ciebie zadzwonić?
Sprawiała wrażenie zakłopotanej, ale cofnęła się i wpuściła mnie do środka. Była bosa i miała na sobie dres. Jasne włosy spięła wysoko na czubku głowy. Wyjrzała na zewnątrz.
– Gdzie jest twój samochód?
– Zaparkowałam go przy drodze. Silnik nagle zgasł i muszę się jakoś dostać do domu.
– Nie ma sprawy – rzuciła. – Poczekaj chwilkę, pójdę tylko po kluczyki.
– Nie, nie chcę ci sprawiać kłopotu. Niedaleko mieszka mój znajomy, który świetnie zna się na samochodach. Poproszę go, żeby rzucił okiem na mojego staruszka. Może uda się go tutaj uruchomić.
– Jeśli nie, zawsze mogę cię podrzucić.
Na górze słyszałam dudniącą muzykę. Pewnie Leila i Paulie planują swoją wielką ucieczkę. Miałam nadzieję, że policja wkroczy do akcji, zanim zrealizują swój zamiar. Nie byłam pewna, gdzie jest Rand. Może szykuje w łazience kąpiel dla Griffa.
Crystal wprowadziła mnie do salonu i stanęła w drzwiach, gdy ja zajęłam miejsce przy biurku. Uśmiechnęłam się do niej.
– To potrwa tylko chwilkę – rzuciłam w nadziei, że wyjdzie z pokoju. Podniosłam słuchawkę i wykręciłam domowy numer Jonaha. Jeśli odbierze Camilla, to po mnie. Parę razy zostawiała odłożoną słuchawkę na stoliku i odchodziła, nie chcąc powiedzieć Jonahowi, że to ja dzwonię.
– Jonah Robb – usłyszałam na szczęście.
– Cześć, to ja.
– Kinsey? – spytał zaskoczony i szczerze mówiąc, miał ku temu powody.
– Tak.
– Co jest?
– Jestem u Crystal w domu na plaży. Mam mały problem i chciałabym, żebyś się nim zajął.
– Dobra – rzucił ostrożnie. – Kapuję. O co chodzi?
– Nie ma sprawy. Mogę poczekać. Na pewno nie sprawiam ci kłopotu? Jeśli tak, mogę zawsze zadzwonić do Vince’a.
– No wiesz, jestem tu trochę zajęty. Czy to ważne?
– Bardzo. Znasz adres?
– Wiem, gdzie to jest. Masz kłopoty?
– Jeszcze nie, ale kto wie. No to do zobaczenia. Wielkie dzięki.
Odłożyłam słuchawkę, a kiedy podniosłam wzrok, zauważyłam, że w drzwiach pojawiła się Anica. Stały blisko siebie: Crystal z przodu, Anica tuż za nią, opierając rękę na jej ramieniu. Nagle zrozumiałam, co oglądałam od samego początku.
– Masz jakiś kłopot? – spytała Anica.
– Nie. Czekam tylko na przyjaciela, który pomoże mi uruchomić samochód. Zaraz tu przyjedzie.
– To może wypijesz z nami kieliszek chardonnay?
– Chyba tak.
Wyszłam za nimi na taras. Siedziałyśmy w ciemności i popijałyśmy wino. Aż do przybycia Jonaha rozmawiałyśmy o błahostkach na tle szumu fal rozbijających się o piaszczysty brzeg oceanu.