174959.fb2 P?on?ce Echo - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 10

P?on?ce Echo - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 10

ROZDZIAŁ ÓSMY

POSIŁKI nadjechały po godzinie. Identyczny radiowóz z posterunkowym za kierownicą i sierżantem obok. Wysiedli z samochodu i weszli do domu. W niektórych pomieszczeniach zapalały się i po chwili gasły światła. Dwadzieścia minut później szeryf hrabstwa Echo wyszedł z domu i odjechał.

Po kolejnej godzinie pojawiła się karetka, sanitariusze wnieśli do domu nosze na kółkach. Wyszli tak szybko, jak się dało. i znieśli nosze po schodkach. Slup Greer wyglądał na nich jak zwalista bryła owinięta białym prześcieradłem. Sanitariusze wsunęli nosze do karetki, zatrzasnęli drzwi i pojechali na północ.

Po pięciu minutach gliny wyprowadziły Carmen. Miała dłonie skute z tyłu, szła ze zwieszoną głową, twarz miała bladą jak papier. Gliniarze, którzy zjawili się jako ostatni, powiedli ją do radiowozu, trzymając z obu stron za łokcie. Nie stawiała oporu, kiedy pakowali ją do środka. Była całkowicie bierna.

Policjanci uruchomili silnik radiowozu. Dwaj, którzy przyjechali tu z Reacherem, też wsiedli do swojego pojazdu, przepuścili przodem przybyłych później kolegów, a potem wyjechali przez bramę i pełnym gazem ruszyli na północ.

– Gdzie ją wiozą? – spytał Reacher.

– Do Pecos – odparł sierżant. – Do aresztu hrabstwa.

– Ale przecież jesteśmy w Echo – zauważył przytomnie Reacher. – A nie w Pecos.

– Hrabstwo Echo ma stu pięćdziesięciu mieszkańców. Po co mieli by tworzyć oddzielną jurysdykcję? Z aresztami i całym tym kramem?

– No, to mamy poważny problem – rzekł Reacher. – Bo prokuratorem okręgowym w Pecos jest Hack Walker, kumpel Słupa Greera. Będzie oskarżać osobę, która zastrzeliła jego przyjaciela.

– Znamy Hacka – powiedział sierżant. – Ma swój rozum. Nie będzie brał tej sprawy sam, przekaże ją zastępcy. Zastępcami prokuratora okręgowego w Pecos są dwie kobiety, będą bardziej przekonujące, twierdząc, że oskarżona działała w obronie własnej.

– Do czego tu przekonywać – żachnął się Reacher. – To jasne jak słońce.

– Hack staje do wyborów na sędziego w listopadzie – wyjaśniał mu sierżant. – Nie zapominaj o tym. Zależy mu na licznych głosach Meksykanów z hrabstwa Pecos. Nie pozwoli na to, by jej adwokat oczernił go w prasie. Kobieta ma dużo szczęścia. Meksykanka zabija białego mężczyznę w Echo, sądzi ją kobieta, zastępca prokuratora okręgowego w Pecos – czy może być lepiej?

– Ona jest Kalifornijką – zauważył Reacher. – A nie Meksykanka.

– Ale wygląda na Meksykankę – powiedział sierżant. – A właśnie wygląd ma znaczenie dla wyborcy z Pecos.

RADIOWÓZ policji stanowej doścignął karetkę tuż przed szkołą na skrzyżowaniu i zostawił ją w tyle.

– Zostaniesz w Pecos? – sierżant zwrócił się do Reachera.

– Chyba tak. Chcę się upewnić, że wszystko z nią w porządku. Przecież ma dzieciaka. Musi wyjść za kaucją, najlepiej jutro.

– Do jutra trudno to będzie załatwić – zauważył z powątpiewaniem sierżant. – Chodzi przecież o morderstwo. Kto jest jej adwokatem?

– Nie ma adwokata. Nie stać jej.

– Kiepsko – odparł sierżant. – Ile lat ma dzieciak?

– Sześć i pół. Czy to ważne?

– Fatalnie, że nie ma adwokata. Dziecko ukończy siedem i pół roku, nim zaczną zastanawiać się nad tym, czy ją wypuścić za kaucją.

– Ale przydzielą jej przecież adwokata?

– Jasne, tylko, kiedy? Jesteśmy w Teksasie.

– Nie dostaje się adwokata od razu?

– Trzeba trochę poczekać. Nawet całkiem długo. Adwokat zostaje przydzielony dopiero wtedy, gdy jest akt oskarżenia. I właśnie dzięki temu Hack Walker wyjdzie z tego bez szwanku. Zamknie ją i zapomni o całej sprawie. Nie ma adwokata, ale kto o tym wie? Nawet do Bożego Narodzenia może potrwać przygotowywanie aktu oskarżenia. Wtedy jednak Hack będzie już najprawdopodobniej sędzią, a nie prokuratorem. Wyjdzie z tego obronną ręką, bo nie będzie miał do czynienia z konfliktem interesów. Chcesz jej pomóc znaleźć adwokata?

Nikt już się nie odzywał przez resztę drogi do Pecos. W końcu sierżant zwolnił i zjechał na pobocze.

– Wracamy na patrol – zakomunikował. – Musisz wysiadać.

– Nie możecie mnie podwieźć do aresztu?

– Nie jesteś aresztowany. A my nie robimy za taksówkę.

– Gdzie jestem?

Sierżant wskazał przed siebie.

– Za kilka kilometrów trafisz tą drogą do centrum Pecos.

– A gdzie jest areszt?

– Przy skrzyżowaniu przed torami kolejowymi. W piwnicy sądu.

Sierżant wysiadł z wozu i otworzył z galanterią drzwi przed Reacherem. Reacher wysiadł. Wciąż było gorąco. Pojedyncze samochody pędziły autostradą, jeździły na tyle rzadko, że między jednym a drugim zapadała cisza.

– Uważaj na siebie – pożegnał go sierżant.

Wsiadł z powrotem do radiowozu i zatrzasnął drzwi. Opony zachrzęściły i samochód znów wjechał na asfalt, Reacher obserwował, jak tylne światła wozu oddalają się na wschód. Ruszył piechotą ku północy, w kierunku neonu z napisem PECOS.

Szedł od jednej oświetlonej oazy do drugiej, wzdłuż drogi, przy której stały motele coraz elegantsze i droższe, im bardziej oddalał się od autostrady. Minął targ i dwa bary: cukiernię oraz pizzerię. Oba lokale były zamknięte i nieoświetlone. Na końcu szosy znajdowało się skrzyżowanie, a przy nim znak wskazujący drogę do muzeum Claya Allisona. Jednak bliżej stał budynek sądu. Przeszedł wzdłuż bocznej ściany na tyły. Jeszcze nie spotkał aresztu, do którego wchodziłoby się od strony ulicy. Na tylnej ścianie zobaczył oświetlone wejście do półsutereny, dwa cementowe stopnie prowadziły w dół z poziomu parkingu. Na stalowych drzwiach widniał namalowany za pomocą szablonu napis: ZAKAZ WSTĘPU. Powyżej spozierało oko kamery.

Zszedł po stopniach i zapukał głośno. Po dłuższej chwili drzwi otworzyła kobieta ubrana w mundur strażnika sądowego. Była biała, miała około pięćdziesiątki, szeroki pas, a za nim pistolet, pałkę oraz gaz pieprzowy.

– Tak? – odezwała się.

– Chciałbym się widzieć z Carmen Greer.

– Jest pan jej adwokatem?

– Nie.

– W takim razie w sobotę – powiedziała kobieta. – Odwiedziny od drugiej do czwartej. To prawie tydzień.

– Czy mogłaby mi pani to zapisać? – poprosił. Chciał wejść do środka. – Może dostałbym też listę rzeczy, jakie wolno mi jej przynieść?

Strażniczka wzruszyła ramionami i weszła do pomieszczenia. Reacher poszedł w ślad za nią do holu. W kantorku było wysokie biurko, za którym stał regał z przegródkami. W jednej z nich dostrzegł należący do Carmen zwinięty pasek ze skóry jaszczurki. Była też plastikowa torebeczka z pierścionkiem ze sztucznym brylantem.

Strażniczka wzięta ze sterty odbitą na ksero kartkę papieru i przesunęła w jego stronę po blacie biurka.

– Jeśli przyniesie pan coś, czego nie ma na liście, nie zostanie pan wpuszczony.

– Gdzie mieści się biuro prokuratora okręgowego?

Wskazała sufit.

– Drugie piętro. Trzeba wejść od frontu. Otwierają około wpół do dziewiątej.

– Czy w okolicy są jakieś kancelarie adwokackie?

– Chodzi o tanich czy drogich adwokatów?

– O wolnych.

Uśmiechnęła się.

– Niech pan skręci w lewo na skrzyżowaniu. Znajdzie pan tam wszelakich prawników: poręczycieli i adwokatów społeczników.

– Na pewno nie mogę jej odwiedzić? Choćby na minutkę?

– Mowy nie ma.

– A kiedy pani ją będzie widziała?

– Co kwadrans. Muszę ją stale mieć na oku, żeby nie popełniła samobójstwa, ale nie wydaje mi się, żeby pana znajoma miała takie ciągoty. To twarda sztuka.

– Proszę jej powiedzieć, że byt tu Jack Reacher. I że będę się kręcił w pobliżu.

Kobieta kiwnęła głową.

– Na pewno się wzruszy.

REACHER wrócił szosą, przy której stały motele, do strefy, gdzie ceny spadały poniżej trzydziestu dolarów. Wybrał jeden z nich, obudził recepcjonistę i wynajął pokój na końcu budynku. Łóżko się zapadało, powietrze było stęchłe, ale można tu było przekimać. Żołnierz potrafi spać w każdych właściwie warunkach.

Obudził się o siódmej, wziął prysznic i poszedł do cukierni. Zjadł dwa wielkie pączki i wypił trzy kawy. Potem zajął się szukaniem nowych ubrań. Odkąd skończył się jego przelotny flirt z domem, wrócił do swojego ulubionego systemu: kupował tanie ciuchy, które potem wyrzucał zamiast prać. Znalazł sklep, gdzie mieli cały wieszak spodni w jego rozmiarze, dobrał do nich koszulę khaki. Do tego białą bieliznę. Nie było tu przymierzalni, ale ekspedient pozwolił mu skorzystać z toalety dla personelu. Przebrał się w nowe ubranie, przełożył wszystko z kieszeni. Wciąż miał osiem łusek z pistoletu Carmen, które podzwaniały jak drobniaki. Zważył je w dłoni i wrzucił do kieszeni nowych spodni.

Zwinął stare ubranie w kłębek i wsadził do kubła na śmieci stojącego w toalecie. Udał się prosto do kasy, gdzie zapłacił trzydzieści dolarów gotówką.

Poczekał na chodniku do ósmej, opierając się o ścianę pod markizą. Potem wyruszył na poszukiwanie adwokata.

Skręcił w lewo na skrzyżowaniu w centrum Pecos i wszedł w zaułek, gdzie w starym pomieszczeniu sklepowym mieściły się biura poręczycieli i kancelarie adwokackie, dokładnie tak, jak mówiła strażniczka z aresztu. W kancelariach adwokackich stały rzędem biurka tuż przy sklepowych wystawach, przed nimi krzesła dla klientów, w głębi zaś były poczekalnie. Minęła zaledwie ósma dwadzieścia, a wszędzie panował nieopisany ruch. Klientami byli wyłącznie Latynosi, podobnie jak niektórzy adwokaci, w sumie jednak był to kosmopolityczny tygiel. Mężczyźni, kobiety, młodzi, starzy, ruchliwi, małomówni. Łączyło ich jednak to, że wszyscy byli udręczeni do granic możliwości.

Wybrał jedyne biuro, gdzie przed adwokatem stało puste krzesło. Siedziała za nim młoda biała kobieta, może dwudziestopięcioletnia, z gęstymi ciemnymi włosami, przyciętymi krótko. Zamiast bluzki miała na sobie białą krótką koszulkę, na oparciu fotela wisiała skórzana kurtka. Bliska łez, rozmawiała przez telefon.

Podszedł do jej biurka i usiadł. Spojrzała na niego, ale nie przerwała rozmowy. Miała ciemne oczy i bielutkie zęby. Mówiła powoli po hiszpańsku z akcentem ze Wschodniego Wybrzeża, na tyle wolno, że wszystko rozumiał. Mówiła: „To prawda, wygraliśmy, ale on nie zapłaci. Najzwyczajniej odmówił”. Reacher obserwował jej twarz. Była przybita i zakłopotana, mrugała szybko dla powstrzymania gorzkich łez frustracji. Powiedziała: Llamaredĕ nuevo mĕs tarde i odłożyła słuchawkę. „Wkrótce znów zadzwonię”.

Spojrzała przed siebie, zacisnęła oczy i zaczęła głęboko oddychać przez nos, wdech, wydech, wdech, wydech. Otworzyła oczy, wrzuciła akta do szuflady i spojrzała na Reachera.

– Kłopoty? – spytał.

Wzruszyła ramionami, jednocześnie kiwając głową.

– Wygranie sprawy to tylko połowa bitwy – powiedziała. – Czasem znacznie mniej niż połowa.

– Co się stało? Jakiś gość nie chce płacić?

Znów kiwnęła głową.

– Pijany ranczer wjechał na ciężarówkę mojego klienta. Ranny został mój klient, jego żona oraz dwójka ich dzieci. Stało się to podczas zbiorów, nie mogli pracować na roli, więc całe plony diabli wzięli. Słodka papryka. Uschła na polu. Zaskarżyliśmy tego pirata drogowego i za sądzono nam dwadzieścia tysięcy dolarów, ale facet nie chce płacić. Uparł się, że nam nie zapłaci. Bierze na przetrzymanie. Zamierza wziąć ich głodem, żeby wrócili do Meksyku.

– Nie byli ubezpieczeni?

– Za wysoka składka. Mogliśmy tylko wystąpić bezpośrednio przeciwko ranczerowi.

– Cholerny pech – przyznał Reacher.

– Niewiarygodny – westchnęła. – Doprawdy trudno uwierzyć, przez co muszą przechodzić ci ludzie. Patrol graniczny zastrzelił im najstarszego syna.

– Naprawdę?

Kiwnęła głową.

– Dwanaście lat temu. Byli wówczas nielegalnymi imigrantami. Szli nocą na północ, patrol gonił ich, w końcu zastrzelili najstarszego syna. Rodzina pochowała go i ruszyła w dalszą drogę.

– Nic się nie dało zrobić?

– Żartuje pan? Nielegalnie przekroczyli granicę. Nie mieli żadnych praw. To nie pierwszy taki przypadek. Teraz w końcu się tu osiedlili, otrzymali obywatelstwo w ramach amnestii dla nielegalnych imigrantów, staramy się, by zaufali prawu, a tu nagle spotyka ich coś takiego. Ale zmieńmy temat, co pana do mnie sprowadza?

– Nie chodzi o mnie – rzekł Reacher – tylko o moją znajomą.

– Potrzebuje adwokata?

– Zeszłej nocy strzelała do swojego męża. Bił ją.

– Zabiła go?

Reacher kiwnął głową.

– Na amen.

Wzięła żółty notes.

– Jak się pan nazywa? – spytała.

– Reacher. A pani?

– Alice. Alice Amanda Aaron.

– Powinna pani otworzyć własną kancelarię. Byłaby pani na pierwszym miejscu w książce telefonicznej firm.

Uśmiechnęła się nieznacznie.

– Kiedyś otworzę – powiedziała. – To pięcioletni układ z moim własnym sumieniem.

– Spełnienie powinności?

– Pokuta. Albo zadośćuczynienie. Za to, że los się do mnie uśmiechnął, że uczęszczałam do Harvardu, że pochodzę z rodziny, dla której dwadzieścia tysięcy dolarów to przeciętny czynsz za lokal firmowy na Park Avenue, a nie sprawa życia i śmierci podczas teksańskiej zimy

– Jest pani w czepku urodzona, Alice.

– Proszę opowiedzieć mi o swojej znajomej.

– Nazywa się Carmen Greer, jej mężem był Slup Greer. Nie bił jej przez ostatnie półtora roku, ponieważ trafił do paki za uchylanie się od podatków. Wczoraj wyszedł na wolność i wrócił do dawnych obyczajów, więc go zastrzeliła, trudno będzie znaleźć dowody i świadków. Nikt nie wiedział o tym, że jest bita.

– Obrażenia? – spytała Alice, notując.

– Dość ciężkie, ale zawsze tłumaczyła, że winne są konie, że spadała podczas jazdy.

– Ale to pewne, że mąż ją bił?

– Według mnie, tak. Musi wyjść za kaucją – powiedział Reacher. – Jeszcze dzisiaj.

– Za kaucją?

– Alice wytrzeszczyła oczy.

– Dzisiaj? Mowy nie ma.

– Ale ona ma przecież dziecko. Małą dziewczynkę o imieniu Ellie, sześciu i półletnią…

– To bez znaczenia – odrzekła. – Wszyscy mają dzieci. W takiej sprawie są tylko dwa sposoby na uzyskanie kaucji. Po pierwsze, możemy przeprowadzić całą rozprawę podczas przesłuchania w sprawie kaucji. Ale nie jesteśmy na to gotowi. W tych okolicznościach przygotowanie materiałów zajmie wiele miesięcy.

– Niby w jakich okolicznościach?

– Jej słowo przeciwko reputacji zmarłego. Jeśli nie istnieją świadkowie, będziemy musieli przeanalizować w sądzie akta jej choroby i udowodnić, że obrażenia nie zostały spowodowane upadkami z konia. Ona oczywiście nie ma pieniędzy, w przeciwnym razie nie przyszedłby pan do mnie, będziemy, więc musieli poszukać biegłych, którzy zgodzą się stanąć przed sądem bez honorarium. Nie znajdzie się takich od ręki.

– Więc, co się da zrobić od ręki?

– Mogę przejechać się do aresztu i powiedzieć: „Witam, jestem pani adwokatem, do zobaczenia za rok”. Tyle da się zrobić od ręki.

Reacher rozejrzał się po pomieszczeniu.

– Mówiła pani, że są dwa sposoby.

– Drugi to przekonanie prokuratora okręgowego, żeby się nie sprzeciwiał. Jeśli poprosimy o wyznaczenie kaucji, a on nie wyrazi sprzeciwu, wtedy wystarczy już tylko zgoda sędziego.

– Hack Walker to serdeczny przyjaciel jej męża.

Alice znów opadły ręce.

– Cudownie. Zapomnijmy więc o kaucji.

– Czy weźmie pani tę sprawę?

– No jasne. Zadzwonię do biura Hacka i spotkam się z Carmen. Ale nic więcej na razie nie jestem w stanie zrobić, rozumie pan?

Reacher potrząsnął głową.

– To za mało, Alice – powiedział. – Chcę, żeby pani z miejsca zabrała się do roboty. Żeby sprawa ruszyła natychmiast.

– To niemożliwe. Przez kilka najbliższych miesięcy mój terminarz pęka w szwach.

Przyglądał jej się przez moment.

– Może się jednak dogadamy?

– Dogadamy?

– Mogę odzyskać dwadzieścia tysięcy dla pani hodowców papryki. Jeszcze dziś. W zamian zajmie się pani sprawą Carmen Greer. Dzisiaj.

– Czyżby pan ściągał długi?

– Nie, ale proszę wyobrazić sobie, że wrócę tu z czekiem na dwadzieścia kawałków.

– Jak zamierza pan to zrobić?

– Grzecznie poproszę gościa o wypisanie czeku.

– Myśli pan, że się zgodzi?

– Czemu nie? – odparł. – Kim jest ten ranczer?

Zerknęła na szufladę i potrząsnęła głową.

– Nie mogę tego powiedzieć – rzekła. – To wbrew zasadom.

– Składam propozycję. O nic pani nie proszę.

Spojrzała mu prosto w oczy.

– Muszę na chwilę wyjść do toalety.

Gwałtownie wstała i wyszła. Miała na sobie dżinsowe szorty, była wyższa, niż sądził. Kuse szorty i długie nogi. Do tego ładna opalenizna. Wyszła tylnymi drzwiami na dawne zaplecze sklepu. Wstał natychmiast i wysunął szufladę biurka. Wyjął leżącą z wierzchu teczkę i wyszukał między papierami zeznanie pod przysięgą. W ramce z nagłówkiem „Pozwany” napisano elegancko na maszynie nazwisko i adres. Złożył kartkę na czworo i włożył do kieszeni. Zamknął teczkę, włożył do szuflady i usiadł. Po chwili Alice Amanda Aaron wróciła do swojego biurka.

– Czy jest tu gdzieś biuro wynajmu samochodów? – spytał.

– Może pan wziąć mój wóz – zaproponowała. – Stoi na parkingu za budynkiem.

Sięgnęła do kieszeni kurtki wiszącej na fotelu. Wyjęła kluczyki.

– Volkswagen. W schowku na rękawiczki są mapy. Tak na wszelki wypadek, gdyby ktoś nie znał okolicy. Wziął od niej kluczyki i wsiał.

– Do zobaczenia – powiedział, wychodząc na słońce.

ALICE miała nowego jaskrawożółtego garbusa. Nowojorska rejestracja, a w schowku na rękawiczki był nie tylko stos map. Znalazł tam pistolet model Heckler Koch P7M10 z dziesięciocentymetrową lufą oraz dziesięć naboi kaliber 10 mm.

Reacher odsunął fotel i zapalił silnik. Rozłożył mapy na siedzeniu obok i sprawdził adres ranczera. Ranczo mieściło się na północny wschód od miasta, może z godzinę drogi.

Garbus miał ręczną skrzynię biegów z ostro biorącym sprzęgłem. Dwukrotnie zdławił silnik, nim udało mu się ruszyć. Odjechał z zaułka prawników w kierunku El Paso i znalazł dokładnie to, czego szukał. Każde miasteczko, niezależnie od wielkości, ma przy jednej z ulic szpaler salonów sprzedaży samochodów. Pecos nie było wyjątkiem.

Przejechał obok salonów, szukając firmy oferującej naprawy zagranicznych samochodów i wypożyczającej wozy zastępcze. Znalazł odpowiedni zakład na samym skraju miasta.

Z przodu stały używane samochody do kupienia, na tyłach zaś buda z podnośnikiem hydraulicznym.

Wjechał garbusem do budy. Jeden z mechaników podszedł do niego. Reacher poprosił o ustawienie sprzęgła, żeby lżej chodziło. Usłyszał, że to będzie kosztowało czterdzieści dolców. Reacher zgodził się na proponowaną cenę i poprosił o samochód zastępczy na czas naprawy. Mechanik pokazał mu przedpotopowy kabriolet Chrysler LeBaron. Reacher wyjął z garbusa pistolet Alice, zapakował go w mapy i położył na siedzeniu pasażera w chryslerze. Potem poprosił mechanika o linkę holowniczą.

Facet pojawił się po chwili ze zwojem liny. Reacher położył zwój w miejscu na nogi pasażera. Wyjechał chryslerem z miasta, kierując się na północ. Było mu lżej na sercu. Tylko głupiec starałby się nielegalnie odzyskać dług w dzikim Teksasie w jaskrawożółtym wozie z nowojorską rejestracją.

Przystanął na pustkowiu, żeby odkręcić tablice rejestracyjne chryslera. Potem ruszył w dalszą drogę.

Na dokumencie prawnym ranczer figurował jako Lyndon J. Brewer. Za cały jego adres służył numer trasy, która – jak sprawdził na mapie Alice – biegła przez sześćdziesiąt pięć kilometrów, nim zniknęla gdzieś w Nowym Meksyku.

Reacher znalazł wymyślną żelazną bramę z napisem: RANCZO BREWERA dwadzieścia pięć kilometrów od granicy stanu. Przejechał obok niej i zaparkował na poboczu, tuż obok najbliższego słupa wysokiego napięcia. Wysiadł z samochodu i spojrzał w górę. Na wierzchołku słupa znajdował się transformator, od którego szło odgałęzienie do domu na ranczo. Trzydzieści centymetrów niżej biegła równolegle linia telefoniczna.

Wyjął pistolet Alice i przywiązał jeden koniec linki do jego kabłąka. Naddał około pięciu metrów linki, zaciskając na niej lewą dłoń, po czym cisnął pistolet prawą, celując między linię telefoniczną a kabel elektryczny. Pistolet przeleciał między przewodami i opadł, zaczepiając linkę o kabel. Reacher spuścił pistolet na ziemię, odwiązał go i wrzucił do samochodu. Potem szarpnął mocno linkę. Linia telefoniczna zerwała się przy puszce połączeniowej i opadła na ziemię.

Zwinął linkę holowniczą i rzucił ją z powrotem w miejsce na nogi. Wsiadł do samochodu, skręcił w bramę i wjechał podjazdem przed pomalowany na biało dom. Szerokie stopnie prowadziły do podwójnych drzwi frontowych.

Zatrzymał samochód, wysiadł i wszedł po schodach. Nacisnął przycisk po prawej stronie drzwi; w głębi budynku rozległ się dzwonek.

Zaczekał. Miał właśnie zadzwonić ponownie, kiedy otworzyła się lewa połówka drzwi. Stanęła przed nim służąca ubrana w szary uniform.

– Chciałbym się widzieć z Lyndonem Brewerem – powiedział Jack Reacher.

– Był pan umówiony? – spytała.

– Tak.

– Nic mi nie mówił.

– Pewnie zapomniał – zauważył ironicznie Reacher. – Nie jest przecież zbyt rozgarnięty. Twarz jej stężała. Nie z niesmaku. Starała się powściągnąć uśmiech.

– Kogo mam zapowiedzieć?

– Rutheford B. Hayes – powiedział Reacher.

Służąca zawahała się, ale po chwili na jej twarzy pojawił się uśmiech.

– To nasz dziewiętnasty prezydent. Ten po Ulyssesie S. Grancie. Urodził się w osiemset dwudziestym drugim roku w Ohio.

– To mój przodek – wyjaśnił Reacher. – Proszę powiedzieć panu Brewerowi, że pracuję w banku w San Antonio, właśnie znaleźliśmy akcje jego dziadka warte milion dolarów.

Służąca odeszła, Reacher zaś wszedł przez drzwi i ujrzał, jak wspina się po schodach po przeciwnej strome holu. Hol miał rozmiary boiska do koszykówki i cały wyłożony był boazerią z pomalowanego na złoto drewna. Po chwili służąca pojawiła się ponownie.

– Zaprasza pana do siebie – powiedziała uprzejmie – Siedzi teraz na balkonie.

Na piętrze mieścił się hol takich samych rozmiarów z takim samym wystrojem. Drzwi prowadziły na balkon na tyłach budynku, skąd roztaczał się widok na całe hektary łąk. Około sześćdziesięcioletni mężczyzna o byczym karku siedział na wiklinowym fotelu, niewielki stolik stał po jego prawej stronie. Na stoliku dzbanek oraz szklanka napełnione płynem wyglądającym jak lemoniada.

– Pan Hayes? – odezwał się.

Reacher podszedł do niego i usiadł, nie czekając na zaproszenie.

– Ma pan dzieci? – spytał.

– Trzech synów – odparł Brewer.

– Są w domu?

– Wszyscy wyjechali pracować.

– Pana żona?

– Pojechała w odwiedziny do Houston.

– A więc, jest pan tu sam ze służącą?

– Czemu pan pyta?

Był zniecierpliwiony i zaintrygowany, ale uprzejmy, jak każdy, kto ma za chwilę otrzymać milion dolarów.

– Jestem bankierem – odparł Reacher. – To rutynowe pytania.

– Niech mi pan coś powie o tych akcjach – poprosił Brewer.

– Nie ma żadnych akcji. Okłamałem pana.

Brewer najpierw oniemiał. Potem na jego twarzy odbiło się rozczarowanie. Wreszcie wpadł w gniew.

– To co pan tu robi? – ryknął.

– To nasza metoda. Tak naprawdę zajmuję się pożyczkami. Ktoś może potrzebować pieniędzy, a nie chce, żeby dowiedział się o tym jego personel.

– Nie chcę pożyczać żadnych pieniędzy, panie Hayes. Jestem majętnym człowiekiem.

– Naprawdę? A nam doniesiono, że nie wywiązuje się pan ze swoich zobowiązań.

Brewer powoli domyślił się, o co chodzi.

– Maria! – zawołał.

Służąca pojawiła się bezszelestnie.

– Dzwoń natychmiast po policję – polecił jej Brewer. – Niech aresztują tego człowieka.

Zniknęła w pokoju za plecami Brewera. Reacher słyszał, jak kilkakrotnie wdusza widełki.

– Telefon nie działa! – zawołała.

– Niech pani poczeka na dole! – krzyknął do niej Reacher.

– Czego pan chce? – spytał Brewer.

– Chcę, by się pan wywiązał z wyznaczonych przez sąd zobowiązań. Pewna rodzina znalazła się w tarapatach, spotkało ich nieszczęście. Serce mnie boli, kiedy widzę, jak ludzie tak cierpią.

– Skoro im się tu nie podoba, to fora ze dwora, niech wracają do Meksyku, gdzie ich miejsce.

Reacher spojrzał ze zdumieniem na swojego rozmówcę.

– Ale ja wcale nie mówię o nich – sprostował. – Tylko o pańskiej rodzinie. Jeśli mnie pan rozzłości, im wszystkim stanie się krzywda. Wypadek samochodowy tu, brutalny napad tam. Dom może spłonąć. Cały łańcuszek nieszczęść, jedno po drugim. Nie przewidzi pan, co dalej spotka pańską rodzinę. Będzie pan odchodził od zmysłów.

– Nie ujdzie to panu na sucho.

– Na razie mi uchodzi. Proszę mi podać dzbanek.

Brewer zawahał się, ale w końcu podniósł dzbanek i podał go mechanicznie. Reacher wziął go od niego. Kryształ z wymyślnie rżniętym wzorem, wart pewnie z tysiąc dolarów. Wyrzucił go przez poręcz balkonu. W patio rozległ się głośny brzęk.

– Ale niezdara ze mnie – powiedział.

– Każę pana aresztować! – rozsrożył się Brewer. – Niszczenie czyjejś własności to przestępstwo.

– Niby, czemu? Przecież według pana prawo nie obowiązuje. A może tylko pan jest nietykalny? Wydaje się panu, że jest pępkiem tego świata?

Brewer zamilkł. Reacher wstał, podniósł swoje krzesło i wyrzucił je za barierkę.

– Proszę mi dać czek na dwadzieścia tysięcy dolarów – powiedział. – Stać pana na to. Jest pan majętny.

– Chodzi o zasadę – upierał się Brewer. – Nie powinno ich tu być.

– A pan powinien? Niby czemu? Oni byli tu pierwsi.

– Ale przegrali. Z nami.

– A teraz pan przegrywa. Ze mną. Dawaj pan czek – rozkazał. – Nim puszczą mi nerwy.

Brewer wahał się. Pięć sekund. Dziesięć. W końcu westchnął.

– Zgoda – powiedział, ruszył przodem do gabinetu i podszedł do biurka.

– Wypłata w gotówce – zastrzegł Reacher.

Brewer wypisał czek.

– Lepiej, żeby miał pokrycie. W przeciwnym razie zrzucę pana z tego balkonu.

REACHER przykręcił z powrotem tablice rejestracyjne chryslerowi, gdy tylko oddalił się na bezpieczną odległość od domu Brewera. Wrócił do Pecos, gdzie zgłosił się po garbusa Alice. Zapłacił czterdzieści dolarów, ale jadąc, wcale nie miał pewności, czy mechanicy kiwnęli, choć palcem. Sprzęgło chodziło równie ostro jak poprzednio. Wóz dwa razy mu zgasł w drodze do kancelarii…

Zostawił samochód na parkingu za budynkiem, włożywszy mapy oraz pistolet do schowka na rękawiczki, gdzie je znalazł. Wszedł do dawnego pomieszczenia sklepowego, gdzie zastał Alice przy telefonie.

Na jego widok zakryła słuchawkę dłonią.

– Mamy chyba kłopoty – powiedziała. – Hack Walker chce się z panem spotkać.

– Ze mną? – zdziwił się. – Po co?

– Lepiej niech pan sam z nim porozmawia.

Wróciła do przerwanej rozmowy telefonicznej. Wyjął z kieszeni czek na dwadzieścia tysięcy dolarów i położył go na blacie biurka. Na jego widok zaniemówiła. Rzucił na biurko kluczyki i ruszył do sądu.

BIURO Prokuratora Okręgowego w Pecos zajmowało całe pierwsze piętro budynku sądowego. Na otwartej przestrzeni za drzwiami mieścił się sekretariat. Dalej ciągnęły się trzy gabinety, jeden prokuratora i dwa dla jego zastępczyń. Wszystkie ściany wewnętrzne oddzielające gabinety sekretariatu były przeszklone na wysokości od pasa w górę, za szybami wisiały żaluzje.

W sekretariacie stały dwa biurka, oba zajęte, przy dalszym siedziała kobieta w średnim wieku, przy bliższym zaś młodzieniec. Chłopak uniósł wzrok i zrobił minę, jakby chciał zapytać: „W czym mogę panu pomóc?”.

– Hack Walker chciał mnie widzieć – wyjaśnił Reacher.

– Pan Reacher? – spytał młodziak.

Reacher kiwnął głową. Chłopak wskazał gabinet w rogu. Na szybie w drzwiach wisiała tabliczka z napisem: HACK WALKER, PROKURATOR OKRĘGOWY. Od wewnątrz szybę zasłaniała żaluzja. Reacher zapukał raz i wszedł, nie czekając na zaproszenie.

Gabinet był zagracony szafkami na akta, na biurku piętrzyły się papierzyska, stał tam też komputer i telefony. Walker siedział w fotelu, trzymając oburącz ramkę ze zdjęciem. Był czymś wyraźnie stropiony.

– Czym mogę panu służyć? – spytał Reacher.

Walker spojrzał na niego znad fotografii.

– Proszę usiąść.

Przed biurkiem stało krzesło dla petentów. Reacher ustawił je bokiem, żeby mieć więcej miejsca na nogi.

Walker postawił na biurku zdjęcie, tak by obaj mogli je widzieć. Przedstawiało trzech młodych mężczyzn opierających się o zdezelowanego pick-upa.

– To ja, Slup i Al Eugene – wyjaśnił. – Al właśnie zaginął, a Slup nie żyje.

– Nie ma żadnych wiadomości na temat Eugene'a?

Walker potrząsnął głową.

– Żadnych.

– Czym więc mogę panu służyć? – powtórzył pytanie Reacher.

– Właściwie sam nie wiem. Może niech mnie pan przez chwilę posłucha. Czy zna pan mechanizmy działające w Teksasie?

– Niespecjalnie.

– To nietypowy stan. Wielu bogaczy, ale jednocześnie wielu biedaków. Biedni potrzebują adwokatów z urzędu, ale w Teksasie brakuje instytucji przydzielającej obrońców z urzędu. Więc sędziowie sami wyznaczają biedakom adwokatów. Wybierają ich z dowolnej kancelarii i sami ustalają honoraria. Nikt nie ma wątpliwości, że to kumoterstwo. Chcę zostać sędzią, żeby zrobić z tym w końcu porządek, a tu nagle sprawa Greer krzyżuje mi szyki. Mnie osobiście jako prokuratorowi okręgowemu, a także kandydatowi na stanowisko sędziego.

– Powinien się pan odciąć od tej sprawy.

Walker uniósł wzrok.

– To prawda, ale nadal jestem prokuratorem okręgowym, co niesie pewne konsekwencje.

– Czy dowiem się w końcu, na czym polega pański problem?

– Nie widzi pan? Mam posłać Latynoskę przed pluton egzekucyjny. Jeśli to zrobię, mogę zapomnieć o wyborach. W naszym hrabstwie żyje wielu Latynosów. Żądanie kary śmierci dla kobiety z mniejszości narodowej to koniec mojej kariery.

– Niech więc jej pan nie oskarża. Działała w samoobronie, proste i jasne.

– Przeanalizujmy to – zaproponował Walker. – Obrona przed brutalnym mężem, czemu nie, to ma ręce i nogi, ale w takim wypadku musiałaby działać w afekcie. Wykluczona premedytacja. A Carmen zrobiła to z zimną krwią. Kupiła broń, gdy dowiedziała się, że mąż wraca do domu. Dokumenty przechodzą przez moje biuro, więc wiem, że tak właśnie było.

Reacher nie odzywał się.

– Znam ją – dodał Walker. – Znam ją jak zły szeląg. Slup był moim przyjacielem, więc znam ją od tak dawna, jak on, a to w zupełności mi wystarczy.

– Co z tego wynika?

Walker potrząsnął głową.

– Powiedziała pewnie panu, że pochodzi z rodu plantatorów winorośli mieszkających na północ od San Francisco. Że poznała Slupa podczas studiów na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angles, że zaszła z nim w ciążę i musieli się pobrać, prawda?

Reacher milczał.

– Opowiedziała panu, że Slup ją bił, odkąd zaszła w ciążę. Powiedziała, że odniosła poważne obrażenia, które Slup kazał jej tłumaczyć upadkami z konia. Twierdziła, że to ona doniosła na niego do urzędu skarbowego, przez co tym bardziej bała się powrotu Slupa do domu.

Reacher ani pisnął.

– No dobrze – ciągnął Walker. – Ściśle mówiąc, wszystko, co panu powiedziała, to tylko dowody ze słyszenia, których nie można wykorzystać w sądzie. W takiej sytuacji jej adwokat będzie się oczywiście starał, by sąd uwzględnił te dowody, ponieważ chodzi o stan jej umysłu. Są przesłanki, że sąd dopuści te dowody. Rzecz jasna, większość prokuratorów okręgowych sprzeciwiłaby się, ale nie my. Dopuszczamy takie dowody, ponieważ przemoc w rodzinie często odbywa się potajemnie.

– W takim razie, w czym problem?

– Problem w tym, że jeśli będzie pan zeznawał, wezmą pana w krzyżowy ogień pytań.

– Co z tego?

Walker wbił wzrok w biurko.

– Podejrzewam, że ona jednak działała z premedytacją. Planowała to zabójstwo, chciała pana wynająć do mokrej roboty, zaoferowała nawet seks w ramach łapówki.

Reacher się nie odzywał.

– Jeśli się zaś nie mylę – powiedział Walker – to wszystko wyjdzie podczas szczegółowego przesłuchania. To ją pogrąży, bo skoro naopowiadała panu takich rzeczy, to jej wiarygodność staje pod znakiem zapytania, prawda? Sprawdzamy to, zadając panu pytania, na które znamy odpowiedzi. Najpierw zupełnie niewinne, kim jest, skąd pochodzi i pan nam powtórzy wszystko, co panu powiedziała, a wtedy okaże się, że jej wiarygodność nie jest warta funta kłaków. Potem czeka ją już tylko śmiertelny zastrzyk.

– Dlaczego?

– Ponieważ znam tę kobietę i wiem, że lubi zmyślać. Nieraz słyszałem jej opowieści. Mówiła panu, że pochodzi z bogatej rodziny posiadającej winnice?

Reacher kiwnął głową.

– Mniej więcej. A nie?

– Pochodzi z dzielnicy latynoskiej w południowo-centralnym Los Angeles. Nikt nic nie wie o jej rodzicach. Ona pewnie sama ich nie zna.

Reacher wzruszył ramionami.

– To jeszcze nie jest przestępstwo, że ktoś zataja swoje pochodzenie z nizin społecznych.

– Nigdy nie studiowała na Uniwersytecie Kalifornijskim. Była striptizerką. Slup poznał ją, kiedy występowała na balandze studenckiej. Wpadła mu w oko. Zamieszkała z nim i zaszła w ciążę. Słup zachował się wówczas bardzo przyzwoicie.

– Nawet jeśli to prawda, nie miał prawa jej bić – powiedział Reacher.

– Jasne – odparł Walker. – Prawda jest jednak taka, że on jej wcale nie bił. Znałem dobrze Slupa, Można o nim wiele powiedzieć, nie tylko dobre rzeczy. Interesy załatwiał dość niedbale, nie zawsze uczciwie. Był jednak teksańskim dżentelmenem, który za nic na świecie nie podniesie ręki na kobietę.

– A co innego mógłby pan powiedzieć? Byliście wszak przyjaciółmi.

Walker kiwnął głową.

– Rozumiem pańskie rozumowanie, ale brak tu punktu zaczepienia. Nie ma przekonujących dowodów, świadków, dosłownie nic. Poprosimy, rzecz jasna, o analizę jej karty choroby, ale nie wiązałbym z tym zbyt wielkich nadziei.

– Sam pan mówił, że przemoc w rodzinie odbywa się czasem absolutnie potajemnie.

– Ale żeby aż tak? Slup i Carmen codziennie spotykali się z przyjaciółmi. Nim pan powiedział swoją wersję Alice Aaron, nikt w Teksasie nie słyszał nawet najbardziej błahej plotki na temat przemocy w ich małżeństwie. Jest pan jedyną osobą, która wie coś na ten temat. Jeśli zechce pan zeznawać, przy okazji będzie pan musiał opowiedzieć inne rzeczy, które dowiodą, że kłamie. Choćby to, czy twierdziła, że sama doniosła na męża do urzędu skarbowego?

– Faktycznie. Zadzwoniła do nich. Mają do tego specjalny wydział.

Walker potrząsnął głową.

– Złapali go na podstawie informacji z banku. Wyszło to przypadkowo podczas kontroli kogoś innego. Wiem to na pewno, ponieważ Slup z miejsca zgłosił się do Ala Eugene’a, a Al poprosił mnie wówczas o radę. Carmen kłamie, panie Reacher.

– Więc, po co ta rozmowa?

– Bo nie jestem mściwym człowiekiem, który za wszelką cenę chce chronić dobre imię przyjaciela. Jeżeli zrobiła to z wyrachowania, na przykład dla pieniędzy, musi ponieść karę. Jeśli jednak historia choroby da się choć trochę nagiąć, będę jej bronił, jako ofiarę przemocy w rodzinie.

Reacher nie odezwał się.

– No dobrze, rzeczywiście nie chcę stracić szansy w wyborach – rzekł Walker. – Albo powiedzmy, że chcę upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu. Ocalić siebie i ją. Także Ellie.

– Więc, czego pan oczekuje ode mnie?

– Jeśli zgodzi się pan, chciałbym, żeby pan skłamał w czasie rozprawy – powiedział Walker. – Chcę, żeby powtórzył pan wszystko, co mówiła o biciu, i zmienił całą resztę, którą pan od niej usłyszał.

– Sam nie wiem – odparł Reacher.

– Ja również mam wątpliwości. Ale może wcale nie dojdzie do rozprawy. Jeśli uda się odrobię naciągnąć wyniki badań medycznych, wówczas będzie można wycofać oskarżenie.

– Jest pan pewien?

Walker znów westchnął.

– Oczywiście, że nie jestem. Ale to uratowałoby Carmen. A Slup ją kochał, Reacher. Na swój sposób, którego nikt nie zrozumie. W głowie się nie mieści, ile cięgów zebrał za tę miłość. Od rodziny, od życzliwej społeczności. Uważam, że chętnie poświęciłby swoje dobre imię, by uratować jej życie.

Reacher wzruszył ramionami i wstał.

– Mam nadzieję, że ta rozmowa zostanie między nami? – powiedział Walker.

Reacher kiwnął głową.

– Jeszcze do niej wrócimy – odparł, obrócił się na pięcie i wyszedł.