175052.fb2
Kiedy Montalbano otrząsnął się z paraliżującego zdziwienia, zaczął wołać do wszystkich, żeby stali plecami do ściany, żeby się nie ruszali i nie deptali podłoża groty, pokrytego drobniutkim czerwonym piaskiem, który nie wiadomo skąd tu się wziął i oblepiał również ściany. W drugiej grocie nie było nawet śladu piasku i być może to właśnie on w jakiś sposób zatrzymał rozkład zwłok. Byli to mężczyzna i kobieta, w wieku trudnym do ustalenia na pierwszy rzut oka: że należeli do przeciwnych płci, komisarz wywnioskował z proporcji ciał, bo przecież nie z przyrodzenia, które już nie istniało, ponieważ zostało wykruszone przez czas. Mężczyzna spoczywał na boku, jego ramię dotykało piersi leżącej na wznak kobiety. Obejmowali się zatem i tak już mieli pozostać na zawsze – to, co było niegdyś ciałem męskiego ramienia, jak gdyby przykleiło się, wmieszało w ciało kobiecej piersi. Jednak nie, już niebawem zostaną rozdzieleni za sprawą doktora Pasquano. Pod pomarszczoną, woskową skórą bieliły się kości, wysuszone, zredukowane do samych kształtów. Można by pomyśleć, że oboje się uśmiechają, wargi, które uniosły się i spłaszczyły wokół ust, ukazywały zęby. Obok głowy zmarłego znajdowała się czarka z okrągłymi przedmiotami, natomiast przy głowie kobiety stała gliniana stągiew, taka jak te, w których wieśniacy nosili kiedyś zimną wodę i które utrzymywały jej niską temperaturę. U stóp leżącej pary stał pies z terakoty. Miał mniej więcej metr długości, zachował nienaruszone kolory, szary i biały. Twórca przedstawił go z wyprężonymi przednimi i podkurczonymi tylnymi łapami, z półotwartym pyskiem, z którego wynurzał się czerwony język, z czujnymi oczami: siedział, ale w pozycji, w jakiej psy zazwyczaj trzymają straż. Poprzez nieliczne otwory w dywanie przeświecał piasek podłoża, lecz możliwe, że te dziury były w tkaninie już dawniej, że dywan w tym stanie rozłożono w grocie.
– Wyjdźcie wszyscy! – rozkazał, zwracając się następnie do Prestii i operatora. – A przede wszystkim wyłączcie lampy.
Nagle zdał sobie sprawę ze szkody, jaką wyrządzali żarem reflektorów i swoją obecnością. Pozostał sam w grocie. Oświetlając wnętrze latarką, obejrzał uważnie zawartość czarki: okrągłe przedmioty okazały się metalowymi monetami, wypłowiałymi i pokrytymi śniedzią. Delikatnie, dwoma palcami, uniósł jedną z nich, która wydała mu się najlepiej zakonserwowana. Była to moneta o nominale dwudziestu centymów, bita w 1941 roku; po jednej stronie przedstawiała króla Wiktora Emanuela III, po drugiej profil kobiety z faszystowskim emblematem rózgi. Kiedy skierował światło na głowę zmarłego, zauważył otwór w skroni. Za dobrze się na tym znał, żeby nie zrozumieć, że był on efektem strzału z broni palnej, więc mężczyzna albo sam się zabił, albo został zabity. Lecz jeśli popełnił samobójstwo, to gdzie podziała się broń? Na ciele kobiety natomiast komisarz nie dostrzegł ani śladu nagłej, zadanej cudzymi rękami śmierci. Zamyślił się, oboje byli nadzy, a w grocie nie leżały żadne ubrania. Co to znaczyło?
Światło latarki zgasło nagle, bateria wyczerpała się bez uprzedzenia, nie dając znaków ostrzegawczych w rodzaju powolnego matowienia czy żółknięcia. Montalbano przez moment był zdezorientowany, nie potrafił się odnaleźć. Chcąc uniknąć szkód, przykucnął na piasku, licząc na to, że oczy przyzwyczają się do ciemności i w pewnej chwili na pewno dostrzeże wątłą poświatę korytarza. Lecz wystarczyło mu tych kilka sekund całkowitej ciemności i ciszy, żeby poczuć niezwykły zapach, który – był tego pewien – kiedyś już czuł. Wytężył pamięć, by przypomnieć sobie gdzie i zdecydować, czy w ogóle ma to jakieś znaczenie dla sprawy. Jako że od dziecka miał naturalną skłonność do przypisywania każdemu zapachowi, który przyciągał jego uwagę, jakiejś barwy, stwierdził, że temu zapachowi odpowiada kolor ciemnozielony. Dzięki temu skojarzeniu przypomniał sobie, gdzie poczuł go po raz pierwszy: w Kairze, we wnętrzu piramidy Cheopsa, w korytarzu, który był niedostępny dla zwiedzających, a którym on tylko mógł przejść dzięki uprzejmości jednego z egipskich przyjaciół. I nagle sam sobie wydał się kimś marnym, człowiekiem bez wartości, niezdolnym uszanować cokolwiek. Rano, płosząc dwoje młodych, którzy się kochali, sprofanował życie; teraz, w obecności dwóch ciał, które na zawsze powinny pozostać zapomniane w swoim splocie, sprofanował śmierć.
Zapewne właśnie z powodu tego poczucia winy nie chciał być świadkiem pobierania śladów, do którego natychmiast przystąpił Jacomuzzi razem ze swoimi ludźmi z laboratorium i z doktorem Pasquano. Wypalił pięć papierosów, usiadł na płycie przerobionej na wrota do arsenału, kiedy usłyszał wołanie Pasquana, pełne napięcia i podenerwowania.
– Gdzie jest sędzia?
– Mnie pan o to pyta?
– Jeżeli nie przyjedzie natychmiast, wszystko tu diabli wezmą. Muszę zabrać zwłoki do Montelusy, włożyć je do lodówki. Rozpadają się niemal na oczach. Co ja mam robić?
– Niech pan wypali ze mną papierosa. – Montalbano próbował go uspokoić.
Sędzia Lo Bianco przyjechał po upływie kwadransa, kiedy komisarz zdążył wypalić kolejne dwa papierosy.
Z roztargnieniem ogarnął jaskinię wzrokiem i zważywszy na to, że zwłoki nie pochodzą z czasów króla Marcina Młodego, rzucił niedbale do doktora:
– Niech pan robi, co chce, zresztą to stara sprawa.
Televigata od samego początku wykazała właściwe sobie podejście. W wiadomościach o dwudziestej trzydzieści najpierw pojawiła się rozemocjonowana twarz Prestii. Szwagier Galluzza zapowiedział wyjątkowy materiał, który wszyscy zawdzięczają „genialnej intuicji komisarza Salva Montalbano z Vigaty, postaci wyjątkowej wśród detektywów wyspy i – dlaczegóż by nie? – całych Włoch”. W dalszej części wypowiedzi przypomniał dramatyczne aresztowanie Tana zwanego „Grekiem”, krwawego bossa mafii, oraz odkrycie groty zamienionej w arsenał broni. Pojawiła się też sekwencja z konferencji prasowej poświęconej aresztowaniu Tana, gdzie jakiś przerażony i jąkający się typ, który odpowiadał imieniu i funkcji komisarza Montalbano, z trudem usiłował złożyć do kupy kilka zdań. Prestia zaczął opowiadać, jak nadzwyczajny detektyw doszedł do wniosku, że obok jaskini z bronią musiała znajdować się jeszcze jedna grota, połączona z tą pierwszą.
– Ja, ufając intuicji komisarza, pojechałem jego śladem w towarzystwie operatora Schiriró Gerlando.
W tej chwili Prestia tajemniczym głosem zadał sobie kilka pytań: jakie ukryte, nadnaturalne zdolności posiadał komisarz? Co sprawiło, że za starymi, poczerniałymi kamieniami domyślił się dawnej tragedii? A może komisarz miał w oczach promienie rentgenowskie jak jakiś Superman?
Montalbano oglądał program w swoim domu i od pół godziny nie mógł znaleźć pary czystych majtek, które przecież musiały gdzieś być. Słysząc to ostatnie pytanie, posłał reportera do diabła. Podczas gdy po ekranie przemykały sugestywne ujęcia zwłok, Prestia uzasadniał swoje twierdzenie z żarliwym przekonaniem. Nie wiedział o otworze w skroni mężczyzny, więc mówił o śmierci z miłości. Według niego kochankowie, których namiętności sprzeciwiać się miały ich rodziny, zamknęli się w grocie, zamurowali korytarz i skazali na śmierć głodową. W swojej ostatniej kryjówce rozłożyli stary dywan, postawili stągiew z wodą i objęci czekali na śmierć. O miseczce wypełnionej monetami nie wspomniał – odstawałaby od landszaftu, który starał się właśnie odmalować. Kochankowie – ciągnął Prestia – nie zostali zidentyfikowani, a historia wydarzyła się co najmniej pięćdziesiąt lat temu. Następnie inny dziennikarz zaczął mówić o wydarzeniach dnia: o sześcioletniej dziewczynce zgwałconej i zatłuczonej na śmierć kamieniem przez stryja, o zwłokach znalezionych w studni, o strzelaninie w Merfi, w której zginęły trzy osoby, a ranne zostały cztery, o robotniku, który zginął na stanowisku pracy, o zniknięciu dentysty, o samobójstwie handlowca doprowadzonego do ostateczności przez lichwiarzy, o aresztowaniu radcy gminy Montevergine za łapówkarstwo i korupcję, o samobójstwie członka władz prowincji oskarżonego o paserstwo, o znalezieniu w morzu topielca…
Przed telewizorem Montalbano zapadł w głęboki sen.
– Halo, Salvo? Mówi Gege. Pozwól coś powiedzieć i nie wpierdalaj się przez chwilę. Muszę się z tobą spotkać, mam dla ciebie informacje.
– Dobrze, Gege, nawet jeszcze dzisiaj, jeśli chcesz.
– Nie jestem w Vigacie, dzwonię z Trapani.
– A więc kiedy?
– Co dzisiaj jest?
– Czwartek.
– W sobotę o północy, tam gdzie zawsze, pasuje ci?
– Słuchaj, Gege, w sobotę wieczorem jestem z kimś umówiony na kolację, ale mogę przyjść. Jeśli się trochę spóźnię, zaczekaj.
Telefon od Gege, który wydawał się zmartwiony, i to do tego stopnia, że nawet nie okazywał ochoty do żartów, zbudził go w samą porę. Była dziesiąta, włączył Reteliberę. Nicoló Zito, człowiek o inteligentnym wyrazie twarzy, o włosach równie czerwonych jak jego myśli, rozpoczął dziennik wiadomością o śmierci robotnika w Feli, który spłonął żywcem wskutek eksplozji gazu. Przytoczył całą listę przykładów, żeby wykazać, iż co najmniej dziewięćdziesiąt procent przedsiębiorców ma w nosie normy bezpieczeństwa. Następnie przeszedł do aresztowania administratorów państwowych, oskarżonych o rozmaite malwersacje, i skorzystał z okazji, żeby przypomnieć telewidzom, jak kolejne rządy na próżno usiłowały wprowadzić ustawę, która uniemożliwiłaby sfinalizowanie akcji „czyste ręce”. Poruszając trzeci temat, jakim było samobójstwo handlowca przybitego długami zaciągniętymi u pewnego lichwiarza, ocenił środki podjęte przez rząd przeciw lichwie jako całkowicie niewystarczające. Dlaczego – zadawał pytanie – ci, którzy analizują tę plagę, tak precyzyjnie rozdzielają lichwę od mafii? Ile jest sposobów prania brudnych pieniędzy? I na końcu zaczął mówić o dwóch ciałach znalezionych w grocie, lecz ukazał sprawę ze szczególnej perspektywy, polemizując pośrednio z nastawieniem, jakie wykazali Prestia i Televigata. Kiedyś – rzekł – ktoś powiedział, że religia jest opium dla ludu, w dzisiejszych czasach należałoby raczej powiedzieć, że prawdziwym opium jest telewizja. Na przykład: z jakiego powodu znalezisko to zostało przedstawione jako rozpaczliwe samobójstwo dwojga kochanków, którym zabroniono miłości? Jakie szczegóły upoważniały do wysunięcia podobnej tezy? Ludzie ci byli nadzy: gdzie podziały się ich ubrania? W grocie nie ma śladu broni – w jaki sposób mieliby popełnić samobójstwo? Skazując się na śmierć głodową? Dobre! Dlaczego przy mężczyźnie stała czarka z monetami, które już wyszły z obiegu, lecz zachowały wartość: żeby zapłacić Charonowi za transport? Prawdą jest – twierdził – że ktoś chce nadać przypuszczalnemu morderstwu aspekt bezdyskusyjnego, romantycznego samobójstwa. A w dzisiejszych mrocznych czasach, nad którymi zawisły ciemne chmury – zakończył – montuje się w ten sposób historię, żeby dać ludziom opium, żeby odciągnąć uwagę od poważnych problemów i zwrócić ją na opowieść, owszem, o Romeo i Julii, lecz napisaną przez scenarzystę telenoweli.
– Dzień dobry, kochany, mówi Livia. Chcę ci powiedzieć, że zarezerwowałam miejsca w samolocie. Wylatujemy z Rzymu, więc sam musisz kupić bilet z Palermo na Fiumicino. Ja kupię sobie bilet z Genui. Spotkamy się na lotnisku i w drogę.
– Mhm.
– Zarezerwowałam również hotel, moja przyjaciółka w nim mieszkała i mówi, że jest bardzo ładny, choć bez zbytnich luksusów. Myślę, że ci się spodoba.
– Mhm.
– Wylatujemy za piętnaście dni. Jestem szczęśliwa. Liczę dni i godziny.
– Mhm.
– Salvo, co ci jest?
– Nic, a co ma być?
– Nie wydajesz się uradowany.
– Ależ skąd, co ty mówisz?
– Słuchaj, Salvo. Jeśli w ostatniej chwili zrezygnujesz, to polecę sama.
– No nie.
– Czy możesz mi wyjaśnić, co się dzieje?
– Nic, spałem.
– Komisarz Montalbano? Dzień dobry, mówi Burgio.
– Dzień dobry, panie dyrektorze, słucham.
– Jest mi niewymownie przykro, że muszę pana niepokoić w domu. Usłyszałem właśnie w telewizji o tych dwóch ciałach.
– Czy jest pan w stanieje zidentyfikować?
– Nie. Dzwonię w związku z pewną sprawą, o której w telewizji mówiono przełomie, a która może być dla pana interesująca. Chodzi o psa z terakoty. Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, przyjdę jutro rano do pańskiego biura z panem Burruano. Czy pan go zna?
– Z widzenia. O dziesiątej, dobrze?
– Tutaj – powiedziała Livia. – Chcę robić to tutaj, i to natychmiast.
Znajdowali się w miejscu, które mogło być gęsto zadrzewionym parkiem. Pod ich stopami chrzęściły tysiące muszli najrozmaitszych gatunków: ślimaków, ostryg, małży, jeżowców, pustelników.
– Ale dlaczego właśnie tutaj? Wróćmy do samochodu, w ciągu pięciu minut będziemy w domu, ktoś może tędy przechodzić.
– Nie kłóć się ze mną, fiucie – ucięła Livia, chwytając go za pasek i próbując niezręcznie rozpiąć sprzączkę.
– Sam to zrobię – powiedział.
W jednej chwili Li via się rozebrała, podczas gdy on wciąż walczył ze spodniami i był jeszcze w majtkach.
„Gdzie ona się nauczyła rozbierać w takim tempie?” – pomyślał w przypływie sycylijskiej zazdrości.
Livia rzuciła się na wilgotną trawę, rozłożyła nogi i zaczęła pieścić sobie piersi, a on ze wstrętem usłyszał chrzęst setek muszli miażdżonych przez jej ciało.
– No, chodź, szybko.
Zdołał się wreszcie rozebrać, drżąc przy tym z zimna. Tymczasem dwa lub trzy ślimaki zaczęły pełzać po ciele Livii.
– Tym nic nie zdziałasz – powiedziała, patrząc krytycznie na jego przyrodzenie. Uklękła, ujęła je współczująco w dłonie, zaczęła pieścić i włożyła sobie do ust. Kiedy poczuła, że jest gotowy, powróciła do poprzedniej pozycji. – Wypierdol mnie jak należy – powiedziała.
„Odkąd jest taka wulgarna?” – spytał sam siebie, zawstydzony.
Kiedy już miał w nią wejść, ujrzał psa o kilka metrów od nich. Był biały, czerwony język zwisał mu z pyska. Zwierzę groźnie warczało i szczerzyło kły, ściekała mu strużka śliny. Skąd ono się wzięło?
– Co ci jest? Znowu ci opadł?
– Tu jest pies.
– Co cię obchodzi pies? Wyruchaj mnie.
Dokładnie w tej chwili pies skoczył, a on cały zesztywniał ze strachu. Zwierzę zatrzymało się o kilka centymetrów od jego głowy, skamieniało, lekko wyblakło, przysiadło z wyprostowanymi przednimi łapami i podkurczonymi tylnymi, jego ciało zamieniło się w terakotę. Był to pies z groty – ten, który czuwał przy zmarłych.
I nagle, równocześnie, znikło niebo, drzewa, trawa; ściany i skalisty dach zasklepiły się wokół nich, a Montalbano zrozumiał przerażony, że martwa para w grocie to nie było dwoje nieznajomych, lecz Livia i on sam.
Z koszmaru przebudził się, dysząc, zlany potem, i natychmiast przeprosił w myślach Livię za to, że we śnie obsadził ją w tak obscenicznej roli. Co oznaczał ten pies? A odrażające muszle, które leżały wszędzie?
Bo przecież ten pies musiał mieć jakieś znaczenie.
Zanim poszedł do biura, zatrzymał się przy kiosku i wziął gazety wydawane na wyspie. Obie poświęcały wiele miejsca odkryciu zwłok w grocie, natomiast o znalezieniu broni całkiem już zapomniały. Gazeta, którą wydawano w Palermo, była pewna, że chodzi o samobójstwo z miłości. Gazeta z Katanii natomiast nie odrzucała również hipotezy morderstwa, i to do tego stopnia, że aż zatytułowała swój artykuł Podwójne samobójstwo czy dwojakie morderstwo?, przypisując tajemnicze i niejasne różnice określeniom „podwójne” i „dwojakie”. Z drugiej strony gazeta ta starała się nigdy nie zajmować żadnego stanowiska i bez względu na to, czy chodziło o wojnę, czy o trzęsienie ziemi, zapalała Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek, dzięki czemu wyrobiła sobie opinię dziennika niezależnego i liberalnego. Żadna z dwóch gazet nie zwróciła uwagi ani na stągiew, ani na czarkę, ani na psa z terakoty.
Kiedy tylko Montalbano przekroczył próg komisariatu, Catarella zapytał go zatroskany, co odpowiadać na setki pytań dziennikarzy, którzy chcieli z nim rozmawiać.
– Powiedz im, że pojechałem z misją.
– A co, został pan misjonarzem? – odparł błyskawicznie agent, którego własny przebłysk humoru rozbawił do łez.
Montalbano utwierdził się w przekonaniu, że minionego wieczoru, zanim poszedł spać, dobrze zrobił, wyłączając telefon z kontaktu.