175052.fb2
Kiedy się obudził, natychmiast zrozumiał, że jest w szpitalu, i przypomniał sobie dokładnie całe zdarzenie: spotkanie z Gege, przerwaną rozmowę, strzelaninę. Od chwili gdy znalazł się między samochodami, leżąc na mokrym piasku, z nieznośnym bólem w boku, pamięć go zawodziła. Ale niecałkowicie – pamiętał na przykład przerażoną twarz Mimi Augella i jego łamiący się głos.
– Jak się czujesz? Jak się czujesz? Zaraz przyjedzie karetka, nic ci nie jest, leż spokojnie.
Skąd się tu wziął Mimi?
Pamiętał również, że w szpitalu ktoś w białym fartuchu mówił:
– Stracił za dużo krwi.
Potem już nic. Spróbował się rozejrzeć: pokój był biały i czysty, przez wielkie okno przenikało słońce. Nie mógł się poruszać, do ramion miał przymocowane kroplówki, lecz bok go nie bolał, sprawiał raczej wrażenie martwego fragmentu ciała. Montalbano spróbował poruszyć nogami, ale mu się to nie udało. Powoli zapadał w sen.
Ponownie obudził się chyba pod wieczór, ponieważ światło było już przyćmione. Natychmiast zamknął oczy, kiedy zobaczył, że nie jest sam; nie miał ochoty na pogawędki. Jednakże po chwili, powodowany ciekawością, uchylił powieki, lecz nie więcej, niż było to konieczne, żeby rozróżnić postaci. Na metalowym krześle przy łóżku siedziała Livia, za nią stała Anna. Po drugiej stronie łóżka dostrzegł Ingrid. Livia miała oczy mokre od łez, Anna bez przerwy płakała, a Ingrid była blada, z twarzą ściągniętą w bolesnym grymasie.
„Jezu!” – przeraził się Montalbano.
Zacisnął powieki i uciekł w sen.
O wpół do siódmej – nazajutrz, jak sądził, po strzelaninie – dwie pielęgniarki wymyły go i zmieniły mu piżamę. O siódmej przyszedł ordynator w towarzystwie pięciu asystentów w białych fartuchach. Przeczytał kartę choroby, odkrył prześcieradło i zaczął badać ranny bok.
– Chyba wszystko idzie dobrze – orzekł. – Operacja udała się znakomicie.
Operacja? O jakiej operacji on mówi? Ach, może o usunięciu pocisku, który go zranił. Tylko że pocisk z karabinu maszynowego raczej nie zostaje w środku, na ogół przechodzi na wylot. Miał ochotę zadawać pytania, prosić o wyjaśnienia, ale słowa nie przechodziły mu przez gardło. Na szczęście ordynator zauważył jego spojrzenie, zrozumiał pytania, które wypowiadały oczy komisarza.
– Musieliśmy pana natychmiast operować. Pocisk przeszył jelito.
Jelito? A czego szukało jelito w jego biodrze? Jelito nie ma nic wspólnego z biodrami, powinno znajdować się w brzuchu. A jeśli znajduje się w brzuchu, to oznacza, że – i wzdrygnął się tak mocno, że nie uszło to uwagi lekarzy – od dziś do końca życia będzie się odżywiał wyłącznie papką.
– …papki? – Wreszcie zdołał wydobyć z siebie głos. Ta przerażająca perspektywa przywróciła sprawność jego strunom głosowym.
– Co powiedział? – spytał ordynator asystentów.
– Chyba powiedział „klapki” – podsunął jeden z nich.
– Nie, nie, powiedział „żabki” – wtrącił inny.
Wyszli, sprzeczając się o to słowo.
O wpół do dziewiątej drzwi się otworzyły i pojawił się w nich Catarella.
– Komisarzu, no i jak się pan czuje?
Gdyby nawet Montalbano chciał z kimkolwiek pogadać, to rozmowa z Catarellą, tak czy inaczej, wydawała mu się czymś absolutnie zbytecznym. Nie odpowiedział, tylko poruszył głową na znak, że ma się lepiej.
– Wartuję tutaj, żeby trzymać wartę przy panu. Ten szpital jest jak lotnisko – jedni wchodzą, drudzy wychodzą, jedni przybywają, inni wyjeżdżają. Mogłoby się zdarzyć, że wszedłby ktoś powodowany złymi zamiarami i chciałby dokończyć rozpoczętego dzieła. Rozumie pan?
Montalbano zrozumiał doskonale.
– Wie pan, komisarzu, że dałem moją krew do transfuzji?
I wrócił na wartę, żeby dalej wartować.
Montalbano pomyślał z goryczą, że czekają go ponure lata z krwią Catarelli w żyłach i kaszką manną w brzuchu.
Pierwsze z długiej serii pocałunków, jakie czekały go tego dnia, otrzymał od Fazia.
– Słyszałem, komisarzu, że strzela pan jak Pan Bóg przykazał. Jednego trafił pan w szyję, i to pierwszym strzałem, drugiego pan ranił.
– Zraniłem również drugiego?
– Owszem, nie wiemy w co, ale ranić pan ranił. Doktor Jacomuzzi zauważył o dziesięć metrów od samochodu czerwoną kałużę, to była krew.
– Zidentyfikowaliście nieboszczyka?
– Pewnie.
Wyjął z kieszeni karteczkę i przeczytał:
– Munafó Gerlando, urodzony w Montelusie szóstego września tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego roku, kawaler, zamieszkały w Montelusie przy via Crispi czterdzieści trzy, znaków szczególnych brak.
„Predyspozycje do pracy w urzędzie stanu cywilnego nie opuszczają go nawet na chwilę” – pomyślał Montalbano.
– A jakie miał stosunki z wymiarem sprawiedliwości?
– Nic a nic, komisarzu. Nienotowany.
Fazio włożył karteczkę do kieszeni.
– Za takie rzeczy płacą im co najmniej pół miliona.
Zamilkł, widocznie zrozumiał, że strzelił gafę.
Montalbano postanowił wybawić go z opresji.
– Gege zginął na miejscu?
– Nie cierpiał. Seria urwała mu pół głowy.
Weszli pozostali. I komisarz natychmiast utonął w uściskach i pocałunkach.
Z Montelusy przyjechali Jacomuzzi i doktor Pasquano.
– Wszystkie gazety piszą o tobie – powiedział Jacomuzzi ze wzruszeniem, ale i nie bez zawiści.
– Jest mi naprawdę przykro, że nie mogłem wykonać na panu autopsji – powiedział Pasquano. – Ciekawe, jak pan wygląda od środka.
– To ja pierwszy przybyłem na miejsce – powiedział Mimi Augello – a kiedy zobaczyłem, w jakim jesteś stanie i w jakiej scenerii, prawie narobiłem w gacie ze strachu.
– Skąd się dowiedziałeś?
– Otrzymaliśmy anonimowy telefon, że była strzelanina u podnóża Scala dei Turchi. Dyżurował wtedy Galluzzo, który natychmiast do mnie zadzwonił. I powiedział mi coś, o czym nie miałem pojęcia. Mianowicie to, że w miejscu, w którym doszło do strzelaniny, zazwyczaj spotykałeś się z Gege.
– To on o tym wiedział?
– Chyba wszyscy o tym wiedzieli! Pół miasta o tym wiedziało! A więc nawet się nie ubrałem, wyszedłem, jak stałem, w piżamie…
Montalbano uniósł rękę i przerwał mu.
– To ty śpisz w piżamie?
– Tak – odparł zdziwiony Augello. – A co?
– Nic. Mów dalej.
– Kiedy jechałem na miejsce, zadzwoniłem z komórki na pogotowie. I dobrze się stało, bo straciłeś dużo krwi.
– Dziękuję – powiedział z wdzięcznością Montalbano.
– Jakie dziękuję?! Nie zrobiłbyś dla mnie tego samego?
Po krótkim rachunku sumienia Montalbano postanowił nie odpowiadać.
– Aha, muszę ci jeszcze powiedzieć pewną ciekawostkę – dodał Augello. – Pierwszą rzeczą, o jaką mnie poprosiłeś, kiedy jeszcze leżałeś na piasku i jęczałeś, to żebym zdjął z ciebie ślimaki. Miałeś halucynacje, więc obiecałem, że zdejmę, ale nie było tam żadnych ślimaków.
Weszła Livia, wzięła go mocno w ramiona, wybuchnęła płaczem i położyła się przy nim na łóżku tak blisko, jak to tylko było możliwe.
– Zostań tak – powiedział Montalbano.
Kiedy trzymała głowę na jego piersi, czuł przyjemny zapach jej włosów.
– Skąd się dowiedziałaś?
– Z radia. A raczej to moja kuzynka usłyszała wiadomość. Ładne przebudzenie, nie ma co.
– I co zrobiłaś?
– Przede wszystkim zadzwoniłam do Alitalii i zarezerwowałam bilet do Palermo. Potem zadzwoniłam do twojego biura w Vigacie. Rozmawiałam z Augellem, który był bardzo uprzejmy, dodał mi otuchy, zaproponował, że przyjedzie po mnie na lotnisko. Jadąc z nim samochodem, poznałam cały przebieg wypadków.
– Livio, co mi jest?
– Nic ci nie jest, zważywszy na to, co mogło się stać.
– Jestem na zawsze zgubiony?
– Co ty mówisz?
– Będę do końca życia na diecie?
– Ale wiąże mi pan ręce – powiedział kwestor z uśmiechem.
– Dlaczego?
– Dlatego, że zachowuje się pan jak szeryf – albo, jeśli pan woli, jak nocny mściciel – i pcha się na wszystkie kanały telewizyjne i na pierwsze strony gazet.
– To nie moja wina.
– Nie, nie pańska, lecz to również nie będzie moja wina, jeśli będę musiał pana w końcu awansować. Powinien pan teraz siedzieć cicho. Na szczęście przez jakieś dwadzieścia dni nie będzie pan mógł się stąd ruszyć.
– Aż tyle?!
– A propos, w Montelusie jest wiceminister Licalzi. Przyjechał tu, żeby, jak sam mówi, uwrażliwić opinię publiczną na walkę z mafią, i zgłosił zamiar złożenia panu wizyty dziś po południu.
– Nie chcę go tutaj! – krzyknął poruszony Montalbano.
Licalzi nieraz się pożywił przy mafijnym korycie, a teraz, wciąż za zgodą mafii, znów piął się na szczyt.
Właśnie w tej chwili wszedł ordynator. Nasrożył się, widząc w pokoju sześć osób.
– Nie miejcie żalu, ale proszę, żebyście go zostawili w spokoju, musi wypocząć.
Zaczęli się żegnać, a ordynator powiedział głośno do pielęgniarki:
– I dzisiaj już żadnych wizyt!
– Wiceminister wyjeżdża o piątej po południu – szepnął kwestor do Montalbana. – Niestety, biorąc pod uwagę polecenie ordynatora, nie będzie mógł pana odwiedzić.
Uśmiechnęli się do siebie.
Po kilku dniach odłączyli go od kroplówki i na szafce przy łóżku zainstalowali mu telefon. Jeszcze tego samego rana przyszedł Nicoló Zito, który wyglądał jak Święty Mikołaj.
– Przyniosłem ci telewizor, wideo i kasetę. A także gazety, które o tobie pisały.
– Co jest na kasecie?
– Nagrałem i zmontowałem wszystkie te idiotyzmy, które o tobie wygadywałem. Nie oszczędziłem ci też tego, co mówili o wydarzeniu dziennikarze Televigaty i innych telewizji.
– Halo, Salvo? To ja, Mimi. Jak się dzisiaj czujesz?
– Dziękuję, lepiej.
– Dzwonię, żeby ci powiedzieć, że zamordowali naszego przyjaciela Ingrassię.
– Spodziewałem się tego. Kiedy to się stało?
– Dziś rano. Zastrzelili go, kiedy jechał samochodem do miasta. Dwóch facetów na potężnym motocyklu. Agent, który śledził Ingrassię, próbował udzielić mu pomocy, ale niewiele mógł zdziałać. Posłuchaj, Salvo, jutro rano wpadnę do ciebie. Musisz mi zrelacjonować, oficjalnie, wszystkie szczegóły strzelaniny.
Nie tyle z ciekawości, ile dla zabicia czasu poprosił Livię, żeby włączyła kasetę. W Televigacie szwagier Galluzza oddawał się fantazjom godnym scenarzysty Poszukiwaczy zaginionej arki. Według niego strzelanina była bezpośrednią konsekwencją odnalezienia w grocie dwóch zmumifikowanych zwłok. Jaka potworna i nieodgadniona tajemnica kryła się za tą dawną zbrodnią? Dziennikarz nie wstydził się przypomnieć mimochodem smutnego końca, jaki spotkał odkrywców egipskich grobowców, i powiązać tego z zamachem na komisarza.
Montalbano wybuchnął śmiechem, aż zakłuło go w boku.
Następnie pojawiła się twarz Pippa Ragonese, komentatora politycznego tej samej sieci, byłego komunisty, byłego chadeka, obecnie eksponowanego działacza partii odnowy. Bez ogródek Ragonese zadał pytanie: co robił komisarz Montalbano w towarzystwie alfonsa i handlarza narkotyków, z którym, jak głosiły pogłoski, łączyła go przyjaźń? Czy takie spotkania były zgodne z ładem moralnym, który powinien obowiązywać każdego funkcjonariusza państwowego? Czasy się zmieniły, podsumował surowo komentator, dzięki nowemu rządowi kraj oddycha nowym powietrzem i wszyscy muszą dotrzymać kroku przemianom. Dawne zachowania, stare zmowy muszą się skończyć raz na zawsze.
Z wściekłości Montalbana znowu zakłuło w boku, aż jęknął. Livia zerwała się i wyłączyła telewizor.
– I ty się przejmujesz słowami tego fiuta?
Pół godziny musiał prosić i błagać Livię, zanim uległa i włączyła telewizor. Komentarz Nicoló Zito był przyjazny, pełen wzburzenia, lecz racjonalny. Przyjazny dla przyjaciela, komisarza, któremu dziennikarz szczerze życzył powrotu do zdrowia, pełen wzburzenia, ponieważ mimo obietnic władzy mafia miała na wyspie pełną swobodę działania, racjonalny, gdyż powiązał aresztowanie Tana z odkryciem broni. Autorem tych dwóch potężnych ciosów wymierzonych w zorganizowaną przestępczość był Montalbano. Tym samym okazał się niebezpiecznym przeciwnikiem, którego należało usunąć za wszelką cenę. Zito wyśmiewał hipotezę, jakoby pułapka była zemstą dwojga sprofanowanych nieboszczyków: jakimi pieniędzmi mieliby opłacić zbrodniarzy – pytał – może przedawnionymi monetami, które znajdowały się w misie?
Potem znowu pojawił się dziennikarz Televigaty, który przeprowadził wywiad z Alcide Maraventano, nazwanym przy okazji specjalistą od okultyzmu. Były ksiądz miał na sobie sutannę połataną kawałkami materiału w różnych kolorach i ssał mleko przez smoczek. Na natarczywe pytania, które miały go skłonić do poświadczenia możliwych związków między zasadzką na komisarza a tak zwaną profanacją, z maestrią doświadczonego aktora odpowiedział zarazem twierdząco i przecząco, pozostawiając wszystkich w mglistej niepewności. Kaseta przygotowana przez Zita zakończyła się czołówką komentarza politycznego Ragonese. Tyle że po niej pojawił się nieznany dziennikarz i powiedział, że tego wieczoru jego kolega nie może stawić się w studio, ponieważ padł ofiarą brutalnego napadu. Nieznani bandyci pobili go i okradli minionej nocy, kiedy wracał do domu, wypełniwszy swoje obowiązki w Televigacie. Dziennikarz gwałtownie oskarżał siły porządkowe, które nie były już w stanie gwarantować obywatelom bezpieczeństwa.
– Dlaczego Zito chciał ci pokazać ten fragment, który cię nie dotyczy? – spytała naiwnie Livia, która pochodziła z Pomocy i pewnych podtekstów nie rozumiała.
Przesłuchiwał go Augello, a Tortorella protokołował. Komisarz powiedział, że chodził z Gege do szkoły, że przyjaźnił się z nim już od dzieciństwa i że ich przyjaźń przetrwała, nawet gdy znaleźli się po przeciwnych stronach barykady. Kazał zaprotokołować, że tego wieczoru Gege poprosił go o spotkanie, lecz zdołali zamienić tylko kilka słów, ledwie zdążyli się przywitać.
– Zaczął mówić o handlu bronią. Powiedział, że wpadło mu w ucho coś, co mogło mnie zainteresować. Ale nie miał już czasu mi tego wyjawić.
Augello udał, że mu wierzy, i Montalbano mógł zrelacjonować szczegółowo kolejne etapy strzelaniny.
– A teraz mów ty – powiedział do Mimi.
– Najpierw podpisz protokół – odparł Augello.
Montalbano podpisał, Tortorella się z nim pożegnał i wrócił do biura. Według Augella nie było dużo do opowiadania: samochód Ingrassii został wyprzedzony przez motocykl, człowiek na tylnym siedzeniu odwrócił się, otworzył ogień i po sprawie. Samochód wjechał do rowu.
– Chcieli uciąć suchą gałąź – skomentował Montalbano. I zaraz spytał z nutą melancholii, ponieważ czuł się niejako odsunięty od sprawy: – Co zamierzacie robić?
– Ludzie z Katanii, których powiadomiłem, obiecali, że nie będą spuszczać Brancata z oczu.
– Miejmy nadzieję – powiedział Montalbano.
Augello nie rozumiał, że powiadamiając kolegów z Katanii, podpisał wyrok śmierci na Brancata.
– Kto to był? – spytał suchym tonem Montalbano po chwili milczenia.
– Niby kto?
– Popatrz.
Posługując się pilotem, pokazał mu fragment z informacją o napadzie na Ragonese. Mimi doskonale odegrał rolę kogoś, kogo niesłusznie się czepiają.
– Mnie o to pytasz? A poza tym to nie nasza sprawa, Ragonese mieszka w Montelusie.
– Niewiniątko, Mimi! Masz, possij paluszka!
I wyciągnął do niego mały palec jak do dziecka.