175082.fb2
Pan Hamburger zabrał mnie do parku.
Młodsze dzieci huśtały się na huśtawkach i kręciły na karuzelach. Część starszych, bliższych mi wiekiem, grała w kosza na wydeptanym boisku.
Pan Hamburger trącił mnie łokciem.
– Idź, pograj z nimi. Pozwalam ci. Nabierzesz trochę rumieńców, bo wyglądasz jak śmierć.
Przez chwilę nie wierzyłem, że mówi poważnie. Dopiero gdy mnie szturchnął tak, że prawie się przewróciłem, ocknąłem się i poszedłem. Dołączyłem do drużyny grającej w koszulkach. Gdybym się rozebrał, mogłoby to wywołać szereg niepotrzebnych pytań.
Na początku trzymałem się trochę z boku. Dziwnie było znaleźć się na boisku wśród innych dzieci, słyszeć ich śmiechy, patrzeć, jak zwinnie dryblują, a czasem zaklną pod nosem, gdy któryś nie trafi do kosza lub dostanie łokciem w brzuch. Cały czas czekałem, że któryś stanie, spojrzy na mnie i powie: „O kurde, a tobie co się stało?”. Chciałem usłyszeć: „Hej, stary, obudź się. To był tylko zły sen, ale już po wszystkim, a życie jest fajne”.
Ale żaden nic nie powiedział. Dalej grali w kosza.
W końcu i ja zacząłem.
Czułem zapach świeżo skoszonej trawy. Słyszałem odgłosy beztroskiej zabawy dzieciaków korzystających z tych ostatnich dni, zanim zaczną się nieznośnie upały i wszyscy ruszą na baseny. Były ptaki, kwiaty, bezkresne błękitne niebo i w ogóle tyle… wszystkiego. Świat.
Zakręciło mi się w głowie.
Podbiegłem do kosza. Trafiłem. Ktoś mnie poklepał po ramieniu.
– Niezły rzut.
Rozpromieniłem się i powtórzyłem atak.
Ja już nie wiem, co to czas. Czas dotyczy innych dzieci, chłopców, którzy nie zostali schwytani w miażdżący uścisk Pana Hamburgera. Ja po prostu jestem, dopóki ktoś mi nie powie inaczej. Wtedy mnie nie ma.
A więc grałem w kosza, dopóki Pan Hamburger nie kazał mi przestać.
Odciągnął mnie na bok. Słońce zaczynało powoli zachodzić. Część chłopców się rozeszła. Mamy i starsze siostry pozbierały mniejsze dzieci niczym kaczki swoje pisklęta i odprowadziły do domów.
Zauważyłem, że w piaskownicy bawi się samotny chłopczyk bez opieki.
Pan Hamburger też go zauważył.
Spojrzał na mnie.
– Przyprowadź mi go.
Bezustanny krzyk. Przeraźliwy szloch i zawodzenie. Próbowałem zatkać uszy. Pan Hamburger na chwilę przerwał i uderzył mnie w twarz, aż się zatoczyłem na ścianę. Potem rąbnął mnie w brzuch, a kiedy zgiąłem się wpół, wziął mnie pod brodę.
– CO JA POWIEDZIAŁEM, GÓWNIARZU! MASZ SIĘ PRZYGLĄDAĆ!
I znowu ten krzyk. Wreszcie Pan Hamburger stęknął, zwalił się na bok i tradycyjnie zaczął się rozglądać za papierosem.
Poczułem smak krwi. Cały czas przygryzałem język, a policzek miałem rozcięty sygnetem Pana Hamburgera. Zrobiło mi się niedobrze. Myślałem, że zaraz zwymiotuję.
Chłopczyk przestał się szarpać. Leżał nieruchomo na łóżku z otępiałym wyrazem twarzy i szklanymi oczami.
Ciekawe, pewnie i ja tak kiedyś wyglądałem.
Nagle złapał mój wzrok i zaczął się we mnie wpatrywać, bardzo długo i bardzo intensywnie. „Błagam… „.
Wybiegłem z pokoju, zdążyłem do łazienki w ostatniej chwili. Kiedy zacząłem wymiotować, nie mogłem przestać. Nie potrafiłem wyrzygać z siebie tego koszmaru. Wsiąkł w mój krwiobieg. Nie mogłem się go pozbyć. Leciała ze mnie sama woda i żółć, aż w końcu zrobiło mi się słabo i upadłem na podłogę.
Wtedy straciłem przytomność. Błoga chwila, która niestety szybko się skończyła.
Gdy się ocknąłem, znów usłyszałem odgłosy. Tym razem chrapania. To nie potrwa długo. Godzinę, może dwie.
Pan Hamburger zawsze budził się głodny.
Doczołgałem się z powrotem do pokoju i zajrzałem do środka. Nie mogłem się powstrzymać. Musiałem zobaczyć, choć wiedziałem, że będę tego żałował.
Chłopiec leżał zwinięty w kłębek. Nie ruszał się, ale nie spał. Gapił się na ścianę. Domyśliłem się, co robi. Próbował się skurczyć do jak najmniejszych rozmiarów. Bo jeśli będzie dostatecznie mały, to może Pan Hamburger przestanie go zauważać.
Wiedziałem, co muszę zrobić.
Na podłodze leżały spodnie Pana Hamburgera. Podkradłem się do nich, ostrożnie wsunąłem rękę do kieszeni i wymacałem klucz. Był ciężki i zimny w dotyku.
Zbliżyłem się do łóżka, położyłem palec na ustach. Ciii… Podniosłem ubranie chłopca.
Malec, pięcio-, może sześcioletni, nie reagował, dalej leżał bez ruchu.
Czułem, że powinienem coś powiedzieć, ale co? On nie był jeszcze gotów na poznanie najważniejszych życiowych prawd. Ja zresztą też.
W końcu delikatnie trąciłem go w ramię i zacząłem ubierać jak niemowlaka.
Potem zostawiłem na chwilę, bo musiałem odemknąć drzwi. Lekko zaskrzypiały. Zamarłem. Z sypialni dobiegło stłumione chrapnięcie. Na razie wszystko szło dobrze. Wyjrzałem na długi szary korytarz. Nikogo nie było. Miałem wrażenie, że w tym budynku nigdy nikogo nie było.
Teraz albo nigdy, zdecydowałem.
Nie wiem, dlaczego nagle przypomniała mi się tamta noc, kiedy obudziwszy się, zobaczyłem nad sobą Pana Hamburgera. I to chrapanie ojca dolatujące z głębi korytarza. Rozbeczałem się, choć na tym etapie było trochę za późno na łzy.
Chlipiąc, wróciłem po chłopca. Chwyciłem go za ramię, solidnie potrząsnąłem.
Powolutku otworzył oczy, dojrzałem w nich nikły przebłysk świadomości. Potem znowu odpłynął. Pacnąłem go w policzek, żeby go ocucić, chwyciłem za rękę i ściągnąłem na ziemię.
Chrapanie ustało. Zaskrzypiały sprężyny w łóżku.
Zasłoniłem chłopcu usta, przycisnąłem go do siebie i błagałem w myślach, żeby nie wydawał z siebie żadnych dźwięków.
Czy się modliłem? A czy ja w ogóle potrafiłem się jeszcze modlić? Nic mi nie przychodziło do głowy.
Łóżko znów zaskrzypiało.
Zostało niewiele czasu. Bestia zaczynała się budzić.
Chwyciłem chłopca pod pachy i zataszczyłem pod drzwi. Dziesięć kroków. Osiem. Siedem. Sześć. Pięć.
Chłopiec nie chciał iść. Dlaczego on, do cholery, nie chce iść? Byłoby mi lżej, gdyby postawił stopy na ziemi. Obudź się. Przestań się trząść. Uciekaj, do jasnej cholery. Co z tobą?
Co za bezmyślne stworzenie, które nie potrafi stawiać oporu. Co za nędzny, żałosny gamoń pozwala dorosłemu facetowi robić ze sobą takie rzeczy. I nawet nie umie podbiec do drzwi!
Nagle zacząłem się na niego wydzierać. Nie wiem, co mi się stało. Sterczałem nad nim i wrzeszczałem tak, że aż ślina tryskała mi z ust:
– RUSZ TĘ CHOLERNĄ DUPĘ! MYŚLISZ, ŻE ON BĘDZIE SPAŁ WIECZNIE? TY GŁUPCZE, WSTAŃ I SPIEPRZAJ STĄD. NO, LEĆ, DO CHOLERY! NIE JESTEM TWOIM ZASRANYM TATUSIEM!
Malec zwinął się w kłębek, nakrył głowę rękami i zakwilił.
Wtedy zauważyłem, że zrobiło się podejrzanie cicho. Nie było słychać chrapania.
Odwróciłem się. Nie miałem wyjścia. Stałem przy uchylonych drzwiach, tak blisko i jednocześnie tak daleko. Z jego najnowszą zabawką skuloną u moich stóp.
Pan Hamburger stał za mną.
Uśmiechał się w ciemności.
Po tym uśmiechu poznałem, co się zaraz stanie.
Czas dotyczy innych chłopców. Tych, którzy nie są bici, głodzeni i gwałceni. Którzy nie stoją bezczynnie, patrząc, jak dorosły mężczyzna gołymi rękami zabija dziecko.
Tych, którym nie wręcza się potem szpadla, każąc kopać grób.
– Chcesz umrzeć, synu? – rzucił od niechcenia Pan Hamburger, wychyliwszy się z dołu i wsparłszy na łopacie.
Ciało chłopca leżało pod krzewem azalii zawinięte w stary ręcznik. Nie patrzyłem w tamtą stronę.
– To proste – ciągnął. – Wskakuj do dołu, położysz się obok swojego kolegi. Nie będę cię zatrzymywał.
Nie reagowałem. Tamten po chwili się roześmiał.
– A widzisz? Ciągle chce ci się żyć. I dobrze, to żaden wstyd, chłopcze.
Niemal z czułością poklepał mnie po głowie.
– Bierz łopatę. Pokażę ci, jak robić, żeby kręgosłup nie bolał. Trzeba docisnąć nogą. Widzisz? Teraz ty spróbuj.
Pan Hamburger nauczył mnie, jak wykopać idealny grób. Potem wróciliśmy do mieszkania, spakowaliśmy torby i ulotniliśmy się.