175082.fb2
„U większości gatunków […] miejsce samca jest «w przewodzie pokarmowym jego żony». „ (Burkhard Bilger, Spider Woman, „New Yorker”, 5 marca 2007)
Kimberly wracała do domu cała podekscytowana. O trzeciej rano na autostradzie było wreszcie pusto, więc mknęła przed siebie, nucąc pod nosem i bębniąc palcami w kierownicę. Żałowała, że nie siedzi teraz w porsche. W taką noc chętnie by się wcisnęło gaz do dechy i patrzyło, jak wskazówka szybkościomierza przechyla się na prawo.
Tymczasem jadąc swoim passatem kombi, nie przekraczała bezpiecznych stu na godzinę. Za to myśli w jej głowie wirowały z zawrotną prędkością.
Sal z samego rana będzie chciał złożyć wniosek o powołanie wspólnej grupy operacyjnej złożonej z agentów federalnych i policjantów. Dinchara wprawdzie nie przyznał się do porwania i zabicia zaginionych prostytutek, ale też nie brzmiał i nie zachowywał się jak niewinny człowiek. Byli na dobrym tropie, a dzisiejsze nagranie powinno im jeszcze pomóc.
Niestety patrole drogowe nie natknęły się na jego samochód. Kimberly to zanadto nie zdziwiło. Pod prymitywną powierzchownością tego człowieka wyczuwała zimną, wyrachowaną inteligencję. Nawet na własnym terenie przezornie nasuwał czapkę na twarz, a tablice rejestracyjne ochlapał błotem. Podejrzewała, że wcześniej odpowiednio zabezpieczył sobie drogę ucieczki z Sandy Springs.
Policja pozostała jednak w stanie gotowości, więc można liczyć na to, że w ciągu kilku dni ktoś zauważy jego toyotę. Poza tym Sal zamierza zabrać Ginny i agentkę Sparks do specjalisty od portretów pamięciowych. Kiedy rysunek będzie gotowy, puści się go w obieg.
Jak dobrze pójdzie, za tydzień o tej porze będą już znali nazwisko i dane Dinchary. A wtedy dopiero się zacznie prawdziwa zabawa.
Znów zaczęła nucić Tainted Love i palcami wystukiwać rytm.
Uświadomiła sobie, że nie może się doczekać powrotu do domu. Chciała już być na miejscu, znaleźć się w środku. Ale przede wszystkim chciała się zobaczyć ze swoim mężem.
Dosyć tego. Tak dalej być nie może. Jak tylko wejdzie do domu, obudzi Maca. Załatwią tę sprawę raz na zawsze. Niech on się przeprowadzi na próbę do Savannah, w międzyczasie rozejrzą się za domem, a ona sprawdzi, czy mogłaby pracować w którymś z biur regionalnych. To jest wyjście. Zawsze jest jakieś wyjście, muszą tylko porozmawiać.
A potem będą się kochać. Bo nic nie wpływa na libido lepiej niż ciężka praca uwieńczona sukcesem.
Wreszcie zajechała przed dom. Samochodu Maca nie było, za to w salonie zastała ojca i jego żonę Rainie. Quincy siedział w fotelu i czytał gazetę, a Rainie przycupnęła w kącie sofy i drzemiąc, oglądała jakiś serial komediowy. Na jej widok oboje się ożywili.
– Co wy tu, u diabła, robicie? – zawołała zaskoczona.
– Pomyśleliśmy sobie, że dawno nas u was nie było – odparł ojciec. Quincy'ego nie sposób zbić z tropu.
Wtedy Kimberly sobie przypomniała: ostatnia kłótnia z Makiem, późny telefon do ojca i wiadomość na sekretarce.
Natychmiast zaczerwieniła się ze wstydu. Trzeba było zadzwonić jeszcze raz i kazać mu zignorować jej prośbę, to była tylko chwila słabości. Trzeba było… zrobić cokolwiek.
– Z pracy? – zagadnęła Rainie, tłumiąc ziewanie. – Robicie coś ciekawego?
– Nie. No, może. Kiedy przyjechaliście? Jedliście coś? Wybaczcie, że kazałam wam siedzieć po nocy…
– Nie szkodzi, jeszcze się nie przestawiliśmy na tutejszy czas – zapewnił ją zawsze opanowany ojciec, nie ruszając się z fotela. – W Oregonie dopiero pierwsza.
Rainie spojrzała na niego, stłumiła kolejne ziewnięcie i powiedziała:
– Przyjechaliśmy tuż po dziesiątej. Mac był w domu, ale zaraz go wezwali. Przyznaję się, wyjedliśmy wam całą pizzę…
– My? – wtrącił Quincy.
– No dobrze. Ja zjadłam. A on – wskazała kciukiem na męża – zrobił sałatkę.
– To my mamy w domu jakieś warzywa? – zdziwiła się Kimberly.
– Sałatę lodową, czerwoną cebulę i pomidory – dodał ojciec – które w tym domu, jak mniemam, są używane tylko jako dodatki, ale jeśli się chce, można z nich przyrządzić pyszną sałatkę.
– Hm – mruknęła Kimberly.
Rainie w końcu przełamała pierwsze lody, podchodząc i obejmując ją na powitanie.
– Jak się czujesz?
– A dobrze, dobrze. Wszystko w porządku.
– A dziecko?
– Zdrowe. Rośnie i kopie.
– Czujesz jego ruchy? – Głos Rainie wszedł na wyższe tony i przez moment zabrzmiała w nim tęsknota. Stosunkowo późno macocha Kimberly doszła do wniosku, że chce mieć dzieci. Zdecydowali się z Quincym na adopcję, ale nie poszło to tak, jak planowali. Nie chcieli o tym rozmawiać, ale Kimberly była właściwie pewna, że te drzwi dla Rainie są już definitywnie zamknięte, a jedynymi dziećmi w jej życiu pozostaną te, którymi się opiekowała jako kurator sądowy.
Czy ciąża Kimberly wywołała u niej zazdrość, rozdrapała dawne rany, wzbudziła świeży żal? Rainie to była policjantka i detektyw, więc ma wprawę w kontrolowaniu emocji. Cokolwiek czuła teraz w środku, raczej nigdy nie wyjdzie na zewnątrz.
– Chcesz dotknąć? – spytała Kimberly.
– Tak.
Kimberly ujęła jej dłoń i położyła na brzuchu. Małe, zajęte conocnym aerobikiem, nie zawiodło.
– Chłopak czy dziewczynka? Jak sądzisz?
Quincy podniósł się z fotela i stanął przy żonie. Sam nigdy by o to nie poprosił, więc Kimberly chwyciła go za rękę i dotknęła nią lewego boku. Dziecko znowu kopnęło. Ojciec najpierw się wzdrygnął i cofnął dłoń, a potem się uśmiechnął.
– Chłopak! – stwierdził i jeszcze raz przyłożył rękę.
– Też tak sądzę – dodała Rainie. – Dziewczynki ponoć kradną matce urodę, a ty wciąż wyglądasz prześlicznie.
Kimberly prawie się zarumieniła.
– Dobra, dobra, wystarczy. Dajcie tej prześlicznej matce trochę odetchnąć. I napić się wody.
Poszła do kuchni i nalała po szklance wody dla siebie i Rainie. Quincy to nałogowy kawosz, więc mimo że była trzecia nad ranem, zaparzyła mu dzbanek. Wszyscy usiedli przy kuchennym stole. Wzruszająca scenka rodzinna, tyle że nikt nie pomyślał, aby zapalić górne światło. Sam ten fakt wiele mówi o ich zawodzie.
– Czy Mac coś mówił, zanim wyszedł? – zapytała Kimberly.
– Żeby na niego nie czekać.
Kimberly jęknęła i przygryzając wargę, zastanawiała się, co się mogło stać. Nie miała pojęcia, nad czym Mac ostatnio pracuje. Zwykle rozmawiali o jej sprawach.
– A ty co dziś robiłaś? – zagadnął ojciec.
– Prowadziliśmy obserwację. Facet się wprawdzie nie przyznał, ale pobił naszą informatorkę, co wskazuje, że jesteśmy na właściwym tropie.
Quincy uniósł brwi z zainteresowaniem.
– Co to za sprawa?
– Seryjne morderstwo. Znikają prostytutki, między innymi sześć kobiet, których prawa jazdy znalazł za wycieraczką swojego samochodu pewien agent GBI. Przypuszczamy, że nasz podejrzany za tym stoi. – Znowu przygryzła wargę. – Problem w tym, że nie znaleziono żadnych ciał. Biorąc pod uwagę tryb życia tych dziewcząt, obrona może stwierdzić, że po prostu wyjechały do innego stanu. Pokręcona sprawa. Chociaż gdyby naszą taśmę dopuścili jako dowód, to by nam bardzo pomogło.
– Jaką taśmę? – zaciekawiła się Rainie.
– Nagranie zabójstwa jednej z zaginionych. Przynajmniej tak to wygląda, gdy się tego słucha. Makabra. Morderca, wyobraźcie sobie, każdej ofierze każe wskazać następną. W tym wypadku niejaka Veronica Jones podała imię swojej córki, Ginny Jones, która jest naszą informatorką.
– Ale nie zabił tej Ginny – zauważyła Rainie.
– Ona twierdzi, że go od tego odwiodła. Facet fascynuje się pająkami. Ginny też. Przez wzgląd na wspólne zainteresowania pozwolił jej żyć, jeśli można nazwać życiem sprzedawanie się za pieniądze, z których połowę on zabiera.
– Dzięki temu ma nad nią kontrolę – powiedział Quincy.
– Właśnie. To chyba jego obsesja.
– Dałabyś mi posłuchać tego nagrania? – spytał.
– Zostawiłam w biurze. Jutro przyniosę.
– W jaki sposób zmusił tę kobietę do wskazania następnej ofiary?
– Torturami. Powiedział, że przerwie, jeśli ona poda mu imię i nazwisko osoby, którą kocha.
– Od razu uległa?
– Nie, nawet próbowała mu podać fikcyjne nazwisko, ale kiedy zaczął naciskać, dopytywać się, kto to jest i dlaczego właśnie ona, kobieta nie wytrzymała. Dosłownie słychać, w jakim jest stresie, jak z bólu traci orientację. W takiej sytuacji trudno się myśli, a co dopiero kłamie.
– Mówisz, że wydała własną córkę. Zatem można przyjąć, że wszystkie jego ofiary są ze sobą w jakiś sposób powiązane.
– Pracujemy nad tym. Właściwie nie my, lecz agent specjalny GBI. Sal już wie, że trzy z zaginionych prostytutek to współlokatorki; zniknęły jedna po drugiej. Niestety, brakuje nam najważniejszych elementów układanki. Prawdopodobnie część kobiet z naszej listy rzeczywiście wyjechała, ale pewnie są i inne, które też zniknęły, ale jeszcze o nich nie wiemy.
– Wszystkie pochodziły z tej samej okolicy? – zapytała Rainie. – Jak wygląda rynek usług seksualnych w Georgii?
– Jest rozległy i bardzo zróżnicowany. Są dziewczyny pracujące na ulicy w szemranych dzielnicach jak Fulton Industrial Boulevard. Głównie Murzynki i przeważnie narkomanki. Potem są salony masażu w takich miejscach jak Sandy Springs. Tam najczęściej pracują zmuszane do prostytucji Azjatki. Jest cała sieć nocnych klubów, gdzie masz wszystkiego po trochu: białe, czarne, Latynoski, Azjatki, ćpające, niećpające. No i jeszcze sporo się dzieje wokół bazy lotniczej w Marietcie. To miejscowe dziewczyny, które poza kelnerowaniem oferują dodatkowe usługi. Georgia to duży stan, bardzo zróżnicowany pod względem geograficznym i socjoekonomicznym. Jeśli nasz podejrzany skacze po tym całym środowisku, czeka nas mnóstwo wizyt i rozmów z różnymi agencjami. Zresztą pewnie dlatego tak długo mu się udawało pozostać niezauważonym.
– Co jeszcze o nim wiesz? – spytał Quincy.
– Dzisiaj go widziałam pierwszy raz… Facet po trzydziestce. Doświadczony, potrafi cierpliwie i wytrwale tropić ofiarę. Sądząc po nagraniu, Veronica Jones nie była jego pierwszą. Musiał mieć czas na dopracowanie swoich metod. Jeśli chodzi o wygląd, biały, metr siedemdziesiąt pięć, siedemdziesiąt osiem, waga jakieś osiemdziesiąt kilo. Dosyć szczupły, ale umięśniony. I chyba lubi spędzać czas na łonie natury – trapery, dżinsy, terenówka.
– Myśliwy?
– W Georgii to wysoce prawdopodobne.
– Samotnik.
– Właśnie chyba nie. Ten agent, który go rozpracowuje, znalazł za wycieraczką dwie koperty. Obie zawierały prawa jazdy zaginionych prostytutek. Ponieważ nie szły za tym dalsze próby kontaktu, Sal przypuszcza, że podrzucił je ktoś blisko związany z zabójcą, ale raczej nie on sam.
Quincy uniósł brwi.
– Słusznie. Większość morderców, jeśli już kontaktuje się z policją, lubi się przechwalać i szydzić z jej nieudolności.
– No właśnie. Niestety na kopertach nie było żadnych śladów. Musimy więc sami zidentyfikować i namierzyć mordercę. Ale kiedy go już poznamy, może uda nam się znaleźć kogoś z jego rodziny, kto będzie chciał nam pomóc.
– Status społeczny i materialny? – wypytywał dalej Quincy.
– Nie potrafię ocenić. Mówi językiem z nizin, ale jak chce, potrafi też być błyskotliwy. No i to auto: limitowana wersja toyoty FourRunner. Tak samo ciuchy. Niby ubiera się zwyczajnie: dżinsy, flanelowa koszula, ale to są markowe dżinsy, markowa koszula. Ewidentnie gość z aspiracjami.
– Mobilny społecznie. Ceni dobra materialne – dorzuciła Rainie.
– Tak sądzę.
– Tu chyba kluczem do zagadki będą pieniądze – Rainie spojrzała na Quincy'ego. – Mówiłaś, że to wytrawny zabójca, ponad dziesięć ofiar na koncie. Ileż to wymaga czasu i energii. Planowanie, szukanie ofiar, zacieranie śladów, pozbywanie się zwłok. To ciężka, pełnoetatowa praca, zwłaszcza jeśli trzeba taką potencjalną ofiarę dłużej poobserwować.
– A to więcej niż pewne – wtrącił Quincy. – Skoro pozwala ofierze A wskazać ofiarę B, musi najpierw zrobić solidny wywiad i jak najwięcej się o niej dowiedzieć, zanim przystąpi do działania.
– Czyli ma pełne ręce roboty – ciągnęła Rainie. – A to znaczy, że prawdopodobnie nie ma stałej pracy i musiał znaleźć inne sposoby finansowania takiego trybu życia.
– Na przykład stręczycielstwo – mruknęła Kimberly.
– Tak. Albo oszustwa, kradzieże, handel narkotykami. Jakiś czas temu był taki przypadek, że Ministerstwo Skarbu aresztowało faceta za fałszowanie czeków. Kiedy przeszukali jego schowek w magazynie samoobsługowym, znaleźli stosy pudeł ze zdjęciami skrępowanych i gwałconych kobiet. Okazało się, że to był klasyczny sadysta seksualny, który przez wiele lat grasował na wschodnim wybrzeżu, porywając, gwałcąc i zabijając kobiety. A czeki fałszował po prostu po to, żeby pokryć wydatki.
– Słyszałaś o czymś takim jak NecroSearch International? – spytał Quincy.
Kimberly pokręciła głową.
– To organizacja typu non profit złożona głównie z emerytowanych naukowców i policjantów. Myślałem nawet, czy do niej nie wstąpić.
– O rany – zaśmiała się Rainie.
Ale Kimberly przyglądała się ojcu z zaciekawieniem.
– Czym się zajmują?
– Szukaniem zwłok. Najbardziej znani są z tego, że zakopują świnie w celu udoskonalenia metod odnajdywania ukrytych grobów. To właśnie oni znaleźli w Kolorado ciało Michele Wallace prawie dwadzieścia lat po jej zaginięciu.
– Michele Wallace? – powtórzyła Kimberly, bezskutecznie przeszukując pamięć. – Nie kojarzę tej sprawy.
– Bo jesteś za młoda. To było w siedemdziesiątym czwartym. Wallace miała wtedy dwadzieścia pięć lat i mieszkała w Gunnison w Kolorado. Zapalona turystka. Wybrała się w któryś weekend ze swoim psem, owczarkiem niemieckim, na wycieczkę do Schofield Park. Kiedy wracała na parking, natknęła się na dwóch mężczyzn, którym się zepsuł samochód, i zaproponowała, że ich podwiezie. Od tej pory ślad po niej zaginął. Jeden z tych mężczyzn, Chuck Matthews, zeznał, że Wallace wysadziła go w mieście i dalej pojechała z jego kolegą, Royem Melansonem. Niedługo potem Melanson został aresztowany na podstawie starego listu gończego. Wśród jego rzeczy znaleziono prawo jazdy Michele, sprzęt biwakowy, a nawet torbę z karmą dla psa. Im głębiej policjanci grzebali w jego przeszłości, tym bardziej rósł ich niepokój. Melanson był już poszukiwany w celu przesłuchania w trzech niezależnych sprawach o gwałt i jednej o zabójstwo w Teksasie. Przycisnęli go do muru, jednocześnie zarządzając zakrojone na szeroką skalę poszukiwania ciała Wallace w Schofield Park. I wiecie, co?
– Co?
– I nic. Nie znaleźli dowodów przestępstwa, więc nie mogli postawić zarzutów. Melanson twierdził, że wszystkie te rzeczy dostał od Wallace w prezencie. Kto mu udowodni, że było inaczej? W końcu skazano go za używanie podrobionych czeków, odsiedział trzynaście lat i wyszedł. Z kolei matka Michele Wallace popełniła samobójstwo, prosząc w liście pożegnalnym, że gdyby kiedykolwiek odnaleziono zwłoki jej córki, pochowano je w grobie obok niej.
– Boże.
– W siedemdziesiątym dziewiątym roku inny turysta wędrujący po Schofield Park natknął się na ludzkie włosy leżące na środku szlaku. Były wciąż przyczepione do skóry i zaplecione w dwa warkocze, tak jak je nosiła Michele. Policja umieściła znalezisko w depozycie i na tym się skończyło. Aż do roku tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego. Nowa pani detektyw, Kathy Young, skontaktowała się z NecroSearch International i poprosiła ich o pomoc. Sprowadzili botanika, antropologa sądowego, archeologa i innych ekspertów. Botanik przeanalizował znaleziony we włosach materiał roślinny i na podstawie proporcji zawartości igieł i kory różnego rodzaju drzew ustalił, że tylko w kilku miejscach na obszarze parku rośnie akurat ten zestaw gatunków. Naukowcy skoncentrowali się na nich i po kilku dniach metodycznych poszukiwań odnaleźli czaszkę Michele. We wrześniu dziewięćdziesiątego trzeciego Roy Melanson został uznany winnym zamordowania Michele Wallace, a w kwietniu następnego roku jej szczątki wreszcie spoczęły obok matki.
– Jezu – mruknęła Kimberly, na moment odwracając głowę. Coś ją ścisnęło za gardło. Jakże tego nie znosiła.
– Zmierzam do tego – kontynuował ojciec – że ciało to najważniejszy dowód. Jeżeli twoja teoria jest słuszna, gdzieś musi być ukrytych co najmniej sześć trupów. Skoro tradycyjne metody policji nie przynoszą rezultatów, może pomogą odpowiedni specjaliści?
Zastanowiła się nad tym.
– Właściwie mamy nowy ślad. Naszej agentce udało się zdobyć zabłocony but należący do podejrzanego. Myślałam, czyby nie zadzwonić do mojego kolegi z USGS*, żeby przeanalizował próbki gleby.
* United States Geological Survey – amerykańska służba geologiczna (przyp. tłum.).
– Przede wszystkim czy nie ma śladów wapna! – dodał od razu Quincy.
– Wiem.
– Znajdź też jakiegoś botanika. Wąwozy często są porośnięte paprociami… No i entomolog też się przyda, albo nawet arachnolog. Wspominałaś o pająkach…
– Wiem, tato… – powtórzyła z naciskiem.
Quincy się uśmiechnął.
– Znowu pouczam, co?
Przemilczała to.
– Nie. Próbujesz pomóc, a nie da się ukryć, że w tej sprawie pomoc bardzo nam się przyda. Tylko… jest już trochę późno.
– No tak. Dziecko. Powinnaś się wyspać.
– Powinnam. – Ale nikt się nie ruszył od stołu. Kimberly napiła się jeszcze wody, rozmyślając o próbkach gleby, o pająkach i o tym, dokąd mogą zaprowadzić człowieka różne zawiłości śledztwa. Tak jak ostatnio, gdy współpracowała z ekipą USGS i musiała skakać po stertach kamieni, pod którymi czaiły się grzechotniki, zapuszczać się w głąb jaskini, biec przez płonące torfowisko. To w poprzednim życiu, gdy była młodsza, szybsza i odpowiadała tylko za siebie.
– Jak długo zamierzacie zostać? – zapytała w końcu. Ojciec i Rainie wymienili spojrzenia.
– Nie wiemy – odparła Rainie. – Nigdy nie byliśmy w Georgii na dłużej, pomyśleliśmy, że fajnie byłoby wreszcie pozwiedzać.
Kimberly przyjrzała im się podejrzliwie.
– A praca?
– Oto zalety bycia niezależnym konsultantem – powiedział ojciec. – Zawsze możesz zabrać pracę ze sobą.
– Bo on oczywiście nie potrafi jej zostawić w domu! – wtrąciła Rainie.
Kimberly pokiwała głową. Dopiła wodę.
– Chodźmy spać. – Wstała, pozbierała naczynia i zaprowadziła ich do pokoju.
Rainie weszła pierwsza, dyskretnie zostawiając ojca i córkę samych.
Kimberly nigdy nie wiedziała, co mówić w takich chwilach. Quincy był mistrzem milczenia, lecz ona czasem aż dusiła się od słów, które chciały się wydostać z jej gardła. Chciała go spytać, czy jest szczęśliwy. Czy poświęcenie całego życia pracy było warte tego wszystkiego, co po drodze stracił.
Chciała go spytać o mamę, jak to było, gdy oboje byli młodym małżeństwem oczekującym pierwszego dziecka. Chciała go zapytać o wszystko, więc nie zapytała o nic.
Ojciec się nachylił i pocałował ją w policzek.
Przez chwilę zostali w tej pozycji, zetknięci czołami, nie otwierając oczu.
– Dzięki, że przyjechałeś – szepnęła Kimberly.
A ojciec odpowiedział:
– Zawsze możesz na mnie liczyć.