175082.fb2 Po?egnaj si? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 29

Po?egnaj si? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 29

27

„Czas spędzony wśród pająków każdego skutecznie wyleczyłby z sentymentalizmu wobec natury”.

(Burkhard Bilger, Spider Woman, „New Yorker”, 5 marca 2007)

Kolacja okazała się katastrofą. Mięso było za twarde, a sos przypalony. To przypomniało Kimberly, dlaczego się przerzuciła na gotowe dania. Ojciec i Rainie byli bardzo taktowni. Chwalili fasolkę szparagową z mikrofalówki i przesuwali po talerzu kawałki mięsa, pozorując jedzenie.

Jeżeli zastanawiała ich nieobecność Maca, ani słowem się do tego nie przyznali, a Kimberly też nie była w nastroju, by poruszać ten temat. Zresztą o czym tu gadać? Musiał zostać w pracy. Nie pierwszy raz.

– Byliśmy dziś w oceanarium – zagadnęła pogodnie Rainie. – Niesamowite miejsce. Najbardziej podobało mi się głaskanie płaszczek.

– Uhm – mruknęła Kimberly.

– A tobie, Quincy, co się najbardziej podobało?

Ojciec Kimberly zamrugał gwałtownie powiekami.

– Yyy… bieługi.

– Tak, one też były śliczne. I jakie chętne do zabawy. Nie miałam pojęcia!

– Uhm – mruknęła po raz drugi Kimberly.

– A jutro moglibyśmy się wybrać do muzeum Coca-Coli. Dopóki tu nie przyjechałam, nie zdawałam sobie sprawy, że cały stan może otaczać kultem napój gazowany. Co ty na to, Quincy?

– Niezły pomysł. – Podchwycił wymuszony entuzjazm żony.

Kimberly odłożyła widelec.

– Tato, jaka była mama, kiedy chodziła w ciąży?

To momentalnie ucięło rozmowę.

– Co?

– Czy miała poranne mdłości, rozstępy, zmienne nastroje? Czy przeciwnie, promieniała i kwitła, nie mogąc się doczekać macierzyństwa? Może dziergała na drutach buciki, malowała wzorki na ścianie w pokoju dziecinnym, robiła listę potencjalnych imion…

– Twoja matka i robótki?

– Czy była szczęśliwa? Planowaliście, co będzie, kiedy się urodzi Amanda? Mama zostanie w domu, ty weźmiesz urlop, wspólnie urządzicie pokój dla dziecka, będziecie na zmianę bujać w wózeczku swoje małe szczęście.

– Kimberly, doprawdy, to było ponad trzydzieści lat temu…

– Przecież musisz coś pamiętać! Cokolwiek! No, tato. Zapytałabym o to mamę, tylko wiesz, ona nie żyje!

Quincy ucichł. Kimberly się zawstydziła swojego wybuchu, gwałtownych emocji, które wezbrały nie wiadomo skąd i teraz dławiły ją w gardle. Powinna przeprosić, coś powiedzieć, ale nie potrafiła. Gdyby teraz otwarła usta, wybuchłaby płaczem.

Jej ojciec wziął głęboki oddech.

– Wybacz, Kimberly – powiedział cicho. – Wiem, że dręczy cię mnóstwo pytań i bardzo chciałbym na nie odpowiedzieć, ale jeśli mam być szczery, niewiele pamiętam z okresu, gdy rodziła się Mandy, a nawet ty. Zdaje się, że kiedy mama chodziła w ciąży z Amandą, rozpracowywałem serię napadów na banki na Środkowym Wschodzie. Czterech mężczyzn w białej nieoznakowanej furgonetce. Mieli zwyczaj bić kasjerki pistoletami po twarzy, nawet jeśli posłusznie spełniały ich żądania. Pamiętam, że przesłuchałem dziesiątki naocznych świadków, próbując dostrzec jakiś schemat w działaniach tego gangu. Pamiętam też, że wszedłem do dziewiątego z kolei banku i się dowiedziałem, że tym razem napastnik strzelił kasjerce między oczy. Nazywała się Heather Norris. Dziewiętnastoletnia samotna matka. Dopiero co się zatrudniła, żeby zarobić na studia. Takie rzeczy wryły mi się w pamięć. A jeśli chodzi o twoją matkę i jej ówczesny stan emocjonalny…

– Ona cię nienawidziła – powiedziała cicho Kimberly.

– Pod koniec tak. Przyznaję, nie bez powodu.

– A ty? Też jej nienawidziłeś?

– O nie, nigdy.

– A mnie i Mandy? Następne dwie kobiety, które konkurowały z twoją ukochaną pracą?

– Ty i Amanda to jedne z najlepszych rzeczy, jakie mnie w życiu spotkały. – Zauważyła, że ściska przy tym dłoń Rainie. Nie poprawiło jej to humoru.

– Jasne, teraz tak mówisz, ale wtedy brałeś setki spraw rocznie, same brutalne morderstwa kobiet i dzieci, z których każda wymagała od ciebie całkowitej uwagi, a tu jeszcze nagle miałeś nas dopominających się kolacji z tatą, jego obecności na szkolnym przedstawieniu, konkursie talentów. Nie frustrowało cię to? Jakim cudem nie straciłeś cierpliwości wobec naszych trywialnych żądań?

– Nigdy nie uważałem, że są trywialne.

– Ale były. Jak ty to robisz? Skąd bierzesz czas i energię? Jak znajdujesz w sobie tyle miłości? Jak możesz oddawać się wszystkim naraz?

Ojciec przez chwilę milczał.

– Wiedziałaś, że mama pracowała, zanim się urodziłyście? – spytał nagle.

– Tak?

– Tak. W galerii. Skończyła akademię sztuk pięknych. Liczyła, że zostanie kiedyś kuratorem w muzeum. To było jej marzenie.

– A potem zaszła w ciążę.

– To były inne czasy, Kimberly. Mama i ja zawsze zakładaliśmy, że ona zostanie w domu z dziećmi. Nigdy nie przyszło nam do głowy, że może być inaczej. Chociaż patrząc wstecz, chyba to był błąd.

– Czemu tak mówisz?

Ojciec wzruszył ramionami, najwyraźniej z rozmysłem dobierając następne słowa.

– Twoja matka była inteligentną i twórczą osobą. Bardzo was kochała, ale życie kury domowej… Z trudem je znosiła. Nie dawało jej oczekiwanego spełnienia. Do tego moja ciągła nieobecność w domu… Myślę, że czasem łatwiej było mnie obarczyć winą za jej rozgoryczenie. Ja kochałem swoją pracę. Ona… nie.

– Pozwoliłbyś jej wrócić do pracy?

– Nie wiem. Nigdy o to nie prosiła, a ja za krótko bywałem w domu, żeby zauważyć, jaka jest nieszczęśliwa. Aż było za późno.

– Ja zupełnie nie wiem, co robić – zwierzyła się Kimberly, głaszcząc się po brzuchu. – Myślałam, że wszystko będzie proste, a tu proszę, jestem w piątym miesiącu ciąży i totalnie zgłupiałam. Nie mam pojęcia, jak być żoną, agentką, a co dopiero matką. Jeszcze nawet nie urodziłam tego dziecka, a już jestem w tym kiepska!

– Bardzo chciałbym ci coś poradzić, ale nie ma jednej recepty na życie. To są problemy, z którymi ty i Mac będziecie musieli się uporać. Mogę tylko powiedzieć, że jako ojciec popełniłem chyba wszystkie możliwe błędy, a jakimś cudem dochowałem się tak wspaniałej córki.

Kimberly pokręciła głową. Wiedziała, że tymi słowami chciał jej sprawić przyjemność i przyjęła je z wdzięcznością, ale siłą rzeczy się zastanawiała, czy Mandy byłaby tego samego zdania. Wspomnienie siostry, która zginęła w wieku zaledwie dwudziestu trzech lat, na nowo przywołało ból i rozpacz.

Kimberly zaczekała z podjęciem tematu tajemniczych telefonów aż do chwili, gdy szli spać. Pięć miesięcy temu powiedziałaby Macowi, że grożono jej śmiercią. Oboje tylko machnęliby ręką ze śmiechem, wszak to dla nich nic nowego. Teraz czuła, że nie da rady z nim o tym rozmawiać, więc powiedziała ojcu.

Ten jak zwykle podszedł do sprawy rzeczowo.

– Co wiesz o dzwoniącym?

– Nic.

– Bzdura. Wysil trochę szare komórki. Rozmawiałaś z nim trzy razy. Dość, żeby się sporo dowiedzieć.

Teraz sobie przypomniała: jej ojciec to twardziel, łatwo nie odpuszcza.

– Hm, ten człowiek ma dostęp do komputera i karty kredytowej, i jest obeznany z Internetem na tyle, że umie stosować spoofing.

– Świetnie.

– Zna numer centrali FBI; to akurat proste, bo jest w książce telefonicznej, ale – tu się zastanowiła – zna też numer mojej komórki, a ten już trudniej zdobyć.

– Co jeszcze?

– Głos jest męski, ale to może być efekt obróbki cyfrowej. Mam jednak wrażenie, że rozmówca jest młody. Niektóre sformułowania, ogólna drażliwość, łatwe wpadanie w złość. Stawiałabym na nastolatka.

– Doskonale.

– Mówi z lekkim akcentem, więc chyba jest tutejszy. Telefony zdarzały się wieczorem, nad ranem, a dzisiejszy był po południu, więc to ktoś, kto ma elastyczne godziny pracy albo w ogóle nie pracuje.

– Czyli nastolatek jak najbardziej może być.

– Tak.

– Motyw? Po co próbuje się z tobą skontaktować? Dlaczego akurat z tobą?

Musiała chwilę pomyśleć.

– Za pierwszym razem, kiedy puścił mi taśmę z Veronicą Jones, myślałam, że szuka pomocy. Ktoś, być może jedna z ofiar, próbuje zwrócić uwagę na to, co się dzieje, żeby doprowadzić do ukarania Dinchary. Drugi telefon też brzmiał jak ostrzeżenie. Ktoś ciągle prosił o pomoc. Wiemy też, że osoba z bliskiego otoczenia Dinchary podrzuciła koperty z dokumentami zaginionych dziewcząt, potencjalnymi „trofeami”. Niewykluczone, że to właśnie ten, kto dzwonił. Pierwsza próba kontaktu, niestety, nieskuteczna.

– A dzisiejszy telefon?

– Wściekły – odparła bez wahania. – Rozmówca był wkurzony, tak jakbym osobiście go zawiodła. Może dlatego, że podjął wysiłek, a ja się nie zjawiłam jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, najlepiej od razu z nakazem aresztowania? Tego nie wiem, ale rozmowa odbywała się w całkiem innym tonie. Przestałam być sojusznikiem, stałam się celem.

Na twarzy Quincy'ego widniał cień uśmiechu.

– To już nie wygląda na nastolatka.

– No właśnie!

Zamyślił się.

– Czy to możliwe, że dzwoniący wciąż pozostaje w kontakcie z podejrzanym? Może sam podejrzany zmienił dynamikę ich relacji? Mówiłaś, że rozmówca wspomniał, że chce zdać jakiś egzamin i w tym celu musi cię zabić, tak?

– Tak.

– Może dlatego, że dostał taki rozkaz od podejrzanego? I tu nasuwa się kolejne logiczne pytanie: dlaczego ty? Czy rozmówcy kazano zabić konkretnie agentkę FBI Kimberly Quincy, czy jakiegokolwiek przedstawiciela wymiaru sprawiedliwości? A może kobietę?

– Konkretnie mnie – odpowiedziała powoli Kimberly. – Ten ktoś od samego początku wiedział, że zajmuję się sprawą Dinchary, więc nie sądzę, że wybór był przypadkowy. Chodzi o moje zaangażowanie w tę sprawę. Dlatego się mną zainteresował.

– Masz jakieś typy?

– Ginny Jones. Zna mój numer komórki, spotkała się ze mną w związku z tą sprawą i wie, co się stało z jej matką i Tommym. Poza tym ma powody, żeby się na mnie wściekać, jeśli wziąć pod uwagę to, co wczoraj zaszło między nią a Dincharą. Jeżeli miała nadzieję na rozwiązanie jakichś problemów dzięki skontaktowaniu się z FBI, to chyba nie wyszło to tak, jak planowała.

– Ale?

Kimberly wzruszyła ramionami.

– Ale po co miałaby kombinować z telefonami? Przecież już się widziałyśmy. To samo mogła mi powiedzieć osobiście.

– Nieśmiała?

– Nie sądzę.

– Boi się?

– Moim zdaniem więcej ryzykuje, dzwoniąc, niż gdyby mi powiedziała wszystko na spotkaniu w cztery oczy. Z drugiej strony, dziewczyna jej pokroju… Kto wie?

– Więc myślisz, że ten kto dzwonił, mówił poważnie? Czujesz, że coś ci grozi?

Kimberly przygryzła wargę, nie wiedząc, co odpowiedzieć.

– Sporo nerwów mnie kosztują telefony z pogróżkami.

– Ale czy masz wrażenie, że twoje życie jest w niebezpieczeństwie?

– Nie wiem. Jest pewna różnica między polowaniem na prostytutki a zamierzaniem się na agenta federalnego. Z drugiej strony, tu się toczy jakaś brudna gra. Ginny… Tajemnicze telefony… Czuję się jak pionek przesuwany po szachownicy. Nie wiem, dlaczego tak jest i to właśnie najbardziej mnie przeraża. Nawet jeśli nie jestem głównym celem, mogę się stać przypadkową ofiarą.

– Złożyłaś raport swojemu zwierzchnikowi?

– Zostawiłam mu dzisiaj notatkę razem z kopią nagrania.

– Jak myślisz, co zaproponuje?

– Cholera, mam nadzieję, że wreszcie się zgodzi na utworzenie grupy operacyjnej. Z jednym dzwoniący się zdradził: wie coś o Evansie. Sprawa tego zabójstwa jest wciąż nierozwiązana, ale tu, chwała Bogu, mamy ciało. Może dzięki temu machina w końcu ruszy, bo to nie może tak dalej trwać. Biedna Ginny Jones o mało nie oberwała za nic. I to mnie strasznie wkurza!

– Moja krew – powiedział Quincy. Kimberly nareszcie się uśmiechnęła.

– Myślę, że Sal miał rację – rzekła poważnie. – Dinchara poluje na prostytutki. Ginny na razie się upiekło; teraz musimy coś zrobić z pozostałymi kobietami. Chcę je odnaleźć i sprowadzić do domu. A potem dorwę tego skurwysyna.

– Biorąc pod uwagę wyniki oględzin buta, ja bym ruszył do lasu. Wziąłbym psy do poszukiwania zwłok.

– Jasne, to raptem trzysta tysięcy hektarów. Kilka psów upora się z tym w jeden dzień.

– Sarkazm to ty masz po matce.

– Chciałbyś. Ale wiesz co? Harold ma znajomą, która jest arachnologiem. Umówił nas na spotkanie jutro z samego rana. Normalnie nie przywiązywałabym większej wagi do wylinki pająka, ale zważywszy na zamiłowania Dinchary…

– Mogę iść z wami?

– No co ty, i zrezygnujesz ze zwiedzania Coca-Cola World?

– Błagam, pozwól mi – odparł poważnie ojciec.

Rainie i Quincy już dawno poszli spać, a Kimberly czekała jeszcze na Maca, oglądając w łóżku nocny program w telewizji. Około pierwszej miała dosyć. Rozmasowała sobie krzyż, przyjrzała się lekko spuchniętym stopom i stwierdziła, że od wczoraj zrobiła się jakaś większa oraz że powinna już iść spać.

– Dobranoc, malutka – szepnęła do brzucha, zgasiła światło i naciągnęła kołdrę.

Sen nie był dla niej łaskawy. Biegała po jakimś domu obryzganym krwią, który jak przez mgłę kojarzyła ze zdjęć miejsca zabójstwa swojej matki. Wszędzie rozpaczliwie szukała Bethie. Musiała się z nią zobaczyć. Tyle jej miała do powiedzenia.

Lecz nagle usłyszała płacz niemowlęcia i zrozumiała, że to nie matkę straciła. Próbowała odnaleźć własne dziecko. Idąc za odgłosami płaczu. Idąc po śladach krwi.

Wreszcie ujrzała przed sobą kołyskę całą w bieli.

– Ciii… – usłyszała głos Maca. – Nie bój się, kochanie, to tylko zły sen. Już dobrze, jestem przy tobie.

Przylgnęła do niego. Poczuła ciepło jego ciała i silne ramiona przyciągające ją do piersi. Ale nie mogła przestać się trząść. Dygotała ze strachu. Nawet w objęciach męża nie czuła się bezpiecznie.

Zadzwonił telefon. Raz, drugi.

Za trzecim w końcu oprzytomniała. Spojrzała na budzik: piąta rano. Mac spał odwrócony do niej plecami. Znowu rozległa się melodyjka przy łóżku. Mac wymamrotał coś zaspanym głosem; Kimberly pośpiesznie chwyciła za komórkę.

Spojrzała na wyświetlacz.

– Sal, czy ty nigdy nie śpisz?

– Nie ma jej – rzucił bezbarwnym głosem – Jackie nie mogła jej wczoraj nigdzie namierzyć, więc zaraz o świcie pojechaliśmy do niej do domu. Mieszkanie puste, ani żywego ducha. Ginny Jones zniknęła.